II. Moskiewski peron

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Irina po męczącej podróży dotarła na miejsce. W pociągu stary pijaczyna podzielił się swym trunkiem, co ona w myśli komunistycznej musiała przyjąć, to też jej percepcja była nieco zaburzona. Wysiadając zgubiła swój portfel, jednak myśląc o tym, że stanie się on własnością ludu ucieszył ją ten fakt. Była teraz w położeniu dość żałosnym, jednak nie martwiła się tym. Przemierzała peron chwiejnym niczym postanowienia cara krokiem na swych czerwonych obcasach, których stukanie ginęło w wielkiej wrzawie moskiewskiego dworca.

Należałoby więcej powiedzieć o wyglądzie naszej bohaterki. Oczy jej wyrażały żądzę nowego ustroju; płonęły niebieskim niczym Bajkał blaskiem charakterystycznym dla rosyjskiej urody, włosy jej koloru jasnego niczym uchwyt młota brązu ścięte krótko według najnowszej mody, zaś twarz jej pokrywał rumieniec (chyba nie muszę mówić jakiego koloru). Miała szczupłe acz wysportowane od przerzucania gnoju ciało zdatne do pracy na rzecz państwa, na którym spoczywała kraciasta czerwona sukienka sięgająca nieco za kolano ukazując jej smukłe nagie łydki. W ucieczce zdołała zarzucić na siebie tylko brązowy płaszczyk pozbawiony jakimś niefortunnym zdarzeniem guzika. Na płaszczyku swego czasu wyszyła dumny sierp i młot na lewej jak jej poglądy piersi.

Prysznicow była djewoczką z zasady prostolijną, ani głupią ani wybitnie inteligentą, była cicha, ale chętna do towarzystwa, nie stroniła od alkoholu, ale była abstynentką. Wiedziała co chciała i do czego dąży. Jej nieskomplikowany charakter stanowił duch komunizmu, który był głównym mechanizmem sterującym jej działaniami.

Irina chwiejnym krokiem kierowała się w stronę wyjścia zalanego światłem. Jednak mimo najśmielszych chęci alkohol krążący w jej żyłach uniemożliwiał jej osiągnięcie celu. Jej oczy zaszła mgła, a harmider wokół męczył jej umysł. Zatoczyła się w końcu w ciemny niczym mentalność wiejskiego ludu kąt dworca, gdzie na ramionach swych poczuła dotyk obcej ręki. Jej nozdrza wypełnił swąd prawdziwej ruskiej wódki.

-Co taka śliczna pannica robi w tych okolicach? - usłyszała chropowaty męski głos. - To niebezpieczne dla młodej dziewczyny zapuszczać się w takie miejsca, hehe.

Usłyszała pijany rechot kilku mężczyzn. Na swej łydce poczuła pomarszczoną dłoń która niebezpiecznie niczym białoarmiści poruszała się ku górze.

-No no, zbyt gołe nogi na moje progi, hehe - wybełkotał właściciel ręki.

-Proszę by mnie natychmiast puścić! - słabo wykrzyknęła Prysznicow czując jak pijani starcy biorą ją w swoje objęcia. Była przerażona, lecz jednocześnie zbyt otumaniona by cokolwiek zrobić. Sytuacja była beznadziejna.

- A co to za zachowanie wobec damy?! - rozległ się męski donośny głos. Ożywił on Irinę. Brzmiał on jak echa marksowskich idei, jak komunistyczny tenor wydobywający się z czerwonej krtani państwa.

-A co to za dama, jak nie pachnie różami a tanią wódką, hehe - ozwał się ponownie właściciel lepkiej dłoni.

Wówczas potężna czarna sylwetka wyszła z cienia. W blasku świateł zabłyszczały odznaczenia i medale zdobiące jego szeroką pierś.

-O cholera... To człowiek NKWD! - wykrzyknął jeden z pijaczyn odbiegając od Iriny. Za nim podążyła reszta chowając się w mroku cienia i dalszego egzystowania poza ideą państwa. Irina potoczyła się do bohatera chwytając łapczywie jego umięśnione ramię i wtulając się z szlichym szlochem. On rzucił jedno pogardliwe spojrzenie na nędzarzy, po czym odwrócił się podtrzymując djewoczkę i ruszył przed siebie.

-Mogę wiedzieć... Kak tebia zawut? - usłyszała przy swoim uchu Irina. Przebiegł ją niczym tłum na rewolucji styczniowej dreszcz ekscytacji.

-Em... Ehhh... - zająknęła się słabym głosikiem. - Irina. Irina Prysznicow.

-Cóż za wdzięczne imię - mruknął tajemniczy niczym tajni agenci partii nieznajomy. -Cóż takie niewinne dziewczę robi w wielkiej Moskwie?

-Mam zamiar służyć pa-partii - powiedziała donośnie acz chwiejnie. - Uciekłam z rodzinnej wsi przy Petersburgu by po-po-poświęcić się państwu. 

-Rozumiem - pokiwał głową i skierował wzrok na naszywkę na piersi dziewczyny. Irina która potraktowała to niczym coś niestosownego zaczerwieniła się niczym Rosja w 1919. Wzruszyło to mężczyznę. - Wygląda pani na wykończoną. Czy mogłbym panią ugościć w swoim domu?

-D-d-da... - po czym odwróciła głowę zakłopotana.

Dzień chylił się ku końcowi w blasku czerwonego (niczym wiemy co) nieba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro