1. Cisza nocy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Media — „505” od Arctic Monkeys. Lubię tę nutkę ;)

— Stój, policja! — Głośny krzyk rozniósł się echem pomiędzy betonowymi budynkami jednego z lubaczowskich osiedli. Cisza nocy została przerwana równie gwałtownie, jak rozpoczął się pościg za zatrzymanym. Tosia stale oceniała odległość i to, czy zbliża się do delikwenta, czy wręcz przeciwnie — oddala. Szybko doszła do wniosku, że musi się pospieszyć, bo inaczej zwyczajnie jej ucieknie, a tego za żadne skarby nie chciała. Wiedziała, co grozi jej za taką sytuację, a że wolała nie pogrążać się u naczelnika, przyśpieszyła biegu, drastycznie skracając dystans, który pozostał jej do uciekiniera. Po chwili dosłownie deptała mu już po piętach, uważnie stawiając każdy następny krok. Było ślisko, a śnieg, który niedawno spadł, wcale nie pomagał w prowadzeniu pościgu, toteż musiała uważać na każdy, nawet najmniejszy swój ruch. Wykorzystała okazję, kiedy mężczyzna przed nią poślizgnął się, ale nie przerywał biegu. Mimo tego w dwóch skokach znalazła się tuż przy nim, a potem z całą siłą popchnęła zbiega, powodując, że jego twarz zaliczyła nieprzyjemne spotkanie z zimnym, ciężkim i mokrym śniegiem. Policjantka uśmiechnęła się zwycięsko, kucając tuż przy mężczyźnie i wyciągając z odpowiedniej kieszeni kajdanki. Szybko otworzyła obie obręcze, po chwili dość brutalnie odginając ręce zatrzymanego i skuwając je ze sobą na jego plecach. Przekręciła kluczyk, wyjęła go i schowała do kieszeni, po sekundzie wstając, by otrzepać się ze śniegu. Kolejną czynnością, jaką poniekąd była zmuszona wykonać, stało się podparcie oburącz na kolanach i unormowanie rozszalałego po biegu oddechu. Nawet nie zauważyła, kiedy tuż obok niej przystanął Sebastian, i dopiero pokrzepiające klepnięcie w łopatkę dało jej znak, że partner również znalazł się na miejscu. Jeszcze chwilę stała pochylona do ziemi, by po upływie tego czasu wyprostować się, przeciągnąć i spojrzeć na zatrzymanego.

— Dobra robota, żółtodziobie — bąknął stojący tuż obok brunet, zwracając spojrzenie w stronę szatynki. Brązowe oczy policjanta błysnęły delikatnie w ciemności, odbijając światło ulicznej latarni nieopodal.

— Wiem, najdziwniejszy aspirancie na świecie — odparła, szczerząc się do niego w szerokim uśmiechu. Demonstracyjnie otrzepała jeszcze ręce, po czym założyła je na piersi, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę i przyglądając się mężczyźnie leżącemu przed nią. — Jest pan zatrzymany w związku z popełnieniem przestępstwa z artykułu dwieście osiemdziesiąt jeden kodeksu karnego, to jest kradzieży rozbójniczej.

— I pojedzie pan z nami — dodał Brodzki, biorąc do ręki radiotelefon. — Zero, zgłoś dla trzy.

— Zgłaszam zero.

— Mamy już spętanego klienta, także zaraz będzie doprowadzony — poinformował brunet, podchodząc do zatrzymanego i kucając obok niego.

— Przyjąłem.

Wymiana zdań na stacji zakończyła się, Sebastian odłożył motorolę na jej miejsce, a sam zajął się podniesieniem mężczyzny i pobieżnym ocenieniem jego stanu. Kiedy skuty szarpnął się, policjant zmusił go do pochylenia głowy i połowicznie zgiętego zaczął prowadzić do radiowozu. Tosi nie pozostało nic innego, jak ruszyć w ślad za partnerem. Rozgrzane mięśnie piekły ją niemiłosiernie pod skórą, ale była z siebie dumna. W końcu prowadzenie pościgu w dość głębokim śniegu przez trzysta metrów nie było sztuką łatwą. Ona wykonała ją niemal podręcznikowo i bezbłędnie. A przy okazji uniknęła bury od naczelnika wydziału, co zdecydowanie jawiło się dziewczynie jako ogromny plus.

Podeszła do skody, otwierając drzwi od strony pasażera z przodu, po czym wrzuciła tam swoją legitymację. Zamknęła drzwi, zerkając na Sebastiana, który już z powodzeniem posadził zatrzymanego w samochodzie. Kiedy się wyprostował, również posłał jej swój wzrok.

— Ty wsiadasz z nim czy ja? — zapytał, unosząc lekko brwi. Węcińska wzruszyła ramionami, uśmiechając się blado.

— Ja. Nie dam ci tej satysfakcji z serowania mi przytyków na temat mojej jazdy — odparła. Prychnął pod nosem, przechodząc na drugą stronę, do drzwi kierowcy, a po chwili znikając we wnętrzu samochodu. Szatynka zrobiła dokładnie to samo, zajmując miejsce obok zatrzymanego i kontrolując, czy ten nie próbuje jakichś sztuczek, by się uwolnić. Gdy upewniła się, że mężczyzna siedzi spokojnie, przybrała na usta kpiący uśmiech. Tak miało być.

Na komendzie znalazła się niedługo później, a po formalnościach związanych z osadzeniem zatrzymanego na PDOZ mogła już zabrać się za nieco spokojniejszą, papierkową robotę, której ostatnimi czasy zdecydowanie jej przybywało. Westchnęła ciężko, zajmując miejsce za swoim biurkiem i biorąc długopis do ręki. Chwilę stukała nim w drewniany blat, popadając w jakiś dziwny letarg, z którego chwilowo nawet nie chciała wychodzić. Dopiero pojawienie się w pokoju jej służbowego partnera skłoniło szatynkę do powrotu na ziemię. Skupiła wzrok na dwóch teczkach akt leżących nieopodal, a potem przejechała spojrzeniem po całym stosie kartek z danymi, które musiała wbić do systemu.

— Cholera, ile tego jest... — jęknęła, zdając sobie sprawę z beznadziei sytuacji, w jakiej się znalazła.

— W końcu masz co robić i nie będziesz się obijać — skwitował Brodzki, uśmiechając się kpiąco. Zmroziła go wzrokiem, jednak nie wzruszyło to jakkolwiek bruneta. — No co, nie jest tak?

W odpowiedzi jedynie fuknęła, mamrocząc pod nosem jakieś mało pochlebne słowa. Roześmiał się cicho, słysząc to.

— Nienawidzę cię — syknęła, podnosząc bursztynowe oczy i wbijając morderczy wzrok w partnera.

— Bardzo mnie to cieszy. — Przewrócił oczami, leniwie odbijając jej spojrzenie. — Kłamać to ty nie umiesz — dodał po chwili, szczerząc się w szerokim uśmiechu. Mimo że bardzo nie chciała tego robić, i na jej usta wpełzł cień krzywego półuśmiechu. — Widzisz? Twoje ciało cię zdradza! — rzucił Sebastian zadowolony. Parsknęła pod nosem, kręcąc na boki głową. Nie odpowiedziała, skupiając się na wnikliwej analizie tego, co miała na kartce trzymanej przed sobą. Brodzki również zaczął czytać notatkę urzędową, którą otrzymał od policjantów patrolu. Chwilę później bez słowa wyszedł z pokoju, prawdopodobnie w celu dopytania o coś kolegów po fachu, którzy sporządzili notatkę. Tosia została sama, więc na chwilę oderwała się od dokumentów, wbijając tęczówki w jakiś punkt za oknem.

Nie potrafiła stwierdzić, skąd się wzięło, ale w jej umyśle zaczynało kiełkować dziwne, niewyjaśnione uczucie jakiegoś wewnętrznego, natrętnego niepokoju, który swoimi szponami zdawał się obejmować całą postać szatynki, odbierając jej siły i energię, której przecież zawsze była pełna. Coś miało się stać w najbliższej przyszłości i nie wróżyła, żeby było to coś dobrego. Bała się. Od pół roku właściwie bardzo często się bała, mimo że nie chciała tego pokazywać. Bała się z każdym wyjazdem z komendy, bała się spotkania z tym widokiem, który widziała niecałe sześć miesięcy wstecz, bała się stawiania temu czoła jeszcze raz, bała się ciemnych, ciasnych i brudnych mieszkań, bo wszystkie przypominały jej tamto jedno, którego nie mogła wyrzucić z pamięci za wszelką cenę. Bała się wszystkiego tego, o co nigdy by się nie posądziła. Zaczęła bać się nawet momentami rzeczy tak prozaicznej, jak ciemność. Bała się jej, bo to właśnie wtedy, gdy w mroku zostawała sama, przed oczami stawały jej obrazy minionych dni, przywołując te najgorsze wspomnienia. Z przerażeniem stwierdzała wtedy, że nie potrafi przywołać pamięciowych obrazów Sebastiana, Justyny czy rodzeństwa lub rodziców, że nie potrafi podsunąć sobie jakichś pozytywnych obrazów, że widzi tylko te, których tak bardzo nie chciała nigdy zobaczyć. Zło, z którym przyszło jej się zderzyć, zbierało teraz swoje żniwo, niszcząc kobietę od środka. Powodowało, że była rozchwiana emocjonalnie, że miewała momenty, w których zwyczajnie nie dawała rady psychicznie, że potrafiła rozpłakać się z bardzo błahych powodów.

Niewielu wiedziało, z czym tak naprawdę się mierzyła, bo w pełni ufała tylko kilku osobom. Nie potrafiła opowiedzieć o swoich problemach komuś postronnemu, nie podzieliłaby się nimi z koleżankami z pracy, nie powiedziałaby o nich nawet niektórym członkom rodziny. Mogła o tym — również ze sporymi trudnościami — mówić tylko Justynie i Sebastianowi. Nikomu innemu nie miała nawet odwagi się zwierzyć. Jej młodsza siostra miała swoje wymarzone studia medyczne i to im powinna poświęcać całą uwagę, więc Tosia nigdy nie dzieliła się z nią swoimi przykrymi doświadczeniami. Kryjąc to, co przeżywała, czuła się też poniekąd bezpiecznie, choć ta definicja bezpieczeństwa była wypaczona. Siedząc w bańce własnych problemów, Antonina Węcińska nie potrafiła tego jednak dostrzec.

Westchnęła ciężko, przecierając prawe oko. Skupiła wzrok ponownie na papierze przed sobą, czując niewyobrażalne zmęczenie, które zdawało się wręcz wołać ją do ciepłego łóżka. Zerknęła na zegarek, zdając sobie sprawę, że do końca jej służby została już ledwie godzina. Po chwili jednak do głowy szatynki wpadła głośna, absorbująca całą uwagę myśl, że tej nocy będzie zasypiać sama, bez Sebastiana u boku, bowiem on tym razem nocował we własnym mieszkaniu. W jej serce wstąpiła trwoga wymieszana z dziwną obawą, która kołatała się po całym umyśle dziewczyny. Muszę się uspokoić — postanowiła w myśli. — Nic mi się nie stanie, mam psy, dam radę. Nie mogę wszystkich uzależniać tylko od siebie, bo każdy ma swoje życie. Jestem silna psychicznie.

Niestety po tym, co przeżyła, jej psychiczna siła jeszcze nie zdołała się w pełni odbudować.

***

Olga Dworczyk westchnęła lekko, spoglądając na leżącego obok niej mężczyznę. Zasnął. Odwróciła głowę, podkładając pod nią zgiętą w łokciu rękę i spoglądając w sufit. Miała ochotę wyjść na powietrze, by nieco odetchnąć zimowym, nocnym powiewem. To zawsze przynosiło wenę.

Najciszej jak mogła podniosła się do siadu, stawiając bose stopy na ciepłej podłodze. Mruknęła, na ramiona narzucając szlafrok i starannie okrywając nim nagie ciało. Pomyślała, że może szlafrok to ciut za mało, toteż stwierdziła, że ubierze się i dopiero potem wyjdzie na zewnątrz. Szybko skompletowała wszystkie swoje rzeczy, po chwili znikając za drzwiami sypialni. Na balkonie znalazła się bardzo szybko, więc mogła śmiało cieszyć wzrok widokiem uśpionego lasu. Nagle drogę przecięła z cichym kwileniem sarna, w podskokach uciekając przed czymś, co wypadło spomiędzy drzew chwilę później. Olga zamarła, obserwując wielkie, na pewno wiele większe od psa zwierzę, które zaciekle goniło swą zdobycz. Zaraz za nim z lasu wyskoczyło następne, ono jednak przystanęło na drodze, wyraźnie czegoś nasłuchując. Chwilę później powietrze przecięło mrożące krew w żyłach zawodzenie, które wywołało przerażający dreszcz na całym ciele kobiety. W kącikach jej oczu z niewiadomych przyczyn wezbrały łzy, a sama Olga zacisnęła dłonie na barierce, nieruchomo wpatrując się w wilka na drodze. Po chwili zamilkł, jednak gdzieś daleko z lasu odpowiedziało mu następne, przeciągłe wycie. Wzdrygnęła się — to brzmiało upiornie. Nie drgnęła jednak ani o milimetr, jedynie wciąż nieruchomo obserwowała całą sytuację. Zwierzę przed nią, słysząc odpowiedź, ponowiło swoje nawoływanie i znów po ciele młodej kobiety przebiegł nieprzyjemny, zimny dreszcz. To, co słyszała, budziło w niej dziwne, nieodkryte jeszcze zachowania. Miała ochotę uciec i nie słyszeć już tego dziwacznego, acz w pewien sposób pięknego koncertu, jednak nogi wciąż twardo trzymały ją w jednym miejscu.

Wilk zamilkł, truchtając nieco dalej. Gdy ponownie z głębi boru dobiegło przeciągłe, niskie i jakby rozpaczliwe wycie, zwierzę odpowiedziało na nie swoim — krótkim i wysokim — a potem zniknęło w gęstwinie. Dworczyk dalej stała na balkonie, nasłuchując wilczego śpiewu, który te stworzenia jej właśnie serwowały. Wiedziała, że w ten sposób porozumiewały się między sobą i ustalały położenie członków watahy, ale sama wolała myśleć, że to ich wycie było powodowane jakimiś głębszymi zażyłościami. Że może wyły tak, by upewnić się, że z pozostałymi wszystko w porządku, albo robiły to z tęsknoty za tymi, których już obok nich nie było...

Z lasu dobiegło kilka głosów, które zlały się w jedno, długie i przeciągłe wołanie. Chyba im się udało, miały zdobycz. Kobieta odetchnęła głębiej mroźnym powietrzem, cofając się w głąb domu. Zamknęła za sobą drzwi balkonowe. Ochota na pisanie przepadła — wilcze wycie skutecznie obudziło w pisarce instynktowny, pierwotny strach, który nie pozwolił jej siedzieć samej na parterze domku. Szybko wdrapała się na niewielkie piętro i odnalazła drzwi do sypialni. Wślizgnęła się do łóżka tuż obok śpiącego tam mężczyzny, jednak nie przytuliła się do niego. Wiedziała, że jeszcze dwa dni i jej tu nie będzie, a on będzie musiał się z tym pogodzić. Był tylko jednorazową przygodą, kimś, kogo, wzorem wszystkich pozostałych, zamierzała zostawić bez ostrzeżenia i zwyczajnie wyjechać. Taka przecież była. Ceniła sobie niezależność i wolała z nikim nie wiązać się na stałe.

Wycie znów przecięło ciszę nocy, było ono jednak znacznie cichsze oraz wytłumione przez ściany budynku. I kiedy tak leżała pod ciepłą kołdrą, wpatrując się w noc za oknem, wydało jej się nawet poniekąd... przyjemne.

***

Czerwone wino w starannie przygotowanej butelce stało i czekało na swój czas, który już niedługo miał nadejść. Jedna butelka Quinta Dos Aciprestes Grand Reserva z rocznika dwa tysiące dwanaście. Jedna, pozornie nic nieznacząca butelka lepszego, drogiego wina. Jej ulubionego wina. Jeden cel, jedna metoda. I jeden sukces, który już niebawem miał nadejść. Wszystko udało się wręcz idealnie. Niczego się nie domyślała, leżąc w swojej sypialni i patrząc się w okno. A wycie wilków słusznie sugerowało jej rychłą śmierć, na którą zasłużyła. Bo to, że zasłużyła, było absolutnie pewne.

***

Tosia spojrzała na Sebastiana, kiedy razem opuszczali swój pokój. Uśmiechnął się w jej stronę czule, na kilka sekund splatając palce szatynki ze swoimi. Westchnęła, mocniej zaciskając dłoń na jego dłoni.

— Dobrze nam dzisiaj poszło, nie sądzisz? — mruknął, zerkając na partnerkę kątem oka.

— Gdyby nie ja, tobyśmy go nie złapali — odparła zaczepnie, unosząc dumnie głowę. — Ty byś go nie dogonił — dodała, patrząc brunetowi odważnie prosto w oczy. Posłał jej pełen kpiny uśmiech.

— Jak bym chciał, tobym dogonił. Ale znacznie lepiej było oglądać, jak to ty się z tym męczysz — rzucił, za co sprzedała mu kuksańca w ramię. Syknął cicho, zerkając na kobietę z wyrzutem. — To bolało...

— I miało boleć — burknęła, ciągnąc za klamkę i wydostając się na mróz zimowej nocy. Sebastian przytrzymał jej drzwi, a potem sam opuścił już na dobre budynek komendy powiatowej, zamykając za sobą płytę. Podszedł do swojego samochodu, zajmując miejsce kierowcy i modląc się, by silnik odpalił. Kiedy tak się stało, jego wargi przyozdobił uśmiech pełen satysfakcji. Tosia tuż obok właśnie zapięła pas, głowę układając na zagłówku. Niewiele mówiąc dojechali pod jej dom. Sebastian zjechał na pobocze, zatrzymał samochód i przechylił się nad skrzynią biegów, delikatnym gestem kładąc dłoń na policzku szatynki. Pogładził ciepłą skórę kciukiem, zahaczając o kącik jej ust. Kiedy ich oczy spotkały się w mroku nocy, postanowił po raz kolejny się przełamać i bez wahania delikatnie pocałował Węcińską, wkładając w ten gest wszystkie najcieplejsze uczucia. Oddała pieszczotę, a gdy się już od siebie odsunęli, ponownie spojrzała prosto w brązowe tęczówki służbowo-życiowego partnera.

— Dobrej nocy, Tosia — szepnął, uśmiechając się delikatnie.

— Dobrej nocy, Seb — odparła równie cicho.

Po chwili już jej nie było. Poczekał, aż znajdzie się w domu, i dopiero po upewnieniu się, że wszystko w porządku, odjechał spod jej bramy, uśmiechając się do własnych myśli. Wreszcie miał do kogo wracać i na kogo czekać, wreszcie odnalazł to szczęście, którego tak bardzo mu brakowało. Znalazł kogoś, za kim bez wahania skoczyłby w ogień. Miał swojego żółtodzioba. 

I mamy pierwszy rozdział. Wybaczcie, że wczoraj nic nie wrzuciłam, bo naprawdę bardzo chciałam coś napisać, ale stres nie dał mi tego zrobić. xD Na wywiadzie było kozacko, także tym bardziej mogę Wam polecić udział w Turnieju. I cóż... chyba czas wysłać kontynuację Swetra do drugiej edycji, bo w sumie czemu nie?

Widzimy się jutro, Buły. ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro