10. Klucz do drzwi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Komenda powiatowa przypominała misternie zbudowany domek z kart, który w każdej chwili mógł runąć, o ile tylko w jego ściany uderzył jakiś mocniejszy podmuch, choćby oddech tego, kto go wybudował. Niejednokrotnie domek ten, noszący miano Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie, chwiał się już w posadach, nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się jednak upaść. Być może to wina zbyt słabych podmuchów, być może przemyślanej i zaplanowanej konstrukcji zapobiegającej zburzeniu, a być może po prostu szczęścia. Zwykłego szczęścia, którego niewielu mogło dosięgnąć. Tosia nie wiedziała. Chyba nawet nie chciała wiedzieć, chociaż zdawała sobie sprawę, że ta niewiedza może doprowadzić ją do zguby. Wolała się jednak nie zastanawiać, nie myśleć nad tym i nie roztrząsać zawieszonych gdzieś w przestrzeni problemów. Dopóki miała pracę, dopóki miała ją blisko i przynosiła jej satysfakcję, było dobrze, nawet bardzo dobrze. Jak na ironię zaraz po tej myśli jej umysł przywołał słowa wypowiedziane któregoś razu przez Krzyśka. Gdyby policja w Polsce miała konkurencję w postaci jakiejś firmy o wiele lepiej wyposażonej oraz wyszkolonej, gdyby trafiła się taka jednostka, ich formacja nie miałaby szans się utrzymać. Polska Policja była kolosem na glinianych nogach i dopóki w górze nie zapadały odpowiednie decyzje, dopóki rządzący nie chcieli zająć się tą sprawą, podjąć tego tematu, wciąż tym kolosem pozostawała.

Policjantka westchnęła ciężko, wertując kartki. Od samego rana jej biurko zarzucone było wszelkiej maści papierami, dokumentami, kwitkami, teczkami i segregatorami. Wszystko to powodowane było dostarczeniem na komendę długo wyczekiwanych przez wszystkich ekspertyz. Długo ich nie było, ale kiedy już przyszły, to wszystkie naraz. Takim sposobem Tosia miała do dyspozycji ekspertyzy z pobrania śladów daktyloskopijnych tak z butelki, jak z lampki na wino, wyniki badań toksykologicznych nad krwią denatki, ekspertyzę z sekcji zwłok oraz wynik badań nad pobraną z miejsca zdarzenia próbką wina. Wszystkie te druki przynosiły ze sobą natłok informacji, które nieuporządkowane w żaden sposób rozpanoszyły się w umyśle Tosi, nie dając jej nawet chwili na całkowite oderwanie się od tematu. Siedziała więc niemal od trzech godzin i zawzięcie analizowała wszystko to, co stanowiło materiał dowodowy. Porównywała, łączyła fakty, sprawdzała zeznania z wynikami badań, gromadziła informacje, ustalała prawdopodobne scenariusze biegu wydarzeń, a wreszcie powoli dochodziła do wniosków. Wniosków, które były nieco przytłaczające, ale których poniekąd się spodziewała. Miała przecież świadomość, że śmierć Olgi Dworczyk prawie na pewno nie była wynikiem nieszczęśliwego wypadku, a nawet jeżeli myślała tak wcześniej, to Sebastian skutecznie wybił jej to z głowy swoimi niezbitymi dowodami i poparciem wszystkiego, co mówił, policyjnym szóstym zmysłem, który, jak twierdził, udało mu się wyrobić przez lata lepiej niż Tosi. Ostatecznie więc ekspertyza z badania nad winem nie była dla kobiety większym zaskoczeniem, a jedyne, co skłoniło ją do refleksji, to rodzaj wykorzystanej trucizny. Cyjanek sodu był powszechnie znany jako trutka na szczury, która działała daleko lepiej, niż cała reszta specyfików dostępnych na rynku, bowiem po spożyciu dużego stężenia doprowadzała do cichej śmierci w przeciągu dosłownie kilku minut. Węcińska zastanawiała się, kto byłby na tyle odważny, żeby zagrać z życiem osoby publicznej, i jak ta osoba dała radę umieścić truciznę w winie. Mimo że dobrze rozpuszczalna, sól ta i tak potrzebowała kilku minut na całkowite wymieszanie z roztworem, ponadto w butelce również znaleziono ślady zatrutego trunku, a więc wszystko wyglądało jak doskonale zastawiona pułapka. Zabójca jednak, kimkolwiek był, musiał najpierw otworzyć butelkę, by wsypać tam truciznę, a następnie zakorkować tak, żeby niedostrzegalne były jakiekolwiek zmiany. Tosia wiedziała, że takie coś jest możliwe, jednak wymaga nieco dokładniejszego przygotowania. Ten fakt dał jej nową cechę przestępcy — był doskonale zorganizowany. Nie tylko dlatego, że udało mu się oszukać Olgę, również z powodu niepozostawienia po sobie nawet najmniejszego śladu. Przeszukali cały dom, użyli psa służbowego w celu wyczucia ewentualnych śladów osmologicznych, przeprowadzili daktyloskopie, zgromadzili zeznania, a na butelce i tak znaleziono odciski palców tylko samej denatki, co czyniło sprawę o wiele bardziej skomplikowaną. Nie mieli do czynienia z amatorem. To był ktoś, kto już wcześniej ubrudził swoje dłonie krwią albo pomagał w zbrodni.

W głowie zamigotał jej obraz seryjnego zabójcy, zaraz jednak szybko odrzuciła od siebie tę myśl, drżąc na samo wspomnienie i czując wstępujący w jej ciało strach. Nie miała do czynienia z kolejnym serialem. A przynajmniej głęboko chciała w to wierzyć.

Z rozmyślań wyrwał ją wibrujący telefon, który poinformował Tosię o przychodzącej wiadomości SMS. Bez większego entuzjazmu odblokowała urządzenie, sprawdzając powiadomienie. Pisał Sebastian z zapytaniem, czy ma wolną chwilę. Wiedziała, do czego potrzebował tej informacji, toteż uruchomiła transmisję danych, weszła w inny komunikator i wybrała połączenie wideo ze służbowy partnerem. Odebrał kilka sekund później, więc oparła telefon o jeden z segregatorów, włączając kamerkę, by móc uśmiechnąć się w stronę mężczyzny promiennie. Odpowiedział tym samym. Mogła dostrzec, że nie robił kompletnie nic, bo leżał na narożniku we własnym salonie w bluzie i z kapturem na głowie.

— Cześć, żółtodziobie — przywitał się, obserwując uważnie wyraz jej twarzy.

— Cześć, aspirancie — odparła, podpierając głowę dłonią i jeszcze prze chwilę patrząc prosto na niego. — Ale ci dobrze, też bym sobie tak poleżała — dodała cicho, na co roześmiał się, podkładając sobie jedną rękę pod głowę.

— Co ja ci poradzę, że masz robotę? — skwitował. — Swoją drogą, to coś dużo masz syfu na biurku... — dodał, omiatając wzrokiem wszystko to, co znajdowało się w jego polu widzenia.

— Mam — przytaknęła. — Przyszły wszystkie kwity, których potrzebowaliśmy — rzuciła, opuszczając spojrzenie i skupiając uwagę na czytanym tekście.

— Coś szczególnego tam jest?

Pokręciła przecząco głową, zastanawiając się, jak zwięźle ująć wszystko to, czego się dowiedziała.

— Niewiele. Mam odciski palców ściągnięte z przedmiotów, badania krwi, wynik sekcji zwłok, badanie toksykologiczne nad winem, ale informacji jak na lekarstwo — powiedziała. — Właściwie to wiem tylko tyle, że ani na butelce, ani na szkle nie znaleźli żadnych innych paluchów poza tymi Olgi, a otruto ją cyjankiem sodu, pochodną cyjanowodoru. Wykorzystuje się tę sól między innymi do trucia szczurów — wyjaśniła, na powrót podrywając głowę i łapiąc kontakt wzrokowy z brunetem, który dał się wchłonąć analizie informacji, jakie przed nim wyłożyła.

— Nic więcej, żadnych mikrośladów czy coś? — bąknął po dłuższej chwili, gdy wreszcie zorientował się, że długo schodziło mu na myśleniu.

— Nic a nic, jest cholernie dobrze zorganizowany — odparła Tosia, przeczesując palcami pojedyncze pasemka czekoladowych włosów.

— No to mamy problem, moja droga — stwierdził Sebastian, podnosząc się, ściągając kaptur z głowy i wstając z narożnika. Węcińska w tym czasie odchyliła się lekko do tyłu, wyciągając ręce nad głowę i rozciągając się od pasa w górę, a przy tym kiwając potwierdzająco głową.

— Duży problem, bo w sumie dalej nie mamy nic — dopowiedziała.

— A babramy się w coraz większym bagnie, bo dziennikarze nam nie odpuszczają — kontynuował, uśmiechając się pod nosem.

— Naczelnik się wścieka... — rzuciła kobieta, dając się wciągnąć w małą słowną gierkę.

— O komendancie się nie wypowiem.

— I niedługo my też się między sobą pokłócimy, a wtedy ze śledztwa nici — mruknęła, na co Brodzki posłał jej karcące spojrzenie. — No co? — zapytała prowokacyjnie, uśmiechając się w jego stronę niewinnie.

— Wolałbym się z tobą nie kłócić — burknął.

— Daj spokój, sztywniaku. Przecież żartowałam — prychnęła, przewracając z rozbawieniem oczami. — Też nie chciałabym się z tobą kłócić, przecież to wiesz — dodała, tym stwierdzeniem próbując jakoś go udobruchać.

— Z tobą nigdy nic nie wiadomo — skwitował, na co tym razem to ona zmroziła go spojrzeniem.

— I kto tu dąży do kłótni... — warknęła. — Prowokujesz mnie — dodała, markując obruszenie.

— Życie.

Była niemal pewna, że równo z tymi słowami wzruszył ramionami, ale nijak nie skomentowała jego wypowiedzi. Chwilę spędzili w ciszy, nim Sebastian podjął rozmowę po raz drugi:

— Czyli mówisz, że te ekspertyzy, na które tak czekaliśmy, nic nam nie przynoszą?

— Dokładnie tak — potwierdziła. — No, może poza powodem śmierci, ale tego się spodziewaliśmy. Reszta zostaje jak wcześniej — bąknęła, powracając do lektury któregoś z druków. — Nie wiem już, czego mam się czepić, bo tak mało tego jest — dodała kilka sekund później, pocierając się dłonią po policzku.

— Grzeb w przesłuchaniach. Masz z tego pełno dokumentacji, posprawdzaj jeszcze raz wszystko, zweryfikuj, czy pokrywają się zeznania, i dopiero po tym możesz powiedzieć, że zrobiłaś już wszystko. Mam nadzieję, że ekspertyzy poszły też już do prokuratury — zakończył, czym kompletne zbił ją z pantałyku.

— Czy ty myślisz, Seba — zaczęła powoli, ważąc każde słowo — że bym tego nie dopilnowała?

Roześmiał się po nosem.

— Nie podważam twoich kompetencji w żadnym razie. Po prostu mogło ci to wylecieć z głowy przy takim natłoku obowiązków — odparł lekko, uśmiechając się w jej stronę krzywo.

— Nic mi nie wyleciało z głowy — fuknęła, na co ponownie wybuchnął śmiechem.

— Ktoś tu chyba ma zły humor dzisiaj... Kto ci zatruwa życie żółtodziobie? — zapytał przekornie.

Zaczerpnęła więcej powietrza, powstrzymując się przed rzuceniem zgryźliwą uwagą.

— Powiedziałabym, że ty, ale boję się obrazić twoje książęce jestestwo, więc się wstrzymam — mruknęła, uśmiechając się cwanie. Obrzucił ją pobłażliwym spojrzeniem, na co parsknęła pod nosem.

— Nie idzie się dzisiaj z tobą dogadać — stwierdził. — Masz zamiar się do mnie wybrać po robocie czy jesteś zmęczona? — zapytał, postanawiając przejść od razu do rzeczy. Tosia zamyśliła się, spoglądając na wskazówki zegara.

— O ile wszystko pójdzie dobrze, to przyjdę z psami na piechotę — powiedziała, ponownie kierując spojrzenie na wyświetlacz telefonu. Widząc tam promieniejące szczęściem brązowe oczy, nie mogła powstrzymać mimowolnego czułego uśmiechu, wkradającego się powoli na jej wargi. Dopiero energiczne pukanie do drzwi zburzyło cały urok chwili, skłaniając Węcińskią do błyskawicznej reakcji. — Muszę kończyć — wymamrotała, rozłączając się, a potem rzucając ciche pozwolenie na wejście osobie stojącej pod drzwiami. Naczelnik wparował do pokoju, obrzucając całe pomieszczenie rozbieganym spojrzeniem.

— Tu jesteś — rzekł w końcu, gdy jego wzrok spoczął na szatynce praktycznie niewidocznej zza góry papierów walających się po jej biurku.

— Jestem... — bąknęła niepewnie skonsternowana Tosia, śledząc wzrokiem poczynania przełożonego. Nieczęsto zdarzało się, by to naczelnik wpadał, w dodatku z takim impetem, do ich pokoju, przeważnie bowiem to oni byli wzywani do niego. Tak to już działało, tym większe było więc zdziwienie młodej policjantki, gdy w swoim lokum ujrzała sylwetkę nadkomisarza Dariusza Wolskiego. Próbowała jakoś zatuszować zmieszanie, ale nie wyszło jej to chyba za dobrze. Mimo wszystko naczelnik kompletnie olał jej konsternację, w ułamkach sekund znajdując się przy stanowisku Węcińskiej i kładąc przed kobietą świeży numer jednej z większych lokalnych gazet.

— Co to ma być, mogłabyś mi wyjaśnić? — Stuknął palcem w papier, tym ruchem kierując w tamtym kierunku także spojrzenie Tosi. Szybko przejechała wzrokiem po największym nagłówku widniejącym na pierwszej stronie i aż zaniemówiła z wrażenia. Wielki napis krzyczał: „Znamy policjantów prowadzących śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci Olgi Dworczyk! Antonina Węcińska i Sebastian Brodzki to postacie, które wiele spraw mają już za sobą. Czy i z tym śledztwem dadzą sobie radę?"

Tosia potrząsnęła głową, biorąc głębszy wdech i jeszcze raz czytając tytuł.

— Kurwa mać, kto wyszczekał? Mów, Tośka — niecierpliwił się naczelnik. Węcińska wzruszyła delikatnie ramionami.

— Nie mam pojęcia. Na pewno nie żadne z nas — wydusiła, a zauważając pełne dezaprobaty spojrzenie przełożonego, odetchnęła, starając się zachować spokojny, opanowany ton głosu. — Darek, nie jesteśmy na tyle głupi, żeby podawać się na tacy mediom. To musi być sprawka kogoś innego, ja mogę poświadczyć za siebie i Brodzkiego — mruknęła śmiertelnie poważnie. Naczelnik milczał, rzucając wzrok po wszystkim, co znajdowało się w jednym z pokoi wydziału kryminalnego.

—Jesteśmy w dupie. Znają wasze tożsamości, nie macie w tym momencie życia — stwierdził wreszcie ponuro, wracając burzowym spojrzeniem do podwładnej.

— Trzeba to zdementować, rzucić jakiś ochłap, ale odsunąć od nas tych cholernych dziennikarzy — odparła na to twardo. — Nie chcemy być medialni. Więcej, nie możemy być medialni — podkreśliła.

— Mnie nie musisz tego powtarzać. Denerwuje mnie, że nie wiem, kto was wsypał — warknął mężczyzna. Tosia zamyśliła się.

— Nikomu nic nie mówiliśmy, nikt nic nie wiedział. Może to jakiś efekt podsłuchanej rozmowy czy czegoś w ten deseń? — zasugerowała, wbijając pełen wątpliwości wzrok ponownie w nagłówek gazety.

— Trzeba się jak najszybciej dowiedzieć, bo to się wymknęło spod kontroli — stwierdził z całą stanowczością Wolski. — I nie wiem, czego to efekt, ale jest zły. Wydaje mi się, że teraz te hieny są o wiele bardziej zaciekłe niż były kiedykolwiek wcześniej. Szczególnie taka jedna. Koczuje pod komendą non stop, praktycznie nas nie opuszcza...

— Jak wygląda? — wtrąciła Tosia, zerkając przelotnie na sylwetkę nadkomisarza.

— Niska blondynka, strasznie uparta, natarczywa, ma tendencję do przesady. Jest naprawdę cholernie uparta — powiedział. — Nazywa się Anita Broszko, pracuje dla największej telewizji w kraju — dodał. Węcińska westchnęła ciężko.

— Jest kiepsko, ale obiecuję, Darek, że wyjdziemy z tego z twarzą i nie damy plamy. Zresztą wiesz, że możesz na nas liczyć. — Uśmiechnęła się w stronę Wolskiego delikatnie. Rysy naczelnika wygładziły się, mężczyzna złagodniał.

— Nie wątpię i trzymam was za słowo, Tośka. Postarajcie się zakończyć to z klasą i nie dać zmanipulować. Wierzę w was, już niejednokrotnie pokazywaliście, że nadajecie się do tej roboty jak nikt inny — powiedział, klepiąc szatynkę po ramieniu. — Miejcie na uwadze te media, a my postaramy się wyśledzić, kto podał wasze dane do użytku publicznego, i wytoczymy postępowanie temu brukowcowi za upublicznienie wizerunku — dodał, co wywołało na twarzy Tosi uśmiech.

— Jasna sprawa — mruknęła, nim naczelnik opuścił pomieszczenie. Nieco podniesiona na duchu, z nową werwą zabrała się do analizy. Miała przed sobą kilka protokołów przesłuchań, które musiała przeczytać jeszcze raz i bardzo dokładnie. Gdzieś kryła się odpowiedź na wszystkie pytania, gdzieś krył się klucz do drzwi. Musiała tylko go znaleźć.

Dzisiaj króciutki, ale nie było co przeciągać na siłę. Jeszcze trochę takich flaków z olejem, czyli wstępniaków, a potem zacznie się jazda. ;)

Do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro