11. „Dzisiaj jestem cały twój"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Walentynki były dniem, który Sebastian Brodzki już dawno wyparł z pamięci, nie chcąc przypominać sobie od nowa i od nowa wszystkich chwil spędzonych ze zmarłą narzeczoną. Wolał olewać święto zakochanych całym sobą, niż powracać pamięcią do bolesnych wspomnień sprzed lat. Nadszedł jednak w końcu taki dzień, gdy Sebastian Brodzki musiał przypomnieć sobie o istnieniu czternastego lutego nie tylko jako zwykłego dnia w kalendarzu. Dzień ten nadszedł dokładnie w momencie, w którym Sebastian postanowił w swoim życiu uczynić krok dalej, wyjść poza sferę własnego komfortu i zdecydować się na porzucenie samotniczego trybu życia. Był to moment, w którym na dobre zdał sobie sprawę, że Tosia wcale nie była tylko jego służbową partnerką, a kimś znacznie ważniejszym, moment, w którym bieg rozpoczynała kolejna, nowa historia - już nie historia Sebastiana Brodzkiego, a historia Sebastiana Brodzkiego i Antoniny Węcińskiej. Dwóch skrajnie różnych osobowości, które zostały ze sobą połączone przez wylane wspólnie łzy. W tamtym momencie dla policjanta przestało mieć znaczenie wiele spraw, którymi zaprzątał sobie wcześniej głowę. W tamtym momencie, kiedy mógł zobaczyć radosny błysk w bursztynowych tęczówkach, w których mógł przesunąć wzrok na jej szeroki uśmiech, liczyła się tylko ta mała, radosna istota obok niego. Tosia. I właśnie od tamtego momentu zapragnął już nigdy więcej jej nie stracić. Nigdy nie powiedział jej tego wprost, ale zawsze powtarzał w myśli to samo, kiedy miał ją obok.

Obrzucił wzrokiem swoje odbicie w lustrze, ze sporą dozą samozachwytu stwierdzając, że wyglądał znakomicie. Poprawił jeszcze kaptur bluzy na plecach, po czym wyszedł z łazienki, gasząc za sobą światło. Niewiele zajęło mu przygotowanie się do wyjścia, toteż chwilę później na klatce schodowej już można było usłyszeć charakterystyczne pobrzękiwanie kluczy, gdy mężczyzna zamykał drzwi. Uporał się z zamkiem, zbiegł po schodach na sam dół bloku, a po chwili wydostał się na chłód lutowego popołudnia. Mimo dodatniej temperatury wiał lekki, zimny wietrzyk, który skutecznie pokazywał, że wcale nie jest tak ciepło, jak na to wygląda po spojrzeniu przez okno. Pogoda bowiem była tak piękna, jak złudna zarazem - pomarańczowe promienie słońca kładły się długimi, szerokimi smugami na topniejące zwały mieniącego się wszystkimi kolorami tęczy śniegu, a niebo tuż nad głową przybierało intensywnie niebieski odcień, by przechodząc bliżej horyzontu blednąć i zmieniać niebieski w delikatne różowawe odcienie. Cała natura zdawała się oddychać pełną piersią, zwiastować wiosnę. Idealnie - pomyślał Sebastian, bawiąc się od niechcenia kluczami do samochodu. Kiedy już do niego wsiadł i przekręcił kluczyk w stacyjce, odpalając silnik, przekonał się, że wcale nie było aż tak idealnie, jak zakładał. Samochód zapadł się w grząski, ciężki śnieg wszystkimi czterema kołami, co praktycznie uniemożliwiało mu wyjechanie z miejsca parkingowego. Brodzki przecisnął przez zęby przekleństwo, ale mimo wszystko podjął próbę wyjazdu. Udało mu się jedynie zabuksować kołami, nic więcej nie osiągnął za pierwszą próbą. Dopiero po trzeciej czy czwartej - przestał liczyć po kolejnej porażce - z powodzeniem opuścił miejsce parkingowe, zostawiając za sobą rozbryzgany wszędzie wokół brudny śnieg. Dostanie się na ulicę stało się jedynie formalnością, więc nieco odważniej poprowadził samochód na drogę wyjazdową, a chwilę później mógł już bez problemu pokonywać dystans dzielący go od domu Tosi.

***

Węcińska przystanęła na tarasie tuż po położeniu tam legowisk psów, które musiała wytrzepać. Nim jednak zabrała się do pracy, jej uwagę przykuł krajobraz, z jakim miała do czynienia. Zapatrzyła się więc w niemal magiczny obrazek przed sobą, ciesząc wzrok stojącymi bardzo blisko ogrodzenia sarnami oświetlanymi przez chowające się za czarną ścianą lasu słońce. Zwierzęta jeszcze jej nie dostrzegły, bowiem wyszła na zewnątrz bardzo cicho, nie chcąc robić jakiegoś szczególnego hałasu, dzięki czemu teraz mogła bez skrępowania oglądać pasące się nieco dalej zwierzęta. I gdyby nie dwa wybiegające z domu owczarki niemieckie, prawdopodobnie robiłaby to dalej. Orfeusz i Rawka mieli jednak zgoła inne plany, bo zgodnie puścili się przed siebie, tym ruchem płosząc sarny, które rozpoczęły ucieczkę pełną charakterystycznych dla nich susów. Psy kompletnie nie przejęły się towarzystwem, które w tempie błyskawicy usiłowało zniknąć im z oczu - miały lepsze rzeczy do roboty. Rawka szybko dostała się na szczyt topniejącej zaspy, pochylając przednią część ciała do śniegu i szczekaniem nawołując do zabawy Orfiego, który zawzięcie kopał kilka metrów dalej. Tosia uśmiechnęła się delikatnie, widząc żywiołowość swojej suczki i klasyczną już bierną obojętność jej psiego kolegi. Pomyślała jednocześnie, że może skorzystać z faktu, iż ma na sobie buty, i zwyczajnie oddać się zabawie ze zwierzętami. Bezzwłocznie wcieliła swój plan w życie, zeskakując z tarasu, a następnie kierując krok w stronę rozentuzjazmowanej Rawki, która zrezygnowała z okupacji śnieżnego pagórka kosztem jak najszybszego dostania się do właścicielki. Kobieta nawet nie zdążyła zdać sobie dobrze sprawy z tego, co się dzieje, gdy pies położył ją jednym skokiem na ziemię, powodując, że Tosia wpadła w mokry, zimny śnieg. Jęknęła cicho, kiedy Rawka pisnęła, stając na jej brzuchu dwiema łapami.

- Cholera... - warknęła, przecierając oczy z białej brei. Po chwili uchyliła powieki, wpatrując się w błękitne, bezchmurne niebo nad sobą i mimowolnie uśmiechając delikatnie. Odszukała dłońmi uszy zwierzęcia, zjechała nieco niżej do punktu, gdzie się rozpoczynały, a potem podrapała Rawkę w ulubionym miejscu. Suczka wywiesiła zadowolona język, zaraz jednak opuściła właścicielkę, szczekaniem alarmując, że ktoś się zbliżał. Węcińska nawet nie pozbierała się dobrze z ziemi, kiedy zza ściany domu wyszła tak dobrze znana jej sylwetka. Sebastian, gdy tylko ją zobaczył, przeszedł w trucht, by po niedługim czasie znaleźć się tuż obok wstającej kobiety. Tosia otrzepała się wstępnie ze śniegu, rejestrując kątem oka parę bawiących się psów, a następnie posyłając swojemu towarzyszowi delikatnie rozbawione spojrzenie. Uśmiechał się w jej stronę krzywo, ale jego oczy również błyszczały w podobny do tych Węcińskiej sposób.

- Coś ty robiła w tym śniegu? - Przechylił głowę w lewo, nie przestając lustrować szatynki spojrzeniem.

- Próbowałam zrzucić z siebie mojego psa - odparła zgodnie z prawdą, a gdy parsknął śmiechem, sprzedała mu kuksańca w ramię.

- Cienka jesteś, jak cię pies przewrócił - wytknął jej złośliwie, na co prychnęła, ostentacyjnie przewracając oczami.

- Ciekawe, czy ty byś się nie przewrócił, gdyby na ciebie skoczył - burknęła, podnosząc prawą nogę, zginając ją w kolanie i otrzepując łydkę z resztek śniegu. Mężczyzna przypatrywał się jej poczynaniom z delikatnym uśmiechem, czekając na odpowiedni moment. Gdy taki nadszedł, a Tosia już miała obrócić się i odejść w stronę domu, błyskawicznie objął ją jednym ramieniem w pasie, przyciągając do siebie, tym samym uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy. Spojrzała na niego zaskoczona, więc jedynie przejechał po jej zarumienionym od zimna policzku kciukiem, by chwilę później złożyć tam delikatny pocałunek.

- Nerwowa ostatnio jesteś - mruknął po tym geście, na co przewróciła oczami.

- Ciekawe przez kogo... - odparowała, ale na jej ustach zatańczył cień nikłego uśmiechu, którego nie mogła powstrzymać. - Chodź do domu, zimno tu - dodała, mimowolnie drżąc. W odpowiedzi jedynie westchnął cicho, odsuwając się i omiatając jej sylwetkę wzrokiem.

- Jesteś w samej bluzie, dodatkowo leżałaś w śniegu, więc jesteś też przemoczona. Nie dziwię się, że ci zimno - stwierdził.

- Miałam iść tylko na chwilę, a wyszło jak wyszło. - Uśmiechnęła się, wzruszając delikatnie ramionami i ruszając w stronę domu. Poszedł w ślad za nią, toteż chwilę później znajdowali się już w znacznie cieplejszym salonie Tosi. - Idę się przebrać - poinformowała. Potwierdził, że przyjął to do wiadomości, a następnie przysiadł na kanapie, omiatając spojrzeniem przestronne, oświetlone promieniami słońca pomieszczenie. Było tu przytulnie, na pewno znacznie przytulniej niż u niego w mieszkaniu. Musiał przyznać, że jego partnerka miała bardzo dobry gust.

Z rozmyślań wyrwał go odgłos kroków, a chwilę później także pojawiająca się w salonie Iza, która chyba szykowała się właśnie do wyjścia, bo miała już na sobie kurtkę. Widząc w środku kogoś jeszcze, podeszła do kanapy, witając się zbiciem żółwika z Brodzkim. Chwilę rozmawiali na niezobowiązujące tematy, a ich konwersację przerwało przyjście Tosi, która życzyła wychodzącej siostrze udanej zabawy i zastrzegła, by młodsza Węcińska na siebie uważała. Gdy za Izą zamknęły się drzwi wejściowe, kobieta opadła na miejsce tuż obok Sebastiana, biorąc nieco głębszy oddech, podkulając nogi i przytulając się do niego. Zadowolony otoczył ją czule ramieniem, przyciągając do siebie, o ile to możliwe, jeszcze bardziej.

- Wiesz, co dzisiaj za dzień, prawda? - bąknął po dłuższej chwili, w której mogli wsłuchać się we własne oddechy i rytm wybijany przez ich serca. Tosia parsknęła cichym śmiechem.

- Wiem - rzuciła cicho.

- I jak zwykle zapomniałem o najistotniejszym. Zostawiłem to, co miałem ci dać, w aucie... - powiedział nagle, spinając się delikatnie i najwyraźniej przygotowując do wstania. Węcińska zareagowała błyskawicznie, przytrzymując go i nie pozwalając się podnieść.

- Siedź, najistotniejsze jest to, że przyjechałeś - mruknęła, przymykając z zadowoleniem oczy, kiedy rozluźnił się i poprawił swoją pozycję. Bez wahania oparła głowę na jego boku, uśmiechając się niemrawo, a przy tym normując też oddech. Było jej dobrze, dokładnie tak, jak zawsze chciała, żeby było. Poczuła, jak musnął ustami jej czoło, ale nie otworzyła oczu, czując, że i on układa się nieco wygodniej, po chwili biorąc głębszy wdech.

Zapanowała cisza. Zwykła cisza, której oboje potrzebowali jak niczego innego. Cisza, w której mogli śmiało zawiesić swoje myśli i nie obawiać się, że cokolwiek je zburzy. I choć nie mogli tego wiedzieć, oboje myśleli o osobie znajdującej się tuż obok. Tosia odpłynęła marzeniami gdzieś daleko poza otaczającą ją rzeczywistość, wyobrażając sobie przyszłość, którą chciała spędzić z nim. Sebastian natomiast oscylował rozmyślaniami wokół trwającej chwili, nie wybiegał daleko, skupiał się na momencie. Momencie ulotnego szczęścia, którego nie chciał tracić. Momencie, w którym mógł po prostu się o nią zatroszczyć, przytulić do siebie i mieć pewność, że tym razem nie musi się o nic martwić. Była obok, oddychała spokojnie, nie było powodu do jakichkolwiek obaw. Teraz najważniejsza stała się ta mała z pozoru rzecz, kiedy po prostu byli dla siebie. Ale czy nie na małych rzeczach budowało się te wielkie, największe? Czy to właśnie nie małe rzeczy były składowymi pojęcia, pod którym ukrywało się szczęście?

Nie potrafił zamknąć w słowach wszystkiego tego, co do niej czuł. Miał wrażenie, że zwykłe „kocham cię" przestało wystarczać, choć przecież nie mówili sobie tego tak często. Wiedział jednak, że to nie to, co chciałby jej powiedzieć, że słowa tak naprawdę nie oddadzą uczuć w pełni, że słowa są niczym bez czynów.

- Obiecuję ci, że już nigdy więcej nie będę powodem twojego cierpienia. I że nie dopuszczę do sytuacji, w której będziesz przeze mnie płakała - wyznał nagle, zamierając po tej spontanicznej wypowiedzi. Słowa płynęły prosto z serca, ale mimo wszystko uderzyły w niego z niespotykaną dotychczas siłą. Tosia otworzyła oczy i podniosła głowę, patrząc na Sebastiana sennym wzrokiem.

- Wiem to. Wiedziałam od momentu, w którym godziłam się na związek z tobą. Nigdy nie będzie sytuacji, w której będę przez ciebie płakać, chcę w to wierzyć - odparła ciepło, niepewnie się w jego stronę uśmiechając. Odwzajemnił gest, przesuwając opadający jej na oczy kosmyk włosów. Przetarła powolnym gestem powieki, ziewając. - Sorki, zmęczona jestem - wymamrotała.

- Dlatego dzisiaj nie będziesz robić już nic więcej. Po prostu odpoczniesz - oświadczył, skłaniając ją do położenia się i samemu wstając. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

- A ty gdzie? - bąknęła z pewną dozą zawodu w głosie. Nie odpowiedział, sięgając po koc leżący nieopodal i szczelnie ją nim okrywając. Potem przykucnął tuż przed twarzą Tosi, patrząc jej prosto w oczy.

- Zawołam psy do domu i wracam do ciebie - mruknął, podnosząc się z kucek i kierując kroki w stronę drzwi tarasu. Chwilę później psy były już w domu z wysuszonymi łapami, a Sebastian znalazł się tuż obok Węcińskiej, która zmieniła pozycję, obracając w jego stronę i przykrywając bruneta kocem. Na koniec przytuliła się do niego tak ufnie, jak jeszcze nikt inny. Musiał przyznać, że ze wszystkich osób na tym świecie tylko ona była w stanie powierzyć mu aż tyle swojego zaufania. Nikt inny wcześniej ani później nie miał takiej ufności w stosunku do niego. Nawet Agnieszka. - Dzisiaj jestem cały twój - szepnął, obserwując, jak Tosia powoli odpływała w jego ramionach.

***

Anita Broszko była gotowa poświęcić wiele rzeczy dla gorącej sensacji, była gotowa poruszyć niebo i ziemię, żeby dokopać się do najwiarygodniejszych źródeł. Lokalna gazeta niewątpliwie pomogła jej w tym ostatnim, bowiem bardzo nierozsądnie podała do wiadomości publicznej dane personalne funkcjonariuszy prowadzących śledztwo dotyczące śmierci Olgi Dworczyk, odwalając za wszystkich przysłowiową brudną robotę i biorąc na siebie ciężar podejrzeń. Kobieta nie mogła trafić lepiej, to było jak zwycięski los na loterii, jak przyjemna niespodzianka zafundowana od losu. Taki obrót spraw podziałał jej na rękę jak nic innego, bowiem niemal cała okolica wiedziała już o tym, kto prowadził głośną sprawę, a niebawem plotki pójdą w świat, do większego grona odbiorców. Bez obaw mogła więc próbować szukać i pytać wymienionych w nagłówku policjantów, tym samym gromadząc potrzebne jej informacje. Potrzebowała tego, potrzebowała tego, bo nie pozostało jej nic innego, nie miała nic do stracenia. Teraz był jej czas, musiała tylko zagrać legalnie, nie wzbudzić podejrzeń i osiągnąć wymarzony cel. Rozdmuchiwanie sensacji nic jej nie da - i tak cała Polska żyła już tą jedną sprawą - teraz musiała się skupić na dojściu dalej niż inni, na zbadaniu źródeł, które...

Wolała tego nie wypowiadać nawet w myślach. To pozostawało w mroku tajemnicy, o której wiedziała tylko ona sama. I tak właśnie miało pozostać do samego końca tego napędzanego medialnym szumem śledztwa. A potem? Potem będzie mogła się uspokoić, usunąć w cień. I nikt jej nie zagrozi.

***

Osoba się bała. Znowu wędrowała tym samym szlakiem, znowu wydeptywała ślady własnych butów między drzewami, znowu rozmyślała, znowu uciekała do tego jednego momentu, w którym omal jej nie złapali. Bo przecież widzieli ją, mimo że była w ukryciu. Miała pewność, że ją widzieli. Miała też chorobliwą obawę, że w końcu ją dopadną. Raz udało się umknąć, drugi raz to może się nie powtórzyć. W dodatku miała krew na rękach. Cały czas. Nie chciała się domyć żadnymi środkami, próbowała wywabić ją już nawet alkoholem, ale to nic nie dawało. Krew dalej była na rękach! Na jej rękach!

- Na pewno to widzieli, na pewno widzieli jej krew na moich rękach... - mamrotała osoba, łapiąc się za głowę. - Co ja teraz... Nie. Muszę się uspokoić. Muszę się uspokoić. Krew na rękach mnie nie zdradzi, zdradzi mnie błąd. Ale... ale krew... Nie! - wrzask przeciął powietrze niczym sztylet. - Muszę coś z tym zrobić. Najpierw usunąć krew z rąk, potem zająć się resztą. Muszę się napić. Alkohol pomoże, pomoże mi pozbierać myśli... Muszę.

Chwilę później las pozostał już pusty. Spokój i bezruch przyrody przerywały jedynie spadające od czasu do czasu z wysokich koron drzew niewielkie kupki ciężkiego śniegu. Gdzieś w pień stukał dzięcioł, gdzieś przeleciał jastrząb. A odchodząca stamtąd osoba miała wrażenie, że ciągnie się za nią długa smuga szkarłatnej krwi, która wołała o sprawiedliwość.

Było coraz gorzej.

***

Tosia przewróciła się na plecy, wbijając wzrok w sufit i czując, jak Sebastian ustawia swoją dłoń pod takim kątem, by również znaleźć wygodną pozycję. Kobieta przetarła oczy, po czym uśmiechnęła się delikatnie.

- Tego mi było trzeba - mruknęła z aprobatą.

- Spałaś równo dwadzieścia minut - odpowiedział zachrypnięty głos gdzieś ponad nią. Obróciła głowę w tamtym kierunku, wyłapując spojrzenie Brodzkiego.

- Skąd wiesz? - zapytała. Uśmiechnął się krzywo.

- Bo nie spałem - bąknął w odpowiedzi.

- To co robiłeś? - Zmarszczyła brwi z konsternacją.

- Leżałem sobie i patrzyłem, jak ty uroczo śpisz. - Wzruszył ramionami, na co pokręciła na boki głową, uśmiechając się delikatnie.

-Jesteś niemożliwy. Dobra, trzeba się podnosić i coś robić. Nie po to tu przyjechałeś, żeby leżeć - uznała, a chwilę później już siedziała na kanapie, patrząc na śpiące w przejściu z korytarza do salonu psy. Orfi swoim zwyczajem położył się nieco wyżej, Rawka natomiast przytuliła do niego, tworząc tym samym jedną, zbitą kulę sierści. Tosia jeszcze chwilę omiatała spojrzeniem zwierzęta, aż wreszcie postanowiła podnieść się na równe nogi, co zresztą bezzwłocznie po niej uczynił Sebastian. Już miała zadawać mu pytanie, gdy powietrze rozdarł dźwięk dzwonka do drzwi. Węcińska zdążyła jedynie wyłapać zaskoczone spojrzenie partnera, bo tylko na tyle starczyło jej czasu, zanim przeszła w stronę otwierających się drzwi. Widząc na korytarzu Justynę, zdała sobie sprawę, że przecież umawiały się wcześniej. Przyjaciółka miała odebrać od Tosi kilka rzeczy, która ta od niej wcześniej pożyczała, a że planowała po południu wstąpić też do brata, mieszkającego nieopodal Węcińskiej, zaświadczyła, że wpadnie dosłownie na kilka minut, by odebrać swoją własność.

Teraz stanęła jak wryta, dostrzegając za sylwetką przyjaciółki Sebastiana. Chwilę później jej spojrzenie spoczęło na bursztynowych oczach Tosi, wyrażając nieme pytanie. Szatynka uśmiechnęła się delikatnie, podchodząc bliżej i zamykając Justynę w uścisku. Kobieta oddała przytulenie, a kiedy się od siebie odsunęły, mruknęła cicho:

- Nie mówiłaś, że będziesz miała gościa...

Widząc krzywy uśmieszek błąkający się po jej wargach, Tosia przewróciła oczami, odchodząc w stronę sypialni i szukając tam książek, które miała oddać przyjaciółce. Gdy tam była, mogła usłyszeć odgłosy rozmowy dochodzące z korytarza, więc wywnioskowała, że Justyna szybko zainicjowała luźną konwersację z Brodzkim. Dokończyła kompletowanie wszystkich rzeczy, które miała zwrócić, i finalnie wyszła z pokoju, przystając tuż obok pogrążonej w rozmowie dwójki.

- Długo się nie widzieliśmy, Justa. W firmie cię praktycznie nie ma. W sumie nie ma cię wcale od... od trzech tygodni... - stwierdził z niemałym zaskoczeniem Sebastian. Kobieta przed nim parsknęła śmiechem, zerkając porozumiewawczo na Tosię i odbierając od niej swoje książki, przy tym także mrugając porozumiewawczo do przyjaciółki. Węcińska dobrze wiedziała, co to oznaczało, toteż nie odezwała się ani słowem, czekając na bieg wydarzeń. - W sumie to ty już dawno powinnaś wrócić - kontynuował Brodzki. Justyna westchnęła z politowaniem, podparła dłonie na biodrach i spojrzała mu prosto w oczy z krzywym uśmiechem na ustach.

- Widzisz, Seba? Jestem bardziej uprzywilejowana od ciebie i mogę mieć wolne nawet bez urlopu - bąknęła, unosząc nieco głowę, by móc utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Prychnął jedynie pod nosem, krzyżując ze sobą ramiona.

- No czekaj, bo ci uwierzę. Pewnie coś wywinęłaś i cię zawiesili, a ty nic nie chcesz mówić, bo wstyd - bąknął, szczerząc się w szerokim uśmiechu, gdy dostrzegł jej mordercze spojrzenie.

- Już prędzej powinni zawiesić ciebie - odparowała. - I uważaj, co do kogo mówisz, bo nie chcę ci przypominać, ile już razy nie oberwałeś tylko dlatego, że chroniłam ten twój zapchlony tyłek - dodała pewnie, czując, że zwycięstwo przechyliło się na jej szalę.

- Doskonale dałbym sobie radę sam - obruszył się.

- Okej - Justyna odsłoniła zęby w uśmiechu - w takim razie jak tylko wrócę, przestanę cię jakkolwiek kryć. Wtedy pogadamy.

- Luz, mnie pasuje. - W odpowiedzi brunet jedynie wzruszył ramionami. - Ale dalej nie przyznałaś się, że cię zawiesili i pajdę masz - dodał po chwili, również szczerząc się w cwanym uśmiechu.

- Bo nie mam - odparła, a widząc kpinę w jego oczach, przewróciła oczami. - Długo mnie jeszcze tam nie zobaczysz, co najmniej rok, a obawiam się, że i więcej. A teraz wysil ten twój psi móżdżek i spróbuj powiązać fakty. Ja spadam. Pa, Tosieńko - podsumowała, objęła Tosię ramieniem, a chwilę później już jej nie było. Para została w korytarzu sama, Węcińska spojrzała na towarzysza, uśmiechając się, gdy dostrzegła, że chyba doszedł do wniosków, ale nie do końca mógł jeszcze zdać sobie z tego sprawę. Nie zamierzała ułatwiać mu zadania.

- Czy ona mi próbowała powiedzieć - zaczął w końcu po kilku długich chwilach ciszy - że jest w ciąży? - dokończył, zerkając na Tosię, która uśmiechała się wciąż w ten sam sposób, co wcześniej. - No bo nie widzę tu innego wyjścia, skoro zarzeka się, że jej nie zawiesili - dodał na uzasadnienie swojej tezy. Kobieta założyła ręce na piersi, odbijając jego spojrzenie bez cienia zawahania.

- Jak na ciebie, to całkiem sprawnie do tego doszedłeś, Seb - bąknęła jedynie, odwracając się na pięcie i wędrując do kuchni. Po chwili był już obok niej i dopytywał, co miały znaczyć wcześniejsze słowa Węcińskiej. W odpowiedzi uśmiechnęła się jedynie enigmatycznie, ale kiedy nie odpuszczał i wciąż zasypywał ją gradem pytań, w końcu potwierdziła, że miał rację. Chwilę zajęło mu przetrawienie informacji, a kiedy już się z tym uporał, zadzwonił do Justyny z gratulacjami. Dobre dziesięć minut zeszło im na przekomarzaniu się, a gdy skończyli, Brodzki jeszcze raz pogratulował, ostatecznie kończąc połączenie. Po tej czynności udał się szybko do samochodu po kwiaty i słodycze, które tam zostawił, a nieco ponad pół godziny później wędrował u boku Tosi przez pogrążony w mroku las z Rawką na smyczy. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, nie poświęcali czasu tematom służbowym, skupiali się na wszystkim tym, co nie dotyczyło ich pracy. Dopiero w momencie, gdy Węcińska oświadczyła, że na komendzie zawitali nowi funkcjonariusze, zdecydowali się poruszyć ten temat. Dowiedział się, że do wydziału kryminalnego przydzielono nową policjantkę, która, choć jeszcze wtedy o tym nie wiedział, miała przewijać się w ich rozmowach wielokrotnie.

Nazywała się Paulina Orłowska.

3,3 tys słów. Kolos. Miałam tyle do przekazania, a i tak niektóre fakty zwinęłam tylko do krótkich wzmianek, bo strzeliłam sobie w kolano dodaniem dwóch perspektyw. XD to miał być rozdział czysto fillerowy, poświęcony w całości Tosi i Sebie i o ile to pierwsze się udało, to już to drugie nie pykło, bo pomyślałam, że czemu nie, i dowaliłam wam jeszcze dwie perspektywy. A może jedną, tylko jeszcze o tym nie wiecie? ;)

Do jutra, Buły ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro