15. „Zaczęło się niewinnie..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Media — „Afraid” od The Neighbourhood. Kompletnie bez powiązania z rozdziałem, ale lubię nutkę, więc podrzucam. ;)

Wróciła z treningu okropnie zmęczona, ale przy tym usatysfakcjonowana jak jeszcze nigdy. Miała wrażenie, że jest gotowa wypluć płuca, ale udało jej się pobić życiowy rekord w biegu na kilometr i zdecydowanie była z tego powodu dumna.

Sięgnęła do kieszeni, gdzie schowała klucze, łapiąc szybkie, urywane wdechy. Nie mogła uspokoić rozszalałego po biegu serca i oddechu, a mimo to uśmiechała się szeroko, gdy przekręcała klucz w drzwiach wejściowych do domu. Psy czekały tylko, aż otworzy przed nimi płytę, a gdy to nastąpiło, zgodnie rzuciły się do przodu, nie pozwalając Tosi na ruch większy niż przesunięcie o kilka centymetrów w lewo. Kobieta westchnęła, zerkając na zmierzające w stronę kuchni owczarki.

Chwilę później sama znalazła się w pomieszczeniu, rzuciła okiem na miski zwierząt i pewna, że niczego tam nie brakuje, powędrowała do sypialni. Przygotowała sobie to, co zamierzała ubrać na służbę, a następnie przeszła do łazienki, zamykając za sobą drzwi i na moment przystając przed lustrem.

Patrzyły na nią błyszczące bursztynowe oczy, usta były rozciągnięte w delikatnym uśmiechu, a cera, mimo skraplającego się na skórze potu, sprawiała wrażenie zdrowej. Długie mniej więcej do łopatek, delikatnie pokręcone włosy rozlały się błyszczącymi czekoladowymi falami, gdy tylko je rozpuściła, nadając obliczu Tosi jakiegoś dziecięcego wyglądu. Mimo że miała już prawie trzydzieści lat na karku i bagaż doświadczeń spoczywający nieustannie na barkach, w tamtym momencie czuła się sobą dokładnie tak, jak zawsze pragnęła się czuć.

Prawdopodobnie rozmyślałaby nad różnymi aspektami życia dalej, gdyby nie zdała sobie sprawy, że ma niecałą godzinę na przygotowanie się oraz wyjazd na służbę. Pod prysznic wchodziła w tempie błyskawicy, modląc się, by tego dnia udało jej się trafić na jednostkę o czasie.

***

Komenda Powiatowa Policji była okupowana przez dziennikarzy, ale to dostrzegłby chyba nawet niedowidzący bez okularów. Nieco większym wysiłkiem była kwestia policzenia reporterów pod budynkiem, dlatego siedzący w czarnym mercedesie klasy C Maks Zieliński postanowił nawet zbytnio się nie wysilać i odwrócił uwagę od tłumku zgromadzonego przed głównym wejściem. Sprawnie, a przy tym tak, by nie rzucić się za mocno w oczy, zajechał na parking, zgasił silnik, wziął z siedzenia pasażera torbę z laptopem, przewiesił ją sobie przez ramię i wysiadł, rozprostowując nogi. Potem zerknął w niebo, a nie dostrzegając tam żadnej, nawet najmniejszej chmurki, rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, kierując nieśpieszny krok w stronę bocznego wejścia do budynku. Podejrzewał, że jego kolega prawdopodobnie za kilka minut pojawi się na miejscu i zacznie go popędzać, ale póki był sam, Zieliński po prostu nie widział potrzeby śpieszenia się. Tak na dobrą sprawę w ogóle nie miał ochoty przyjeżdżać do Lubaczowa, ale obowiązki służbowe pozostawały na jego nieszczęście obowiązkami, które musiał wykonać bez względu na własną opinię, toteż nie narzekając wchodził do ciemnego wnętrza korytarza komendy powiatowej, w myśli przypominając sobie drogę do biura komendanta.

Kwestia formalna nie zajęła mu wiele, niecałe pół godziny później siedział już w pokoju i rozkładał laptopa wraz z pozostałym sprzętem, przygotowując się do wykonania powierzonych zadań. Wiedział, że potrzebowali go w Lubaczowie, bo nikomu poza Wydziałem Techniki Operacyjnej nie przyszłoby nawet do głowy, jak poprawnie założyć podsłuch konkretnym osobom. Właśnie dlatego przyjechał. Właśnie dlatego też uruchamiał właśnie laptopa i wstukiwał do niego skomplikowane hasło, przy okazji myśląc, gdzie podziewa się jego kumpel oraz dlaczego nikt z prowadzących śledztwo policjantów nie pojawił się jeszcze na miejscu, by omówić z nim wszystkie szczegóły.

Ostatecznie doszedł do wniosku, że skoro już koniecznie musi czekać, to przecież nie będzie się nudził. Niewiele myśląc podparł brodę ręką, ziewnął, mrugnął kilka razy, bowiem oczy zaczynały go powoli piec, a następnie wziął do wolnej ręki telefon i szybko wybrał numer tego, na którego zirytowaniu zależało mu najbardziej.

— No, księżniczko, dość tego siedzenia w domu, cokolwiek robisz... Skoro ja nie mogę odpoczywać, to ty też nie będziesz... — mruknął w przestrzeń, gdy przeciągłe sygnały w słuchawce dawały mu znać o wybieranym połączeniu.

***

Las nigdy nie wyglądał tak samo, stale się zmieniał, a jednak myśli osoby zawsze od nowa, wciąż i wciąż kręciły się wokół jednego tematu, gdy przechadzała się między drzewami. To było coś kompletnie dziwacznego, pokrętnie bolesnego i przyjemnego jednocześnie.

Czy miała masochistyczne skłonności? Być może, ale tylko, gdy księżyc był w nowiu, tak jak tej nocy. Tej jednej nocy, gdy cały świat zawalił jej się na głowę.

To było jak bolesne uderzenie w niestabilną świadomość, jak silny podmuch wiatru w zimowy dzień. Jak ta jedna fałszywa nuta psująca całą melodię.

Było upierdliwe, złe, paskudne i natrętne, a przy tym doprowadzało osobę do białej gorączki.

Widzieli ją, choć była w ukryciu.

Nadszedł czas, by skończyć tę farsę.

***

Sebastian wszedł do pokoju, w którym przebywał Maks, niemalże równo ze swoją służbową partnerką. Widząc dwójkę przyjaciół, Zieliński mimowolnie uśmiechnął się szeroko, nie mogąc powstrzymać tego naturalnego odruchu, który towarzyszył mu za każdym razem, gdy mężczyzna spotykał kogoś, kogo darzył sympatią.

— Kopę lat, leniwa larwo —zironizował Brodzki, zerkając spod byka na przyjaciela.

Maks dobrze wiedział, że wcześniejszym telefonem do przyjaciela zdecydowanie zasłużył sobie na takie spojrzenie, a ta świadomość tylko napędzała go do jeszcze szerszego uśmiechania się, co zresztą robił, działając przy tym na nerwy Sebastianowi.

— Pierwszy raz od paru lat muszę przyznać ci rację. Dawno się nie widzieliśmy, księżniczko — zaakcentował ostatnie słowo, podnosząc się z zajmowanego miejsca i podchodząc do kryminalnych.

Zbili ze sobą żółwiki, a później zajęli w miarę wygodne pozycje, przechodząc do omawiania sprawy, którą wszyscy się zajmowali. Sebastian podparł brodę rękami, Tosia swoją głowę złożyła na jednej dłoni i spojrzała nieobecnym wzrokiem gdzieś za okno, natomiast Maks od czasu do czasu posyłał im wzrok ponad ekranem laptopa. Rozmowa nie chciała się kleić, nastąpił nawet moment, w którym wszyscy zamilkli, ewidentnie czekając na ruch któregoś z nich.

I pewnie rzucaliby po sobie spojrzeniami dalej, gdyby Węcińska nie postanowiła wziąć spraw w swoje ręce.

— Dobra, zacznijmy od zarysu tego całego śledztwa, bo widzę, że za nic nie idzie nam burza mózgów, a Maks potrzebuje oglądu na sprawę — rzekła, przełamując nieznośnie milczenie i kierując wzrok na służbowego partnera. — Ty czy ja? — zapytała, na co kiwnął głową w jej stronę.

— Ty, żółtodziobie. Masz lepszą retorykę niż ja. — Puścił jej oczko, szczerząc się w popisowym uśmiechu.

Tosia przewróciła rozbawiona oczami, ale odchrząknęła, zbierając myśli i przygotowując się do dłuższej opowieści, jaką miała zaserwować Zielińskiemu.

— Słuchaj uważnie, Maks, bo nie będę dwa razy się powtarzać — zwróciła się do kumpla, blokując z nim wzrok i uśmiechając się półgębkiem.

Odpowiedział dokładnie tym samym, jednak z jego oczu biła pewność o wiele większa, niż ta, którą miała w swoich tęczówkach Tosia. Nie zraziła się tym, a chwilę później już snuła swoją skrótową historię odnalezienia ciała Olgi Dworczyk:

— Zaczęło się niewinnie, mieliśmy z Brodzkim normalną służbę i właśnie planowaliśmy przerwę, kiedy klasycznie już zadzwonił telefon. Zdarzenie, w dodatku mieliśmy jechać we dwójkę, bo był trup, a my mieliśmy jako pierwsi zjawić się na miejscu. No to pojechaliśmy razem. Trafiliśmy do domku w samym środku lasu za Krzesikowem...

— Poczekaj — przerwał jej policjant. — W tym domku są kamery czy coś podobnego?

Węcińska niepewnie spojrzała na Sebastiana, który niemal natychmiast zaprzeczył ruchem głowy.

— Nie ma nic — wyjaśnił.

— Pierwsze miejsce, w którym cokolwiek będę działał, to ten domek. — Maks pstryknął palcami. — Kontynuuj, Tosia.

I tak się zaczęło. Węcińska przeszła przez wszystkie etapy śledztwa, począwszy od momentu znalezienia ciała, przez wszystkie tropy, które dotychczas udało się wykryć, sprawę natrętnej dziennikarki, aż do chwili obecnej, kiedy całą trójką siedzieli przy jednym biurku, starając się ustalić szczegóły dalszej współpracy. Zakończyła swoją opowieść krótkim westchnieniem, a potem oddała głos towarzyszom.

— Założyłbym kamery dookoła tego domu, żeby obserwować otoczenie — zaczął Maks, przesuwając spojrzeniem po policjantach. — Wspominałaś, Tosia, że tam się kręcił jakiś gość, jak robiliście przeszukanie. To śmierdzi.

— Dobrze to wiemy — bąknął Sebastian, krzyżując ramiona i odchylając się nieco do tyłu na krześle. — Gość był jej kochankiem i zgłaszającym całe zdarzenie, sprawdzaliśmy go już, jest całkowicie czysty. Póki co nie mamy na niego żadnych żelaznych dowodów i to właśnie jemu przydałoby się założyć pluskwy — wyjaśnił, tocząc z przyjacielem niemą potyczkę na spojrzenia.

— To nie ulega wątpliwości. On jest następny w kolejce zaraz po domu denatki, ale, Brodzki, obserwujecie go jakkolwiek? — zapytał, przechylając głowę i uśmiechając się cwanie.

Sebastian przewrócił poirytowany oczami.

— Próbujesz mi sugerować, że jestem głupi i go w żaden sposób nie mam pod kontrolą? — Uniósł brwi, wzdychając przy tym ciężko.

Maks gruchnął wstrzymywanym śmiechem, co wywołało delikatny uśmiech i na twarzy Tosi. Ich towarzysz jedynie wbił spojrzenie w obraz za oknem.

— Jak dzieci... — burknął.

— Dobra, to inaczej zapytam. W jaki sposób go obserwujesz, panie doskonały policjancie? — zakpił Zieliński, odchylając się na oparcie krzesła, a przy tym wciąż śledząc poczynania przyjaciela.

— OZI na miejscu, no i niedługo mam nadzieję też podsłuch. Dodatkowo jeżdżę w teren praktycznie co tydzień i sam ogarniam, co tam się z nim dzieje — powiedział, całkowicie ignorując wcześniejszy przytyk operacyjnego.

Maks pokiwał głową, uśmiechając się delikatnie.

— Dobra. Jak z resztą? Kogoś przesłuchiwaliście, wytypowaliście podejrzanych czy cokolwiek? — rzucił.

— Maks — Tosia posłała mu krzywy uśmiech — przecież wiemy, co się w takich sytuacjach robi. Tak, przesłuchiwaliśmy sporo, wytypowaliśmy też kilku ewentualnych sprawców. Mamy jej kuzynkę, klienta, którego sprawę udało jej się wygrać, mamy osobę, która z tym klientem toczyła batalię po sądach, mamy jej kilku najbliższych kochanków. To wszystko. Wszyscy byli przesłuchiwani, od każdego pobraliśmy paluchy, nawet od tych, co byli na miejscu zdarzenia, o ile się nie mylę. — Zerknęła z pytaniem w oczach na służbowego partnera, szukając u niego odpowiedzi.

— Pobraliśmy od każdego — potwierdził, uśmiechając się delikatnie w jej stronę. — Tu teraz nie ma miejsca na błąd, larwo. Tym bardziej my nie zamierzamy go popełniać, bo narażamy się na kłopoty potem — dodał.

— Wiem, księżniczko — odparował Maks, lustrując go wzrokiem od góry do dołu. — Dobra, więc zacznę od zamontowania kamer w domu, potem wezmę się za pluskwy i będę obserwował rozwój sytuacji. Cały czas jesteśmy w kontakcie — dodał, odchylając się delikatnie do tyłu. — A teraz w sumie chyba nie mam żadnych innych pytań.

Dwójka kryminalnych zgodnie podniosła się z zajmowanych miejsc i po krótkim pożegnaniu opuściła pokój, kierując się do swojego miejsca pracy. Chwilę szli przez korytarz w milczeniu.

— Mam nadzieję że cokolwiek tymi pluskwami osiągniemy — bąknęła w końcu Tosia, zadzierając głowę do góry i nawiązując kontakt wzrokowy z Sebastianem.

— Osiągniemy, nie martw się. Jak dobrze nie byłby zorganizowany ten zabójca, w końcu popełni błąd — odparł, posyłając jej jeden z tych uśmiechów, które rezerwował tylko na specjalną okazję.

— Trochę się boję, że to my pierwsi popełnimy błąd albo, co gorsza, już go popełniliśmy — mruknęła, spuszczając wzrok.

Westchnął cicho, klepiąc ją delikatnie po ramieniu.

— Pomyśl trochę pozytywniej, żółtodziobie. Gdzie ten twój szaleńczy optymizm sprzed dwóch lat? — rzekł, na co Tosia uśmiechnęła się delikatnie.

— Nie mam pojęcia... Gdzieś przepadł.

— To niech wróci — powiedział cicho.

— Chciałabym, żeby to było takie proste — odparła rozbawiona, zerkając na niego.

Sebastian jedynie westchnął cicho, uśmiechnął się pobłażliwie, a potem przepuścił ją w drzwiach, gdy wchodzili do pokoju. Kilka sekund później już oboje siedzieli na swoich stanowiskach i dawali się pochłonąć pracy.

***

— Atmosfera na komendzie powiatowej uległa wyraźnemu zagęszczeniu, policjanci chcą zdradzać nam coraz mniej. Czy to wskazuje na fakt, że śledztwo stanęło w martwym punkcie? Czy może są to próby odwrócenia uwagi mediów? Jedno jest pewne, sprawa zaczyna nadbierać niechcianego przez funkcjonariuszy lubaczowskiej jednostki rozgłosu. — Anita Broszko zakończyła swoją wypowiedź, uśmiechnęła się popisowo w stronę kamery i gdy tylko kolega dał jej znać, że przestali transmitować, odetchnęła z wyraźną ulgą, zerkając na budynek piętrzący się tuż za nią.

Od kilku dni nie miała nowych informacji z komendy, od kilku dni bazowała tylko na tym, co jej samej udało się ustalić, od kilku dni czuła się poirytowana i wściekła. Literalnie wściekła. Nie miała gdzie przelać tej swojej frustracji, więc lokowała ją w klawiaturze służbowego laptopa oraz kontrowersyjnych tekstach pisanych wieczorami. Jej krótkie felietony nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego, ale lubiła je pisać dla samej siebie, poza tym uważała taką formę spędzania wolnego czasu za najpożyteczniejszą.

W tym momencie odniosła jednak wrażenie, że tego dnia nawet napisanie artykułu jej nie pomoże. Czuła się beznadziejnie, dokładnie tak, jakby opuściły ją wszystkie siły, jakby w ogóle miała zaraz przestać funkcjonować i przepaść gdzieś w niebycie. Pomyślała, że chętnie coś takiego by zrobiła.

— Anita, w porządku? — zapytał jej kolega, podchodząc dwa kroki bliżej.

— Tak — burknęła mało grzecznie. — Jadę do hotelu — dodała, wymijając go i zostawiając skonsternowanego mężczyznę za sobą.

Szybkim krokiem pokonała dystans oddzielający ją od prywatnego samochodu, jeszcze szybciej wsiadła do środka, by móc odjechać stamtąd tak wcześnie, jak się tylko dało. Miała pełną świadomość, że zostawiała konkurencji możliwość zdobycia gorących informacji przed nią, ale w tamtym momencie to nie miało wielkiego znaczenia. Spodziewała się, że rzecznik prasowy komendy i tym razem rzuci im jakieś niewiele warte ochłapy, a ona miała znacznie ważniejsze zadanie do wykonania. Czuła przełom w powietrzu. Musiała tylko trochę więcej pogrzebać i być może zarwać noc.

Czego się jednak nie robiło dla sensacji?

***

Ciszę panującą w pokoju przerwało energiczne pukanie do drzwi, a po chwili, kiedy Sebastian mruknął ciche pozwolenie na wejście, w progu zamajaczyła szczupła sylwetka niewysokiej dziewczyny.

— Mam coś przekazać Sebastianowi Brodzkiemu, to ty? — zapytała żywym, wesołym i pełnym energii głosem, wskazując ruchem głowy policjanta.

Tosia aż poderwała głowę znad papierów, skanując bacznym spojrzeniem właścicielkę nowego, nieznanego jej dotąd głosu. Była młoda, na pewno kilka lat młodsza od niej, dałaby jej jakieś dwadzieścia lat. Miała intensywnie rude, krótkie włosy sięgające mniej więcej linii ramion, morskie oczy i piegi. Całe mnóstwo widocznych piegów na nosie i policzkach. Schodząc wzrokiem niżej, Węcińska mogła dostrzec niewielki, lekko zadarty nos i stosunkowo wąskie usta rozciągające się w promiennym uśmiechu, który kierowała w stronę jej służbowego partnera. Na pewno nie grzeszyła wzrostem, Tosia oceniła ją jako bardzo niską.

— Ja — potwierdził Sebastian z nutą rezerwy, a nawet chłodnej arogancji w głosie, odsuwając się od komputera, opierając o krzesło i wbijając zimne spojrzenie prosto w oczy dziewczyny stojącej w drzwiach.

Tosia doskonale wyczuła, że atmosfera stała się gęsta. Tak gęsta, że można byłoby spokojnie kroić ją nożem.

Rudowłosa bez chwili zawahania podeszła kilka pewnych kroków w przód i przekazała Brodzkiemu dokumenty, nie spuszczając go przy tym z oczu.

— Karol kazał przekazać, więc wysłał mnie — oznajmiła melodyjnym, aksamitnym głosem.

— Mhm. A ty to kto?

— Paulina Orłowska. Właściwie posterunkowa Paulina Orłowska — przedstawiła się, wyciągając w stronę bruneta rękę i nie przestając się uśmiechać.

Sebastian westchnął, niechętnie podając jej swoją.

— Sebastian Brodzki, właściwie aspirant, ale nie będę się już przechwalał. I mówią mi zazwyczaj Seba — rzucił, niemal natychmiast po tych słowach cofając dłoń.

Tosia parsknęła pod nosem cichym śmiechem, widząc jego jawne zmieszanie i konsternację. Wciąż był okropnie nieporadny w kontaktach z kobietami, a w tym wypadku wręcz olał dziewczynę, racząc ją chłodnym tonem i obojętnością. Węcińska już wiedziała, że będzie musiała z nim na ten temat jak najszybciej porozmawiać. Teraz jednak, by jakoś ocieplić atmosferę, postanowiła włączyć się do rozmowy.

— Mówią na niego też Kędziorek, ale do tego w życiu by się nie przyznał — bąknęła, uśmiechając się krzywo, gdy partner zmierzył ją wściekłym wzrokiem.

Paulina odwróciła głowę, spoglądając na Tosię wielkimi, morskimi oczami. Policjantka nic nie mówiąc podniosła się z zajmowanego miejsca i przystanęła tuż przed młodszą stopniem koleżanką, uśmiechając się przyjaźnie w jej stronę.

— Tosia Węcińska, miło cię poznać. — Podobnie jak chwilę wcześniej Paulina, ona też wyciągnęła rękę w geście przywitania.

Dziewczyna bez wahania podała jej swoją, odpowiadając na uśmiech Tosi swoim — równie przyjaznym.

— Paulina. Ty pewnie jesteś jego partnerką — powiedziała, rzucając krótkie spojrzenie w stronę Brodzkiego, który zajął się analizą dokumentów przekazanych mu przez Karola.

— Jestem. Wybacz jego zachowanie, to dość... specyficzny typ — odparła Węcińska, uśmiechając się cwanie i zerkając kątem oka na Sebastiana.

Brunet dokładnie w tym momencie zblokował z nią spojrzenie, gromiąc kobietę wzrokiem. Nie przejęła się tym kompletnie, ignorując niemy wyrzut w spojrzeniu partnera.

— Z reguły mimo wszystko dam się lubić — burknął.

Paulina chwilę przesuwała wzrokiem od jednego do drugiego, aż wreszcie ponownie na jej ustach wykwitł uśmiech, a oczy zaczęły błyszczeć tak znajomymi Tosi iskrami. Ona sama miała takie spojrzenie na początku służby.

— Już was lubię — powiedziała entuzjastycznie, odsuwając za ucho zbłąkany kosmyk rudych włosów.

— Z wzajemnością. Jak wrażenia po paru dniach na komendzie? — podjęła Węcińska, opierając się biodrem o biurko partnera, który zaczął właśnie wstukiwać coś na klawiaturze komputera.

— Jest świetnie. To znaczy... zaliczyłam już kilka wtop, ale ogólnie rzecz biorąc ludzie są dość wyrozumiali i w ogóle jakoś szczególnie mnie nie negują — odparła Paulina, a w jej głosie dało się wyraźnie odczytać przebijającą przezeń nutę radości.

— To nie wojewódzka czy OPP, u nas jest trochę luźniej — skwitowała Tosia. — I fajnie, że ci z nami miło. Oby było tak dalej. Jeszcze się zapytam z ciekawości, z kim pracujesz i gdzie?

— Karol, ten, który mnie tu wysłał, to póki co mój partner, a służbę zaczynam o dziwo w kryminalnym — odparła jej rozmówczyni, zerkając na telefon. Gdy tylko zobaczyła to, co pokazywał wyświetlacz, nabrała więcej powietrza w płuca i posłała Tosi przepraszające spojrzenie. — Muszę lecieć, bo mnie naczelnik zabije, jasna cholera! — krzyknęła spanikowana. — Miło było was poznać, czeeeść! — rzuciła jeszcze na koniec, po czym wybiegła z pokoju, zostawiając dwójkę policjantów samych sobie.

— Jak sobie przypomnę, że ty byłaś praktycznie taka jak ona na początku, to nachodzi mnie taka refleksja, że nie chciałbym drugi raz przez to przechodzić — stwierdził Sebastian, splatając ze sobą dłonie położone swobodnie na udach i filozoficznie spoglądając za okno.

— Wspominałam już, jak cholernie działasz mi na nerwy? — fuknęła, mrożąc partnera spojrzeniem, co wywołało na jego twarzy szeroki uśmiech.

— Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy — odparł, śmiejąc się pod nosem i nieustannie patrząc w obraz za uchylonym oknem.

Słońce kończyło już swoją dzienną wędrówkę przez nieboskłon i teraz chowało się gdzieś za zabudowaniami Lubaczowa, otaczane zewsząd pomarańczowo-złotą poświatą. W powietrzu wpadającym do pokoju z zewnątrz czuć było ewidentną obecność wiosny, która coraz śmielej witała ludzi słońcem o poranku i wyższymi temperaturami. Gdzieś w powietrzu zaświergotał wysoki melodyjny ton ptaka.

Tamtego dnia Lubaczów był spokojny jak jeszcze nigdy wcześniej.

Siedzę tak dniami i nocami, skrobię jeden rozdział cały tydzień z dużymi przerwami, ale mogę śmiało powiedzieć, że jestem z niego zadowolona. Odblokowałam się też chyba pisarsko, już tak całkiem, więc mam nadzieję, że tendencja się utrzyma.

A tak swoją drogą, to na koniec szykuję dla Was bombę. Obiecuję, mimo że mam aż 5 wersji ewentualnego zakończenia. ;b

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro