19. Od tego wszystko się zaczęło

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nic nie zapowiadało, że nadchodzący dzień będzie dla niektórych tym ostatnim, a dla Tosi i Sebastiana jednym z wielu, w których doświadczali zwykłego poczucia beznadziei i pustki. Na razie kwietniowe słońce przyjemnie ogrzewało ich twarze, kiedy ramię w ramię pokonywali dystans dzielący ich od domu Węcińskiej. Na razie wciąż kolory były żywe, a nadzieja dalej płonęła jasnym, pełnym siły płomieniem.

No właśnie, na razie...

— I co chcesz mi przez to powiedzieć, hmm? — Brodzki zerknął na kobietę z góry.

— Domyśl się — odparowała przekornie Tosia, szczerząc się w szerokim uśmiechu.

— Jesteś niemożliwa, Tośka — sarknął, przewracając oczami. — Nie jestem dobry w domyślaniu się...

— Jako kryminalny powinieneś być — rzuciła. — Ale skoro tak mówisz... — zawiesiła głos, zerkając w górę i blokując z nim spojrzenie.

— ...to powiesz mi, o co chodzi? — dokończył z nadzieją w głosie, dodając do tego spojrzenie zbitego psa.

Węcińska roześmiała się w głos i pokręciła na boki głową. Sebastian uśmiechnął się delikatnie, słysząc taką radość w jej własnym śmiechu, a potem spojrzał gdzieś w stronę horyzontu, który czerwienił się od zachodzącego słońca.

— Spodziewałam się takiej reakcji — mruknęła. — Nie, nie powiem ci, o co mi chodzi. Skoro mówisz, że nie jesteś dobry w domyślaniu się, to niczego więcej się nie dowiesz w tej sprawie — dokończyła wypowiedź, którą przed momentem celowo urwała.

— Okrutna jesteś, wiesz? — bąknął, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

— Wiem — odparła beztrosko, wyciągając z kieszeni błękitnej bluzy telefon, podając partnerowi smycz Rawki, a następnie biorąc głębszy wdech i ostatecznie kierując wzrok w tę samą stronę, co sekundę wcześniej Sebastian. — Czekaj chwilę, zrobię zdjęcie, bo ładnie jest — wymamrotała pod nosem, wymierzając obiektyw telefonu prosto w zachodzące słońce, a potem kalibrując jasność oraz kilka innych parametrów.

— Proszę cię bardzo, żółtodziobie — skwitował Brodzki, po czym kucnął tuż przed suczką owczarka niemieckiego, która ewidentnie domagała się od niego pieszczot. Zaczął delikatnie przesuwać dłonią wzdłuż boku psa, od czasu do czasu poklepując sierść. Rawce chyba się to podobało, bo zadowolona wywiesiła język i zaczęła merdać ogonem, przy okazji podchodząc nieco bliżej niego. — Wiesz co?

— No? — Tosia odwróciła się na pięcie, a widząc dla siebie okazję, zrobiła jeszcze kilka zdjęć Sebastianowi i Rawce, bowiem wyglądali naprawdę uroczo razem.

— Tak sobie teraz myślę, czemu ty się nie starasz o psa w robocie? Masz talent, masz rękę, masz dwa psy, które sama wyszkoliłaś, masz chyba najwięcej predyspozycji z całej komendy, więc co ty robisz jeszcze w kryminalnym, co, Tosia? — Podniósł się na równe nogi, przekazując jej smycz i zerkając pytająco prosto w oczy kobiety.

— Widzę, jak to wszystko wyglądało w przypadku Rudolfa. Ten pies miał co najmniej trzech różnych przewodników, a tak nie powinno być, Seba, dobrze o tym zresztą wiesz. Zanim przyszła Werka, z tego, co się dowiedziałam, miał go ktoś inny, a przed nim jeszcze ktoś. To w ogóle nie buduje więzi, a w tej robocie więź psa i przewodnika jest ważna, nawet bardzo. Rudolf był biedny właśnie dlatego, że nie miał z kim zbudować tej więzi. I taki pies naprawdę nie będzie w stu procentach efektywny, skoro tak często zmienia się jego przewodnik — westchnęła, odbijając jego spojrzenie. — Powinien mieć jednego pana od początku do samego końca. Byłam kiedyś na wojewódzkiej w Rzeszowie, tam przewodnik i pies działali jak jedna maszyna, u nas tego nie zobaczysz. Oprócz tego musiałabym być naprawdę mocno natrętna, żeby tego psa w ogóle wybłagać — dodała, uśmiechając się krzywo. — A co cię tak nagle natchnęło, żeby mnie o to pytać? — zagadnęła niby od niechcenia, nie obdarzając partnera nawet spojrzeniem, zamiast tego wbijając wzrok w coraz mocniej schowane za horyzontem słońce.

— Nie wiem. — Sebastian niemal niezauważalnie wzruszył ramionami. — Zdałem sobie sprawę, że jesteś chyba najlepszą możliwą osobą na przewodnika — dodał.

Ponownie już tego dnia pokręciła głową, nie kryjąc delikatnego rozbawienia.

— Takie jest tylko twoje wyobrażenie, bo łączy nas coś więcej niż służbowa, koleżeńska relacja — odparła z wolna. — Widzę co najmniej kilku lepszych policjantów na to stanowisko i ja bynajmniej nie znajduję się w tym gronie, Seb — wyjaśniła, wreszcie zerkając na niego przelotnie i dostrzegając na jego twarzy wyraz delikatnej konsternacji. — Mam rację, nie? — Uśmiechnęła się.

— Nie masz — rzucił stanowczo. — Odkąd tylko przyszłaś na służbę i miałem okazję cię trochę lepiej poznać, widziałem w tobie przewodnika — skierował wzrok w jej stronę, łapiąc spojrzenie Węcińskiej — i mówię to bez cienia przesady. Ty po prostu się do tego nadawałaś, ba, dalej nadajesz — dokończył.

— Na pewno nie tu i nie w takiej formie, w jakiej to się odbywało z Rudolfem, zanim go w końcu odesłali na emeryturę. Może kiedyś, gdybym trafiła na inną jednostkę, ale nie tu. Na razie o tym nie myślę, na razie mam Orfiego i Rawkę, to mi wystarcza — oświadczyła pogodnie, przekładając między palcami linkę, na której wędrowała jej suczka. Przez moment panowała między nimi cisza, w której każde wędrowało myślami gdzieś indziej. — A co, tak bardzo chcesz się mnie już pozbyć z kryminalnego, że sugerujesz mi robotę w prewencji i zostanie przewodnikiem? — zapytała przekornie, decydując się na zakłócenie idealnego milczenia, jakie rozpanoszyło się chwilę wcześniej dookoła.

Sebastian spojrzał na nią z pobłażliwym westchnieniem na ustach.

— Chcesz się droczyć, pani komisarz... — mruknął, wyginając usta w cwanym uśmiechu. — Być może chcę się ciebie pozbyć z kryminalnego, bo coś ostatnio nawalasz przy papierach i robisz się nieproduktywna? — zapytał podobnym tonem, co ona wcześniej.

— Mogę ci powiedzieć, kto naprawdę ostatnio nawala, i to nie tylko moim zdaniem, bo nawet naczelnik to dostrzegł. — Wyszczerzyła się w zwycięskim uśmiechu, posyłając brunetowi spojrzenie mówiące, że właśnie stanęła na wygranej pozycji.

— Oj, przestań. Jednorazowa wpadka i już wszyscy mówią, że nawalam. Tosia, powiedzmy sobie szczerze, kto tu tak naprawdę się obija całymi dniami? Ostatni tydzień mieliśmy zastój przez to, że się ze wszystkim spóźniałaś. Faktom nie zaprzeczysz, kochanie — powiedział cicho, spoglądając na nią spod przymrużonych powiek.

Węcińska przewróciła oczami, warcząc pod nosem i sprzedając mu karne trzepnięcie w ramię. W odpowiedzi syknął jedynie, popierając swoje posunięcie ciężkim westchnieniem.

— Za prawdę zawsze się obrywa, powinienem się już nauczyć — rzucił teatralnie, przykładając dłoń do czoła.

— Dostałeś za perfidne kłamstwo, które nazwałeś sobie prawdą — burknęła Tosia, zerkając na telefon i godzinę, którą pokazywał wyświetlacz. — Zagęszczaj ruchy, za półtorej godziny mamy być w robocie.

— Noc jest nasza.

— Trzeci raz z rzędu — skwitowała ponuro, na co gruchnął śmiechem.

— Nie przesadzaj, żółtodziobie. Podobają ci się nocki — mruknął, trącając jej dłoń delikatnym gestem, czym wywołał uśmiech na twarzy Tosi.

Nieco szybszym krokiem ruszyli na spotkanie nowym wyzwaniom. Ta noc miała jednak nie należeć do nich. Ta noc już od dawna zapisana była w spadku sprawiedliwości.

***

Na służbie stawili się punktualnie, sprawnie przeszli przez odprawę, a następnie mogli już udać się do swojego pokoju i rozpocząć pracę. Pierwszą godzinę zmiany spędzili jednak na rozważaniu wszystkiego, co udało im się do tej pory zdobyć. Musieli przeanalizować każdy trop, sprawdzić wszystko, co tylko mogli, nawet wpaść w odmęty przeszłości, byleby znaleźć punkt zaczepienia, którego tak rozpaczliwie ostatnimi czasy poszukiwali. To śledztwo było inne, przypominało grę w kotka i myszkę, z tym że tym razem policjanci byli tym drugim. Drażniło ich niesamowicie poczucie beznadziei sytuacji, w jakiej oboje znaleźli się zakopani po same uszy, drażniło ich, że niewiele mogli, drażnił ich brak dowodów, brak dobrych podejrzanych, a nawet coś tak prozaicznego, jak nic niewnoszące do sprawy protokoły przesłuchań, w których na próżno doszukiwali się czegokolwiek. Nagle wszystko, co kiedyś okazywało się proste, przybierało monstrualne rozmiary zabezpieczonego drutem kolczastym pod napięciem muru nie do przeskoczenia. Cały obraz sprawy, który zbudowali, był jak lichy, drżący na wietrze domek z kart.

A przy tym tak silny, jak nawracający wyrzut sumienia.

— Gdzieś popełniliśmy błąd — rzuciła cicho Tosia, jednak w jej głosie wyraźnie można było dosłyszeć zdecydowanie oraz determinację.

— To nie nowość, powiedz mi tylko, gdzie — sapnął stojący przy oknie Sebastian, wyglądając za szybę.

— Tego jeszcze nie wiem, ale się dowiem — odparła policjantka, wstając z miejsca, w kilku krokach podchodząc do partnera i również spoglądając w dół, na chodnik pod komendą. — Jest dziewiętnasta. Co oni tu jeszcze robią? — jęknęła, delikatnym ruchem głowy wskazując zgromadzonych pod budynkiem dziennikarzy.

— Nie wiem, Tośka, ale staliśmy się tak medialni, że musimy naprawdę uważać na wszystko, co mówimy. A najlepiej w ogóle nie mówić w ich obecności — wyjaśnił, posyłając jej krótkie spojrzenie.

— Teraz to w sumie nie wiadomo nawet, kto jest kim i do kogo co można powiedzieć — westchnęła. — Była dzisiaj konferencja prasowa? — dopytała, odwracając głowę w lewo i łapiąc wzrok mężczyzny.

— Była, ale najwyraźniej niczego nowego się nie dowiedzieli, dlatego czatują — sarknął, zaraz po tym klnąc przez zęby.

— Nieciekawie się robi — stwierdziła oczywiste Tosia.

— Nieciekawie — przyznał. — Musimy ruszyć i coś znaleźć, cokolwiek. Sytuacja się napina, bo nawet nikogo nie przymknęliśmy. Gdyby Grabski wydał nakaz zatrzymania i faktycznie wsadził kogoś na sanki, to być może byłoby inaczej...

— Nie ma nawet kogo wsadzić za bardzo na sanki. — Kobieta potarła czoło w geście zafrasowania.

— I właśnie to jest nasz problem, żółtodziobie. Podsłuchy też niewiele dają, a założyliśmy je wszystkim, którzy byli na liście podejrzanych. Każdy milczy albo gada nie na temat — skwitował.

Dokładnie w tej chwili jego telefon rozdzwonił się na biurku, więc Sebastian odbił się od parapetu, o który jeszcze przed sekundą podpierał się rękami, a następnie podszedł do stanowiska i odebrał przychodzące połączenie.

— No? — rzucił krótko, przez co Tosia od razu domyśliła się, z kim rozmawiał. — Chciałbyś... Nie, nic nie mamy. A pluskwy...? — zamilkł na chwilę, wsłuchując się uważnie w komunikat po drugiej stronie. — Zaraz tam będę. — Odsunął słuchawkę od ucha, zakończył połączenie i spojrzał na partnerkę. — Leśnik z Krzesikowa nam zamilkł — poinformował.

Tosia otworzyła nieco szerzej oczy.

— Jak to zamilkł? — bąknęła skonsternowana, błyskawicznie przechodząc do analizy wszystkiego, co się działo przez ostatnie tygodnie z udziałem tego człowieka.

— Nie wiem. Maks mówi, że nie słychać go, i tyle. Wcześniej były jakieś szumy, tłuczenie szkła, szuranie, teraz cisza — odparł Sebastian, przerzucając spojrzenie z oczu kobiety na zegarek.

— Może poszedł spać? — zasugerowała.

— Wątpię. Byłoby słychać, jak się przewraca na łóżku czy gdziekolwiek indziej, a tu nie ma nic. Cisza. Idę to sprawdzić, z Maksem trochę go posłuchamy, a ty spróbuj coś więcej wykombinować, nic innego do roboty nie mamy jak na razie — postanowił. Chwilę później już zamykały się za nim drzwi, a Tosia została w pokoju sama z zapachem jego perfum.

Westchnęła cicho, odchodząc od okna i przysiadając przed laptopem, którego natychmiast włączyła. Niewiele ponad dwie minuty zajęło jej dostanie się do konta i uruchomienie przeglądarki, potem zabrała się do pracy. Za cel obrała tym razem przeszłość Olgi Dworczyk. Miała nieodparte wrażenie, że tam musiał kryć się klucz do rozwiązania. Sprawdzili przecież wszystko, co mogli sprawdzić w teraźniejszości, przeszłość jednak wciąż mogła skrywać tajemnice.

Skrywała. Któż jednak mógł o tym wiedzieć?

***

Działo się. Ucieczka była właściwa, przebiegała sprawnie, choć nie bez strachu. Nazwałby się kłamcą, gdyby powiedział, że się nie bał. Bał się cholernie tego, co przed nim, co stanie się, gdy już wykona ten jeden zdecydowany ruch, który zwał swoją własną drogą do szczęścia. Wiedział, że zrobił dobrze. Nie chciał się bać, ale nie mógł. Był przecież tylko człowiekiem, nikim więcej. Miał ludzkie prawo do strachu.

Zadrżał, czując szorstki materiał liny, gdy przesuwał ją między palcami. Skóra w miejscach, gdzie nieco mocniej pociągnął sznur, stawała się zaczerwieniona i przypominała mu o krwi. Na samą myśl robiło mu się słabo, jednak teraz nie było już krwi na rękach. Ona zniknęła, tak jak zniknęły wyrzuty sumienia. Powróciła chęć samoobrony. Był tchórzem, ale robił to we własnym interesie.

Olga Dworczyk nie żyła.

Anita Broszko miała chwilowe szczęście, bo choć była niewygodna, nie wiedziała wielu rzeczy. Nie wiedziała przed wszystkim, kim on był.

Był osobą, był cieniem, odbiciem, światłem, nocą, ciemnością, słońcem i księżycem. Dopełniał się sam w sobie i nikogo nie potrzebował.

Był twórcą. Twórcą nowego znaczenia zbrodni idealnej.

Mimo to ucieczka była nieunikniona. Wiedział, że to, czego dokonał, nie zostanie mu przebaczone, że wciąż będzie ścigany. Zabójstwo bowiem wpisuje się w poczet kilku przestępstw sklasyfikowanych w polskim prawie jako zbrodnie. Termin zbrodni wyznacza też jedno, bardzo ważne stwierdzenie — śledztwa w sprawie zbrodni nigdy nie można odpuścić czy umorzyć. Nigdy nie zamiata się śledztwa w sprawie zbrodni pod tak zwany dywan.

I właśnie do tego potrzebował ucieczki.

Ona zaczynała się za trzy, dwa, jeden...

Dał się wchłonąć ciemności.

***

Telefon był tak niespodziewany, że Tosia aż podskoczyła na krześle, wyrwana z transu, w jaki nieświadomie wpadła. Gdy tylko nieco uspokoiła rozszalałe serce tłukące się jej nieustępliwe w piersi i wzięła głębszy oddech, natychmiast odebrała połączenie, widząc, kto do niej dzwonił.

— Jesteś wolna, prawda? — zapytał dyżurny bez zbędnych wstępów.

— Jestem... — potwierdziła niepewnie, oczekując tego, co dla niej przygotował tym razem.

— No i super. Wiedziałem, do kogo dzwonić. Słuchaj, Tośka. Sprawa ma się tak, że jest gość wyhuśtany w Krzesikowie, ulica Wesoła cztery, trafisz. Weźmiesz ze sobą jeszcze Paulinę, tą nową z kryminalnego, żeby ją trochę oswoić z takimi akcjami, i pojedziecie posprzątać syf. Wypiszę ci skodziankę, zadzwonię po Paulinę, a ty pakuj się i leć do samochodu. Ona zaraz też tam będzie. Zgłaszająca jest z dwójką dzieci, prawdopodobnie to żona wisielca. Na miejscu tradycyjnie patrol, prokurator już jedzie — przekazał sprawnie Krystian, na co Tosia aż wtłoczyła więcej powietrza do płuc.

Szybkie poskładanie faktów dało jej pełen obraz sytuacji, więc lakonicznie potwierdziła, że już wychodzi z komendy, a potem błyskawicznie wybrała numer Sebastiana. Trochę zajęło jej dodzwonienie się do Brodzkiego, bo okazało się, że próbowali się ze sobą skontaktować jednocześnie, co poskutkowało tym, że ani jedno, ani drugie nie mogło nawiązać połączenia. W końcu jednak udało im się rozpocząć rozmowę.

— Słyszeliśmy krzyki, piski, płacz dzieci i szloch, Tośka. Nie wiem, co tam się dzieje, ale chyba wypadałoby podjechać i sprawdzić. Lokalizacja cały czas mruga w jednym miejscu — wyrzucił z siebie Sebastian na jednym wdechu.

— Wesoła cztery w Krzesikowie, mam rację? — mruknęła Węcińska, biegiem pokonując schody prowadzące na dolne kondygnacje.

— Tak. Skąd wiedziałaś? — zapytał.

— Dostałam przed chwilą zgłoszenie, że jest wisielec pod tym adresem, dlatego prawdopodobnie była cisza na podsłuchu i dlatego słyszeliście krzyki chwilę temu. Biorę ze sobą Paulinę i już tam jedziemy. Jak coś jesteśmy cały czas w kontakcie — poinformowała, dochodząc ostatecznie do wyjścia i popychając drzwi. Znalazła się na schodach przy głównym wejściu, które, na jej nieszczęście, okupowali dziennikarze. — Cholera — wymamrotała pod nosem, starając się przepchnąć przez tłum. — Dobra, aspirancie, kończę i jadę. Cześć — rzuciła jeszcze do słuchawki, a potem rozłączyła się, przecisnęła nadludzkim wysiłkiem przez zbiegowisko reporterów i wreszcie wydostała na parking pod komendą, besztając się w duchu za tak idiotyczne posunięcie, jak wyjście głównymi drzwiami.

Pod samochodem była dosłownie kilka sekund później, toteż bez wahania wsiadła do skody, odpaliła silnik, wzięła głębszy oddech i zaczęła rytmicznie bębnić palcami o czarną kierownicę, myśląc przy okazji, gdzie podziała się jej młodsza stopniem koleżanka.

Słońce już dawno schowało się za horyzontem, pozostawiając po sobie jedynie nagrzane powietrze pachnące wiosną, delikatnie zaróżowione, powoli ciemniejące niebo i cykanie świerszczy. W innych okolicznościach Tosia prawdopodobnie chciałaby zaczerpnąć z tej aury jak najwięcej, teraz jednak jej umysł zajmował tylko jeden problem.

Prawdopodobnie powiesił się jeden z ich głównych podejrzanych. To w ogóle nie powinno mieć miejsca.

— Jasna cholera — zaklęła pod nosem, przymykając oczy — Paulina, gdzie się szlajasz? — warknęła wściekle.

Długo nie musiała czekać na odpowiedź, bowiem już chwilę później na fotelu pasażera tuż obok niej pojawiła się sylwetka rudowłosej policjantki. Dziewczyna przysiadła na fotelu, zapięła pasy, unormowała oddech i spojrzała przepraszającym wzrokiem na kryminalną po swojej lewej.

— Przepraszam za spóźnienie. Jeszcze średnio się łapię, co i jak tu działa — wyjaśniła ze skruchą, co wywołało na twarzy Tosi delikatny uśmiech.

— Spokojnie, każdy kiedyś zaczynał i każdy się gubił. Gotowa? — Zerknęła na kobietę z pytaniem w bursztynowych oczach.

— Gotowa. — Paulina dziarsko kiwnęła głową, co tylko jeszcze bardziej rozbawiło Tosię.

Wyjechały z terenu komendy, a chwilę później także z Lubaczowa, kierując się już bezpośrednio do Krzesikowa. Przez dobre dziesięć minut panowała między nimi cisza, którą po upływie tego czasu Paulina zdecydowała się przerwać, najwyraźniej nie mogąc już wytrzymać kotłującej się w niej burzy pytań. Tosia dobrze znała to wiercenie się na miejscu, nerwowe obracanie blachy w dłoniach i szuranie butami w bezwarunkowym odruchu sygnalizującym ekscytację. Sama robiła przecież podobnie dobre kilka lat temu.

Teraz wszystko się zmieniło, teraz ona nabrała dystansu i jakiejś dojrzałości, teraz, gdy patrzyła na siebie sprzed tych kilku lat, mogła stwierdzić, że zdecydowanie wydoroślała i inaczej patrzyła na niektóre sprawy. Zaczęła dostrzegać mankamenty swojej pracy, już nie była tak bardzo zapalona, pełna tego entuzjazmu, którym teraz emanowała jej koleżanka. Zdjęła różowe okulary, przez które patrzyła na świat, nauczyła się, że w policji nie wszystko zawsze jest takie kolorowe, że prawdziwe życie i służba nierzadko bardzo ze sobą kolidują. W końcu przekonała się też, jak ważne było zaufanie. To zaufanie, którym ona obdarzyła swojego służbowego partnera i którym on obdarzył ją. Właśnie to zaufanie zbudowało jeden z najmocniejszych służbowych duetów na jednostce, właśnie to zaufanie sprawiło, że nauczyli się ze sobą współpracować, że nauczyli się działać tak zabójczo skutecznie. Że stali się niemalże niezniszczalni, ale tylko, kiedy byli razem.

Wielu z tych cech nie dostrzegała jeszcze w młodej policjantce, jednak nie dziwiła jej się kompletnie. Paulina miała przed sobą przecież całą służbową drogę. Tak naprawdę dopiero zaczynała przygodę z granatowym mundurem, dopiero wchodziła na tę ścieżkę. Tosia wiedziała, że wszystko przychodzi z czasem, a człowiek całe życie się uczy. I dlatego właśnie w tamtym momencie po prostu pozwoliła dziewczynie pytać, mówić, spekulować. Wiedziona swoimi doświadczeniami sprzed kilku lat, cierpliwie wyjaśniła jej wszystkie kwestie, o które Paulina pytała.

Od tego przecież miało się starsze koleżanki i kolegów. Ich zadaniem nie było zgniatać i przyduszać do ziemi, tylko pomagać, odpowiadać, czasem nawet poprowadzić.

Droga do Krzesikowa upłynęła im więc na całkiem luźnej oraz przyjemnej wymianie zdań i gdy w końcu czarny lakier skody zabłyszczał w świetle wspinającego się po niebie księżyca, a Tosia zaparkowała samochód pod właściwą bramą, jej młodszej koleżance aż zaświeciły się oczy. Policjantki wysiadły z auta, Węcińska zabrała jeszcze odpowiednie druki, a potem obie skąpane w błękicie policyjnych lamp ruszyły w stronę wejścia do domu.

— Teraz, Paulina, czeka cię lekcja numer jeden. Słuchaj, patrz, wykonuj polecenia i nie przeszkadzaj. — Tosia puściła rudowłosej oczko, uśmiechając się delikatnie, gdy tamta pokiwała twierdząco głową.

— Jasne.

Przez myśli Antoniny Węcińskiej przewijało się w tamtym momencie wiele obrazów. Jeden jednak został tam na dłużej, stając przed oczami prawie trzydziestoletniej kobiety jak żywy.

Przystanek w Krzesikowie, pierwszy denat w karierze, młoda i naiwna Agata Wojciechowska pod budynkiem ratusza. W tym wszystkim ona, jeszcze wtedy bardzo niedoświadczona dziewczyna, która miała wrażenie, że wszystko przebiegnie prosto i łatwo. A przy niej coś jeszcze.

Czerwony sweter.

Od tego wszystko się zaczęło.


Ta końcówka jest taka sentymentalna, że aż mi się mordka cieszyła, jak ją pisałam. To taki mój trochę osobisty wywód, który włożyłam w głowę Tosi.

Co do rozdziału w ogólności, to ciekawi mnie co powiedzie w obliczu takiej sytuacji, jaka się nam tu wyklarowała. Podejrzany, którego większość miała na uwadze, właśnie się chyba powiesił. Czekam na to, co teraz wymyślicie. ;)

Do następnego, Buły! <3

PS Dawno tego nie mówiłam, ale wspaniale mieć takich super czytelników.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro