2. Ostatni gwóźdź do trumny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tosia podparła brodę ręką, wpatrując się twardym wzrokiem prosto w oczy przesłuchiwanej kobiety. Gołym okiem widziała, że zatrzymana próbuje coś kręcić, dlatego tym bardziej starała się dawać wyraźne znaki, iż próby składania fałszywych zeznań są po prostu daremne, a kobiecie bardziej one zaszkodzą aniżeli pomogą. Blondynka zdawała się na to nie zważać, bo równie uparcie mierzyła spojrzeniem bursztynowe tęczówki młodej kobiety. Węcińska wtłoczyła do płuc więcej powietrza, zerkając kątem oka na protokolanta, a potem odbijając się od stołu dłońmi i opierając plecami o krzesło. Założyła ręce na piersi, bacznie omiatając wzrokiem całą sylwetkę skutej.

— Jeszcze raz zapytam, co pani tam robiła, i radzę odpowiadać szczerze, bo mogą panią spotkać nieciekawe konsekwencje — mruknęła chłodno, przypominając sobie wszystkie przesłuchania, które już kiedyś odbywała. Zdecydowanie szło jej coraz lepiej. Blondwłosa prychnęła pod nosem, uśmiechając się z kpiną.

— Przechodziłam — wysyczała, mrożąc wzrokiem policjantkę. Tosia stłumiła w sobie przekleństwo, mając świadomość, że ta rozmowa nie będzie należeć do łatwych.

— Dokąd pani szła?

— Do szkoły. Tam pracuję — oznajmiła niewzruszenie zatrzymana.

— Szła pani do szkoły o osiemnastej, kiedy już dawno placówka jest zamknięta? — Szatynka uniosła brwi, a na jej ustach zatańczył cień chytrego uśmiechu. Protokolant zawzięcie stukał w klawiaturę, odnotowując przebieg wymiany zdań. Zatrzymana kobieta westchnęła z dezaprobatą, krzywiąc się mimowolnie.

— Dobrze, szłam do sklepu — wymamrotała pod nosem. Tosia nie wytrzymała i uśmiechnęła się szeroko, świadoma swojej wygranej w obecnej sytuacji.

— Dlaczego pani skłamała? — bąknęła, podchodząc przesłuchiwaną z nieco innej strony. — Uświadamiałam pani przed naszą rozmową, jaka odpowiedzialność grozi pani za składanie fałszywych zeznań — dodała. Kobieta opuściła głowę, zaciskając pomalowane na czerwono usta w wąską kreskę. Policjantka wyciągnęła przed siebie nogi, rozprostowując zastałe mięśnie i czując przyjemne ciepło, rozgrzewające kończyny. — Załóżmy, że pani szła do tego sklepu — podjęła po kilku długich chwilach, spokojnie i wolno. — Dlaczego więc nieco później skierowała się pani w kompletnie przeciwnym kierunku, skręcając w taką ulicę, gdzie sklepu nie ma?

— Potrzeby fizjologiczne — wybełkotała blondynka. Tosia parsknęła cichym śmiechem.

— Całkiem przypadkiem spotkała tam pani dilera i zupełnie przypadkowo też znaleźliśmy chwilę temu w pani torebce kilka woreczków suszu roślinnego, który jest marihuaną, mam rację? — mruknęła prześmiewczo, taksując twarz kobiety wzrokiem. Gdy nie uzyskała odpowiedzi, westchnęła cicho, zerkając na kartkę, która leżała przed nią. — Jest pani podejrzana o czyn z artykułu sześćdziesiątego drugiego ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, to jest posiadanie środków odurzających lub substancji psychotropowych — wyrecytowała płynnie, po chwili odrywając spojrzenie od arkusza i przenosząc je z powrotem na płonące wstydem oblicze kobiety przed sobą. — To jak, powie mi pani, jak naprawdę było z tymi narkotykami?

— Powiem... — westchnęła cicho kobieta. Policjantka odchyliła się do tyłu, przygotowując na usłyszenie zeznań.

Ostatecznie z pokoju przesłuchań wychodziła dobrą godzinę później, kierując swoje kroki w stronę gabinetu sekretarek. Miała odebrać od nich wyniki ekspertyz oraz opinii biegłych, które dotarły na komendę. Szybkim krokiem pokonywała więc kolejne metry, myślami będąc już w pokoju, za swoim biurkiem. Tego dnia na głowie położono jej dość sporo, toteż musiała z wyprzedzeniem planować i układać służbę tak, by ze wszystkim wyrobić się w czasie. Miała sporo kwitów do napisania, trzeba też było dostarczyć kilka dokumentów do naczelnika w terminie, który topniał z każdą kolejną godziną, więc Tosia nie miała nawet za bardzo czasu chociażby na wypicie kawy.

Znalazła się pod właściwymi drzwiami, dwukrotnie zapukała i zaraz potem weszła, nie czekając nawet na zaproszenie. Otoczył ją charakterystyczny zapach świeżo wydrukowanych kartek, połączony z delikatnym aromatem kawy i wonią perfum należących do osoby, za którą szatynka zdecydowanie nie przepadała. Zaklęła cicho pod nosem, dostrzegając siedzącą za biurkiem Ewę. Sekretarka w odpowiedzi jedynie zmierzyła ją wyniosłym spojrzeniem, nawet nie wstając z miejsca.

— O co chodzi? — zapytała chłodno. Węcińska zagryzła policzek od środka, maltretując go, aż nie poczuła realnego bólu.

— Przyszłam po ekspertyzy — bąknęła sucho, wpatrując się uparcie w zielone oczy kobiety za biurkiem. Ewa była od niej kilka centymetrów niższa, ale na pewno też o wiele ładniejsza. Przyciągała wzrok samą gracją, z jaką się poruszała, czy pozornie tylko nic nieznaczącymi ruchami. Tosia miała świadomość, że blondynka doskonale wykorzystywała wszystkie swoje atuty, by tylko obniżyć jej pewność siebie. Uważała takie zagranie za niezwykle dziecinne, toteż zwyczajnie ignorowała wszelkie prowokacje ze strony Ewy.

Atmosfera zgęstniała niemal do granic możliwości, gdy sekretarka podeszła do Węcińskiej, przekazując jej bez słowa wszystkie dokumenty, które ta miała odebrać. Tosia podziękowała, obróciła się na pięcie i skierowała kroki w stronę drzwi, rzucając ciche „cześć" bardziej z grzeczności niż jakichkolwiek innych pobudek. Gdy już sięgnęła klamki i miała ją nacisnąć, drzwi gwałtownie otworzyły się, a ona jedynie cudem uniknęła zderzenia z kimś, kto właśnie wchodził do pomieszczenia. Od wypadku powstrzymały ją jedynie czyjeś dłonie, przytrzymujące Węcińską za ramiona. Po chwili do jej nozdrzy wdarł się znajomy zapach i już wiedziała, kto był sprawcą całego tego zamieszania. Podniosła wzrok na skrzące się wesoło tęczówki służbowego partnera, a gdy wyszczerzył się do niej w szerokim uśmiechu, przewróciła oczami, prostując się.

— Uważaj trochę, żółtodziobie — mruknął, nie spuszczając z niej wzroku.

— Tobie radziłabym to samo — odparła, uśmiechając się krzywo, delikatnie trącając go w ramię, a potem wymijając Sebastiana w przejściu. — Przyjdź do pokoju za chwilę, bo mam dla ciebie robotę — dodała jeszcze.

— Daj mi pięć minut i będę — rzucił, pozwalając jej zamknąć drzwi. Jeszcze przez kilka sekund po zniknięciu policjantki uśmiechał się delikatnie, dając sekretarce wyraźny sygnał, że to nie ona była obiektem, który sprawiał, że tak często chodził rozpromieniony. Ewa westchnęła wściekła, starając się nie pokazywać, jak bardzo Węcińska wytrąciła ją z równowagi.

— O co chodzi, Seba? — zagadnęła, siląc się na ciepły ton i delikatny uśmiech. Brunet szybko przekazał jej, czego potrzebuje, a potem ekspresowo opuścił gabinet, zostawiając sekretarkę samą sobie.

***

Wstała rano, około ósmej. Była sama w domu cały dzień. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak dokładnie był śledzony tego dnia każdy jej ruch, jak uważnie i w skupieniu odnotowywano każde jej zachowanie, w szczególności takie, które odbiegało od wyrobionej codziennej rutyny. Choć o tym nie wiedziała, śledzono ją nawet w momencie, w którym około dziewiętnastej zniknęła w łazience. Nie mogła uciec karze. Błogo nieświadoma coś chwilę tam robiła, jednak nie to było teraz ważne. Liczył się moment, w którym weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Ten czas był idealny na podrzucenie niespodzianki pod drzwi. Na pewno nie zorientuje się, że coś jest nie tak w tym prezencie — niemal co tydzień dostawała przecież takie same z dokładnie tym samym zapytaniem. Tym razem bukiet kwiatów i butelka wina wyglądały niemal identycznie do wszystkich poprzednich niespodzianek, jednak była to ostatnia taka niespodzianka, ostatnie zapytanie i jednocześnie pierwsza próba, która miała być jednocześnie tą ostatnią oraz udaną. Po tej próbie bowiem o Oldze Dworczyk świat miał zapomnieć, miał się nigdy nie dowiedzieć, kto pozbawił ją życia. Szum medialny da się obejść, policję można zwieść. Wszystko będzie w porządku. Musi być.

Pakunek wylądował pod drzwiami domu dokładnie w momencie, w którym Olga wyszła z łazienki. Jak na razie było dobrze. Bardzo dobrze. Teraz pozostało tylko czekać cierpliwie. Kiedyś przecież nadejdzie ten moment.

***

Czarnowłosa, niewysoka kobieta stanęła przy oknie, a dostrzegając pod drzwiami wejściowymi jakiś bliżej nieokreślony kształt, zmarszczyła brwi. Mrok panujący w lesie nie pomagał jej w dojrzeniu tego, co znajdowało się nieopodal drewnianej płyty, więc chcąc nie chcąc musiała sprawdzić, co to takiego. Szybko znalazła się na zewnątrz, ubrana jedynie w nieco za duży sweter i zwykłe, czarne jeansy. Uniosła zaskoczona brwi, dostrzegając bukiet kilkudziesięciu krwistych róż z załączonym bilecikiem, a razem z nimi także butelkę jej ulubionego wina. Takie prezenty mógł jej serwować tylko jeden człowiek i dobrze wiedziała, kto to. Marcin. Jeden z tych mężczyzn, którzy wciąż mieli nadzieję na to, że kiedykolwiek się jeszcze z nimi spotka. Westchnęła pobłażliwie, uśmiechając się przy tym krzywo i podnosząc prezent. Co jak co, ale ulubionym winem nie zamierzała gardzić.

Szybko uwinęła się z rozpakowaniem wszystkiego, kwiaty postawiła w wazonie, z gabloty wyjęła lampkę na wino, a butelkę obróciła w dłoniach, czując przyjemny chłód szkła. Od zawsze lubiła alkohol i nigdy nim nie pogardzała. Nigdy też nie przyznałaby się przed nikim, że lubiła sporo wypić.

Przed udaniem się z powrotem do łazienki, sprawdziła jeszcze bilecik.

Tęsknię cholernie. Wracaj szybko do Krakowa, proszę. Kocham cię.

Parsknęła kpiarskim śmiechem, mnąc karteczkę w dłoniach i wrzucając ją do palącego się w salonie kominka. Szybkim krokiem skierowała się do niewielkiej kuchni, gdzie znalazła otwieracz, a potem przeszła już bezpośrednio do łazienki. Rozebrała się, po chwili zanurzając po samą szyję w gorącej wodzie, którą napełniła wannę. W międzyczasie otworzyła jeszcze wino. Quinta Dos Aciprestes Grand Reserva z dwa tysiące dwunastego roku. Trunek, który uwielbiała. Nalała czerwonej cieczy do nieskazitelnie czystej lampki, na moment jeszcze odstawiając naczynie na brzeg wanny, a butelkę nieco dalej, na podłogę. Zanurzyła ręce w gorącej wodzie, mrucząc z zadowoleniem i spoglądając przez okno umieszczone w suficie tuż nad nią na ciemne, zachmurzone niebo. Zimowy wieczór był tak samo piękny, jak mroźny. Co do tego nie miała wątpliwości. Próbując zaczepić spojrzenie na jakimś konkretnym punkcie gdzieś w oddali, pozwoliła swoim myślom wypłynąć na dalekie, nieprzemierzane od dawna wody. Wspominała sielankę dzieciństwa, potem czasy szkolne, wreszcie liceum ogólnokształcące i lata studiów. Cudowne lata. Przywołując w pamięci wszystkie te obrazy, zaczynała myśleć nad tym, jak ewoluował jej charakter, jak bardzo się zmieniła, jak dojrzała do pewnych spraw, w niektórych wciąż jednak pozostając tą kilkuletnią dziewczynką z głową pełną marzeń.

Od kiedy sięgała wspomnieniami była dumna i ambitna, nigdy nie pozwalała sobie w kaszę dmuchać, potrafiła sprawiać problemy i zaciekle się bronić przed atakami, co często przysparzało jej problemów w szkole. Miała też świadomość jakiejś swojej niezwykłości oraz nieschematyczności, jednak nigdy nie wywyższała się nad innymi chociażby z powodu stanu majątkowego kolegów czy koleżanek. Ta jedna cecha przewijała się w charakterze kobiety niemal bez ustanku, od lat szczenięcych aż do teraźniejszości, w której żyła. Na biedę nie narzekała, wręcz przeciwnie, ale nigdy nie kpiła z tych, którzy zarabiali mniej. Żadna praca też nie hańbiła jej zdaniem, dlatego nie pogardzała kimś z uwagi na wykonywany zawód. Zawsze starała wgłębiać się w charakter i cechy nowopoznanej osoby, by móc ocenić, czy rozmowa z nią jest warta zachodu. To właśnie aspekt charakteru pozostawał dla Olgi Dworczyk tym najważniejszym, to właśnie pod jego kątem starała się zawsze patrzeć na ludzi. Niestety nie zawsze oni w ten sposób patrzyli na nią, wiele razy już także zawiodła się na innych. Między innymi z tego powodu podchodziła do mężczyzn w dość przedmiotowy sposób, traktując każdego kolejnego jako pewnik przyjemności, a przy tym zabawkę tylko na kilka nocy. Raz związała się z kimś na dłużej. Ten raz jej wystarczył, by przekonać się, że takie życie nie jest dla niej, a zdrada boli.

Oparła głowę o brzeg wanny, wsłuchując się w delikatny plusk wody przy każdym mocniejszym poruszeniu. Było jej przyjemnie, nie chciała przerywać tego momentu błogostanu, w którym udało jej się znaleźć. Skierowała więc myśli na poprzednie tory, powracając do analizy cieni i blasków swojego charakteru.

Dzięki ambicji wiele w życiu osiągnęła — wydała książki, rozpoczęła prowadzenie własnej kancelarii adwokackiej, zarabiała znacznie więcej niż przeciętny Kowalski i mogła sobie na o wiele więcej pozwolić. Wszystko to zrobiła swoją ciężką pracą i ogromny samozaparciem. Jeżeli bowiem coś obiecywała, to zawsze dotrzymywała tej obietnicy, bez względu na wszystko inne. Była honorowa, uczciwa, a przy tym cholernie uparta. Mogła też śmiało powiedzieć, że podobała się sobie. Cała jej postać zdawała się wpisywać w odrębny kanon piękna tak fizycznego, jak psychicznego. Olga Dworczyk samą siebie uważała po prostu za osobę wyjątkową. Jak dotąd jeszcze nigdy w to nie zwątpiła.

Westchnęła cicho, uśmiechając się do własnych myśli. Było wspaniale, naprawdę wspaniale. Czegóż więcej mogła chcieć od życia? Pomyślała, że to odpowiedni moment na skosztowanie wina. Właściwie nie mogła już wytrzymać ze świadomością, że tuż obok niej stała nienaruszona lampka pełna czerwonego trunku. Kierowana gwałtownym pragnieniem, chwyciła w dłoń kieliszek i opróżniła go w kilku łykach. Potem szybko jeszcze jeden i jeszcze... Przez moment zdawało jej się, że trunek ma jakiś dziwny posmak, jednak kompletnie to zignorowała, gdy chwilę później uczucie zniknęło, a wino przyjemnie rozgrzało jej wnętrze.

Dopiero, gdy podniosła się, by sięgnąć po butelkę, dopiero, gdy ta z hukiem wyślizgnęła się kobiecie z rąk, wreszcie dopiero, gdy czerwona ciecz rozlała się po drewnianej podłodze, Olga Dworczyk zrozumiała, że coś było ewidentnie nie tak. Istotnie.

Ułamki sekund później jej bezwładne nagie ciało upadło na podłogę tuż obok rozbitej butelki, a po upływie kolejnych krótkich chwil zaczęły targać nim drgawki. I tylko stojąca nieruchomo na krawędzi wanny lampka wina była niemym świadkiem tych wydarzeń.

Cyjanek sodu, jako doskonale rozpuszczalna w wodzie, bezbarwna, krystaliczna sól, a zarazem pochodna cyjanowodoru, jest doskonałą, cichą i niepozorną trucizną. Zatrucie piorunujące wynikające z dużego stężenia substancji wywołuje w organizmie nieodwracalne zmiany, prowadząc do śmierci w przeciągu minuty. Przy tym cyjanek sodu jest substancją łatwo dostępną oraz wykorzystywaną między innymi w laboratoriach chemicznych. Skąd jednak ta młoda, aspirująca pisarka oraz pani adwokat mogła wiedzieć, że ktoś czyhał na jej życie niemal nieustannie? Skąd mogła wiedzieć, że tego mroźnego, styczniowego wieczora jej oczy po raz ostatni zobaczą świat?

Pozory myliły. Przekonała się o tym w jeden z najgorszych możliwych sposobów, a jej śmierć miała być ostatnim gwoździem przybitym do trumny Antoniny Węcińskiej, której historię los znów postanowił skrzyżować z historią kolejnej, pozbawionej życia ofiary. 

No to zaczynamy jazdę. Teraz będzie już tylko lepiej, mam niezły vibe na tą historię, także będzie mi się łatwo pisać. Jeszcze parę rozdziałów i będę czekać na wasze teorie. A może już macie jakieś typy?

Do następnego, Buły. ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro