25. Noc niepokoju

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W mediach jeden z openingów Naruto Shippuden — „Blue Bird”. Nie ma jakiegoś szczególnego powiązania z rozdziałem, ale ostatnio go srogo męczę, więc jest, jako jedna z inspiracji. ;)

To był pozornie spokojny, wiosenny wieczór na obrzeżach Lubaczowa. Kwiecień zaskakiwał wyjątkowo wysokimi temperaturami, bardzo zmienną pogodą i przede wszystkim nieziemskim niebem. Właśnie to Tosia uważała za najcenniejsze. Niebo w kwietniu było wyjątkowo piękne, zwłaszcza o zachodach słońca lub tuż po nich, gdy jeszcze przybierało cudowne odcienie granatu oraz delikatnego fioletu przełamanego jaśniejszym błękitem. Nocą również nie można było odmówić uroku sklepieniu, bowiem często przywdziewało swoje najlepsze szaty, mieniące się tysiącami jasnych punkcików nazywanych przez ludzi gwiazdami.

W takich momentach, w chwilach, gdy patrzyła w niebo, próbując doszukać się tam nadziei na lepsze jutro, Tosi nie przytłaczało kompletnie nic, nawet osobiste problemy. Takie momenty były jej osobistą ucieczką od świata, wybawieniem od szarej codzienności i przełamaniem rutyny. Właśnie dlatego w ostatnich dniach, o ile tylko miała taką możliwość, na spacery z psami wybierała się około dziewiętnastej lub pół godziny wcześniej, jeżeli chciała spacerować w świetle zachodzącego słońca. Zawsze wtedy na mieście nie spotykała też wielu ludzi i mogła cieszyć się zwyczajną samotnością, której czasem potrzebowała. Te ulotne, czasem bardzo krótkie chwile były jak najcenniejszy skarb.

— Orfi, noga — wydała komendę, kiedy pies odbiegł za daleko z nosem przy ziemi. Orfeusz, dumny, pięcioletni już owczarek niemiecki, pojawił się przy jej nodze po krótkiej chwili, nie zważając na to, co robił wcześniej. — O takie przywołanie walczyłam — mruknęła usatysfakcjonowana takim stanem rzeczy Tosia, po czym bez wahania zwierzęciu kilka smaczków, a następnie wzięła smycz, przypięła ją do szelek psa, zawołała jeszcze Rawkę i ostatecznie kilka minut później całą trójką wychodzili z ogrodzonej przestrzeni wybiegu dla psów.

Teraz kierowali kroki nieco na południe, w stronę centrum miasta, przystając jednak co chwilę, raz celem zrobienia zdjęcia przez Tosię, raz — obwąchania przez psy jakiegoś punktu. Ostatecznie do celu doszli nieco ponad dwadzieścia minut później. Korzystając z faktu, że znajdowała się w centrum, Węcińska wstąpiła jeszcze szybko do sklepu, kupiła to, czego potrzebowała, a potem zabrała psy i udała się w stronę swojego domu.

Szli właśnie mniej uczęszczaną, boczną uliczką, gdzie nie było praktycznie żywej duszy. Tosia miała wrażenie, że nie tylko ta droga, ale cały Lubaczów pogrążył się w pełnej spokoju ciszy, która stała się idealnym pretekstem do snucia przez policjantkę rozmyślań. Nie wahała się długo z podjęciem kolejnego kroku w tej kwestii — po prostu zaczęła analizować całą sprawę. I wiedziała, że pracy nie przynosiło się do domu, ale to wszystko nie dawało jej spokoju. Była niemalże pewna, że coś przeoczyli z Sebastianem, dlatego nieustannie analizowała wszystkie podjęte działania, nawet jeśli sytuacja tego nie wymagała.

Tosia po prostu musiała to zrobić, inaczej natrętne myśli nie dałyby jej spokoju.

— Co on mógł do niej mieć, że ją zabił? — wyrzuciła z siebie cicho, próbując dojść ewentualnych motywów. — To musiała być przeszłość, nie ma innej opcji — dodała pod nosem, a następnie zadarła głowę do góry i przejechała spojrzeniem po coraz ciemniejszym, granatowym niebie, na którym powoli pojawiały się gwiazdy.

Z niemałą trwogą doszła do wniosku, że tak naprawdę nie miała żadnych motywów, dowodów czy czegokolwiek innego, co skutecznie obciążyłoby kogokolwiek z ich wąskiego grona podejrzanych, nie mówiąc już o konkretnych osobach. Zaraz za tą myślą przyszła następna, która sprawiła, że Tosia poczuła się źle z faktem, iż tytułowała się policjantką kryminalną. Zazwyczaj przecież na tym etapie śledztwo zaczynało się klarować, a przynajmniej iść konkretną drogą. W tym wypadku było kompletnie inaczej. Tu droga się zapętliła, rozwidliła, skrzyżowała z innymi i zmusiła do podjęcia tylko jednej decyzji. Decyzji, za którym tropem biec. Tosia miała wrażenie, że obrała drogę za fałszywym tropem i teraz płaciła za to wysoką cenę. Zdecydowanie za wysoką, bowiem praktycznie na ich oczach z kolejnego człowieka uleciało życie.

To nie było normalne, nikt nie wieszał się bez powodu, dla zabawy. Węcińska miała przeczucie graniczące z pewnością, że sprawa wisielca i kwestia tajemniczej śmierci Olgi Dworczyk w jakiś sposób się ze sobą związały, nie były dziełem przypadku. W policji nie wierzyło się w przypadki. Tam coś zawsze miało z czymś powiązanie, dlatego nigdy nie zostawiało się tego bez uprzedniego przejrzenia, o ile się dało, na wskroś. Dlatego też teraz nie mogła zostawić powieszenia samego sobie. Ono miało drugie dno. Musiała je tylko odnaleźć.

— Będzie dobrze — ponownie mruknęła do siebie, odrywając spojrzenie od nieba i kierując je już na drogę otwierającą się przed nią. — Nie takie rzeczy już robiłam — dodała, jakby próbując się pocieszyć.

W tym momencie psy zgodnie szarpnęły za linki, wyrywając Węcińską z letargu i sprowadzając jej uwagę na osobę powolnym krokiem przemierzającą chodnik naprzeciwko.

Kobieta spięła się nieznacznie, dostrzegając zdecydowanie postawniejszą od tej należącej do niej sylwetkę, i jednocześnie gwizdnęła na owczarki, które natychmiast zareagowały, podbiegając do niej dokładnie tak, jak powinny to zrobić. Węcińska nie czekała na nic więcej, toteż wzięła nogi za pas i ruszyła nieco szybszym krokiem przed siebie, chcąc jak najszybciej zgubić tego mężczyznę, który, odkąd tylko ją dostrzegł, nie spuszczał z Tosi wzroku. I choć na głowie miał kaptur, a jego twarz pozostawała w cieniu, policjantka nieodparcie czuła, że gdzieś już go widziała. Prawdopodobnie wtedy też nie wzbudził w niej zbytniego zaufania. Dokładnie tak, jak teraz.

Nie oglądała się już za siebie. Po prostu szła, nie chcąc go już więcej spotkać. Obudził w niej dziwny niepokój, którego nie mogła się pozbyć jeszcze długo, długo później.

***

Anita wybrała się na spokojną przechadzkę ulicami Krzesikowa, w którym tymczasowo przebywała, próbując odszukać coś, czego jej ostatnimi dniami brakowało. Zdała sobie sprawę, że nie potrzebowała już żadnej sensacji. Sensację rozdmuchali za nią dziennikarze innych, pomniejszych stacji telewizyjnych, prasy czy radia. Ona musiała to tylko dobrze wykorzystać, co wcale nie wyglądało na łatwe zadanie, bowiem lawirowanie tak, by nikt nie miał jej nic do zarzucenia, skutecznie odcinało Anecie drogę do większości tanich, ale czasem nawet dobrych zagrywek. W tej grze liczyła się już nie tylko odpowiednia retoryka, ale też dyplomacja, takt oraz zwykła przebiegłość. Dziennikarka wiedziała, że nie może wystawić się na ostrzał, a jednocześnie ona sama musi bombardować, inaczej niczego wielkiego nie osiągnie.

Chwilowy zastój, brak nowych informacji z komendy i ogólnie napięta atmosfera ją dobijały. Jednocześnie nie za bardzo widziała jakiekolwiek wyjścia, więc, by jakoś zagłuszyć to dręczące poczucie bezsilności w zaistniałej sytuacji, myszkowała w poszukiwaniu informacji na temat Olgi Dworczyk. Tego nikt nie mógł jej przecież zabronić, dlatego właśnie Anita wciąż szperała. Szperała tak intensywnie, że doszła wreszcie do ciekawych wiadomości, których — tego była niemalże pewna — nikt inny nie posiadał. Powoli zaczęła więc przygotowywać sobie wszelkie potrzebne środki, by móc z nich zbudować wiarygodny, ciekawy reportaż na temat Olgi Dworczyk. Chciała się tym wybić, chciała dzięki temu osiągnąć sukces, o którym tak długo śniła, a jednocześnie nie podpisać na siebie samą wyroku.

Przy zachowaniu odpowiedniej ostrożności powinno się udać — uznała w myśli, oglądając z pozornym zaciekawieniem budynek krzesikowskiego ratusza.

Ona, Anita Broszko, była gotowa zrobić wszystko, by wspiąć się na szczyt. Tu nie było miejsca na nic innego. Tu cel uświęcał środki. Tu najwięcej była w stanie zrobić gra pozorów. Gra pozorów, którą opanowała już do perfekcji. I nie zamierzała się wcale poddać.

***

Nieliczne o tej porze roku świerszcze wygrywały swoje późnowieczorne koncerty w trawach, chłodne powietrze zawiewało znad lasu orzeźwiającymi, coraz to mocniejszymi smugami, dookoła panował niemalże idealny spokój, przerywany od czasu do czasu rytmicznym, przyjemnym dla ucha cykaniem. Słońce już dawno schowało się za chmurami na horyzoncie, ustępując miejsca na niebie księżycowi, który oświetlał swoim słabym, mlecznobiałym światłem drogę, wydłużając cienie, które zaczynały przybierać monstrualne cienie.

W nocy nic nie było pewne, tak jak w całym ludzkim życiu. Tosia doszła do tego wniosku bardzo szybko i, można wręcz rzec, brutalnie, bowiem rzeczywistość nie oszczędzała jej ani trochę. Węcińska jednak nie narzekała — zawsze przecież mogło być gorzej. Nauczyła się funkcjonować z tym, co dostała od losu, i zbytnio nie stawiała oporu życiu, nie widząc w tym większego sensu. Ono i tak weryfikowało jej wszelkie plany. Absolutnie zawsze.

I choć chciała przez moment naprawdę chciała odsunąć od siebie służbowe problemy, które i tak już wystarczająco długo tego dnia roztrząsała, odkąd tylko wyminęła podejrzanego mężczyznę ładne kilka chwil temu, nie mogła rozważać niczego innego. Umysł praktycznie automatycznie podsuwał jej obrazy i przemyślenia, od których nie mogła uciec, a które bardzo skutecznie przekierowywały ją z powrotem na służbowe tory. Osaczona w pułapce własnej świadomości, poddała się więc i ponownie pozwoliła teoriom przetoczyć się przez jej umysł nową, silną falą.

Jeśli zabił, to po co się potem wieszał? Aż tak było mu niemiłe życie, bał się, może zwyczajnie przesadził z alkoholem i ta gra skończyła się w tragiczny sposób...?

Nie wiedziała. Nie potrafiła tego określić, bo wciąż miała wrażenie, że czegoś jej brakowało w tym wszystkim. Może to był jeden, a może kilka elementów, które dopełniłby dzieła, złożyły wszystko w całość. Nie znajdowała ich. W zamian za to na nowo stawała przed otwartymi drzwiami różnych opcji, które ukazywały się przed nią niemal non stop. Najgorsza była jednak świadomość, że Tosia naprawdę nie wiedziała, dokąd poprowadzi ją droga, jaką zdecydowała się iść.

Westchnęła głębiej, zwijając nieco linki psów, gdy zbliżyli się do furtki prowadzącej na podwórko. Bez wahania uchyliła bramkę, puściła smycze, pozwalając owczarkom swobodnie wbiec na bądź co bądź ich terytorium, następnie sama weszła na teren swojej posesji, zamknęła furtkę i nieśpiesznym krokiem poczęła wdrapywać się pod niewysokie wzniesienie, na którym stał jej dom.

Gdy już osiągnęła swój punkt docelowy, stanęła pod drzwiami i zdała sobie sprawę z faktu, że nie przygotowała wcześniej kluczy, przez co teraz prawdopodobnie czekało ją ich ekspresowe poszukiwanie w kieszeniach cienkiej kurtki, w której robiło się już kobiecie zimno. Jęknęła cicho, rozpoczynając proces odnalezienia kluczy. Ostatecznie po kilku minutach trzymała już w nieco zmarzniętych palcach pobrzękujący pęk, a dosłownie sekundy później wchodziła do ciepłego wnętrza własnego domu, który stanowił jej prywatne schronienie przed całym złem, z jakim się spotykała.

Po zdjęciu odzieży wierzchniej, Tosia przeszła do kuchni, gdzie szybko rozpoczęła przygotowanie sobie herbaty na rozgrzanie, przy okazji uzupełniając też Rawce i Orfeuszowi miski. Gdy psy zajęły się jedzeniem, kobieta przysiadła przy kuchennej wyspie, wydobyła z kieszeni telefon, odblokowała go jednym płynnym ruchem palca po ekranie, by ostatecznie móc sprawdzić wszystkie nieodczytane podczas spaceru powiadomienia. Szybko poradziła sobie z tą czynnością, nieco dłużej zatrzymując się jedynie na konwersacji z Sebastianem. Chwilę wymieniała ze służbowym partnerem krótkie wiadomości, a na jej twarzy kwitł coraz szerszy uśmiech.

I prawdopodobnie wciąż trwałaby w swojej bańce szczęścia, gdyby nie przeszywający powietrze dźwięk gwizdka oraz przybywająca z nim bolesna świadomość dość późnej godziny.

Węcińska z rezygnacją wstała z zajmowanego miejsca, zalała herbatę, obejrzała się jeszcze na zegarek, po czym znów opadła na krzesło, wzdychając cicho i popijając gorący napar. Zakończyła wymianę wiadomości z Brodzkim krótkim życzeniem dobrej nocy, odłożyła telefon, mocniej naciągnęła rękawy ciemnożółtej bluzy na dłonie i owinęła je wokół kubka, zapatrując się w mrok panujący za oknem.

Noc wydawała jej się wyjątkowo mroczna i tajemnicza, jakby chciała wieścić jakieś złe wydarzenia. Tosia też nie miała najlepszych przeczuć. Nieustanna upierdliwa świadomość, że coś niekoniecznie dobrego się wydarzy, nie dawała jej spokoju.

Wyjący na zewnątrz coraz silniej wiatr tylko utwierdzał ją w tym przekonaniu. 

Dramatycznie wręcz krótko dzisiaj i aż mnie to boli, ale cóż zrobić. xD Postaram się wyrównać tą ilość słów następnymi rozdziałami, w których będzie się działo, macie moje słowo. :D

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro