26. „Rękawica podniesiona"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spotkali się na parkingu, więc kontynuowali nieśpieszny marsz w stronę wejścia do komendy już wspólnie. Tosia od czasu do czasu spoglądała na służbowego partnera, który opowiadał jej zabawną historię sprzed kilku dni, jednak mimo wszystko przez większość tej krótkiej drogi spoglądała przed siebie, należycie wykorzystując podzielną uwagę do analizy sytuacji przed wejściem i słuchania Sebastiana jednocześnie.

Znaleźli się mniej więcej na wysokości schodów prowadzących już bezpośrednio do wnętrza budynku, gdy Tosia gruchnęła śmiechem po tym, jak jej partner spuentował całą historię jednym krótkim tekstem, który idealnie wręcz oddał cały komizm sytuacji, o jakiej opowiadał jeszcze chwilę temu.

— W sumie, to można się było po nich tego spodziewać. Lolek taki jest. — Wzruszyła ramionami po chwili, którą przeznaczyła względne uspokojenie się.

— Nawet komediant się śmiał — skwitował Sebastian, przez chwilę łapiąc wzrok Tosi i posyłając jej delikatny uśmiech.

Odwrócił po sekundzie wzrok tylko po to, by otworzyć jej drzwi i puścić partnerkę przodem. Skorzystała z tej oferty, więc jako pierwsza znalazła się w przyjemnie chłodnym wnętrzu Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie. Po chwili on również do niej dołączył i zgodnym krokiem ruszyli w stronę sali odpraw. Droga korytarzami nie była długa, jednak zdołali wyminąć w ciągu tej krótkiej wędrówki kilku znajomych policjantów, z którymi przywitali się przelotnym kiwnięciem głów, uzyskując podobną odpowiedź.

Na odprawie stawili się punktualnie razem z policjantami patrolu i, wdając się w luźną rozmowę na dość niezobowiązujące tematy, czekali wspólnie, aż w środku zawita także oficer kontrolny. Nie musieli długo na niego oczekiwać, bowiem starszy kolega po fachu zjawił się w sali odpraw bardzo szybko, równie szybko prowadząc także właściwą odprawę. Niecałe dziesięć minut później mogli się już rozejść do swoich obowiązków, toteż przy wyjściu z pomieszczenia rzucili w powietrze krótkie pożegnania, a potem każdy poszedł w swoją stronę. Tym właśnie sposobem Tosia i Sebastian trafili do naczelnika, który wezwał ich w czasie, gdy oboje zmierzali do pokoju.

Teraz stali więc we dwójkę, ramię w ramię przed przełożonym, z delikatną konsternacją oczekując tego, co dla nich tym razem przygotował. Gdy poprosił ich o zajęcie miejsc, bez wahania przysiedli przed jego biurkiem, nie spuszczając jednak bacznych spojrzeń z mężczyzny.

Dariusz Wolski tego dnia nie wydawał się jakoś szczególnie zły czy poirytowany, był raczej spokojny, na co wskazywał jego zwyczajowy wyraz twarzy niewyrażający kompletnie nic ponad chłodną obojętność, a wraz z nim spojrzenie, z którego również nie dało się za wiele wyczytać, bo i za wiele się w nim nie znajdowało. Nadkomisarz był kompletnie nieporuszony, co niewątpliwie działało policjantom na korzyść.

Gdy zyskali już nieco więcej pewności, że nic nie grozi im ze strony naczelnika, rozluźnili się i z pełnym spokojem mogli podejść do rozmowy z przełożonym. Nie wezwałby ich przecież, gdyby nie miał ku temu wyraźnego powodu.

— Miło was widzieć takich rześkich i jeszcze niezajechanych przez robotę — stwierdził nonszalancko i uśmiechnął się, biorąc w dłoń kubek z logo formacji, by pociągnąć z niego kilka łyków czarnej jak noc kawy. Widząc krzywe spojrzenia podwładnych, jedynie poszerzył uśmiech, doskonale bowiem zdawał sobie sprawę, że jego słowne przytyki mogły podziałać tej dwójce na nerwy. Bynajmniej nie zamierzał przestawać. — I pozwólcie, że na dzień dobry trochę popsuję wam humory — dodał powoli, bacznie obserwując ich reakcje.

— Czyli jednak... Pozory mylą — westchnął Sebastian.

— Jednak, jednak. — Darek parsknął pod nosem śmiechem. — Co to była za akcja przedwczoraj pod komendą z wami i dziennikarzami, co? — zapytał prosto z mostu.

Tosia przewróciła oczami na samo wspomnienie wydarzeń, o których wspominał jej przełożony, natomiast Sebastian zachował kamienny wyraz twarzy, nie przejawiając tym samym żadnych emocji.

— Na pewno to nie była akcja zaaranżowana przez nas — rzucił chłodno aspirant, spoglądając twardo w przesiąknięte delikatną kpiną oczy naczelnika.

— Nie pytam, przez kogo zaaranżowana, tylko co to była za akcja, Sebastian — odparował zaczepnie, składając dłonie w wieżyczkę. Twarde spojrzenie Brodzkiego zmieniło się w bardziej zaskoczone, co ponownie wywołało niemrawy, prawie niezauważalny uśmiech na twarzy nadkomisarza. — Konkrety, Brodzki. Konkrety...

Sebastian westchnął przeciągle, a gdy Tosia obok niego zachichotała pod nosem, posłał jej mordercze spojrzenie, które jednak kobieta kompletnie zignorowała.

— Co mam powiedzieć? — zaczął po chwili. — Szliśmy sobie spokojnie z parkingu, chcieliśmy wejść bocznymi drzwiami, ale były zamknięte, więc poszliśmy do głównych. Na schodach nas dorwali, więc powiedzieliśmy, że żadnych informacji im nie udzielimy, a potem jakoś się wyplątaliśmy i to w sumie tyle z całej opowieści. — Wzruszył obojętnie ramionami. — Ja tam nie czuję się niczego winny — rzucił jeszcze na zakończenie.

— Nie powiedziałem, że masz się czuć jakkolwiek winny. Chciałem tylko was pochwalić i zapytać, jak tam wam idzie z tym śledztwem — odparł niewzruszenie Wolski.

— Ja oddam głos Tosi. — Sebastian zerknął na partnerkę, szczerząc się do niej w zwycięskim uśmiechu, co Węcińska skomentowała jedynie wzniesieniem oczu w wymownym geście ku górze.

— Śledztwo idzie powoli, ale mam wrażenie, że do przodu — stwierdziła po chwili namysłu.

— Znaleźliście coś nowego? — zapytał Dariusz, nie spuszczając wzroku z policjantki.

Węcińska pokręciła na boki głową, biorąc nieco głębszy wdech i wreszcie decydując się na spojrzenie przełożonemu prosto w oczy. Gdy ich spojrzenia starły się ze sobą, Tosia wypuściła wstrzymywane powietrze z płuc i nieco zmarkotniała, co nie umknęło uwadze nadkomisarza, który uniósł brwi w geście niemego zapytania.

— Nic — bąknęła wreszcie, po dłuższej chwili napiętej ciszy.

— To o jakim postępie mówimy? — Wolski wciąż mówił bardzo opanowanym głosem, jednak w tamtym momencie nie był on już tak przyjacielski jak jeszcze kilka krótkich chwil wcześniej.

— Nie wiem. Po prostu czuję, że idziemy cały czas do przodu, małymi krokami, ale zawsze — odparła jego podwładna, przerzucając wzrok z naczelnika na obraz za oknem.

— Dopóki nie macie nic nowego, co by wniosło coś więcej, nie możemy mówić o żadnym postępie, Tośka, i dobrze o tym wiesz — rzekł z naciskiem.

— Mhm... — przytaknęła lakonicznie Tosia, ostatecznie poddając się i spuszczając wzrok na splecione dłonie, które ułożyła na udach.

— Postarajcie się coś wypracować, bo wiecznie nie będziecie stać w miejscu. Media się coraz bardziej burzą i tak naprawdę w tym momencie kończą się przelewki — powiedział, spoglądając to na Sebastiana, to na Węcińską. — Ruszcie to śledztwo do przodu. Nie wiem, jak to zrobicie, ale macie to zrobić bez ponoszenia strat, zrozumiano? — zapytał jeszcze już diametralnie innym tonem, który przyprawił Tosię o dreszcz na plecach.

— Zrozumiano — odpowiedzieli niemal równocześnie z Brodzkim, a po otrzymaniu pozwolenia na opuszczenie biura Darka, zgodnie wstali na równe nogi, by już chwilę później zostawić go na powrót samego w swoim zaciszu.

***

Jeden z pokoi wydziału kryminalnego, choć przebywała w nim trójka funkcjonariuszy, zaskakiwał nieprzeniknioną ciszą. Wszyscy ze zgromadzonych siedzieli przy swoich stanowiskach i zajmowali się tylko i wyłącznie swoimi sprawami, tak jakby te należące do ogółu wcale nie istniały, jakby nic wielkiego się nie wydarzyło, mimo że działo się od dobrych kilku miesięcy.

Śmierć Olgi Dworczyk ciągnęła się za komendą powiatową jak długi, niechciany ogon, przy okazji zabierając ze sobą także szereg nieprzyjemnych dla całej jednostki skutków. Upierdliwość mediów, komplikujące się ścieżki kolejnych rozwiązań, ślepe uliczki i drogi bez celu stały się już wręcz codziennością policjantów, w szczególności tych pracujących nad całą sprawą. To na barkach Tosi i Sebastiana spoczęła z całym swym ciężarem miażdżąca część odpowiedzialności za poprawne wykonanie wszystkich powierzonych obowiązków, a nawet odpowiedzialności za całe śledztwo. To wszystko nie pozostawiło ich bez śladów, które powoli objawiały się światu w postaci delikatnego poirytowania, nieprzespanych nocy i wiecznego zabiegania.

I choćby próbowali wszystkimi swoimi siłami, nie byli w stanie zmienić tego stanu rzeczy.

Dlatego pracowali jak najciężej, by w końcu pozbyć się obciążającego brzemienia i ewentualnych skutków przepracowania z barków. Dlatego też teraz między nimi oraz Maksem panowała nieprzenikniona, gęsta cisza. Każdy dawał z siebie więcej niż dwieście procent, każdy starał się jak tylko mógł. W pojedynkę bowiem nic nie mogli zrobić, jednak gdy zebrali wszystkie siły w jedno, byli w stanie pokonać każdą przeciwność. Praca zespołowa stawała się w obliczu sytuacji takich jak ta kluczem do sukcesu i nikt nie mógł tego w żaden sposób podważyć.

Tosia na chwilę oderwała spojrzenie od komputera, gdyż oczy zaczęły ją już piec od długotrwałego absorbowania ostrego światła emitowanego przez ekran. By więc jakoś odpocząć od męczącej wzrok czynności, policjantka zdecydowała się na spojrzenie w dal, na dachy okolicznych budynków, gdzie swoje miejsce znajdowały od czasu do czasu mniejsze lub większe stadka wron. Chwilę lustrowała wzrokiem jedną z wielu grupek, które przysiadały na szczytach domostw, aż w końcu zdecydowała się na skierowanie spojrzenia nieco niżej, bardziej na ulicę, której skrawek mogła dostrzec akurat z tego konkretnego okna.

Całe miasto jakby usnęło, choć niedawno zaczął się dzień. Po chodnikach nie przechadzał się jednak prawie nikt, na parkingu przy sklepie naprzeciwko Tosia też nie doszukała się wielu samochodów. Lubaczów ucichł chyba aż do czasu, w którym pierwsi rodzice nie wyjadą po swoje dzieci do szkoły, w którym ludzie nie zaczną opuszczać miejsc swojej pracy, a więc ucichł na dobre kilka godzin. Nie, żeby Węcińskiej jakoś szczególnie to przeszkadzało, wręcz przeciwnie — poniekąd działało jej nawet na rękę, bowiem gdy nie słyszała dobiegających z zewnątrz dźwięków ruchu ulicznego i szumu, mogła zdecydowanie lepiej skupić się na tym, co miała do wykonania. W tamtym momencie również postanowiła to zrobić, toteż ponownie skierowała wzrok na ekran laptopa, po chwili dając się całkowicie wchłonąć znajdującym się tam informacjom.

Wszystko na powrót wróciło do stanu sprzed kilku chwil. Trójka policjantów niemalże zastygła w bezruchu nad pracą, nie dając żadnych objawów życia poza miarowymi oddechami i skaczącymi między kolejnymi linijkami tekstu oczami. Nieprzerwane od dobrych kilkunastu minut milczenie rozpanoszyło się jeszcze bardziej wszędzie wokół, a monotonia wykonywanych obowiązków bardzo szybko przytłoczyła tak Maksa, jak Tosię i Sebastiana, najbardziej jednak odbijając się na tym ostatnim.

Brodzki ze zdumieniem i delikatną konsternacją zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie pamiętał nic z tego, co udało mu się przeczytać przez ostatnie dziesięć minut. Zrezygnowany przetarł zamykające się usilnie, ciężkie, wręcz ołowiane powieki, a po tym geście westchnął ciężko, opierając brodę na zgiętych w łokciach rękach i taksując wzrokiem towarzyszy.

— Mówcie coś — jęknął niemal błagalnie, czym wyrwał pozostałą dwójkę z transu. — Jest tak nieznośnie cicho, że tu zaraz usnę — dodał, wyginając usta w lekko nieporadnym uśmiechu pełnym bezsilności.

— Fakt, ta cisza działa usypiająco — przyznał Maks, wyrzucił ręce do góry i przeciągnął się na tyle, na ile pozwoliła mu pozycja, w jakiej się znajdował. — Chyba znalazłem ciekawe wieści, więc ostatecznie mogę się z wami podzielić, żebyśmy tu wszyscy nie padli jak muchy — stwierdził, przesuwając wzrokiem od Tosi do Sebastiana.

Policjantka była przy nim jako pierwsza, toteż bez wahania przystawiła sobie krzesło do biurka przyjaciela i zerknęła na to, co miał w komputerze, jednocześnie mrucząc w stronę służbowego partnera, że jeśli nie chce, nie musi się fatygować do Maksa. Brodzki nie skorzystał z tej rady, więc i on po chwili przystawał już obok stanowiska kolegi, również bacznie obserwując wszystkie uzyskane przez Zielińskiego wyniki.

— Dobra, to ja zajmę się wyłożeniem wam wszystkiego, żeby przyśpieszyć całość, a wy pooglądajcie sobie fotki — zaczął powoli, potem wstał i ustąpił miejsca Sebastianowi, by policjant również mógł dobrze dostrzec wszystkie zdjęcia. Po chwili nad jego komputerem pochylał się więc służbowy duet, który bynajmniej nie zamierzał w tamtym momencie odsuwać się od ekranu nawet na milimetr. — To jest materiał dowodowy odnośnie mafii Pruszków i Gangu „Mutantów" — wyjaśnił tymczasem Maks, decydując się na bezpośrednie przejście do rzeczy. — Na zdjęciach macie wielu członków, ich bryki, partnerki i kasę. Oprócz tego gdzieś pod koniec macie fotkę, która nas najbardziej interesuje. Radziłbym od razu do niej przejść, resztę obejrzycie później — skwitował, a gdy już dojrzał wśród przewijanych przez przyjaciela zdjęć to odpowiednie, zatrzymał Sebastiana, wskazał na nie palcem i ciągnął dalej: — Od lewej na fotografii jest Edyta, późniejsza partnerka ojca Olgi, potem dwóch nieznanych typów, obok nich niejaki Adam Wawrzynek, dalej jego partnerka Emilia Raczek, no i pies, ale on nas akurat najmniej interesuje. Zwróćcie uwagę na to, z kim się trzyma Edyta pod rękę. — Obrócił w dłoni długopis, a następnie stuknął nim w ekran dokładnie tam, gdzie na zdjęciu widniała sylwetka dość postawnego mężczyzny. — Tak jak mówię, nie wiem kto to, ale wiem, że gangsterka w swoje szeregi nie wpuszczała byle kogo, więc on też musiał być jednym z nich. Oprócz tego z tym gangiem był związany wujek Edyty, a skoro ona też się tam obracała, to coś musiało być na rzeczy — dokończył, zerkając najpierw na Tosię, a dopiero później na Sebastiana.

— No dobrze, tylko że Edyta później nie była w żaden sposób karana, mam rację? — mruknął trzeźwo Brodzki, pocierając się po brodzie.

— Nie była, ale myślę, Seba, że późniejszy związek z atekiem wiele tutaj wyjaśnia. Sprawę albo elegancko zamieciono pod dywan, co by mnie wcale nie zdziwiło, patrząc na to, jak wszystko wtedy wyglądało, albo Edyta była niczego nieświadomą laleczką w rękach tego gangu. W to nie chce mi się za bardzo wierzyć — odparł Maks, podchodząc nieco bliżej.

— Niby nierealne, ale zawsze możliwe — skwitowała jedynie Tosia. — Niczego nie możemy wykluczyć — dodała, wciąż uważnie wpatrzona w zdjęcie. — Masz tego więcej? — Posłała krótkie spojrzenie kompanowi, który zaprzeczył ruchem głowy.

— Znalazłem tylko to, nic więcej.

— Szkoda... — mruknęła Węcińska, powracając spojrzeniem do zdjęcia. — A wiesz, kiedy i gdzie było zrobione, czy tego też nie udało się ustalić?

— O ile na niektórych były daty, a nawet miejsca wykonania, o tyle tutaj niczego takiego nie ma. To jedna z tych kropli w morzu pozornie niewiele znaczących informacji — odpowiedział na to Zieliński.

— Kurde... — Tosia przygryzła wargę, ewidentnie nad czymś głęboko rozmyślając.

— Nie żeby coś — wtrącił się Sebastian — ale nie wiem, czy wiecie, że z tego powoli robi się niezła jazda — dokończył powoli i jakby od niechcenia.

— Nie trzeba mi tego uświadamiać, księżniczko — odparował złośliwie Maks.

Brodzki wywrócił oczami, prychając pod nosem pobłażliwie.

— Niezmiernie się cieszę, że w końcu zacząłeś cokolwiek pojmować, larwo — sarknął.

Maks uśmiechnął się pobłażliwie pod nosem, założył ręce na piersi, odchylił lekko do tyłu i spojrzał nieco z góry na przyjaciela, w głowie już układając plan kolejnej słownej zaczepki. Jego plany niestety pokrzyżowała Tosia, która w tej sekundzie wypadła z zamyślenia, po czym z nowym błyskiem w oku zabrała się do jeszcze dokładniejszego oglądania zdjęcia, przez co przykuła uwagę dwóch swoich towarzyszy.

— Jeśli założymy, że Edyta wiedziała, w czym się babra, a potem świadomie związała się z antyterrorystą, oczekując, że da radę się ochronić przed konsekwencjami, to klaruje nam się całkiem niezła teoria — powiedziała po dłuższej chwili, a na jej ustach zawitał delikatny uśmiech zwiastujący niewątpliwe zwycięstwo. — Ktoś mógł się chcieć na niej zemścić za taką akcję, ale jego plan nie wypalił, bo laska kopnęła wcześniej w kalendarz, pozostawiając męża i córkę samych sobie. I dalej, jeżeli założymy, że to nie na Dworczyku zależało tej osobie, tylko za coś chciała się zemścić na Oldze, to wiadomym było, że trzeba poczekać, aż dziewczyna podrosła na tyle, by oddzielić się od ojca, a wtedy droga do capnięcia jej była zdecydowanie prostsza — wyjaśniła, szukając w brązowych oczach służbowego partnera niemego potwierdzenia, że się z nią zgadza. Gdy zamiast tego znalazła wątpliwość, sapnęła ciężko, jednak wciąż podtrzymała kontakt wzrokowy. — O co chodzi? — zapytała już o wiele mniej entuzjastycznie, niż opowiadała im swoją wersję wydarzeń jeszcze chwilę wcześniej.

— To nie ma sensu, Tośka. Dlaczego ktoś miałby się mścić na córce, skoro zależało mu na matce? — Sebastian uniósł lekko brwi, zaplótł palce obu dłoni i wbił w nią wyczekujące spojrzenie.

— Matka umarła przed tym, jak się na niej zemścił. Zabójca mógł wpaść w furię i zdecydować się zabić za to jej córkę — zasugerowała, wciąż twardo obstając przy swoich racjach.

— I czekałby z zemstą ponad dwadzieścia lat, tak? — Brodzki uśmiechnął się kpiąco, kręcąc na boki głową. — Twoja naiwność jest urocza, ale musisz zacząć twardo stąpać po ziemi, bo nic z tego nie wyjdzie, jak będziesz sobie tak gdybać — dodał ironicznie, co obudziło w Tosi poczucie frustracji.

— Nie gdybam sobie — warknęła. — Dobrze widzisz, że coś było na rzeczy wtedy, że ta przeszłość wcale nie jest taka czysta, jak nam się wydawało. I teraz próbujesz mi wmówić, że to powiązanie Edyty z „Mutantami", a potem akcja Dworczyka pod Magdalenką też z ludźmi od nich to przypadek — rzuciła chłodno. — Ponoć nie wierzysz w przypadki — zakończyła dobitnie, mierząc go coraz bardziej rozeźlonym spojrzeniem.

— Nie mówię, że to był przypadek. Stwierdziłem tylko, że twoja teoria odnośnie śmierci Olgi nie trzyma się sensu ani żadnej zasady logicznego myślenia, no i ten cały gang, razem z Magdalenką i paroma innymi wydarzeniami ma się nijak do samej sprawy śmierci. Najpierw rozgranicz niektóre fakty, a dopiero potem coś mi zarzucaj — odparował nad wyraz spokojnie i z opanowaniem. — Tamte wydarzenia na dobrą sprawę nie muszą mieć kompletnie nic wspólnego z tym, co się stało teraz — dodał, spoglądając na nią z lekko uniesioną głową.

Dostrzegła to, więc w odpowiedzi zacisnęła zęby, a jej źrenice zwęziły się niebezpiecznie, zwiastując rosnący gniew, który Tosia wciąż dusiła w sobie.

— Jeszcze ci udowodnię, że nie zawsze wszystko wiesz najlepiej — syknęła wreszcie, dokładne cedząc każde pojedyncze słowo. — I że to tobie brakuje podstawowych zasad logicznego myślenia — dodała złowrogo, na co jedynie roześmiał się lekceważąco pod nosem, nie spuszczając jej z oczu.

— Rękawica podniesiona, pani komisarz — zakpił. — A teraz wybacz, moja droga, ale muszę niestety przerwać naszą wspaniałą rozmowę i wracać do roboty. Całe szczęście, że to nie ja muszę ci coś udowadniać, tylko ty udowadniasz coś mi — mruknął beztrosko, celowo tak układając słowa, by jeszcze bardziej podziałać jej na nerwy.

— Jesteś małym chujkiem, Sebastian — wyszeptała, gdy ich twarze znalazły się nieco bliżej siebie.

— Ty za to jesteś urocza, kiedy się tak złościsz, ale to już chyba kiedyś ci mówiłem — odparł podobnym tonem, puszczając jej oczko, a następnie błyskawicznie odchodząc na swoje stanowisko i zostawiając Węcińską samą.

Po chwili i Tosia wstała, zabrała swoje krzesło, a następnie wróciła za własne biurko. Obserwujący to wszystko Maks pokręcił głową, parskając cichym śmiechem.

— Jesteście cholernie dziwni — skwitował, zanim na powrót dał się wchłonąć pracy.

I ponownie zapanowała niemal idealna cisza, w której każde z nich skupiło się na swoich zadaniach. Tym razem ta cisza była jednak zgoła inna od swojej poprzedniczki. Oznajmiała bowiem zawieszoną w powietrzu między dwójką służbowych partnerów wojnę.

Z tego nie mogło wyjść nic dobrego.

Trochę sobie pomieszam w kociołku śledztwa, zanim dojdziemy do sedna całej sprawy, ale myślę, że takie mieszanie daje pole do nowych teorii. Duuuużej ilości nowych teorii. ;)

Do końca 8 rozdziałów + epilog. Będzie jazda, jak jeszcze nigdy dotąd, teraz mogę to już zagwarantować.

Tymczasem do następnego! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro