3. Razem przenosić góry

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na komendzie panował spokój i idealna, niczym niezmącona cisza. Tosia podparła głowę dłonią, wczytując się w druki procesowe oraz wyniki ekspertyz biegłych, które miała przed sobą. Po chwili ziewnęła przeciągle, przetarła oczy i z cichym westchnieniem wyjrzała za okno, gdzie dawno już zapadła ciemna noc, otulając swym woalem cały świat i ukrywając najczarniejsze z możliwych wydarzeń przed oczami społeczeństwa.

I tylko oni byli na służbie, by zapobiec ujrzeniu tych wydarzeń przez ludzi.

Przeniosła swój wzrok na Sebastiana, który bez większych skrupułów oddawał się relaksowi. Widziała, że nie jest absolutnie niczym zajęty, toteż uśmiechnęła się delikatnie, postanawiając oderwać jego uwagę od ekranu komputera i skupić ją na sobie.

— Brodzki, jedziemy gdzieś na przerwę czy wolisz pogrzać dupsko tutaj? — Uniosła brwi, taksując go spojrzeniem. Brązowe tęczówki po chwili odbiły jej wzrok, a na twarzy aspiranta zamajaczył cień nikłego uśmiechu.

— Jak chcesz, żebyśmy gdzieś jechali, to jedziemy, pani komisarz. Za tobą pójdę nawet na koniec świata — zadeklarował, szczerząc się w teraz już o wiele lepiej widocznym uśmiechu. Tosia prychnęła pod nosem, wywracając oczami.

— Weź, bo robi się słodko — burknęła pod nosem, na co zmarszczył delikatnie brwi, nie przestając się jednak szeroko uśmiechać.

— No i co? Przyda ci się trochę takiej słodyczy, bo ostatnio chodzisz, jakbyś miała kij w d...

— Nie kończ — warknęła, gromiąc go spojrzeniem, na co roześmiał się pobłażliwie, sięgając po telefon, który ułamki sekund wcześniej zaczął dzwonić. Brunet z przekleństwem na ustach stwierdził, że próbował się z nim kontaktować dyżurny, a po chwili odebrał połączenie, zdając sobie sprawę, co go czeka, jeżeli tego nie zrobi. Tosia widząc to sapnęła ciężko. Wyglądało na to, że przerwę będą musieli odłożyć na później, o ile w ogóle odbędą ją tego dnia. Poczekała cierpliwie, aż jej partner skończy krótką rozmowę, by po krótkiej chwili mieć już świadomość, że zostanie w pokoju sama, bowiem Sebastian został dysponowany na zdarzenie. Obserwując, jak policjant przygotowuje się do wyjścia, Węcińska postanowiła zająć się swoimi sprawami i spróbować zrobić coś konkretnego. Nie uśmiechało jej się ani jechać na zdarzenie, ani siedzieć za biurkiem, ani spędzać przerwy samotnie, ale siłą rzeczy musiała zacząć coś robić. Nienawidziła bezczynności bardziej niż czegokolwiek innego, dlatego zdecydowała się ostatecznie na uporządkowanie biurka, byleby czymkolwiek się zająć. Jak pomyślała, tak zrobiła, jednak zaraz przestała, czując na sobie baczne spojrzenie brązowych oczu należących do Brodzkiego. Podniosła wzrok, wbijając go w bruneta.

— Chyba nie myślałaś, żółtodziobie, że zamierzam tam jechać sam — prychnął. — Nie odmówiłbym sobie tej przyjemności, żeby cię pomęczyć i zmusić do ruchu. Jak się pchać w prawdopodobne zabójstwo, to tylko razem, nie? — dodał, odważnie patrząc jej prosto w oczy. Miała zabójczy wzrok i był pewien, że gdyby to było tylko możliwe, już leżałby trupem, grzejąc resztkami ciepła martwego ciała podłogę w pokoju. Mimo to dzielnie wytrzymał napór spojrzenia szatynki, a nawet uśmiechnął się zadziornie, mając nadzieję, że tym ruchem da radę coś wskórać. Jego nadzieja okazała się płonna, bo wyraz twarzy kobiety nie uległ żadnej zmianie.

— Nigdzie nie jadę. Ciebie dysponowali — burknęła. Roześmiał się pod nosem, ubierając kurtkę i wkładając do zewnętrznej kieszeni identyfikator.

— Dysponowali nas, pani komisarz. Ty będziesz pisać, ja rozpytam zgłaszającego, bo Krystian nie ma żadnego wolnego wózka, więc my jedziemy na miejsce jako pierwsi — odparł i w tym momencie już wiedział, że wygrał, bowiem Tosia z ciężkim westchnieniem podniosła się z miejsca, odrzuciła związane w kitkę włosy na plecy, a po chwili już miała na sobie kurtkę i była gotowa do wyjścia. Nieco później przystanęła obok niego, zadzierając głowę do góry, by posłać partnerowi jeszcze jedno spojrzenie. Moment ten należałby zapewne do jednych z uroczych, jednak Sebastian szybko zepsuł chwilę, sprzedając Tosi pstryczka w nos i szybko oddalając się od niej, by uniknąć gniewu szatynki. Widząc jej złość wymieszaną jednak mimo wszystko z delikatnym, niemal niezauważalnym rozbawieniem już wiedział, że osiągnął swój cel. Chciał, żeby wróciła dawna Węcińska, chciał sprawić, że jego partnerka przestanie choć na chwilę zadręczać się przeszłością, że zacznie żyć tak, jak dawniej. I pomimo wiedzy, że ona nigdy nie zapomni wydarzeń, które odcisnęły na niej takie piętno, miał szczerą nadzieję przywrócić w jak największym stopniu tę dawną Tosię, która potrafiła rozpromienić swoją radością najgorszy dzień. Tym szerzej uśmiechał się, gdy otrzymywał od niej karnego kuksańca w ramię.

Szybko pokonali dzielącą ich od wyjścia z komendy odległość, a chwilę później znajdowali się już oboje we wnętrzu czarnej służbowej skody octavii. Tym razem dla odmiany to szatynka usiadła za kółkiem, skutecznie wykorzystując chwilową nieuwagę partnera i własną zwinność. Nie mógł się z nią spierać, bo musieli jak najszybciej dojechać na miejsce zdarzenia, toteż ostatecznie skończyła na wygranej pozycji, dzierżąc w dłoni klucze do samochodu. Odpaliła silnik, wrzuciła wsteczny, a po chwili udało jej się zgrabnie wycofać z miejsca parkingowego. Szybko znalazła się za szlabanem, na ulicy, i tam włączyła żargonowe gwizdki. Niebieskie światło policyjnych lamp odbiło się wyraźną poświatą na zasypanej śniegiem okolicy, dając znak, że znów coś się działo. Czarna strzała przemknęła przez miasto najszybciej jak się dało, a chwilę później wypadła na drogę wojewódzką, jadąc już prosto we wskazanym przez dyżurnego kierunku. Droga, mimo panujących warunków pogodowych i delikatnie sypiącego śniegu, nie zajęła kryminalnym długo, więc niecałe pół godziny później wjeżdżali już radiowozem w ciemny, cichy las. Węcińska przechyliła się nieco do przodu, wytężając wzrok i patrząc, czy gdzieś na poboczu nie stało dzikie zwierzę. Chciała uniknąć za wszelką cenę kolizji, toteż zwolniła nieco, zwiększając przy tym czujność.

— Ale głusza — skomentował Brodzki, patrząc przez szybę na drogę przed nimi.

— Straszna. Nie mam pojęcia, kto miał taką wyobraźnię, żeby aż tam taszczyć ciało — odparła szatynka, odbijając lekko w lewo i dodając gazu, by podjechać pod górkę. — Cholera, jeszcze droga jest wąska i jak coś mi zza tego pagórka wyjedzie, to jestem w dupie — warknęła.

— Spokojnie... — westchnął policjant. — O tej porze nic ci nie wyjedzie, to po pierwsze, a po drugie, widać na kilometr, że jedziemy. Masz włączone i syreny, i lampy, kochanie — przypomniał zgryźliwie, uśmiechając się z satysfakcją, kiedy usłyszał jej pełne frustracji sapnięcie. Wyłączyła sygnał dźwiękowy, a jego uśmiech tylko się poszerzył.

— Jesteś czasem tak tragicznie denerwujący, że mam cię ochotę potraktować jakimiś torturami — sarknęła. Roześmiał się z kpiną, rozświetlając wnętrze auta telefonem, na którym sprawdził powiadomienia oraz godzinę.

— W końcu wymyśliłaś coś oryginalniejszego niż mówienie, że mnie nienawidzisz — ciągnął, doskonale się bawiąc w tej słownej potyczce.

— Nie będę się powtarzać, skoro mam tyle innych opcji przekazania ci tego — odparła hardo.

— Uważaj, Tosia, bo jak się wściekniesz, to zaraz stracisz panowanie i wjedziesz w jakieś drzewo — rzucił ironicznie, co skutecznie wytrąciło szatynkę z wewnętrznej równowagi.

— Przegiąłeś, Sebastian — syknęła, a widząc, że może mu pokazać, co potrafi na pustej drodze, celowo wprowadziła radiowóz w delikatny, kontrolowany poślizg na śniegu, przy okazji buksując kołami. Brunet spiął się wyraźnie, ale widząc, że wyszła obronną ręką z manewru, który był całkowicie zamierzony, przewrócił oczami, wzdychając ciężko.

— Chcesz mnie przyprawić o zawał? — Obrzucił jej profil spojrzeniem, na co wzruszyła ramionami, uśmiechając się delikatnie.

— Nigdy w życiu, kochanie — powiedziała podobnym co on kilka chwil wcześniej tonem, przy okazji mocniej akcentując ostatnie słowo.

— Wredna się zrobiłaś... — skomentował, na co parsknęła cichym śmiechem.

— Celna uwaga, Sherlocku — powiedziała lekko, zatrzymując skodę, a potem gasząc silnik. — Wysiadaj. Jesteśmy na miejscu.

Sebastian obrzucił wzrokiem las dookoła, szukając jakichś charakterystycznych punktów. Po drugiej stronie drogi zamigotały mu światła i już wiedział, że to właśnie tam powinni skierować swoje kroki. Tuż przed nimi stał samochód z napisem reklamującym lokalną pizzerię. Brodzki zmarszczył brwi, ale nijak tego nie skomentował. Zaczął się natomiast zastanawiać, kto mógł mieszkać w środku lasu, dosłownie w dziczy, gdzie nie ma żadnych innych zabudowań. Policjantowi nie mieściło się to w głowie, uznał jednak, że im szybciej wejdzie do środka, tym szybciej się pozna prawdę. Nie zwlekając długo poszedł w ślad za partnerką, dostając się do drzwi i spoglądając na stojącego tam przerażonego mężczyznę, a zaraz obok niego jeszcze jednego, również zdjętego strachem. Ten drugi trzymał w dłoniach pudełko pizzy, pierwszy natomiast ściskał telefon.

— Sierżant Antonina Węcińska — wylegitymowała się Tosia, zerkając przez ramię na partnera i dając mu wyraźny sygnał, by ten dokończył formułkę.

— I aspirant Sebastian Brodzki, wydział kryminalny Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie — wyrecytował brunet, okazując mężczyznom blachę. — Który z panów to zgłaszający? — zapytał, skacząc wzrokiem od jednego do drugiego. Tosia w tym czasie zadzwoniła do technika, a dowiedziawszy się, że za kilka minut Piotrek oraz prokurator będą na miejscu, schowała telefon do kieszeni, wchodząc do środka domku, którego drzwi stały otworem.

— J-ja jestem zgłaszającym-m... — wydukał czarnowłosy na oko trzydziestolatek, drżąc na całym ciele.

— Poproszę panów o dowody tożsamości, a potem zajmiemy się przejściem do opisu tego, jak pan znalazł zwłoki — odparł Brodzki, po chwili odbierając od mężczyzn dowody osobiste. Odnotował ich dane, oddał własność, a potem założył nogę o nogę, badawczo przyglądając się czarnowłosemu. — Słucham pana wypowiedzi. Jak doszło do znalezienia ciała?

Mężczyzna chwilę milczał, drżąc, jak się wydawało, jeszcze bardziej. Obracał w dłoniach dowód, który chwilę temu zwrócił mu Sebastian, najwyraźniej próbując jakoś poradzić sobie z napięciem, jakie targało jego ciałem.

— B-byłem umów-wiony z... z nią na dwudziestą... — szepnął. — P-przyszedłem za p-piętnaście i... — przełknął nerwowo ślinę — w-wszedłem d-do środka. Od razu z marszu zamówiłem pizzę, b-bo taki b-był plan. K-kiedy długo n-nie wychod-dziła, poszedłem sprawdzić, co się dzieje... Zastałem... — Pokręcił głową, kryjąc twarz w dłoniach. — Wybaczy mi p-pan, ale tego nie... nie powiem — wydusił cicho. Brodzki pokiwał twierdząco głową, przenosząc wzrok na prawdopodobnego dostawcę wspominanej pizzy.

— Rozumiem, że pan jest tu przypadkowo. Dziękuję za pozostanie na miejscu do czasu naszego przyjazdu. Nie widział pan niczego niepokojącego? Co tak właściwie się działo od momentu, kiedy pan przyjechał? Jest pan w stanie to opowiedzieć? — mruknął, nie spuszczając z oczu mężczyzny. Tamten jedynie potwierdził skinieniem głowy, po czym zabrał się do przedstawienia policjantowi całej sytuacji. W międzyczasie na miejscu pojawili się technik oraz prokurator, a chwilę po nich patrol z Lubaczowa. Sebastian uśmiechnął się w myśli, widząc oznakowany radiowóz parkujący nieopodal. Dyżurny, nawet jeżeli o to nie poprosili, zadysponował na miejsce dodatkowe wsparcie, co niewątpliwie działało im na rękę. Kryminalny już wiedział, że patrol będzie potrzebny do przetransportowania obydwu mężczyzn na komendę, gdzie prawdopodobnie będą musieli ich jeszcze raz przesłuchać. Rutynowe rozpytanie zapewne nie wystarczy Juliuszowi Grabskiemu, który właśnie mijał policjanta w przejściu.

Brodzki oddał więc w ręce kolegów po fachu zgłaszającego wraz z jego towarzyszem, następnie przechodząc do miejsca, gdzie leżały zwłoki. Przypuszczał, że Tosia niemal od razu po dostaniu się do domu pognała właśnie w stronę trupa, i ani trochę się nie pomylił, bowiem zastał szatynkę pochylającą się nad nagim ciałem w dużej łazience na niewielkim piętrze. Znalazł się tuż obok partnerki, obrzucając wzrokiem obraz, jaki miał przed sobą. Niezbyt długie, czarne włosy ułożyły się na ramionach kobiety i podłodze, uniemożliwiając identyfikację twarzy. Leżała na brzuchu, tuż obok niej spoczęła rozbita butelka po winie, a czerwona ciecz wsiąknęła już po części w deski, którymi wyłożono to miejsce. Sebastian westchnął ciężko, nie chcąc dłużej patrzeć na ciało drobnej kobiety. W zamian za to spojrzał na Tosię, łapiąc bursztynowe spojrzenie i siląc się na nikły, pokrzepiający uśmiech.

— Jedź przesłuchać, Seb — bąknęła cicho. — Ja napiszę oględziny — dodała.

— Jak nie chcesz tego robić, to mogę zostać i napisać, a ty pojedziesz słuchać. To dla mnie żaden problem — zadeklarował. Pokręciła przecząco głową.

— Dam sobie radę. Widzimy się na komendzie — mruknęła.

— Wiesz, kto to? — Wskazał ruchem głowy trupa, nim stanął na równe nogi. Węcińska zaprzeczyła. — Olga Dworczyk, na pewno kojarzysz, bo ostatnio się rozczytywałaś w jej książkach — powiedział. Oczy Tosi rozszerzyły się gwałtownie, a ona wciągnęła więcej powietrza, omiatając wzrokiem ciało.

— Niemożliwe... — wydusiła.

— Pamiętaj, że w tej robocie nic nie jest niemożliwe — odparł jedynie, klepiąc ją lekko w ramię, a potem wstając, konsultując się jeszcze z prokuratorem i finalnie znikając gdzieś we wnętrzu domu. Szatynka została sama ze swoimi myślami i nagim, ociekającym wodą ciałem przed sobą. Westchnęła, starając się jakoś przetrawić informacje, które przed chwilą usłyszała. Olga Dworczyk. Ta Olga Dworczyk. Ceniona pani adwokat, poczytna pisarka, kobieta sukcesu. Właśnie ona leżała martwa na deskach łazienki, obok siebie mając roztrzaskaną butelkę drogiego wina.

Tosia miała niejasne przeświadczenie, że to wcale nie był przypadek.

Pogrążona w gonitwie własnych myśli nawet nie zauważyła, kiedy tuż obok niej przykucnął technik, rozpoczynając pierwszą z kilku serii zdjęć dokumentujących zdarzenie. Dopiero dźwięk robionej fotografii wyrwał policjantkę z letargu, skłaniając do zwrócenia spojrzenia w bok, na technika, który właśnie odsuwał aparat od oka.

— Nieźle się trafiło. Ciekawe, czemu się przekręciła...? — bąknął beztrosko Piotrek.

— A wiesz, że w sumie nie mam pojęcia? Nie widać żadnych ran kłutych, śladów krwi, czegokolwiek... — odparła Tosia, ponownie skupiając całą uwagę na ciele przed sobą.

— To, że nie ma śladów zewnętrznych, nie świadczy o tym, że nie ma śladów wewnętrznych. Na nich radziłbym się skupić. Oprócz tego nie przewróciliśmy jeszcze ciała, więc nie można nic jednoznacznie stwierdzić, sierżant Węcińska — skomentował chłodno prokurator, który wyrósł tuż obok nich dosłownie znikąd. Tosia stłumiła chęć przewrócenia oczami, w zamian za to biorąc do ręki protokół oględzin rzeczy. — Piszemy — zarządził Grabski, przykucając tuż obok. Szatynka mogła poczuć intensywny zapach jego drogich perfum, które jednak zdecydowanie nie były w jej guście. Nijak nie skomentowała zaistniałej sytuacji, skupiając się na dokumencie przed sobą. — Godzina dwudziesta pierwsza dwadzieścia trzy, dwudziesty piąty stycznia dwa tysiące dwudziestego piątego roku — podyktował prokurator. Tosia szybko wypełniła odpowiednią rubrykę, pod spodem zamieszczając swoje imię, nazwisko oraz stopień, a potem przechodząc już do odnotowania właściwego przebiegu oględzin. Grabski zabrał się za opis ułożenia zwłok, ona natomiast pozwoliła swoim myślom szaleć gdzieś daleko, jednocześnie zapisując wszystko, co przekazywał prokurator. Nie poświęcała kwitkowi przed sobą więcej uwagi niż było to potrzebne. Zamiast tego zastanawiała się, kto mógł posunąć się do zabójstwa kobiety, kto mógł być na tyle podstępny i odważny, by przeprowadzić skuteczny zamach na życie osoby publicznej, i wreszcie, czy to na pewno było zabójstwo. Nie widziała przecież żadnych oznak, które by na to wskazywały. Równie dobrze całość mogła stanowić jedynie skutek nieszczęśliwego splotu wydarzeń. Dopiero słowa prokuratora, że wino stojące w lampce na skraju wanny, trzeba będzie oddać do analizy laboratoryjnej, nieco naprowadziły szatynkę. Coś faktycznie śmierdziało w tym winie. Coś było tam nie tak.

Obrzuciła bacznym wzrokiem całe miejsce zdarzenia, szukając jakichś podejrzanych śladów czy tropów, które naprowadziłyby ją na coś konkretnego. Szybko jednak porzuciła tę czynność, ponieważ znów musiała pisać, tym razem jednak protokół oględzin miejsca. Bez marudzenia zabrała się więc za dokumentację, powtarzając w myśli, że im szybciej się uwinie, tym szybciej wróci na jednostkę, a później do domu. Przy okazji zanosiła też gorące modły, by to nie jej przypadła wątpliwa przyjemność prowadzenia dochodzenia w tej sprawie. Tym bardziej musiała się pilnować, niczego nie zawalić przy pisaniu oględzin, a potem dopiąć wszystko na ostatni guzik tak, by naczelnik nie miał żadnego powodu do przydzielenia jej kolejnego śledztwa. Chciała spokojnie wejść w ten rok i miała nadzieję, że na tym jednym kontakcie z trupem część, którą miała do wykonania, się zakończy.

Życie jak zwykle zamierzało jej pokazać, że nie wszystko jest tak, jak chcielibyśmy, by było. O tym jednak jeszcze nie wiedziała. Trwała w błogiej nieświadomości tego, co ją czeka, bez większego niepokoju patrząc w przyszłość. Gra pozorów tymczasem właśnie się zaczęła.

O tym jednak również nikt jeszcze nie wiedział.

***

Sebastian był zmęczony, ale usatysfakcjonowany, bowiem udało mu się wyciągnąć ze zgłaszającego znacznie więcej, niż przy pierwszym podejściu, jeszcze pod domem Olgi Dworczyk. Dostawca pizzy natomiast jedynie powtórzył przebieg wydarzeń, który zrelacjonował policjantowi już wcześniej, więc Brodzkiemu pozostało skupienie się na zeznaniach pierwszego z mężczyzn. Jak udało mu się dowiedzieć, zgłaszający nazywał się Bartłomiej Brzęczyk, miał trzydzieści siedem lat, mieszkał w Krzesikowie i pracował w nadleśnictwie. Olgę Dworczyk poznał na początku stycznia i niemal od razu dał się uwieść kobiecie, przez co zaczęli regularne spotkania w tajemnicy przed żoną mężczyzny. Jedna z ich zwyczajowych schadzek miała odbyć się właśnie przed kilkoma godzinami, jednak Brzęczyk odkrył przykrą prawdę i wszystko przewróciło się do góry nogami. Jak powiedział, wszedł do domu, z zaskoczeniem odkrywając, że drzwi były otwarte. Dojrzał ubrania Olgi na wieszaku, więc wiedział, że była w środku, coś mu jednak nie grało, bowiem nawet go nie przywitała, mimo że wołał kilka razy. Pomyślał, że może śpi, jednak kiedy nie znalazł jej w sypialni ani salonie, zaniepokoił się. Za kolejny cel obrał łazienkę i to miejsce okazało się strzałem w paskudną dziesiątkę. Zobaczył kobietę martwą, leżącą na podłodze z rozlanym winem tuż obok. Brodzki nie mógł potwierdzić w żaden sposób tego, czy mężczyzna nie podejmował żadnych czynności przy ciele ofiary, nie mógł też wiedzieć, czy to Bartłomiej był odpowiedzialny za jej śmierć. Musiał zachować pełną ostrożność i jeszcze bardziej wyczulić się na zeznania, toteż studiował teraz protokół przesłuchania po raz setny, próbując doszukać się tam jakichś haczyków, które mogły zostać zawarte w zeznaniach. Oprócz tego próbował przypomnieć sobie zachowanie mężczyzny, ale nijak nie pomogło mu to w dojściu prawdy. Ostatecznie po kilku minutach czytania wciąż tego samego tekstu sapnął sfrustrowany, czując, że z jego chwilowej satysfakcji nie zostało wiele. Mimo że zeznania były dość obszerne i szczegółowe, tak naprawdę nic nowego mu nie dawały. Niewiedza była dla Sebastiana jednym z najgorszych możliwych uczuć. Stała niemal na równi z bezsilnością i tęsknotą, których również nienawidził.

Pomyślał, że potrzebuje swojej partnerki, jednak ona jeszcze nie wróciła na jednostkę. Postanowił na nią poczekać, nawet jeśli miałby wyrobić nadgodziny. Miał nadzieję, że Tosia uzyska nieco więcej przebywając na miejscu dłużej, poza tym chciał też przedyskutować z nią całą sprawę. Wiedział, że tylko Węcińska jest w stanie tak efektywnie z nim współpracować i że tylko z nią tak dobrze idzie mu wykonywanie obowiązków. Razem byli przecież w stanie przenosić góry.

Prawie trzy tysiące słów oznacza, że się wczułam w tą historię i że jest dobrze. Teraz będzie tylko lepiej, taką mam nadzieję. Jestem zadowolona z tego rozdziału, ale jednocześnie niewiele mogę o nim powiedzieć, więc powiem tylko, że widzimy się jutro. ;) ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro