2. Błędy uczą najwięcej

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Promienie zachodzącego już słońca wdzierały się przez częściowo zasłonięte żaluzje do wnętrza budynku. Było spokojnie, tylko nieliczni funkcjonariusze zmęczeni snuli się korytarzem komendy powiatowej.

Młoda policjantka patrolu właśnie kończyła swoją służbę. Po ośmiu godzinach pracy i wyrobieniu dodatkowych nadgodzin, związanych z zabezpieczaniem wypadku drogowego z udziałem pieszego, marzyła tylko o ciepłej kąpieli, a potem śnie. Dużych dawkach snu... Tym razem musiała się bez niego obejść. Ten dzień był ważniejszy niż każdy inny, a ona miała do odbycia jeszcze urodzinową randkę z kobietą, która czekała na nią w domu. Po drodze z pracy musiała jeszcze wstąpić do kwiaciarni po bukiet, który będzie uzupełnieniem szykowanego od dawna prezentu. Była już grubo spóźniona, dlatego szybszym krokiem zmierzała w kierunku wyjścia, przy okazji co chwilę zerkając na telefon.

W momencie, kiedy już właściwie sięgała klamki drzwi wyjściowych, te otworzyły się z impetem, a po chwili tuż przed policjantką wyrosła jak spod ziemi jej koleżanka, która jednak, w przeciwieństwie do niej, nie miała na sobie munduru. Jedynie służbowy pas zapięty na biodrach świadczył o pełnionej przez nią służbie.

— Cześć, Tosia — przywitała się wychodząca.

Oczy kryminalnej błysnęły radosnymi iskrami.

— Hej, Kasia. — Węcińska zbiła z nią szybkiego żółwika.

— Gdzie się tak śpieszysz?

Kryminalna odetchnęła ciężko.

— Jeszcze chwila i spóźniłabym się do roboty, jak zwykle z własnej winy — rzuciła żałośnie. — Lecę na odprawę, pa! — dodała jeszcze, a chwilę później już jej nie było.

Kasia uśmiechnęła się pobłażliwie. Tośka nie służyła z nimi jakoś szczególnie długo, a mimo to zdołała zaskarbić sobie sympatię większości policjantów oraz policjantek komendy. Nic dziwnego, ta dziewczyna roztaczała wokół siebie tyle pozytywnej energii i żywiołowości, że momentami stawało się to aż zaraźliwe. Kasia miała okazję kilka razy pełnić z nią służbę i choć Węcińskiej wciąż jeszcze brakowało doświadczenia, policjantka musiała przyznać, że zwyczajnie lubiła jej towarzystwo.

***

Sebastian westchnął ciężko, przystając przed drzwiami pokoju naczelnika. Naprawdę nie wiedział, co zmęczyło go bardziej — droga do pokoju przełożonego w towarzystwie trajkoczącego non stop kolegi po fachu, za którym niespecjalnie przepadał, całokształt służby czy też nieprzespana noc. Wiedział tylko, że nie był w zbyt dobrym nastroju, a wizyta u naczelnika na pewno tego nastroju nie poprawi.

Mimo to zapukał do drzwi, a po usłyszeniu krótkiego pozwolenia na wejście, nacisnął klamkę i znalazł się w środku.

— Jestem — zaczął niemal męczeńsko, kiedy domykał za sobą drewnianą płytę.

Na ustach nadkomisarza Dariusza Wolskiego, naczelnika wydziału kryminalnego, dostrzegł zbłąkany cień ociekającego ironią uśmiechu.

— Co tam, Brodzki, robota dała w kość? — zaczął złośliwie zamiast przywitania.

Sebastian posłał mu pobłażliwe spojrzenie, zajmując miejsce naprzeciwko przełożonego.

— Nie pogrążaj mnie bardziej, niż już jestem pogrążony — skwitował jedynie krótko, co skłoniło Darka do poszerzenia uśmiechu.

— Cóż, będę musiał to zrobić... — urwał, by zbudować nieco napięcia. Zniecierpliwione spojrzenie kryminalnego tylko poprawiło mu humor. — Komendant przejrzał sobie twoje ostatnie przesłuchania. Wiesz, że czasem lubi zerknąć w papiery — powiedział wreszcie.

Sebastian momentalnie zbladł, co oznaczało, że Wolski osiągnął swój cel. Mimo całej swojej postawy pełnej opanowania, a wraz z nim chłodnego profesjonalizmu, Brodzki był bardzo łatwy do złamania i naczelnik doskonale znał wszystkie jego słabe służbowe punkty. Jednego nie omieszkał wykorzystać przy okazji prowadzonej właśnie rozmowy.

— Wiem.

Ta krótka odpowiedź mówiła sama za siebie. Sebastian zwyczajnie bał się dalszego ciągu dyskusji.

— No i jak już je przejrzał, to uznał, że naprawdę dobrze słuchasz. Z tego tytułu odbębnisz dzisiaj za Marcina jeszcze jedno przesłuchanie — rzucił tak beztrosko, jakby rozmawiał z nim o pogodzie.

Aspirant odetchnął z zauważalną ulgą, ale zaraz później posłał mu podejrzliwe spojrzenie.

— A czemu on nie może? — zapytał.

— Wypadek na służbie. Nogę złamał i aktualnie siedzą z Damianem w szpitalu, bo ktoś go musiał tam zawieźć, a karetki nie wzywali — wyjaśnił krótko naczelnik. — To nie jest trudna sprawa, chodzi o tego świadka wypadku drogowego z dzisiaj — dorzucił jeszcze.

Sebastian westchnął ciężko. Jeżeli miałby wybrać jedną czynność procesową, której szczerze nie znosił, to byłyby nią właśnie przesłuchania. Choć stanowiły dla niego chleb powszedni, wciąż przychodziły ze swego rodzaju trudnością. Ani naczelnik, ani tym bardziej komendant nie dostrzegali jednak w jego pracy tego, co on zauważał przy każdej rozmowie.

— No dobra, a co, gdybym wysłał na to przesłuchanie na przykład Tośkę? — zapytał po krótkiej chwili namysłu, podczas której do głowy wpadł mu iście diabelski pomysł.

Darek uśmiechnął się pobłażliwie.

— Aż tak bardzo chcesz ją wkopać?

Brodzki wzruszył obojętnie ramionami.

— Niech się uczy. Coś czuję, że dla niej to będzie większy pożytek niż dla mnie — odparł lekko.

Wolski namyślał się przez dłuższą chwilę, by ostatecznie ponownie spojrzeć na podwładnego rozbawionym wzrokiem.

— Niech ci będzie. Wracaj do pokoju i zawołaj do mnie Tośkę.

Uśmiech na twarzy aspiranta był nie do podrobienia. Z gabinetu naczelnika wychodził niemal w podskokach i nawet droga do własnego pokoju minęła mu szybciej niż zazwyczaj. Kiedy znalazł się pod właściwymi drzwiami, bez wahania nacisnął klamkę i już po chwili wchodził do znajomego wnętrza. Jego służbowa partnerka, zgodnie z przewidywaniami Sebastiana, siedziała przed laptopem skupiona na rejestrowaniu informacji w systemie. Męczyła się z tym drugi dzień i już wczoraj słuchał jej narzekania na fakt, że w Lubaczowie nie działo się kompletnie nic wielkiego. Przesłuchanie na pewno dobrze jej zrobi, nieco odświeży wiedzę, a przede wszystkim pozwoli na chwilę wyjść z pokoju...

Chyba nawet nie zauważyła, że pojawił się w środku, co bezzwłocznie postanowił wykorzystać. Podszedł do jej biurka od tyłu, dzięki czemu teraz znajdował się za plecami niczego nieświadomej policjantki.

— Bu! — rzucił na tyle głośno, by zwrócić jej uwagę, a potem parsknął śmiechem, kiedy Tosia aż podskoczyła przerażona na krześle.

Kilkanaście sekund później już czuł na sobie jej wściekłe spojrzenie, co tylko jeszcze bardziej go rozbawiło.

— Kiedyś cię zabiję — syknęła rozeźlona. — Przestraszyłam się... — dodała z wyrzutem.

Poszerzył nieco uśmiech, przechodząc zza jej krzesła na swoje stanowisko, które umieszczone było naprzeciwko drzwi, po lewej stronie biurka Węcińskiej.

— O to właśnie chodziło — rzucił beztrosko. — Widzę, że fajnie ci się pracuje, ale Darek kazał cię poprosić do siebie w trybie natychmiastowym, także radzę się sprężać i do niego lecieć — dodał jeszcze, a kiedy spojrzała na niego nieco szerzej otwartymi oczami, posłał jej kolejny, tym razem pobłażliwy uśmiech. — Nie sraj w gacie, Tośka. To nic wielkiego — mruknął, by jakoś ją uspokoić.

Nie do końca uwierzyła jego słowom. Kiedy tak patrzyła w ciemnobrązowe tęczówki służbowego partnera, nie była pewna, co w nich widziała. Może zwyczajnie sobie z niej kpił, jak to już miał w zwyczaju? Może mówił na serio? Nigdy nie była w stanie odczytać intencji tego gościa i chyba to przeszkadzało jej najbardziej. Sebastian Brodzki nie był typem ekspresywnej osoby. Wręcz przeciwnie, najczęściej jego uczucia były nie do odgadnięcia. Przeważnie chodził uśmiechnięty, ale Tosia nie miała zielonego pojęcia, co ukrywał za maską tego uśmiechu. Nie miała też pojęcia, jak się do jego osoby ustosunkować. Jednym razem stanowił dla niej nieocenione wsparcie w zagmatwanej policyjnej robocie, innym bardziej przeszkadzał niż pomagał. Tak naprawdę nie znała go ani trochę, mimo że na służbie spędzali ze sobą całe mnóstwo czasu.

Miała wrażenie, że on po prostu nie chciał dać się poznać.

Westchnęła cicho, kierując krok do wyjścia z pokoju. Nie odezwała się już nawet słowem, kiedy opuszczała swoje lokum. Szybkim krokiem, z mocno bijącym sercem ruszyła na spotkanie nieznanemu, bo chyba tak można było trafnie opisać każdą wizytę u naczelnika.

Kiedy wychodziła z jego gabinetu dziesięć minut później, wiedziała już, dlaczego służbowy partner stwierdził, że nie ma się czego bać. Nadkomisarz nie dał jej tym razem żadnej reprymendy, poinformował za to, że Tosia ma do przeprowadzenia przesłuchanie w zastępstwie za kolegę po fachu, który złamał nogę. Na sam koniec dodał, że pierwotnie to Sebastian miał przesłuchiwać świadka zdarzenia, ale bardzo rekomendował do tego zadania właśnie ją. Kiedy tylko usłyszała te słowa, w myśli rzuciła wyjątkowo ostrą wiązankę pod adresem partnera. Potem nie pozostało jej nic innego, jak tylko pogodzić się z własnym losem i odbyć nieszczęsną rozmowę.

Pod drzwiami pokoju przesłuchań pojawiła się niedługo później. Zaprosiła do środka mężczyznę w średnim wieku, zajęła swoje miejsce, poczekała, aż świadek usiądzie naprzeciwko niej, włączyła laptopa, a w oczekiwaniu na uruchomienie systemu postanowiła przepisowo się wylegitymować.

Otworzyła przed oczami mężczyzny blachę.

— Sierżant Antonina Węcińska, Wydział Kryminalny Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie — podjęła. — Będzie pan zaraz przesłuchany w charakterze świadka, w związku z tym za moment pouczę pana najpierw słownie, a potem pisemnie o obowiązkach i uprawnieniach świadka. Za składanie fałszywych zeznań, grozi panu zgodnie z artykułem dwieście trzydzieści trzy kodeksu karnego, kara pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do lat ośmiu. Czy to jest zrozumiałe? — zapytała na koniec.

— Tak jest — odparł w żołnierskich słowach siedzący naprzeciw niej mężczyzna.

Uznała to za zielony sygnał do rozpoczęcia rozmowy, więc podała mu najpierw odpowiednie pouczenia, z których treścią miał się najpierw zapoznać, a później podpisać.

***

Przyjemną ciszę panującą w pokoju przerwało pojawienie się tam Justyny. Sebastian podniósł wzrok znad monitora, a kiedy zobaczył koleżankę, z którą żegnał się niespełna trzy godziny temu, zmarszczył zaskoczony brwi.

— A ty tu co? — zapytał, kiedy już zamknęła za sobą drzwi.

— Przywiozłam Tośce klucze do domu — mruknęła wyjaśniająco, odkładając własność Węcińskiej na jej biurko. — Gdzie ona? — Posłała Brodzkiemu pytające spojrzenie.

— Akurat słucha klienta, którego miał słuchać Marcin. Wiesz, tego od wypadku dzisiaj na Unii Lubelskiej — wyjaśnił krótko.

— Co z Marcinem? — pociągnęła dalej, coraz bardziej zaintrygowana.

— Złamał nogę.

Roześmiała się pod nosem, co skłoniło i jego do parsknięcia śmiechem.

— Ciekawe, gdzie — rzuciła kpiąco, na co jej rozmówca wzruszył ramionami.

— Pewnie na tym samym zdarzeniu, skoro nie zdążyli nawet zjechać na komendę — odpowiedział, a zaraz potem skupił wzrok na ponownie otwierających się drzwiach.

Justyna również spojrzała w tamtym kierunku. Do środka weszła Tosia. Kiedy tylko zobaczyła przyjaciółkę, jej gniewne spojrzenie nieco złagodniało. Justyna chyba zdążyła jeszcze dostrzec wściekłość w oczach Węcińskiej, bo przeniosła wzrok z niej na wyszczerzonego w cwanym uśmiechu Brodzkiego.

— Co jej zrobiłeś? — zapytała nieco rozbawiona.

— Czemu od razu ja? — obruszył się z miną niewiniątka. — Jak przesłuchanie, żółtodziobie? — zagadnął prowokacyjnie siadającą właśnie na swoim miejscu Tosię.

— Nawet mnie nie denerwuj, Seba — sarknęła zła. — Wszystko przez ciebie — dodała, nim skierowała spojrzenie na mocno skonsternowaną Justynę. — To miało być jego przesłuchanie, ale nagadał naczelnikowi, żeby wziął mnie — wyjaśniła, na co jej przyjaciółka prychnęła szczerym śmiechem.

— Lenistwo to moje drugie imię, powinnaś się już przyzwyczaić. — Para brązowych oczu zza sąsiedniego biurka wpatrywała się w Węcińską z iskrami rozbawienia.

— Nieźle ją wkopałeś — stwierdziła Justyna, wciąż jeszcze śmiejąc się po wcześniejszych pełnych wyrzutu słowach Tosi. — Spadam, nie pozabijajcie się tu — mruknęła jeszcze, a chwilę później już jej nie było.

Zostali w pokoju kompletnie sami. Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza, po której Tośka wreszcie nie wytrzymała i roześmiała się pod nosem.

— Sprytnie to sobie przemyślałeś — podsumowała, na co wyszczerzył się w uśmiechu.

— Wiadomo — rzucił dumnie. — Nowoczesne problemy wymagają nowoczesnych rozwiązań. A teraz mów w końcu, jak to przesłuchanie — ponaglił ją.

Kiedy zaczęła snuć swoją opowieść, już wiedział, że kolejna lekcja nie poszła na marne. Tosia wprawdzie jeszcze tego nie widziała, ale każde przeprowadzone przesłuchanie, każda czynność procesowa, każdy napisany od początku do końca dokument był dla niej kolejną cegiełką do budowanego doświadczenia zawodowego.

On już trochę go miał. I choć zapał oraz chęć zmienienia całego świata, jakie przynosili ze sobą młodzi funkcjonariusze, dawno przeminęły z wiatrem, to Sebastian dobrze wiedział, jak czuła się w tym momencie jego służbowa partnerka. Z perspektywy siedmiu lat spędzonych w formacji mógł śmiało powiedzieć, że działanie uczyło wiele, a własne błędy zdecydowanie najwięcej.

Tośka musiała dopiero zdać sobie z tego sprawę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro