5. „Pani komisarz"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sebastian obudził się z ciężkim oddechem, przerażony i roztrzęsiony. Koszulka, w której poszedł spać, przyklejała się do spoconego ciała, kołdra leżała skopana na podłodze pod łóżkiem, a on próbował dojść do siebie, wbijając pełen strachu wzrok w sufit.

Przez długą chwilę nasłuchiwał. Kiedy do jego uszu nie docierało nic poza własnym, wciąż jeszcze rozszalałym oddechem, przymknął skołowany oczy, ściskając nasadę nosa dwoma palcami.

— Ja pierdolę... — wyszeptał zdławionym głosem.

Pod powiekami wciąż czuł piekące łzy — pamiątkę nocnego koszmaru, który przed chwilą brutalnie zakłócił jego sen. Serce jak na złość nie chciało przestać obijać mu żeber, mimo że nic złego się nie działo. Wydarzenie, którego był świadkiem w koszmarze, miało miejsce już kilka lat temu, a mimo to wciąż wracało jak bumerang.

Nikt nie lubił oglądać powtórek z własnych upadków. On takie powtórki oglądał co drugą noc. Poniekąd na własne życzenie.

Uchylił powieki, wziął głębszy wdech, a potem przyłożył dłoń do rozgrzanego czoła. Wiedział, że już nie zaśnie. Teraz pozwoli wspomnieniom tamtego momentu wypełnić cały jego umysł. Pamięta to przecież, jakby wydarzyło się ledwie wczoraj...

Łzy jedna po drugiej nareszcie wydostały się spod powiek. Najpierw zamoczyły jego rzęsy, potem wytyczyły na policzkach nowe szlaki. Im dłużej tak leżał, tym więcej ich było. W końcu ciszy nie przerywał już tylko jego oddech, a dodatkowo także zbolały szloch, którego nie mógł powstrzymać żadnymi siłami.

Od czterech lat zdarzało mu się płakać bardzo często. Nikt poza nim nie wiedział o tych momentach załamania, bo sztukę ukrywania się za szerokim uśmiechem opanował już niemal do perfekcji.

Wystarczyło pięć minut, żeby Sebastian doprowadził się do porządku. Kiedy podnosił się z łóżka, nieco jeszcze piekły go oczy, ale wiedział, że to uczucie zniknie z chwilą wejścia pod prysznic. Wstał na równe nogi, wyjął z szafy czyste rzeczy, zerknął kontrolnie na telefon, a gdy upewnił się, że do wyjścia na służbę zostało mu jeszcze naprawdę sporo czasu, nieśpiesznym krokiem przeszedł do łazienki. Teraz stanął sam na sam nie tylko z myślami, ale też z własnym lustrzanym odbiciem.

— Nienawidzę cię — wychrypiał, patrząc prosto w wyprute z wszystkich emocji oczy.

***

Chropowata ściana posterunku wbijała się w skórę jej dłoni, kiedy Agata z szybkim oddechem przyciskała plecy maksymalnie do budynku. Widziała przecież, że chwilę temu wychodzili stamtąd policjanci. To znaczyło tylko jedno — wybierali się na patrol. Radiowóz stał tuż przy schodach, po których właśnie schodziła dwójka dzielnicowych, a ona była schowana ledwie kilkanaście metrów dalej, za ścianą. Jeżeli jakimś cudem stwierdziliby, że przejdą się na tyły budynku, bez problemu odkryliby jej obecność.

Oddech niemal wiązł nastolatce w gardle, kiedy policjanci z Krzesikowa coraz bardziej się do niej zbliżali.

— Kojarzysz może rodzinę tego Dawida Mroczyborskiego?

Trafnie rozpoznała w tym pytaniu głos sierżanta sztabowego Krzysztofa Żergowskiego, który był ostatnią osobą, jaką chciała dzisiaj spotkać.

— Kojarzę — odparł towarzysz policjanta. — On mieszkał na Bohaterów Września, tam przy nadleśnictwie. Rodzice mają dom na Granicznej. Dawid miał jeszcze młodszego brata.

— Szczerze, to nie mam pojęcia, dlaczego akurat jego ktoś sprzątnął. Nie przypominam sobie nawet, żebyśmy go kiedykolwiek legitymowali...

Głosy zostały zagłuszone przez trzask drzwi, a po chwili do uszu Agaty dobiegł dźwięk odpalanego silnika. Radiowóz odjechał spod posterunku, dziewczyna jednak przezornie poczekała jeszcze chwilę za ścianą i dopiero po kilku minutach oddaliła się w przeciwnym kierunku. Musiała być naprawdę ostrożna, jeżeli chciała uniknąć demaskacji.

Ostrożnie oddaliła się od posterunku, a kiedy była już pewna, że nic nie grozi jej ze strony policjantów, uśmiechnęła się zwycięsko. Trafiła przysłowiowy los na loterii, bo akurat w momencie, kiedy kręciła się po okolicy, dała radę podsłuchać rozmowę dzielnicowych na temat odnalezionego przed dwoma dniami na przystanku autobusowym trupa. Miała tożsamość denata. Reszta jej prywatnego dochodzenia pójdzie już z górki.

Przechodząc uliczkami Krzesikowa, postanowiła maksymalnie wykorzystać sobotnie popołudnie i rozpisać plan działań na kolejne dni. Potrzebowała do tego zacisznego miejsca. Tak się składało, że dobrze znała jeden taki zakątek, toteż bez wahania skierowała w tamtą stronę kroki. Po drodze zadzwoniła jeszcze do przyjaciółki, opowiedziała jej o swoim planie, a kiedy ta zaoferowała spotkanie, Agata bez wahania przystała na propozycję. Jej koleżanka oznajmiła, że pojawi się nad zalewem za jakąś godzinę, co dało Wojciechowskiej nieco czasu na uzupełnienie zeszytu jej prywatnego śledztwa, który znajdował się w materiałowej torbie przewieszonej przez ramię nastolatki.

Dziesięć minut szybkiej wędrówki później oczom dziewczyny ukazało się miejsce, do którego zmierzała. Zalew położony w samym środku lasu przywoływał ze sobą całe masy samych najlepszych wspomnień. Odkąd ostatni raz tu była, niewiele się zmieniło. Budki rybackie wciąż stały w komplecie na wschodnim brzegu zbiornika, nadal było tu też niezwykle spokojnie. Gładka tafla wody uspokajała umysł, a wesoły świergot ptaków dodatkowo pomagał w wyciszeniu.

Powolnym krokiem podeszła do pierwszej z brzegu drewnianej budki. O tej porze dnia nie spodziewała się tutaj kompletnie nikogo, zatem jej szok był zupełnie zrozumiały, kiedy na ławce, na której zwykły z przyjaciółką siadywać, dostrzegła leżącą kobietę. Przestraszyła się nie na żarty, kiedy szare oczy wbiły w nią intensywne spojrzenie.

Przez długą chwilę obserwowały się obydwie w ciszy. Potem czarnowłosa kobieta wstała, wykrzywiła twarz pod wpływem promieni ostrego popołudniowego słońca, które padły na jej twarz, pozbierała rzeczy i odeszła do następnej budki.

Agata jeszcze przez moment analizowała, co powinna zrobić. Ostatecznie jej ciekawość zwyciężyła i nastolatka poszła w ślad za nieznajomą. Zastała ją siedzącą na ławce z podgiętymi nogami.

— Przepraszam, chciałam się zapytać, czy wszystko w porządku? — zagadnęła ostrożnie Wojciechowska.

Kobieta zmierzyła ją sceptycznym spojrzeniem od stóp do głów.

— Skoro wyszłam, to nie potrzebuję towarzystwa — odparła wreszcie chłodno. Jej głos był dziwny, jakby niepasujący do delikatnego wyglądu.

— Na pewno nie potrzebuje pani pomocy...? — wydukała nieco speszona taką ostrą kontrą Agata.

— Nie! — krzyknęła ciemnowłosa. Oczy zaszkliły jej się od łez. — Nie potrzebuję nikogo! Ja... potrzebowałam jego... Ale jego już nie ma, rozumiesz?! Nie ma go! — krzyczała z niezwykłą ekspresją, żywo wyrzucając przy tym ręce.

Nastolatka nieco przestraszyła się po tej odpowiedzi i przezornie odsunęła dwa kroki. Jej rozmówczyni nie wyglądała na stabilną psychicznie. Teraz płakała już na dobre, z wzrokiem utkwionym gdzieś na czubkach drzew rosnących po drugiej stronie zalewu.

— Boże... Mój kochany Dawid...

Szept był ledwo słyszalny, ale Agata doskonale wyłapała sens wypowiedzi. Podniosła zaciekawione spojrzenie z szybko unoszącej się klatki piersiowej kobiety na jej zapłakane oczy.

— Chodzi o Dawida Mroczyborskiego, tak? — postanowiła pytać na ślepo.

Brunetka momentalnie przeniosła na nią wzrok. Jej zaszklone tęczówki błysnęły niebezpieczną iskrą, a Wojciechowska ponownie odniosła wrażenie, że biła od niej jakaś niemal obłąkańcza aura. Coś absolutnie oderwanego od normalności.

— Skąd go znasz?! To ty zabiłaś!

Krzyk kobiety stał się piskiem, kiedy gwałtownie podniosła się z ławki i w dwóch susach doskoczyła do nastolatki. Złapała ją mocno za szyję. Agacie momentalnie ściemniało przed oczami. Resztkami zdrowego rozsądku przytrzymała dłonie kobiety w nadgarstkach i wycharczała, że to nie ona jest winna śmierci Dawida. Uścisk na szyi nieco osłabł, a po chwili nie było go już w ogóle. Nastolatka łapczywie zaczerpnęła powietrza, odsuwając się nieprzytomnie jeszcze kilka kroków w tył.

— Nie zabiłam go. To ja szukam mordercy — wydusiła, kiedy już doprowadziła szalejący oddech do porządku. — Jestem z policji — dodała jeszcze dla uwiarygodnienia swoich słów.

Czarnowłosa zmarszczyła zaskoczona brwi.

— Nie wyglądasz na policjantkę...

W tamtym momencie serce Agaty ponownie zaczęło wybijać szaleńczy rytm. Zastanawiała się gorączkowo, jak wyjść z tej wyjątkowo niezręcznej sytuacji. Niestety nie widziała innego rozwiązania, jak tylko brnięcie dalej w swoje własne kłamstwa.

— Bo... bo ja jestem ich wysłannikiem. Mam zbierać informacje i im je przekazać, to ściśle tajne — powiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy.

— Nie słyszałam nigdy o czymś takim... Ale skoro tu jesteś, znasz jego imię i nazwisko, to chyba coś jest na rzeczy... Czego ode mnie chcesz? — Kobieta wciąż patrzyła na nią wyjątkowo sceptycznie. Po chwili rysy jej twarzy nieco złagodniały, a oczy znów przysłoniła mgła łez. — Ja go przecież nie zabiłam... — rzuciła, nim ponownie zaniosła się szlochem.

Agata z początku nie wiedziała, co ma zrobić, zaraz jednak doszła do wniosku, że chwilę temu weszła w rolę policjantki i wypadałoby okazać tej kobiecie choć pozorne wsparcie. Skoro już podjęła grę, musiała ciągnąć przedstawienie dalej.

Podeszła do niej ostrożnie, kładąc dłoń na roztrzęsionym od płaczu ramieniu.

— Spokojnie, proszę oddychać, znajdziemy sprawcę, ale do tego potrzebujemy pani pomocy — powiedziała spokojnie.

— Nie przywrócicie go do życia! Jesteście nic nie warci, skończeni idioci. Wy psy z ulicy! — wrzasnęła w odpowiedzi jej rozmówczyni, aż po plecach nastolatki przeszedł dreszcz strachu.

Trzeba było jednak zachować zimną krew. Musiała być przecież wiarygodna.

— Proszę się uspokoić, bo będę zmuszona wezwać wsparcie. Jest pani w stanie odpowiedzieć na kilka moich pytań?

— Zależy, o co zapytasz — warknęła tamta. Szybkim ruchem otarła łzy i usiadła z powrotem na ławce.

— Poproszę o pani imię i nazwisko — zaczęła Wojciechowska.

Nie była pewna, czy dobrze, a przede wszystkim wiarygodnie prowadzi wywiad, ale nie miała czasu się nad tym zbytnio zastanawiać. Trzeba było kuć żelazo, póki gorące.

— Aleksandra Górska.

— Kim była pani dla Dawida Mroczyborskiego?

— Całym jego światem.

Agata aż mocniej odetchnęła. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi.

— Może jaśniej? — bąknęła nieśmiało.

— Narzeczoną! Czegoś nie rozumiesz?! — wybuchła ponownie Górska.

— Przepraszam... — rzuciła spłoszona nastolatka. — Dziękuję za odpowiedzi... Na razie nie będę więcej pani męczyć... Zostawię tylko mój numer telefonu. Gdyby nie miała pani nic przeciwko, będę chciała spotkać się tutaj jutro o tej samej porze. Musi mi pani wybaczyć, ale przesłuchanie to część naszych procedur — dodała już nieco pewniej, modląc się w duchu, by jej rozmówczyni nagle nie zaczęła zadawać szczegółowych pytań o wspominane procedury, o których Agata nie miała de facto żadnego pojęcia.

— Znajdźcie tego mordercę i wyprujcie mu flaki. Niech cierpi tak, jak Dawid — wydusiła przez zaciśnięte zęby Aleksandra, kiedy przyjmowała od niej karteczkę z zapisanym numerem.

***

Tosia podparła brodę na zaciśniętej w pięść dłoni. Z niecierpliwością oczekiwała powrotu Sebastiana z gabinetu naczelnika. Nie znała wprawdzie dokładnego powodu tego wezwania, ale mogła się domyślać, czego dotyczyło. Żaden policjant nie otrzymał przecież do prowadzenia śledztwa w sprawie tajemniczej śmierci na przystanku autobusowym, a komuś w końcu trzeba było je przydzielić.

Prawie podskoczyła na krześle, kiedy z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu. Błyskawicznie podniosła urządzenie i odebrała przychodzące połączenie.

— No? — rzuciła na wstępie.

— Chodź szybko do naczelnika — odparł lakonicznie Sebastian po drugiej stronie.

Nieco szerzej otworzyła oczy, kiedy dotarły do niej te słowa.

— Czemu ja?

— Nie zadawaj pytań, Tośka, tylko chodź — rzucił ewidentnie nieco poirytowany, a sekundę później się rozłączył.

Węcińska z cichym westchnieniem wstała z zajmowanego miejsca, schowała do kieszeni telefon, a potem szybko wyszła z miejsca swojej pracy. Dostanie się pod właściwy pokój zajęło jej dosłownie dwie minuty.

Zapukała krótko w drewnianą płytę, a po usłyszeniu słów zaproszenia, otworzyła drzwi, by wejść do środka. Stanęła ramię w ramię z Sebastianem, który zerknął na nią krótko, a potem wrócił wzrokiem do naczelnika siedzącego za dużym biurkiem.

— Wyzwałeś — mruknęła nieco przerażona napiętą atmosferą panującą w gabinecie.

— Wzywałem — przytaknął nadkomisarz. — Pisałaś papiery z oględzin zwłok w Krzesikowie, zgadza się? — zapytał krótko.

— Pisałam... — odparła niepewnie. — Coś jest nie tak? — dodała po chwili z niepokojem, co naczelnik skwitował cichym śmiechem.

— Akurat tym razem wszystko w porządku — oznajmił lekko. — Chciałem cię po prostu poinformować, że będziesz pomagać Sebastianowi przy tej sprawie. Brodzki wprawdzie dostał ją do prowadzenia, ale tobie zdecydowanie przyda się trochę prawdziwej policyjnej roboty — zaakcentował ironicznie ostatnie trzy słowa. — Zobaczysz, jak wygląda postępowanie w takich sytuacjach, a przy okazji zdobędziesz trochę doświadczenia. Ścieżkę relacjonowania postępów też już znasz. Klasycznie sprawozdania zdajecie u mnie, a robicie to, co powie wam prokuratura — dodał jeszcze wyjaśniająco. — Powodzenia życzę. Oboje możecie wracać do obowiązków — oznajmił na koniec.

Tosi nie pozostało nic innego, jak tylko przyjęcie do informacji jego słów, pożegnanie się i opuszczenie gabinetu w towarzystwie Brodzkiego. Kiedy tylko znaleźli się na korytarzu, mogła dać upust ekscytacji, którą poczuła niemal momentalnie po usłyszeniu wypowiedzi przełożonego.

— No w końcu coś poważnego — mruknęła pod nosem entuzjastycznie.

— Jeszcze będziesz miała tego dość... — westchnął idący obok niej służbowy partner. Tosia posłała mu pobłażliwe spojrzenie, na co Sebastian obojętnie wzruszył ramionami. — Zobaczysz, że tak będzie.

— Nie będzie — zaprzeczyła stanowczo. — Nigdy nie stanę się taka jak ty — wygarnęła mu.

Zerknął na nią kątem oka, a po chwili roześmiał się z kpiną.

— Pogadamy na koniec śledztwa, Tośka — rzucił obojętnie, nim przepuścił ją w drzwiach pokoju dwieście trzy.

Oboje zajęli swoje miejsca przy biurkach i przez długą chwilę pracowali w ciszy. Dopiero pojawienie się w środku sekretarki oderwało ich od obowiązków. Węcińska jako pierwsza odpowiedziała na pukanie do drzwi, a kiedy zobaczyła w pokoju znajomą twarz Ewy, posłała jej delikatny uśmiech.

— Cześć — przywitała się swobodnie sekretarka. — Krzysiek Żergowski podał wam te dwie notatki — dodała, podeszła do biurka Brodzkiego i odłożyła na nie dokumenty.

— Dzięki — odparł aspirant, nawet nie odrywając wzroku od monitora.

Sekretarka chyba zobaczyła, że nie był zbyt chętny do rozmowy, dlatego pożegnała się krótko, a potem opuściła pokój. Tosia zmarszczyła brwi, spoglądając na służbowego partnera. Zachowywał się cały dzisiejszy dzień naprawdę nie w porządku w stosunku do praktycznie wszystkich.

— Mógłbyś zachować chociaż odrobinę profesjonalizmu i chociaż się z nią przywitać. Odkąd tu dzisiaj przyszedłeś, zachowujesz się jak najgorszy buc. Naprawdę nie musisz przynosić problemów prywatnych do roboty — powiedziała, wciąż nieustępliwie wiercąc w nim dziurę spojrzeniem.

Nieśpiesznie oderwał wzrok od komputera. Po chwili mogła już patrzeć prosto w wyjątkowo ciemne tęczówki.

— Mogłabyś się tak bardzo nie czepiać i skupić na robocie... — odbił piłeczkę z ironicznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. — Zdaje się, że to ty z naszej dwójki wciąż jeszcze się uczysz, dlatego bierz notatki i zaczynaj czytać — dodał zgryźliwie, na co Węcińska przewróciła poirytowana oczami.

Mimo wszystko wstała, by zabrać z jego biurka przyniesione chwilę temu przez sekretarkę notatki. Na długą chwilę zapanowała przyjemna cisza, w której Tosia czytała dokumenty, a jej służbowy partner miał okazję odpocząć od natarczywego spojrzenia bursztynowych oczu. Nieco irytowało go, że tak szybko poszło jej przejrzenie go. Nie wiedział, skąd wzięło się w tej niedoświadczonej policjantce tak silne i trafne przeczucie, ale po raz pierwszy od długiego czasu poczuł się obdarty ze skrupulatnie nałożonych masek.

Tak bardzo pochłonęły go własne myśli, że nie zauważył, kiedy Węcińska ponownie utkwiła w nim spojrzenie.

— Denat to Dawid Mroczyborski. — Dopiero jej głos był w stanie przywrócić uwagę Sebastiana na właściwe tory. — Lat dwadzieścia dziewięć, zamieszkały i zameldowany w Krzesikowie. W momencie śmierci bezrobotny od roku. Poprzednie miejsca pracy to zakład rzeźniczo-masarski w Krzesikowie, a jeszcze wcześniej skład budowalny. Wszędzie na stanowisku kierowcy — dokończyła.

Aspirant w zamyśleniu pokiwał głową.

— Wrzuć go na bęben* i podaj mi notatkę na temat tej dziewczyny z przystanku — mruknął wreszcie. Chwilę później miał już w dłoni właściwą kartkę. — Dzięki — rzucił cicho, nim zabrał się za analizę notatki. Tosia w tym samym czasie sprawdzała w systemie denata. — Czyli tak, dziewczyna nazywa się Agata Wojciechowska, ma siedemnaście lat i też mieszka w Krzesikowie, na ulicy Cichej sześć — powiedział po przeczytaniu notatki.

— Mhm — potaknęła skupiona Węcińska. — Mroczyborski się nie świeci** — dodała chwilę później.

— Żadnych wykroczeń? — zapytał celnie jej służbowy partner.

— Żadnych. Jest czysty.

Brodzki odetchnął ciężko. Sprawa wyglądała dokładnie tak, jak się spodziewał. Ich denata nie wyróżniało kompletnie nic, a to zdecydowanie komplikowało i tak już skomplikowane położenie. Nie mieli o co się zaczepić.

— Trzeba będzie napisać wezwania na przesłuchania dla rodziny — powiedział wreszcie po kilku sekundach namysłu. — Powinnaś mieć dane rodziców w notatce — dodał.

Tosia jeszcze raz przesunęła wzrokiem po papierze.

— Są — mruknęła wreszcie. — Napiszesz te wezwania? — zapytała, podnosząc na niego wzrok.

— Napiszę — odparł, na co uśmiechnęła się delikatnie.

— Dzięki. Co zrobimy z Agatą? — zagadnęła jeszcze.

Wzruszył ramionami.

— Tak naprawdę, to na razie nie możemy zrobić kompletnie nic. Zadziałamy dopiero, jeżeli coś odjebie — wyjaśnił krótko. — Pozostaje mieć nadzieję, że jednak da sobie spokój i chociaż o nią nie będziemy musieli się martwić. Co do reszty, to zapowiada nam się wyjątkowo nieciekawa sprawa — podsumował.

Tosia uniosła zaskoczona brwi.

— To znaczy? — rzuciła niepewnie.

Uśmiechnął się, posyłając jej krótkie spojrzenie. W oczach partnerki dostrzegł błysk zaintrygowania pomieszanego z silnym zapałem do pracy. Ona jeszcze nie wiedziała, z czym wiązało się śledztwo tej wagi.

— Przy zabójstwach są tylko dwie skrajności. Albo całość jest perfekcyjnie zaplanowana i sprawcy praktycznie nie da się odnaleźć, albo ktoś zabija spontanicznie, bez większego planu, zostawiając przy tym milion śladów. Wtedy złapanie go staje się tysiąc razy prostsze. W tym wypadku najpewniej mamy do czynienia z pierwszą opcją i łatwo nie będzie — wyjaśnił sceptycznie.

— Zawsze jesteś takim pesymistą? — rzuciła wyzywająco, uśmiechając się w jego stronie cwanie.

Odpowiedział na ten gest w bardzo podobnym tonie.

— Jestem realistą, pani komisarz.

Prychnęła pod nosem na taką odzywkę. Chyba dobrze zdawał sobie sprawę z jej słabych punktów, bo zaskakująco precyzyjnie w nie celował. Doskonale wiedział, że posługując się stopniem komisarza w odniesieniu do niej, wyprowadzi Tosię z równowagi. Była przecież sierżantem, a korpus oficerów policji miał na zawsze pozostać tylko w jej snach. Tak wysoko nie dostawał się byle kto. Na pewno nie policjanci ich pokroju.

*wrzucić na bęben — żargonowo: sprawdzić daną osobę w policyjnym systemie

**świeci się — zwrot żargonowy. W systemie policyjnym różne kategorie podporządkowane są różnym osobom pozostającym w zainteresowaniu formacji. Dla przykładu można powiedzieć o osobie poszukiwanej, że „świeci się" w systemie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro