Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Małżeństwu Z. i ich Synowi, w dniu urodzin.

7.02.2020

W skupieniu śledziła wzrokiem mieszającą się z otaczającą ich ciemnością czuprynę służbowego partnera. Loki na jego głowie były niemal czarne, więc idealnie zlewały się z tłem tej obskurnej, ciemnej klatki schodowej.

Wchodzili ostrożnie, stopień po stopniu. To ona ubezpieczała tyły, więc przed sobą widziała jedynie plecy poprzedzającego ją policjanta. Od nadmiaru emocji dudniło jej serce. Dłoń trzymana asekuracyjnie na kaburze służbowej broni zadrżała nawet delikatnie, kiedy do uszu kobiety dostał się cichy trzask zgniatanego pod butem śmiecia. Rozproszona zerknęła pod nogi, omal nie potykając się na stromych schodach.

Skup się, Tośka, do cholery!, zgromiła samą siebie w myśli, na powrót podnosząc wzrok. Zamiast odblaskowego napisu „POLICJA" na kamizelce balistycznej, dostrzegła świdrujące spojrzenie brązowych tęczówek partnera. W upiornym mroku jednego z popegeerowskich budynków to spojrzenie było wyjątkowo czujne. Upewniał się, czy za nim nadąża. Podczas tej akcji, jak podczas kilku innych, których była już świadkiem, nie pozostawił sobie nawet marginesu błędu.

Wypuściła wstrzymywane dotychczas w płucach powietrze, przystając obok niego. Nie musiała nic mówić, dobrze przecież wiedział, że była gotowa do działania.

— Po pukaniu na trzy — poruszył wargami, ale nie dobył z siebie głosu. Mogłoby to niepotrzebnie ich zdemaskować.

Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała, o co mu chodzi. Odwrócił się z powrotem w kierunku odrapanej z farby płyty i kilka razy energicznie uderzył w nią pięścią. Dudnienie poniosło się słabym echem po całym bloku.

— Policja, otwierać drzwi! — Głos jej partnera odbił się od ścian już znacznie wyraźniej i głośniej. — Otwierać, bo wyważymy!

Cisza sprawiła, że serce Tosi ponownie zadrżało niespokojnie. Kilka kolejnych niezwykle silnych uderzeń w drzwi tylko jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Po nieznośnych sekundach oczekiwania, płyta wreszcie stanęła otworem. Z wnętrza śmierdzącego stęchlizną mieszkania wyszedł im na spotkanie otyły mężczyzna w brudnych majtkach i spranym podkoszulku. Przez moment, jedynie krótką chwilę, mierzyli się nawzajem spojrzeniami. Potem sprawy w jej odczuciu potoczyły się błyskawicznie.

— Gleba, łapy za głowę, szeroko nogi! — krzyk partnera wyrwał ją z tej chwilowej utraty koncentracji.

Nie zdążyła nawet mrugnąć, a ich poszukiwany już leżał na ziemi skuwany kajdankami. Nieco zaskoczona weszła w głąb mieszkania, ubezpieczając partnera.

— Aspirant Sebastian Brodzki, sierżant Antonina Węcińska, Wydział Kryminalny Komendy Powiatowej Policji w Lubaczowie. Jest pan zatrzymany w związku z uzasadnionym podejrzeniem popełnienia przestępstwa z artykułu sto dziewięćdziesiąt siedem kodeksu karnego, to jest zgwałcenia lub wymuszenia czynności seksualnej — rzucił lodowatym tonem wciąż trzymający mężczyznę za kajdanki aspirant.

Tosia odruchowo poszukała włącznika światła, a po chwili w małym przedpokoju ciasnego mieszkania było już jasno na tyle, że dało się dostrzec wyraźny grymas na twarzy skutego zatrzymanego. Sebastian podniósł się na równe nogi, wciąż jednak spoglądając kontrolnie na leżącego pod nim mężczyznę.

— Szczeknij do dyżurnego, że potrzebujemy chłopaków z trzecią klasą* — zwrócił się do partnerki, na co ta bez wahania chwyciła za gruszkę radiotelefonu i nacisnęła odpowiedni przycisk.

— Zero, zgłoś dla trzy — zaczęła korespondencję po stacji.

— Zgłaszam zero dla trzy — odpowiedział jej zniekształcony falami radiowymi głos dyżurnego lubaczowskiej jednostki.

— Wyślij mi na Bohaterów Września dwanaście trzecią klasę. Mamy gościa do osadzenia — poinformowała krótko.

Chwila ciszy radiowej świadczyła o tym, że dyżurny właśnie próbował ustalić, który patrol jest wolny i może podjechać na miejsce.

— Trzynaście, zgłoś dla zero. — Wytrzeszczała po kilku minutach motorola.

— Zgłaszam trzynaście.

— Udaj się na Bohaterów Września dwanaście, potrzebują was tam do transportu zatrzymanego.

— Przyjąłem.

Tosia uśmiechnęła się nieznacznie. Rozmowa przeprowadzona chwilę temu na stacji sugerowała, że w przeciągu kilku najbliższych minut pojawi się tu umundurowany patrol. Spojrzała zadowolona na służbowego partnera, który jedynie westchnął pobłażliwie.

— Czasem przeraża mnie twój entuzjazm... — skwitował, na co Węcińska posłała mu oburzone spojrzenie. — No co? — Wzruszył ramionami delikatnie rozbawiony. — Strasznie widać po tobie emocje, żółtodziobie — zaakcentował ostatnie słowo, wiedząc, że wyprowadzi ją tym stwierdzeniem z równowagi.

Przewróciła oczami poirytowana, dokładnie tak, jak przewidywał.

— Siedź cicho — burknęła, nim zaczęła rozglądać się po mieszkaniu.

Przez chwilę w ciszy oczekiwali na wsparcie w postaci dwóch kolegów po fachu, a kiedy policjanci prewencji wreszcie odebrali z ich rąk zatrzymanego, Sebastian ponownie zerknął na Tosię, tym razem zachowując już jednak całkowitą powagę. W jej oczach dostrzegł cień niepokoju. Podświadomie wyczuwała już chyba, że gdzieś popełniła błąd.

— Wiesz, że gdyby on wyjął gnata i zaczął do nas strzelać, to ty padłabyś jako pierwsza? — zapytał krótko. — Było przecież info, że może być uzbrojony.

Westchnęła zawiedziona, opuszczając wzrok na swoje buty.

— Wiem — przyznała cicho po chwili.

— To czemu dalej robisz jeden i ten sam błąd? — kontynuował niewzruszenie. — Nie możesz tak łatwo ulegać rozproszeniom, bo prędzej czy później przypłacisz to zdrowiem. Oby nie życiem — dokończył wciąż tym nieznośnie poważnym tonem.

Nie lubiła, kiedy się nim posługiwał. Zazwyczaj zachowywał się luźno i wiecznie jej docinał. To był poniekąd naturalny stan rzeczy. Kiedy poważniał, miał coś ważnego do powiedzenia. Przeważnie dotyczyło to błędów, jakie popełniała. Wiedziała, że nie może mieć o to pretensji — w końcu służył cztery lata dłużej od niej, miał masę doświadczenia i działał tylko w dobrej wierze. Mimo wszystko, gdzieś w głębi zawsze ją to bolało. Czasami miała wrażenie, że kompletnie nie nadaje się do tej roboty...

— Tośka, słuchasz mnie w ogóle?

Przeniosła na niego spojrzenie. W tym świetle jej bursztynowe tęczówki wydały mu się ciemniejsze niż zazwyczaj.

— Słucham — mruknęła markotnie. — Postaram się to poprawić — dodała jeszcze, nim odwróciła się na pięcie w kierunku wyjścia. — Idziemy? — zapytała, oglądając się na niego przez ramię.

Posłał jej krzywy, kpiący uśmieszek.

— Idziesz to ty po papiery. Zaraz przyjedzie prokurator z technikiem i zrobimy przeszukanie mieszkania — odparł złośliwie, na co posłała mu kolejne spojrzenie spod byka. — Ja tylko stwierdzam fakty — rzucił nieco rozbawiony, unosząc ku górze dłonie. — A teraz leć po te papiery do auta.

— Czemu nie ty? — żachnęła się.

— Bo to robota dla takiego kota jak ty — odparował podobnym tonem.

Sarknęła pod nosem, że go nienawidzi, co wcale nie było nowością, a po chwili zniknęła z jego pola widzenia. Słyszał już tylko odgłos szybko stawianych na schodach kroków, a potem dźwięk zamykających się drzwi do bloku.

Delikatnie uniósł kąciki ust ku górze. Dobrze widział jej frustrację, kiedy wspomniał o popełnionym błędzie. Złościła się, ale wiedział, że dobrze zapamiętała jego słowa i naprawdę wzięła je do serca. Mimo swojej roztrzepanej natury, która często odzywała się na służbie, Węcińska w gruncie rzeczy nie była złą policjantką. I choć czasem miał wrażenie, że naprawdę ciężko znaleźć im wspólny język, lubił z nią współpracować. Nawet, jeżeli przez większość czasu inicjatywa przy podejmowaniu czynności, a wraz z nią ciężar odpowiedzialności spoczywały w dużej mierze na jego barkach. Tośka dopiero się przecież uczyła.

Miała prawo do błędów, a on nie zabraniał jej ich popełniać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro