Schweine - 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Kobieto... Polska uprzedzała, że wpadnie tylko na chwilę! - Sapnął słabo Bibliotekarz, widząc ilość jedzenia, które jego żona w najlepsze układała na stole. Już dobre piętnaście minut temu zauważył, że zaczyna brakować miejsca, a potraw wciąż przybywało.
- Stół zaczyna się już uginać!

Kobieta prychnęła z pobłażliwością, wycierając mokre dłonie w fartuch.
- Ma czas, aby przyjść. Ma czas, aby zjeść - Powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Z resztą pamiętaj, że na stole zawsze powinien być talerz i porcja dla niezapowiedzianego gościa.

Tym razem to mężczyzna prychnął, wywracając oczami.
- Dla gościa, a nie pięciu.

- Dziewczyna powinna jeść trochę więcej, a raczej żyjąc w pojedynkę nie ma takiej możliwości - Ta mówiła, mieszając dochodzący barszcz.

Bibliotekarz mimowolnie pogładził pasek swoich spodni, wspominając czasy, kiedy były one luźne w miejscu rosnącej oponki. Wątpił, aby Polska miała chęć i zasoby kupować coraz to większe ubrania, czego zapewne by nie uniknęła, gdyby przyszło jej żyć z jego żoną. Co dziwne sama kobieta zachowała przez te lata dość zmukłą sylwetkę, jakby nakaz przybierania na wadze dotyczył wszystkich, tylko nie jej samej. Chociaż może bieganie od gara do gara było dla jej ciała pewną dozą sportu, stąd ta anomalia.

Wiele razy proponował Polsce, aby się do nich wprowadziła. W tych czasach życie w pojedynkę było naprawdę trudne, a i jego żona traktowała ją jak dziecko, którego nigdy nie mieli. Wierzył, że uczucia dziewczyny były podobne, ale w końcu nigdy się na to nie zdecydowała. I wcale by się nie zdziwił, gdyby był to permanentny strach przed jego kobietą i jej kuchnią.

Mężczyzna dłuższą chwilę obserwował, jak jego żona nie szczędzi sobie octu doprawiając zupę. Zaraz potem niewygodnie poruszył się na krześle, już nie mogąc doczekać się kolacji. Jednak do jego głowy trafiła innego rodzaju myśl, przez co mimowolnie stracił odrobinę zapału.

- Myślisz... Myślisz, że oni czują? - Zapytał nagle, co przyciągnęło otwartą uwagę jego żony, która nie potrzebowała specjalnego tłumaczenia, aby wiedzieć o co chodzi.

- Nie martw się. - Ta odpowiedziała niezobowiązująco, wracając do swojego zajęcia.
- Przed snem im zaniosę porcję.

Właściciel księgarni skrzywił się na to otwarcie.
- Wiesz, nie możesz mówić o niezapowiedzianych gościach, kiedy się już u ciebie zajdują. Jeżeli czują, to muszą bardzo cierpieć, bo nie jedli praktycznie od wczoraj... - Zaczął ledwo słyszalnym tonem, wiedząc, że teraz był zdecydowanie odpowiedzialny za więcej, niż jedna osoba.

Ledwo zdążył skończyć, kiedy kobieta z hukiem odłożyła łyżkę na blat, co było jednoznacznym ostrzeżeniem. Bibliotekarz nie powstrzymał lekkiego drgnięcia. Tak, i tyle było dyplomacji z jego żoną. Nie, aby wcześniej było inaczej, ale właściciel wciąż zaskakiwał samego siebie w swoich próbach zdobycia męskiej niezależności... Ze słabym powodzeniem.

- Wiedźma...

Czując lekko nadszarpniętą atmosferę, mężczyzna westchnął i ciężko wstał kierując się do okna z zamiarem wypatrywania znacznie spokojniejszej kobiety. Dłuższą chwilę obserwował spokojnie nocny krajobraz, który rozświetlały jedynie światła ich domu ukazując puszysty śnieg przed ich domem. Raczej nie spodziewał się zauważyć Polski w tych ciemnościach, ale chłód bijący od okna był miłą odmianą od pochodzącego z kuchni ciepła.

Mężczyzna pozwolił sobie zamknąć na chwilę oczy, wsłuchując się w ciche bulgotanie barszczu. Uwielbiał ten spokój. Uwielbiał, kiedy mógł się cieszyć bliskością rodziny i przyjaciół bez rosnącej presji.

Dlatego intruz w postaci odległego odgłosu silnika był dla niego jak kowadło upuszczone na serce. Dłuższą chwilę trwał on tak, upewniając się, że to co słyszy nie jest przypadkiem jakąś formą traumy w jego umyśle. Nasłuchując jednak mocniej zorientował się, że to nie jego wyobraźnia płata mu figle.

Mężczyzna gwałtownie otworzył oczy, odsuwając się od okna jak poparzony. Jego serce zabiło mocniej, gdy doza paniki wstąpiła w jego ciało. Kierując szerokie spojrzenie w stronę przedpokoju zauważył równie przerażoną mimikę jego żony, która była nieświadoma barszczu cieknącego z jej łyżki na podłogę.

To nie był czas.

To zdecydowanie nie był czas na to.

Bibliotekarz pamiętał dobrze inspekcję sprzed tygodnia i wątpił, aby rutynowe działania zostały podwojone.

- Czy ktoś tu był..? - Sapnął słabo, kiedy zbliżający się warkot potęgował w nim poczucie zagrożenia.

Jego żona stała, wpatrując się w niego dłuższą chwilę. Zaraz potem jakby uświadomiła sobie, że zostało zadane jej pytanie i gwałtownie zaprzeczyła głową.

Gwałtowny trzask sprawił, że tym razem podskoczyli oboje, kierując głowy w stronę dźwięków. Bibliotekarz nawet nie musiał podchodzić do okna, aby wiedzieć, kto jest przed domem. Tym bardziej, że wraz z zatrzymaniem się samochodu dało się słyszeć ciche chrobotanie śniegu.

Właściciel myślał, że miną wieki zanim ciężkie kroki przeniosą się na werandę, powodując nieprzyjemne skrzypienie drewna. Zaraz potem wszystko ucichło, jakby ten kto był na zewnątrz potrzebował dłuższej chwili, aby w końcu zapukać.

I było to powolne i ciężkie pukanie. Dokładnie takie, jakie wydałby zbyt pewny siebie człowiek, który dokładnie wiedział po co przyszedł. Przerażające, ciężkie pukanie.

Knock. Knock. Knock.

Bibliotekarz stał tak jak słup, wpatrując się tępo w drzwi. Ocknął się on jednak prostując gwałtownie plecy. Czegokolwiek chcieli, nie powinien okazywać strachu. Szczególnie przed kimś tak niewartościowym. Pewnym siebie krokiem zbliżył się on do drzwi, po czym powoli uchylił szparę wsadzając w nią tylko jedno oko. Kruczoczarne mundury byłby trudne do do namierzenia, gdyby nie osadzone na nich płatki śniegu. Jeden z nich stał tyłem do drzwi, jakby te paręnaście sekund było wystarczająco długie, aby zdążył się zniecierpliwić. Drugi za to opierał się o werandę bawiąc się dzwoneczkami przyczepionymi do sufitu. Skrzypnięcie drzwi sprawiło jednak, że ich żarzące czerwienią twarze skierowały się wprost na Bibliotekarza, nie szczędząc sobie szerokich uśmiechów.

- Ahh. - Westchnął jeden swoim niesamowicie twardym głosem.
- Guten abend Wird es einen Platz für unangemeldete Gäste geben? (Dobry Wieczór, czy znajdzie się może miejsce dla niespodziewanych gości?)

°°°

Polska musiała włożyć ramiączka torby do ust, aby upewnić się, że w kieszeni na pewno znajdują się zapałki. Druga ręka była bowiem zajęta, przez dość dużą babeczkę, którą kupiła w sklepie, w którym pracowała. Żałowała ona, że nie była w stanie sama upiec czegoś rodzinie, którą tak kochała. Ostatnio miała jednak sporo na głowie, a i tak zmarnowała wyjątkowo dużo czasu na książkę.

Opowieść o marynarzach na pewno nie była najlepszym wyborem jaki dokonała, ale książka zdawała się na swój sposób interesująca. Co prawda, wiele zawartych tam przekonań mocno kłóciły się z jej prywatnymi poglądami, jednak nie przeszkodziło jej się to bawić całkiem dobrze. Kusiło ją za to, aby jednak następnym razem wypożyczyć poleconą jej powieść. Z perspektywy czasu wydawała się niezwykle kusząca, a fakt, że bibliotekarz trzymał ją u siebie na prywatnym biurku mówił wiele.

Czując pod palcami znajomy kształt Polska westchnęła z ulgą. Nie miała zbyt wiele czasu, bowiem jej przerwa obejmowała jedynie trzydzieści minut. Nie chciała denerwować szefowej, a i zależało dziewczynie na odniesieniu książki dziś. Poklepała ona kieszeń, a następnie ponownie zarzuciła torbę na ramię, tak aby nie skrzywdzić babeczki, która w tej obecnej sekundzie była całym jej światem. Postarała się nawet o świeczkę!

Rozglądając się na boki, dziewczyna ruszyła w końcu sprawnym korkiem drogą, którą pokonywała niezwykle często. Może nie może spędzić z nimi świąt, ale miała nadzieję, że ta namiastka obecności wystarczy.

°°°

- Sagen Sie der Vermieterin, dass sie eine sehr schöne Wohnung hat (Powiedz gospodyni, że ma bardzo ładne mieszkanie).

Bibliotekarz oderwał swój nieprzyjemnie gorzki wzrok od siedzącego przy stole mężczyzny, który w najlepsze częstował się tym co dostał, aby w ten sam sposób spojrzeć na żołnierza, który podziwiał teraz różne ozdoby stojące na kominku. Zaraz potem jednak posłusznie zwrócił się do kobiety, która stała pod ścianą z założonymi rękoma. Wyglądała w ten sposób na mocno nieprzystępną, ale żołnierzom zdawało się to nie przeszkadzać.

- Miły Pan uważa, że ładnie urządziłaś mieszkanie - Przetłumaczył cicho.

- Lepiej by wyglądało bez tych pariachalnych śmieci w środku - Mruknęła.

- Sie sagt, du hast sie glücklich gemacht (Mówi, że jest jej bardzo miło).

- Muszę zapamiętać czego dotykał, aby to potem spalić w kominku.

Bibliotekarz uśmiechnął się wewnętrznie. To właśnie był powód dlaczego tak kochał tę kobietę.
- Schön, dass Sie sich vor dem Betreten die Schuhe abgewischt haben. Sie wusch den ganzen Tag den Boden (Jest wdzięczna, że wytarliście buty przed wejściem. Cały dzień myła podłogi).

Żołnierz jedynie pokiwał głową wciąż nie odrywając wzroku od różnego rodzaju bibelotów. Z lekkim niepokojem mężczyzna zauważył jednak, że pozwala sobie na coraz więcej kierując się w stronę przedsionka. Zastanawiał się skąd ta wizyta. Co prawda Niemieccy żołnierze pojawiali się bez zapowiedzi, ale nigdy tak szybko.

Czując na sobie wzrok drugiego mężczyzny właściciel skierował na niego spojrzenie. Przez chwilę mierzyli się tak w milczeniu. Niemiec odsunął się w końcu na krześle, opierając się o oparcie.

- Warum spricht er nicht deutsch? (Dlaczego nie mówi po Niemiecku?) - Zapytał, wskazując głową na żonę bibliotekarza. Z zainteresowaniem zauważył, że ma on nieco wyższy głos od towarzysza, co było już jakimś punktem zaczepienia, bo dotychczasowo wyglądali dla niego tak samo.

Kobieta widocznie się napięła, kiedy zorientowała się, że o niej mowa. Właścicielowi również nie spodobało się to w jakim kierunku zaczyna to zmierzać i bez skrupułów posłał groźne spojrzenie nieprzejętemu żołnierzowi.

- Sie hat keinen Kopf für Sprachen. Er sitzt zu Hause (Ona nie ma głowy do języków. W dodatku rzadko wychodzi) - Odparł niższym tonem, na co Niemiec jedynie przestał przeżuwać.

- Was ist, wenn es nicht herauskommt? Deutsch ist jetzt Pflicht. Du solltest sie... (Co z tego, że rzadko wychodzi? Niemiecki jest teraz obowiązkowy. Powinieneś ją nau...) - Niestety, ale mężczyzna nie zdążył skończyć bo lekki przeciąg, oraz odgłos otwierania drzwi zwrócił uwagę ich wszystkich.

- Przepraszam, że tak bez pukania, ale niestety zabrakło mi rąk... - Zakłopotany chichot dobiegł ich, zanim drzwi zdążyły się zamknąć z powrotem, a serce właściciela na jego brzmienie zwyczajnie zamarło.

Polsce trochę zajęło, aby uporać się z drzwiami, które nie chciały się zamknąć na wskutek zbierającego się wiatru. W końcu jednak postanowiła naprzeć na nie plecami, tym samym odwracając się twarzą w stronę salonu. Oczywiście wygrała bitwę z przeciągiem, który mimowolnie zdmuchnął świeczkę w jej rękach, jednak ona sama wydała z siebie zaskoczony skowyt, kiedy osób w domu okazało się więcej, niż się spodziewała. Teraz uwaga obu żołnierzy była skierowana całkowicie na niej.

- Oooh... Es tut mir leid ... ich habe hier nicht mehr erwartet (Oooh... Przepraszam... Nie spodziewałam się tutaj nikogo więcej) - Sapnęła, zasłaniając się trzymaną w rękach babeczką, z której lekko unosił się dym.

W pomieszczeniu chwilę panowała cisza, podczas, której Polska ocknęła się po czym zaczęła czegoś gorączkowo szukać w torbie. W końcu oczom ich wszystkich ukazała się niebieska okładka, książki którą miała dzisiaj zwrócić.
- Ich bin nur hier, um etwas zurückzugeben und wegzuschicken (Przyszłam coś tylko oddać i zaraz zniknę...) - Dodała, nie ukrywając się ze swoim pragnieniem znajdowania się w zupełnie innym miejscu.

Niemcy mieli jednak inne plany, bowiem wymienili lekkie uśmiechy.
- Nein, ich denke du wirst sitzen. Lassen Sie sich beim Feiern von unserer Anwesenheit nicht stören (Nie, myślę, że usiądziesz. Niech nasza obecność nie przeszkadza wam w świętowaniu).

°°°
Mój początkowy concept art Polski, który bardziej wpasowuje się w modę WW2

Do następnego!~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro