~10~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zeszłam na kolację i zobaczyłam jak wśród Norwegów panuje dziwne poruszenie. Mój team raczej się tym nie przejął i jedli spokojnie dyskutując. Dosiadłam się, ale coś nie dawało mi spokoju.

- Wiecie może co oni tacy rozbiegani? - zapytałam.

- Coś tam się stało temu bucowi - odparł obojętnie Andreas.

- Znacie może jakieś szczegóły? - podpytywałam się.

- Rose słońce, nas ten człowiek totalnie nie interesuje - rzekł Karl.

- W takim razie idę się czegoś dowiedzieć.

Nie zjadłam totalnie nic, ale ciekawość wygrała zwłaszcza, że chodziło tu o Roberta. Podeszłam do trenera jego kadry i liczyłam na to, że on będzie bardziej rozmowny niż moi.

- Może nie powinnam się wtrącać, ale co się stało?

- Nic takiego - mydlił mi oczy.

- Wiem, że chodzi o Roberta...

Gdy to usłyszał już wiedział, że nie zamierzam odejść z niczym. Poza tym skoro pytam o niego tak bezpośrednio to znaczy, że coś tam się jednak znamy.

- Bardzo źle się czuje... Lekarze nie wiedzą co to, a on wyje z bólu...

- Gdzie on teraz jest?

- Zabrali go do szpitala... Zaraz tam jadę, możesz się ze mną zabrać.

- Dziękuję.

Powiedziałam Alice jak wygląda sprawa i udałam się do szpitala. Nawet ona była zdziwiona po co ja tam jadę skoro on był taki czy siaki. Jadę tam, bo nie mogę przestać się zamartwiać. Jadę tam, bo on wiele dla mnie zrobił, może będę mogła też coś mu pomóc.

Dotarliśmy na miejsce. Nie wiedziałam czego się spodziewać, ale z tego co mówił trener to jest kiepsko...bardzo kiepsko. Szkoda mi go, bo miał takie szanse wygrać turniej... Los go strasznie doświadcza.

- Wiadomo coś? - zapytał lekarza kadrowego.

- Nie wiadomo co to za choróbsko... Lekarze robią badania, kombinują i nic.

- Cholera...

- A to kto? - zapytał nagle lekarz Norwegów.

- Właściwie to nie wiem kim jest dla Roberta, ale to fotografka od Niemców.

- Dobry wieczór - przywitałam się speszona.

- Idę do niego.

- Przepraszam, że pytam, ale czy Ciebie i Roberta coś łączy?

- Szczerze to nie...po prostu się znamy, pomógł mi bardzo.

- Rozumiem. Możesz tu zostać ile tylko zechcesz.

Chciałam go zobaczyć. Wiem, że to raczej długo nie będzie możliwe... Nawet nie wiedzą co mu dolega. Cały czas sprawdzają i badają wszelkie możliwości. Stresowałam się jakbym co najmniej ja czekała na swoje wyniki badań.

Po dwóch godzinach ponownie pojawił się kadrowy lekarz. Widać było po nim zmęczenie i chyba brak konkretów w dalszym ciągu.

- Podaliśmy mu leki przeciwbólowe. Krew do badań pobrana, wyniki jutro. Dziś chyba tylko tyle możemy zrobić. Bez wyników krwi stoimy w miejscu.

- Niech odpoczywa pucki co...

- Czy ja mogę do niego..? - zapytałam niepewnie.

- Z naszego punktu widzenia tak, ale on nie jest zbyt chętny by go odwiedzano.

- No cóż..trudno - odparłam.

- Jedźcie do hotelu. Tu raczej nic nie wskóracie - poradził.

- Wracam, a ty? - zwrócił się do mnie trener.

- Ja zostanę...

- Na pewno? Może lepiej będzie zajrzeć tu jutro. Może uda Ci się go zobaczyć.

- Zostanę,  lepiej żeby ktoś mimo wszystko był na miejscu.

- Zatem do zobaczenia jutro!

Nawet nie wiem po co ja tu zostałam. W sumie nie jestem z nim w żadnej relacji by tak tu czuwać. Czyżby przemawiała przeze mnie chęć odwdzięczenia się..? Najwyraźniej tak, bo nie widzę żadnego innego powodu, dla którego odmawiam sobie tej nocy snu.

Godzinę później siedziałam dalej na tym korytarzu. Padam na twarz, a mimo to postanowiłam tu zostać. Wszyscy lekarze opuścili już salę Roberta. Nagle naszedł mnie niecny plan wejścia tam i mimo jego niechęci zobaczyć go. Lekarze pozwolili na odwiedziny więc będę tam legalnie. Jak pomyślałam tak zrobiłam...Uchyliłam lekko drzwi by wybadać sprawę. Leżał odwrócony twarzą do ściany. Trudno określić czy spał. Wsunęłam się cicho do sali i powoli podeszłam do łóżka. Nawet nie wyobrażałam  sobie jak musiał cierpieć. Trener twierdzi, że wył z bólu... Nie zauważyłam butelki wody stojącej obok łózka i niechcący wywaliłam ją. Robert poruszył się dość gwałtownie. Czyli nie spał...

- Mówiłem, że nie chcę nikogo widzieć!

- Przecież i tak nie widzisz - skomentowałam fakt, że cały czas leżał tyłem.

- Rose..? - zdziwił się.

- Tak, wpadłam zobaczyć czy Ci czegoś nie potrzeba.

- Wracaj do hotelu.

- Nikogo prócz mnie nie ma w szpitalu przy Tobie. Powinnam zostać, zawsze to jakoś raźniej.

- Wolę zostać sam...

- Jak się czujesz? - szłam w zaparte.

- Źle...

- Popatrz na mnie - powiedziałam. - Martwię się...

- Nie zamierzam się pokazywać w takim stanie.

- Nie może być aż tak źle...

- Wracaj lepiej do hotelu...

- Jak chcesz..

Ale ja nie zamierzałam się poddać. Opuściłam salę i postanowiłam poczekać na korytarzu aż zaśnie. Dopiero tam wrócę. Jak zwykle nie pawał chęcią rozmowy, choć tym razem chociaż miał powód. Czekałam tak dwie długie godziny. W tym czasie odebrałam telefon od Markusa z nakazem powrotu, bo cytuję ,, nie warto dla buca tam gnić". Ja uważam, że warto, bo dobro wraca. A do Roberta ma co wrócić...

Ponownie wślizgnęłam się na salę. Tym razem spał gdyż roznosiło się ciche chrapanie. Podeszłam bliżej uważając na różne przedmioty by go nie obudzić. Spał wklejony w tę ścianę. Jak twierdził nie pokaże się w tym stanie, ale jakim? Ciekawość zżerała mnie niemal całą. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, ale pozbyłam się butów i ułożyłam na łóżku obok niego. Spał twardo więc nie ruszyło go to wcale. Delikatnie dotknęłam jego pleców. Potem moja ręka wylądowała na jego rudych włosach, zaczęłam je głaskać. W tym momencie nie brałam nawet pod uwagę faktu jak bardzo wybuchnie złością gdy mnie tu zobaczy. Czy ja już do reszty zgłupiałam? Nie wiem kiedy i ja zasnęłam.

pov Robert

Było może koło piątej nad ranem. Przebudziłem się i to co odkryłem wprawiło mnie w osłupienie... Rose...Ona tu była i mało tego leżała obok mnie. Spała, ale mimo to lekko drżała z zimna. Co ona tu u licha robi? Przecież odpuściła i byłem pewien, że wróciła do hotelu. No nic...Okryłem ją kołdrą. Wyglądała tak uroczo... Jest tu mimo to jaki dla niej byłem. Zaskoczyła mnie, ale i można powiedzieć lekko ucieszyła. Ale nie może zobaczyć mojej twarzy... I gdy próbowałem odwrócić się w stronę ściany zobaczyłem jej otwarte zaspane oczy. Wpadłem w panikę...

- Yyy... J-ja...

- Wcale nie wyglądasz tak źle - wyszeptała.

- Co ty tu robisz?

- Powiedziałam, że zostanę to zostałam.

- Rose, nie pamiętasz już jakim to bucem jestem..?

- Uratowałeś mnie już tyle razy, teraz ja chcę się odwdzięczyć. Tyle...

- Nie masz jak - powiedziałem w nadziei, że odpuści.

- Mam tylko ty boisz się przede mną otworzyć...

- Skąd ten pomysł? - ale fakt, trafiła w punkt.

- Widzę jak z reguły ze mną rozmawiasz...

- Śpij dalej - odparłem nie wiedząc co powiedzieć.

Odwróciłem się w stronę ściany i poczułem jak ta mała blondynka wtula się w moje plecy. Poczułem jej dłoń na brzuchu. Uśmiechnąłem się pod nosem. Co ona wyprawia..? A najważniejsze, co ona wyprawia ze mną..?



Jak myślicie, coś kiełkuje?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro