~ 32~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lillehammer, rodzinna miejscowość mojego ukochanego. Apropo...Dziś od rana chodzi jakiś z głową w chmurach. Ciekawi mnie jaki będzie tego finał. Konkurs dopiero jutro więc mamy chwilę dla siebie.

- Chodź, zabiorę Cię w kilka ciekawych miejsc.

- Zapowiada się ciekawie - wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo...

- Tylko ubierz się ciepło!

Na zewnątrz była piękna zima. Tony białego puchu dekorowały teren. Zakochałam się w tych pięknych widokach. Ruszyliśmy przed siebie. Wydawało mi się czy Robert serio był jakoś dziwnie zestresowany. Z niego raczej  nic nie wyciągnę...

- Gdzie idziemy? - byłam taka ciekawa.

- Zaraz zobaczysz...

Niedługo później moim oczom ukazał się mały drewniany domek. Miał urok, nie mogę powiedzieć, że nie. A wokół tyle śniegu!

- Dziś tu będziemy nocować - oświadczył.

- Ale ja nie mam nic...

- Nie martw się. Wszystko co będzie nam potrzebne jest już w hytte.

- Ależ tu pięknie! - było się czym zachwycać.

Drewniany domek miał mały taras. W środku panowało drewno i biel. Tliło się w kominku. Byłam zachwycona!

- Rozgość się i ruszamy dalej.

- Czyli to nie koniec niespodzianek?

- Rose, to dopiero początek tego pięknego dnia...

A więc już nie mogę doczekać się dalszych atrakcji! Domek był taki przytulny, że aż nie chciało się go opuszczać. Rzeczywiście gotowe było wszystko. Pościelone łóżko, nasze rzeczy, dwa koce, pełna lodówka.

- A teraz zapraszam Cię na narty.

- Gdzie? - przecież ja się tam połamię...

- Na narty. Nie bój się będzie fajne. Cały czas będziesz miała mnie obok.

- Skoro tak to idziemy!

Po krótkim spacerze dotarliśmy na stok. Od razu odpowiednio się ubraliśmy i dostaliśmy sprzęt. Aż zrobiło mi się słabo...

- Robert, ja nie dam rady...

- Nie bój się mała. To nic strasznego - uspokajał mnie.

- Może jednak spacer?

- Chodź! - pociągnął mnie za sobą.

Pokazał mi co i jak. Nie było to trudne, już po chwili załapałam. Wbrew moim obawą bawiłam się świetnie. Zdarzyło się kilka upadków, ale nie było tragedii.

- I było się czego bać?

- W sumie to nie - bawiłam się jak nigdy!

- Ulepimy bałwana? Tak na pamiątkę, że tu byliśmy...

- Świetna zabawa! - powrót do dzieciństwa murowany.

- Trzeba tylko kupić marchewkę na nos.

Już zabraliśmy się za lepienie. Robert zabrał się za toczenie tej największej kuli. Ja natomiast toczyłam średnią i małą. Gdy kule były już ładnie ułożone Robert polował na jakieś małe kamyczki. Bałwan musi mieć guziki, oczy i uśmiech! Na koniec pozostało wbić marchewkowy nos i gotowy!

- Co teraz? - zapytałam ciekawa.

- Obiad we wspaniałym miejscu.

- A więc chodźmy. padam z głodu!

Wspaniałe miejsce, ale tego to się nie spodziewałam...Ja na bank dam ciała...

- A oto mój rodzinny dom! To tu się wychowałem -powiedział radośnie.

- Piękna okolica.

- Zaraz poznasz moich rodziców.

- Że co? - byłam w szoku. - Ja na bank dam ciała...

- Nie martw się, na pewno Cię polubią - uśmiechnął się do mnie i pociągnął za sobą.

Chwilę później zdejmowałam już buty w przedpokoju. Stres zżerał mnie niemiłosierny...No to faktycznie dzień niespodzianek...I to jakich! Dom z zewnątrz był biały, a w środku królowało drewno i puszyste dywany. Pełno też było zdjęć rodzinnych co potęgowało przyjemną atmosferę. Nagle pojawiła się jego mama, a ja zamarłam.

- O już jesteście! - ucieszyła się starsza Pani. - Dzień dobry!

- Dzień dobry - odparliśmy oboje jednocześnie.

- Wejdźcie do środka, a nie się tak czaicie - poleciła.

Nie wiem czy widziała po mnie stres, ale ja i tak czułam, że widać go na każdym kroku. Co za emocje...

- To właśnie jest Rose - objął mnie i przedstawił.

- Śliczna dziewczyna - powiedziała.

- Miło poznać - rękę podał mi jego tata, wysoki starszy Pan.

- Mi również - odparłam nieśmiało.

- Zapraszam do stołu!

Na obiad dziś tradycyjne norweskie danie Fårikål, czyli baranina z kapustą. Wyglądało to naprawdę smacznie. Nigdy tego nie jadłam, a ja zawsze lubię smakować nowe dania. Idealna okazja!

- Opowiedz nam coś o sobie dziecino - powiedziała jego mama.

- Pochodzę z Monachium, pracuję jako fotograf. Zajmuję się fotografowaniem skoków właśnie.

- Wspaniałe zajęcie!

- Bardzo to lubię, jest to moją wielką pasją.

- Dobrze jest robić to co się kocha - przemówił wiecznie poważny tata Roberta.

- Zgadzam się - powoli się rozluźniałam.

- Jak się poznaliście?

- Wpadłam na Roberta na hotelowym korytarzu. Wtedy nie było za miło, ale z każdym kolejnym spotkaniem szło nam coraz lepiej.

- Czasem nie od razu widać to coś... - powiedziała mama Roberta. - W trakcie choroby bardzo wspierałaś naszego syna. Nawet mnie wiesz ile to dla mnie znaczy.

- Nie mogłam zostawić go samego.

- Mimo tego jaki dla niej byłem ona bardzo mnie wspierała, opiekowała się mną. Czułem, że jest przy mnie ktoś kto zawsze mi pomoże - przemówił mój ukochany. - Rose jest wspaniała!

- Czy ja wiem... Ty za to uratowałeś mi życie - powiedziałam. - Wpadła bym pod samochód gdyby nie reakcja Roberta.

- Słodko się was słucha - jego mama nie posiadała się z zachwytu. - Jesteście piękną parą!

- Taka to może być moją synową - na uśmiech zdobył się jego tata.

Dalsze rozmowy były coraz weselsze. Dowiedziałam się sporo z dzieciństwa Roberta. Nie zawsze było mu zręcznie bym tego słuchała, ale jego mama jak to każda mama gdy dziecko przyprowadzi sympatię zaczęła pokazywać mi bardzo ciekawe fotki z albumu. Robert był takim słodziakiem za dzieciaka! Zostało mu do dziś...

- A jak poszedł pierwszy raz skakać to myślałam, że się przekręcę tak się o niego bałam!

- Wiem co Pani czuła, mam tak teraz przy każdym skoku.

- Nie masz się czego bać - posłał mi uśmiech.

- Aj tam! Po prostu przewiduje każdą okoliczność jak ja. Będę spokojna o Ciebie w końcu, bo znalazłeś rozsądną dziewczynę.

- Najlepszą na całym świecie!

- Naprawdę śliczna dziewczyna - dalej zachwycała się mną mama ukochanego.

Po obiedzie i dużej dozie wspominek dzieciństwa Roberta pora powrócić do drewnianego domku. Pożegnałam się z jego rodzicami, to wspaniali i ciepli ludzie. Po raz kolejny nie wiem czego się bałam. No, ale chyba każdy stresuje się przed poznaniem rodziny swojej miłości. Bardzo ciepło mnie przyjęli i widać, że są zadowoleni z wyboru Roberta.

- Jak wypadłam?

- Genialnie! Moi rodzice Cię wręcz kochają!

- Ufff - wypuściłam powietrze. - Nawet nie wiesz jak mi ulżyło...

- A teraz do domku, to nie koniec wrażeń - zaintrygował mnie.

Gdy dotarliśmy do domku było już coś koło dwudziestej. Przekroczyłam próg i mnie zatkało...Na łóżku leżały płatki czerwonych róż ułożone w serduszko, czekał na nas szampan i kolacja, wszędzie świeciły się małe świeczki, z w tle leciała piosenka Whitney Houston - I will always love you.

- Zapraszam - odsunął mi krzesło i polał szampana.

- Przepyszne! - zajadłam już sałatkę.

- A więc bardzo cieszy mnie, że ktoś docenia mój talent kulinarny.

- Wyszła Ci nieziemsko!

- Pamiętasz jak ciężko nam było na początku? - zapytał nagle.

- Oj tak...Ale na szczęście ten etap już za nami...

- Gdy Cię pierwszy raz zobaczyłem, możesz mi nie wierzyć, ale zaintrygowałaś mnie.

- Pozory mylą, bo wydawałeś się być mną totalnie niezainteresowany.

- A jednak - puścił mi oczko.

- Ja niestety nazwałam Cie bucem...Do dziś żałuję...

- Byłem nim - upił łyk wina. - Należało mi się, zrozumiałem to z biegiem czasu.

- Mimo wszystko wyszła ze mnie sfrustrowana małpa.

- Nie było tak.

- Pamiętam jak uratowałeś mnie przed katastrofą i wtedy tak głęboko spojrzałeś w oczy.

- Wtedy coś drgnęło - złapał mnie za rękę. - Wtedy poczułem, że to może być to. Nawet nie chcę myśleć o tym co by było gdybym nie zdążył albo został w szatni...

- Nie ma co myśleć o takich sprawach dziś - odgoniłam złe myśli.

- W szpitalu definitywnie utwierdziłem się w tym, że moje serce wybrało dobrze. Te noce tam spędzone razem były czymś cudownym.

- Bardzo miło je wspominam. Bałam się o Ciebie wtedy jak nie wiem...

- Na szczęście to też już za nami.

Zajadaliśmy dalej tocząc rozmowy o naszych wzlotach i upadkach. Wiem już co przeżywał po moim wypadku. Wiem jak bardzo bał się mnie stracić. Wiem ile dla niego znaczyły te noce w szpitalu. Wiem, że wybrałam faceta najlepszego na świecie...

Nagle zniknął gdzieś. Upiłam kolejny łyk wina w oczekiwaniu na Roberta. Pojawił się po pięciu minutach z bukietem białych róż.

- Rose, zależy mi na Tobie jak na nikim nigdy nie zależało. Wprowadziłaś w moje życie tyle dobrego. Nie wiem nawet jak mam Ci dziękować za każdą chwilę jaką mi dajesz. Kocham Cię nad życie. Bądź już zawsze obok mnie. Znamy dość krótko, ale... - skończył mówić klękając przede mną. - Rose, wyjdziesz za mnie?

Zatkało mnie...Łzy wzruszenia cisnęły mi się do oczu. Robert klęczał przede mną z bukietem róż i pięknych pierścionkiem z niebieskim diamencikiem. To było dla mnie wielkie przeżycie...

- T-tak! - rzuciłam mu się na szyję zalana łzami.

- Teraz będziemy razem już zawsze.



Siemka!

I jak wam się podoba sytuacja?

Udało się oddać romantyzm?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro