10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Per. II Rzeczpospolitej

 Razem z Dymitrem musieliśmy wymknąć się z miasta i dostać się do naszych oddziałów. Z godnie z rozkazem mam ruszyć z Legionami na Warszawę. Jak najciszej się dało wymknęliśmy się ze stajni. Ale nim to zrobiliśmy odszukałam tego samego chłopca co ostatnio został z Dianom. Obiecał mi, że zatroszczy się o konia.

 Szliśmy bocznymi uliczkami miasta. Ojciec nakazał mnie strzec więc musimy uważać. Nie wiem co mogli by zrobić Dymitrowi jakby dowiedzieli się dla kogo pracuje. Chłopak miał szybki plan ucieczki poza miasto za pomocom wozu z sianem. Byliśmy prawie na miejscu. Były to tyły starego kościoła barokowego. Ku naszemu zdziwieniu nie było nigdzie wozu z sianem.

-Kurwa mać! Miał tu być!

-Uspokój się. Mogą nas usłyszeć.

-Wybacz...ale nic nie rozumiem, miał tu być- jak na zawołanie na mały plac wjechał jakiś powóz. Ale to zdecydowanie nie jest wóz z sianem. Na wozie siedział starszy mężczyzna z brodom. Jego koń wyglądał na bardzo wiekowego.

-Co to kurwa jest? Miał być wóz z sianem a nie z trumnom!

-Taki pane był to taki pane budzie.

-Niech to diabli...i co my teraz zrobimy?

-Ty usiądź na wozie a ja wejdę do środka.

-Zwariowałaś? Chcesz wejść do trumny?

-A masz inny pomysł?

-Nie...

Weszłam do środka trumny. Wcześniej porobili kilkaset mini dziurek. Powinno być dobrze. Kiedy już powóz ruszył nasłuchiwałam odgłosów miasta. Moje myśli nagle popłynęły na wspomnienie ojca. Obiecał, że mnie odnajdzie i będziemy razem...więc nie martwię się. Wierzę mu...

 Im dłużej siedziałam w tej trumnie czułam się coraz bardziej przerażona. Jest tu tak strasznie ciemno. Nie wiem czemu, ale pomyślałam o mamie. Ona też leży teraz w takie trumnie. 

 Boże dopiero teraz zaczęło mnie to przerażać zaczęłam panikować. Chce stąd wyjść! A co jak się zatrzaśnie? Boże, ja chcę wyjść! Mój strach nasilał się. Musze coś zrobić, bo zwariuję. Myślenie o rodzinnej wsi, ojcu nic nie pomaga...Jedyne co mi pozostaje to jedno wspomnienie...

 Pomyślałam o chłopcu o błękitnych oczach. Ich kolor sprawiał, że czułam się spokojna. Wiem, że nie powinnam śnić o kimś kogo nie znam, ale nie mogę i nie chcę go wyrzucić z pamięci...Nie wiem co mnie skłoniło, aby to pomyśleć, ale przynajmniej mnie uspokoiło... Wyobraziłam sobie jak trzymamy się za ręce. On uśmiecha się do mnie czulę, a ja wtulam się w niego. To głupie. 

 Nie znam go nawet. Nie wiem nic o nim. Nie wiem, czy jest troskliwy czy nie...słyszałam jedynie legendy o jego rodzinie. Ale patrząc na niego mam wrażenie, że nie jest takim potworem jak jego ojciec czy dziadek.

 Moje przemyślenia przerwał Ukraina otwierający trumnę. Uśmiechnął się zadziornie do mnie i podał rękę abym łatwiej wyszła. Dalej już poszliśmy pieszo w kierunku naszych wojsk.

-Tak w ogóle to dla czego carscy tak cię pilnowali? Przecież jesteś zwykłą panna z ze wsi tak jak ja. Nie rozumiem ich.

-Tu jest problem, że nie jestem zwykłą...

-O tu mnie zaciekawiłaś...Opowiadaj

-Imperium Rosyjskie jest moim ojcem

-Że co?! To żart?!

-Nie. To jest mój ojciec. I jak się wreszcie odnaleźliśmy to bał się, że coś mi się stanie. Dla tego tak mnie pilnowano.

-Oż ty w dupę. Myślałem, że on nie ma uczuć.

-Proszę?

-No ja znam go tylko jako tyrana i mordercę. Podobno odjebało mu po jakiejś tam rewolucji czy coś

-Nieprawda. On zrobił się taki jak zostałam mu odebrana.

-A czemu tak?

-Moja mam została zamordowana i babcia zdawała sobie sprawę jak to wpłynie na jego psychikę i postanowiła mnie ukryć na jakiś czas. Ale kiedy bawiłam się w ogrodzie w naszej kryjówce widziałam, jak żołnierze pobili ją i zawlekli do powozu. Była zbyt przerażona by to rozumieć i po prostu uciekłam w las. Zostałam znaleziona przez mojego tetę. Przygarnął mnie i wychowywał przez te wszystkie lata. Dopiero teraz spotkałam mojego prawdziwego ojca.

-To jednym słowem miałaś przejebane...Może i jesteś księżniczką, ale dla mnie zawsze będziesz chłopką i nie w sensie obraźliwy, bo ja też jestem chłopem.

-Zrozumiałam co masz na myśli. Dzięki. Zobacz jesteśmy już nie daleko. Przyśpieszmy.

-Jak chcesz małą. Mi tam nie spieszy się do walki.

-Mi tak szczerze też nie. Ale musze odzyskać niepodległość, dla mamy...-to ostatnie powiedziała jakby do siebie i Dymitr tego nawet nie usłyszał.


Per. ZSRR

 Wydano rozkazy do obrony twierdzy. Ustawiliśmy się na murach i wycelowaliśmy broń w kierunku wroga. Ku naszemu zdziwieniu fryce zamiast atakować lub strzelać jak zawsze wypuściły w naszym kierunku zielony gaz.

-Słyszałem o tym- wymamrotał dowódca. Zielona ściana dymu zmierzała dość szybko w naszą stronę.

-Co o tym wiesz- kazałem mu mówić

-To gazy bojowe. Jak do nas dotrą to po nas. Musimy uciekać. Powodują pieczenie oczu, co doprowadza do ślepoty i zaduszenie oraz krwotok wewnętrzny. Zastosowali już to na zachodzie.

-Jak z tym walczyć?!

-Niemcy mają maski przeciw gazowe. My ich nie mamy. Już po nas żołnierzu. Trzeba uciekać.

-Nie! Nie oddamy im naszej twierdzy! Zakryjcie twarze szmatami! Szybko zaraz tu dotrze.

 Gaz, kiedy dotarł był nie do powstrzymania. Żołnierze zaczynali upadać jeden po drugim. Ich białe chusty którymi byli owinięci zaczęły przebarwiać się w czerwień. Moje oczy zaczęły boleśnie piec. Upadłem. Starałem się nie myśleć o bólu jak odczuwam. Pomyślałem o Marii. Jeśli tu zginę odnajdę cię po drugiej stronie najdroższa...

 Z moich myśli wyrwało mnie mocne szarpnięcie. Z trudem podniosłem powieki. Nade mną stał dowódca twierdzy. Nakazał mi chwycić broń i walczyć. Przeżyło nas wielu dzięki chustom. Jednak z każdą chwilą tracimy siły.

 Niemcy stali dumni, że tak łatwo zdobyli twierdzę. Lecz kiedy oddaliśmy pierwsze strzały na ich twarzach pojawił się strach. Kilu nawet uciekło. Zaczęliśmy zmierzać w ich stronę. Nastąpiło starcie wręcz. Nie patrzyłem na nich jako na ludzi tylko jak na potwory. Zabijałem każdego który nawinął się mi na drodze. Zapłacą za to co nam zrobili! To było nie ludzkie i my też ich tak potraktujemy. W przeciągu paru minut ziemia płynęła krwią niczym podłoga w rzeźni. Trupy ścielił się gęsto. W niektórych miejscach nie dało się postawić nogi na ziemi. Musieliśmy chodzić po ciałach. Cholerna wojna.

 Nim ten dzień dobiegł końca udało nam się odeprzeć atak wroga i zachować niezdobytą twierdzę Osowiec. Żołnierze już zaczęli gadać o legendzie tej obrony. Mówią na to "Atak umarłych".


Per. Prus

 Nie wierzę, że Andreas zgodził się wspierać wojska austro-węgierskie. Tracimy tylko broń, żołnierzy i czas. Te ofiary losu od porażki w Galicji nie są wstanie sami walczyć. A do tego ten cholerny Włoszek przeszedł na stronę Ententy.

 Na szczęście Imperium Osmańskie i Bułgara postanowili stanąć po naszej stronie. To dobrze, bo sami z Austriakami nie damy sobie rady. Zwłaszcza teraz jak mamy ich jeszcze wspierać.

 Najbardziej drażni mnie to, że nie dość, że dowodzę oddziałami pruskimi to mam jeszcze pomagać bratu. Niech to szlag! 


..............................................................................................................................

Wydarzenia opisane z perspektywy ZSRR są oparte na faktach

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro