2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Per. II Rzeczpospolitej

 Mama znalazła dla mnie starą sukienkę Luci. Była to kremowa sukienka w pionowe paski w zielonym kolorze. Sięgała mi do połowy łydki. W pasie była przewiązana zieloną wstążką, a pod szyją był biały kołnierzyk z kokardka z białego materiału. Rękawy sukienki były bufiaste i sięgały za łokcie. Niebyła to jedna z tych pięknych dziewczęcych sukienek noszonych przez panienki z bogatych domów, lecz dla mnie była piękna. Do małej walizki zapakowałam moją codzienną sukienkę, którą uszyła mi w tamtym roku mama. Była to ciemna, brązowa, prosta sukienka z białym fartuszkiem, którego paski były ozdobione falbanką. Mama zaplotła moje włosy w dwa grube warkocze sięgające mi do bioder i zawiązała jej cienkimi ciemno zielonymi wstążkami, które zaczynały się pruć na końcach. Cały czas miała oczy spuszczone tak jakby nie chciała na mnie spojrzeć. Podała mi stary słomiany kapelusik, do którego wcześniej wpięłam kwiaty polne i poszła przygotować jedzenie na drogę.

 Postanowiłam przejście po domu ten ostatni raz, bo nie wiem, kiedy tu znowu wrócę. Rozejrzałam się po pokoju, który kiedyś dzieliłam z siostrom. Nasze drewniane łóżka stały na wprost siebie, obok nich stały dwa małe stoliki, na których stały lusterka, szczotki i u mnie flakonik z kwiatami. Wygładziłam haftowaną pościel i rozejrzałam się po ścianach na których pełno było obrazków, które malowałyśmy jak byłyśmy małe. Weszłam do kuchni i popatrzyłam na stary dębowy stuł, biec i kilka półek oraz łóżko rodziców stojące w kącie i niezasłoniętą do końca zasłoną, która je zakrywała. Moje oczy zaczęły się szklić od łez, mama to zauważyła i przytuliła mnie mocno. Po tej krótkiej chwili w jej ramionach, gdzie czułam się bezpieczna wyszłyśmy na zewnątrz. Mama trzymała mnie za rękę, gdy szłyśmy na najbliższy dworzec. Ostatni raz odwróciłam się, aby spojrzeć na mój dom. Była to stara, drewniana, typowa wiejska chata. Jej dach był ze strzechy, a ściany będące częścią strychu były ze starego drewna. Na dole nie było tego tak widać, bo jak jeszcze tata żył to pomalował je na biało. Na nich kwiaty w naszym ogródku wyglądały przepięknie, zwłaszcza różnokolorowe malwy i słoneczniki. Tak bardzo nie chcę opuszczać mojego domu. Ale nie mam wyjścia.

 Dotarłyśmy na dworzec. Usiadłam na ławeczce koło mamy i patrzyłyśmy w las po drugiej stronie torów w milczeniu. Nie chciałam nic mówić, bo każde słowo, które wypowiadałam bolało. Nie musiałyśmy długo czekać, bo w oddali rozlegał się gwizd. Niecałą chwilę zza zakrętu wyjechała olbrzymia czarna lokomotywa. Gdy się zatrzymała cały peron został pokryty dymem. Maszynista wyglądał jakby znał się z moją mamą. Nie wiem o czym rozmawiali, w tamtym momencie nie myślałam o niczym. Mężczyzna po chwili podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Spojrzałam na płaczącą mamę, ale podałam mu moją. Podsadził mnie do wagonu i dał znać, aby odjeżdżać. Tak bardzo chciałam wyskoczyć i podbiec do mamy, ale zamknął drzwi. Kiedy pociąg minął już dworzec i wjechał w las, mężczyzna zaprowadził mnie do przedziału i zostawił. Byłam zupełnie sama. Usiadłam przy oknie i zaczęłam płakać.

 Minęła może godzina, może dwie, kiedy do mojego przedziału wszedł jakiś pan. Uśmiechnął się do mnie, a ja jedynie skuliłam się. Miał zabawne, ciemne wąsy i sterczące krótkie włosy. Usiadł naprzeciwko mnie i patrzył w okno. co chwile zerkając na mnie.

-Jesteś sama?...-pokiwała lekko przestraszona głową na potwierdzenie- Co takie maleństwo robi całkiem samo w pociągu?

-Nie wolno mi rozmawiać z obcymi

-Zawsze możemy się poznać...-Wyciągnął scyzoryk. Byłam w tym momencie przerażona, że coś mi zrobi. Ale on tylko wyciągnął jabłko i zaczął je obierać. Kiedy skończył ukroił kawałek i podał mi go. - Och no nie bój się- nagle wagon się lekko zakołysał i mężczyzna skaleczył się scyzorykiem- Kurwa mać! Przepraszam mała wymsknęło się to nic nie znaczy

-Pan nie jest Austriakiem prawda?

-Nie. Ani też Niemcem, jeśli chcesz wiedzieć. Wydaje mi się po twoim akcencie, że ty też nie.

-Skąd pan jest?

-Z znikąd. Moja ojczyzna dopiero wróci

-Jak to? Czemu odeszła?

-Odebrano mi ją...Ale ona wróci. A ty skąd jesteś?

-Tez znikąd. Moja ojczyzna też nie istniej. Ale mama zawsze powtarzała, że Polska znowu będzie niepodległa

--A więc jesteś moją rodaczką dziewczynko. Jak ci na imię?

-Helena...niestety nie mam nazwiska... Ale wszyscy mówili mi, że w papierach mam Galicja

-Jesteś córką Marii...Królestwa Polskiego?

-Tak...

-Czyli ona żyje? Gdzie jest? Czemu cię wysyła gdzieś samą?

-Moja prawdziwa mama nie żyje...Moja adoptowana mama wysyła mnie do siostry, aby zarobić na podatek roczny.

-Przepraszam nie miałem pojęcia..myślałem, że skoro ty żyjesz to i ona też...- Razem z nim rozmawialiśmy przez całą podróż do Budapesztu. Nim wyszliśmy z przedziału zapytałam go jak się on nazywa. Powiedział, że Ziuk i że na pewno się spotkamy w krótce.

 Na peronie już czekała moja siostra Lucia. Miała na sobie długą, granatową spódnicę, spod czerwonego żakietu wystawała biała koszula, a jej ciemne włosy były spięte w modny kok, który ozdabiała grzywka. Na widok mnie stojącej obok Ziuka zdenerwowała się. Szybko podeszła do mnie i chwyciła mnie za rękę odsuwając mnie od niego. Posłała mu groźne spojrzenie, a on wyglądał na zdziwionego.

-Dobrze ci radze trzymaj się z daleka od moje siostry, bo wezwę strażników.

-Lucia nie. On jest moim znajomym.

-Nie interesuje mnie to. Idziemy.

-Do zobaczenia Hela- pomachaliśmy sobie i każde z nas poszło w inną stronę

-Czego on od ciebie chciał? I co to za jeden?

-Po prostu rozmawialiśmy, aby zabić nudę w pociągu. Nazywa się Ziuk i jest Polakiem.- na jego pochodzenie się skrzywiła

-Może i jest Polakiem, ale wygląda na menela. Z takimi nie gadaj

-Znał moją mamę...- na wspomnienie mojej prawdziwej mamy zbladła. Po chwili stanęła na środku chodnika i przytuliła mnie

- Wszystko się ułoży. Węgry nam pomoże. A teraz chodź.



Per. III Rzeszy

 Siedziałem na ławce w parku należącego do moich dziadków. Wkoło mnie walały się kartki ze szkicownika. Nie miałem weny, co mi się rzadko zdarza. Po kolejnej nieudanej próbie narysowania czegoś oparłem się z rezygnacją o ławkę. Zasłuchałem się w śpiew ptaków i dopiero po chwili poczułem jak ktoś, kogo to tyk jest mi bliski mnie głaska po włosach. Powoli podniosłem powieki i spojrzałem na radosną twarz muti. Usiadła koło mnie i chwyciła mnie za rękę. Siedzieliśmy tak chwile w milczeniu i nasłuchiwaniu śpiewu ptaków. Zapach majowych kwiatów był bardzo intensywny i piękny.

-Nad czym tak myślisz słonko? - łagodny i dźwięczny głos matki wyrwał mnie z zamyślenia.

-Nie wie...Ja już nie wiem, gdzie mam się podziać. Korytarze pałacu wydają się puste. Czuje się tak jakbym był uwięziony i nie miał okazji poznać czym jest tak naprawdę życie. A do tego ciągłe wizyty Sophie i jej podobnym damą. To wszystko mnie męczy. Ty nigdy nie chciałaś spróbować czegoś innego?

-Oczywiście, że chciałam, ale potem poznałam twojego ojca i urodziliście się wy. Teraz jesteś młody i to zrozumiałe, że pragniesz poczuć coś nowego, ale kiedyś zrozumiesz, że najważniejsza jest rodzina.

-O tu jesteś. - Przerwało nam naszą rozmowę nadejście dziadzia Prusy- co ty na to, aby towarzyszyć mi w podróży do mojego brata?

-Widzisz? Masz okazje gdzieś pojechać słonko- mama uśmiechnęła się

-Dobrze...



Per. ZSRR

 Każda chwila w celi sprawia, że moja chęć zemsty wzrasta. Ale udało mi się podsłuchać ciekawych informacji o sytuacji w Europie. Strażnicy mówią, że czuć w powietrzu nadchodzącą wojnę. I dobrze. To moja szansa, aby się stąd wydostać. Usłyszałem nagle kroki żołnierzy. Pewnie to do mnie. Powoli wstałem i od razu poczułem ogromny ból ze wczorajszych ran na moim ciele. Oparłem dłoń o ścianę, żeby nie upaść. Przed moją celą stał sam Petersburg. Wyglądał na zadowolonego widząc mnie w takim stanie.

-Ciekawi mnie co byś zrobił na moim miejscu, cholerna szlachta- splunąłem na ziemię, a on jedynie przewrócił oczami

-Zbieraj się. Nasz pan cię wzywa. - Po jego słowach jak na zawołanie do celi weszli strażnicy i "pomogli'' mi wstać. - Mam nadzieje, że wreszcie z tobą skończy psie- szepnął mi gniewnie do ucha. Ja jedynie uśmiechnąłem się wyzywająco, co jeszcze bardziej go zdenerwowało.

 Prowadzono mnie przez ogromne korytarze pałacu. Mijaliśmy pozłacane drzwi, kryształowe kandelabry, bezcenne obrazy...Za to wszystko można zaopatrzyć lud. Ale czym dla nich jest lud? Zwykłymi robalami pracującymi na ich bogactwa. To kiedyś się zmieni. Wreszcie doprowadzili mnie pod drzwi Imperium Rosyjskiego. Jego gabinet niczym nie różnił się od innych pomieszczeń. Tu aż kipi złotem. Aleksander siedział za ogromnym biurkiem z ciemnego drewna i przeglądał jakieś papiery. Żołnierze wrzucili mnie na ziemie i wyszli. On nawet nie spojrzał.

-Nawet nie zasługuję na twoje spojrzenie? I cóż to się stało, bez kajdan stoję przed twoją wysokością?

-Zamknij się i słuchaj co mam ci do powiedzenia. - spojrzał na mnie z nienawiścią w oczach

-Jak sobie życzysz ty mój carze. Zamieniam się w słuch

-Złapali sprawce. Teraz zostanie postawiony pod sądem.

-Nareszcie. Spraw, aby cierpiał, gorzej niż twoja matka

-Nie wspominaj o niej!...Bedzie cierpiał...zapłaci mi za odebranie jej.

-No dobra, ale czego ode mnie chcesz?

-Pewnie już wiesz, że nadchodzi wojna...Chcąc czy nie chcąc jesteś moim następcą, dla tego muszę cię przygotować w razie wojny

-Przygotować do czego?

-Do walki. Mogę się założyć, że nie umiesz walczyć. Dlatego twoje szkolenie zacznie się już dziś.

-Tyś naprawdę zwariował starcze...Ale niech będzie 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro