25. AVRIL

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


AVRIL

Avril była zła, może nawet wściekła. Przygryzała z nerwów wewnętrzną stronę policzka i z całych sił nie chciała dać ponieść się emocjom. Miała spędzić weekend z Markiem i niechcianym Robertem, a teraz została sama. Żałowała, że jej brat wyjechał rano, bo przynajmniej byłoby jej raźniej. Poszłaby z Dominikiem i Raffą na plażę, a tak... 

Jedynym plusem tego wyjazdu, było wspaniałe słońca i opalenizna, którą niechybnie przywiezie do Nowego Jorku.

Nie miała zamiaru czekać na wylot swoich towarzyszy na polowanie. Wykonała parę telefonów, umówiła się w centrum na kawę z dawną znajomą i wyjechała. Wolała to niż siedzenie na miejscu i rozmyślanie o tym, co wydarzyło się rano w basenie. Chciała odegnać te myśli, mimo że ciągle ją nawiedzały. Po spotkaniu miała wizytę u kosmetyczki i była pewna, że zrobi małe zakupy. Wróciła do domu Roberta pod wieczór. Dom był cichy i spokojny, a ona wyciągnęła z jednej z toreb na zakupy wspaniałą sukienkę. Gdy tylko ją zobaczyła, wiedziała, że to coś dla niej.

Sukienka była wykonana na szydełku, w kolorze kawy z mlekiem i doskonale komponowała się z jej odcieniem skóry. Miała falbaniaste rękawki, głęboki, trójkątny dekolt i odsłonięte plecy. Sięgała jej do połowy uda i kończyła się falbanką taką jak przy rękawkach. Ubrała ją, rozpuściła swoje proste, czarne włosy i przejrzała się w lustrze. Poprawiła tylko szminkę - lubiła stonowaną czerwień.

Zadzwoniła do portiera i upewniła się u niego, w którą stronę powinna iść, aby trafić do klubu Nevilla i chwyciwszy wspaniałe, nowe sandałki do ręki, wyszła z pokoju na zewnątrz. Plaża znajdowała się zaraz za ogrodzeniem domu Roberta. Przebiegła przez drogę i jej stopy zanurzyły się w ciepłym piasku.

Był wieczór, na zachodzie słońce już do połowy zaszło za horyzontem, a wody oceanu wydawały się ciemne. Było jednak tak ciepło i przyjemnie, że po prostu rozkoszowała się szumem fal i tym, jak opłukują jej stopy.

Była sama, we wspaniałym i romantycznym miejscu i nie znajdowała już pretekstu, aby nie myśleć o Robercie. Czuła ten żar jaki wybuchał między nimi, gdy tylko zbliżali się do siebie. Tylko że Robert dał jej wyraźnie do zrozumienia, że chciałby, aby była jego przyjaciółką, bo nie da jej tego, co może dać jej Mark. Faktycznie zależało jej na pewnych rzeczach. Nie miała złudzeń. Nie należał do niej.

Czuła, wiedziała, że kochała Marka i chciała z nim być, ale tam w basenie Robert rozpalił ją do tego stopnia, że była w stanie rzucić się w wir szalonego romansu, aby chociaż na chwilę znaleźć się w jego ramionach. Pewnie i on dałby się ponieść chwili, wziąłby wszystko co możliwe, a potem...?

Westchnęła i przymknęła oczy.

Było jej tak ciężko.

Z dnia na dzień ciężej.

I na dodatek całym sercem i każdą myślą tęskniła za Robertem. Jej ciało i dusza wyrywały się właśnie do tego mężczyzny. Co miała zrobić? Jak dalej żyć? I co się stanie, gdy znowu go spotka? Czy da radę na niego nie patrzeć, czy powstrzyma się, aby go nie dotknąć, nie marzyć o nim i o jego ustach na swojej skórze.

Dał jej przecież do zrozumienia, żeby była tylko jego przyjaciółką. Właśnie tego chciał, a ona będzie musiała to zaakceptować. W jednym miał rację, coś takiego mogłoby zniszczyć jej życie, a przecież chciała iść dalej i budować je z Markiem.

Przestała na chwilę myśleć o Robercie, gdy zobaczyła wejście do Delfin Club. Było oświetlone i pilnowane przez ochronę. Podeszła, a mężczyzna zmierzył ją wzrokiem.

– Zapraszamy – powiedział uprzejmie i zaprosił ją na teren klubu gestem dłoni. Avril weszła na oświetlony dyskretnie biały chodnik. Był ciepły i pewnie przyjemnie by się jej po nim szło, ale usiadła na ławce, otrzepała dokładnie stopy z piasku i ubrała eleganckie sandałki.

Wiedziała, że w klubie spotka sporo ludzi, wypije coś dobrego przy barze i zabawi się lepiej niż sama w tym wielkim domu, dlatego chciała dobrze wyglądać. Pierwsza restauracja była tuż obok, ale jej strój nie pasował do plażowego luzu gości. Ruszyła w głąb, aby przy okazji trochę się rozejrzeć i zobaczyć, co zbudował tu Nevill.

Wysoki hotel i jego zabudowania były po prawej stronie, tuż za kwitnącymi, wysokimi krzewami i palmami poruszającymi się w ciemności. Właśnie tam się kierowała i znalazła miejsce, które bardzo jej odpowiadało.

Restauracja była na wolnym powietrzu pod zadaszeniem. Po prawej stronie był parkiet i scena, a do restauracji ze stolikami prowadził chodnik, po którym właśnie szła. Przeszła głównym przejściem między wspaniale nakrytymi stolikami, przy których siedziało mnóstwo gości i usiadła przy wysokim mahoniowym barze. Położyła na nim małą skromną torebkę i nim podniosła wzrok, barman już do niej podszedł.

– Dobry wieczór, co podać? – zapytał.

– Coś, co mnie zaskoczy – odparła. Lubiła kosztować specjalności baru, a barmani lubili chwalić się swoimi umiejętnościami.

– Myślę, że ekstravaganza będzie idealna – odparł, uśmiechając się do niej zawadiacko.

Skinęła głową na zgodę, a barman zabrał się do roboty.

Rozejrzała się dokładnie po barze. Błyszczący blat, piękne drewno i mnóstwo wypolerowanego szkła. Uwielbiała takie klimaty i dobrą obsługę, a jej uwadze nie uszło i to, kto siedzi przy barze. W zasadzie to była jedna z pierwszych rzeczy, którą zauważyła, podchodząc tutaj. Z lewej strony siedziało dwóch przystojnych mężczyzn, niedaleko niej jakaś para, a na końcu po prawej stronie kolejnych dwóch. Najważniejsze, że nie będzie tego wieczoru sama. Chciała porozmawiać z kimś, pośmiać się i może zatańczyć. Taki miała plan, aby zapomnieć o Robercie, o Marku i o tym niezbyt udanym wyjeździe.

Nie czekała długo. W chwili, gdy barman stawiał przed nią bajecznie kolorowego drinka podszedł do niej jeden z mężczyzn.

– Można? – zapytał, gdy już usiadł na hokerze obok niej.

– Nie mam nic przeciwko – odparła, spoglądając na niego. Usiadła bokiem do baru, a przodem do niego. Był dobrze zbudowanym blondynem o miłym uśmiechu. Pomyślała, że jest sporo po trzydziestce i że może być interesująco.

– Nie czekasz na nikogo? – zagadnął.

– Dzisiaj nie – odparła zadowolona. Już nie raz słyszała takie i podobne pytania.

Avril zdawała sobie sprawę, jaki charakter mają kluby, które prowadzi Nevill i że pewnie facet myśli, że i ona chętnie wskoczy z nim do łóżka. Nie miała tego w planach. Chciała tylko miło spędzić wieczór, bez wyuzdanych przygód i obcych mężczyzn w łóżku.

Uśmiechnęła się do niego, ale od razu odwróciła wzrok w kierunku sali. Niech nie myśli, że pójdzie mu tak łatwo. Wtedy jej serce stanęło na moment w miejscu. Wstrzymała oddech i dopiero po chwili odzyskała kontrolę nad nim. W drugiej części sali od stolika wstawał właśnie Robert. Był z nim Joshu'a Shawden, brat Nevilla. Skończyli kolację i właśnie wychodzili. Nie widziała ich wcześniej, bo do baru podeszła od strony plaży, a nie od strony hotelu. Co on tu właściwie robił!? A Mark ?! Pojechał sam?!

Szli powoli, leniwym krokiem i często przystawali. Rozmowa widać była interesująca, bo nie potrafili się rozejść.

– Spędzasz tu wakacje czy tylko weekend? – zagadnął mężczyzna, który dosiadł się do niej.

– Weekend – odparła na odczepnego. Wpatrywała się skrycie w Roberta. Wyglądał jak milion, a raczej jak miliard dolarów i był ucieleśnieniem kobiecych fantazji.

Prezentował się naprawdę doskonale. Był wysoki i zabójczo przystojny. Poruszał się swobodnie, a ona pożerała go skrycie wzrokiem.

Miał na sobie jasnoszare spodnie materiałowe i białą koszulę rozpiętą pod szyją, a rękawy podwinięte do łokci tak jak wczoraj, gdy wsiadał do limuzyny, a ona nie potrafiła się na niego napatrzeć. Teraz też jego widok ją oszołomił. Miała mętlik w głowie i nie bardzo wiedziała co powinna zrobić: gapić się na niego czy uciekać.

– Byłaś dzisiaj na plaży?

Avril spojrzała na mężczyznę siedzącego obok niej. Niepewny uśmiech zagościł na jej ustach.

– Nad basenem, a po plaży spacerowałam wieczorem – starała się podtrzymać konwersację, aby nie zauważył, co się z nią dzieje.

Pomyślała, że Robert wyzwala w niej tyle emocji i nieopisanych uczuć, że niebezpiecznie byłoby go tu spotkać. Przekręciła się na swoim krześle i usiadła wręcz plecami do sali i do niego.

– Otworzyć pani rachunek na ten wieczór? – zapytał barman przechodząc obok.

– Tak, proszę – odparła Avril.

– Ja płacę – zadeklarował się mężczyzna i wyjął od razu portfel i złotą kartę kredytową, którą zamachał.

Gdyby nie nazywała się Avril Mazerton, gest mężczyzny i jego złota karta zrobiłyby na niej duże wrażenie. Gdyby szukała męża lub sponsora, wiedziałaby, że mężczyzna jest bogaty i ma sporo pieniędzy. Jednak ona była córką potentata Rudolfa Mazertona i kolor karty nie robił na niej takiego wrażenia, jakie chciał w niej wywołać nieznajomy. Znała mnóstwo bogatych i wpływowych ludzi, ale w życiu kierowała się sercem i wybrała Marka. Nie potrzebowała, aby ktoś obcy za nią płacił i sięgnęła po swoją małą torebeczkę. Miała w niej tylko telefon i czarną kartę kredytową Amex*. Była niezależną kobietą.

– Naprawdę nie trzeba – próbowała powstrzymać go od razu.

– Właśnie, nie trzeba – usłyszała znajomy głos tuż za sobą. Odwróciła się gwałtownie. Za nią stał roześmiany i zadowolony Robert. Z wrażenia uniosła brwi i rozchyliła usta. Zerknął na mężczyznę obok i dodał: – Sam płacę za drinki mojej żony.

Była w szoku. Co też on wygadywał! Już raz udawali małżeństwo przed doktorem Blanki, który jak się okazało, był również przyjacielem Roberta. Nie skończyło się to jakoś rewelacyjnie, a on musiał przyznać się doktorowi do małego oszustwa.

– Ależ oczywiście, przepraszam, nie wiedziałem – powiedział zdezorientowany mężczyzna.

– Nic się nie stało. To miły gest, dziękuję – odparł z wielką swobodą Robert i nachyliwszy się, cmoknął ją w rozchylone usta. Puścił do niej oko, a potem spojrzał na mężczyznę. – Ale chętnie usiądę przy żonie, jeżeli pozwolisz – zwrócił mu delikatnie uwagę, że go tu nie potrzebuje.

– Tak, zdecydowanie... – zgodził się uprzejmie jej niedoszły kolega i zszedł z hokera. Pożegnał się i odszedł na drugi koniec baru.

– Robert, co tu robisz? – wyszeptała z przejęcia Avril, przyglądając się mu uważnie. Była pewna, że był tak zajęty rozmową z Joshem, że pójdzie sobie w ogóle jej nie zauważając, a on totalnie ją zaskoczył. – A Mark?!

Robert usiadł zadowolony na wolnym miejscu.

– Chciał, to pojechał – powiedział spokojnie i wyciągnął z portfela czarną kartę JP Morgan Reserve**.

– Co ty robisz? Wiesz że nie musisz... – zatrzymała go, kładąc dłoń na jego dłoni trzymającej kartę.

Spojrzał na nią poważnie, ujął wolną ręką jej dłoń, która go zatrzymała i przykładając ją do swoich ust, pocałował w nadgarstku.

Dreszcze podniecenia przebiegły przez jej ciało. Chciała wyrwać rękę z jego uścisku, ale nie pozwolił jej na to. Przysunął się odrobinę i powiedział:

– Nie dyskutuj ze mną, Pączku. Już straciłem nadzieję, że cię spotkam, a jednak się udało. Jesteś teraz ze mną i to ja zapraszam cię na drinka. Ja płacę.

Roześmiała się i odpuściła. Nie było sensu kłócić się o drobiazgi.

– W takim razie już się nie odzywam.

Robert złożył dla siebie zamówienie u barmana, zapłacił i spojrzał znów na nią. 

Avril ogarniała wzrokiem każdy szczegół jego ciała, bo dokładnie pamiętała, jak wyglądał, gdy byli razem w basenie. Zerkała na materiał koszuli, który opinał się na jego bicepsie, na szerokich ramionach i na linii kruczoczarnych włosów przyciętych schludnie z tyłu głowy i nad uszami. Tak chętnie wsunęłaby palce w te włosy!

Właśnie na tych gorących spojrzeniach przyłapał ją Robert. 


------------------------->>>>>>>>>----------------->>>>

Od razu zapraszam na kolejny rozdział.


Amex = American Express Centurion Card oraz **JP Morgan Reserve to jedne z dwóch najbardziej ekskluzywnych kart kredytowych na świecie. Mają kolor czarny i nie można ich sobie zamówić. Trzeba dostać specjalne zaproszenie do wstąpienia do takiego klubu milionerów-szczęśliwców.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro