Samotność

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jeśli ktoś to jeszcze czyta to informuję, że w końcu jest kolejna część tego tworu mojej nie całkiem zdrowiej wyobraźni. Podziwiam Was za wytrwałość, że czekaliście... Dobra reszta ogłoszeń parafialnych u dołu. Zainteresowani niech przeczytają. A teraz zapraszam

*****     

     Chłodny, silny podmuch grudniowego wiatru wdarł się do niedużego pokoju rozdzierając na oścież uchylone okno. Drewniane skrzydła pod wpływem nagłej siły z głuchym i nieprzyjemnym łoskotem uderzyły o wewnętrzne ściany. Czerwona zasłona, która do tej pory nieznacznie falowała zaczęła gwałtownie łopotać. Drobne, białe niczym nieskrępowane płatki śniegu, swobodnie wirowały na granicy pomiędzy światem zewnętrznym, a tym znajdującym się po drugiej stronie okna. W pokoju panowała wręcz przytłaczająca cisza. Wypłowiałe ściany piaskowego koloru przyozdobione były licznymi fotografiami. Małe ramki wykonane z drewna zawierały w sobie wspaniałe chwile z minionego życia dwójki łyżwiarzy. Zadrukowane kawałki papieru umieszczone za szklanymi szybkami przypominały o szczęściu, miłości, ale także o cierpieniu i samotności. Czarne łyżwy z biało-czerwonymi osłonkami leżące w kącie, przypominając o ich właścicielu. Nieco wyżej, na ścianie wisiał świeżo wyprasowany czarny kostium przyozdobiony białymi i niebieskimi wstawkami (przyp. autora. żeby nie było to nie jest ten sam kostium, co do Erosa). Wszystko było tak przygotowane, jak gdyby brunet miał za chwile wejść do pokoju i spakować te rzeczy do swojej walizki, po czym udać się na kolejne zawody. Nocna szafka znajdująca się obok łóżka spełniała rolę małego, prywatnego ołtarzyka. Ustawiono na niej zdjęcie czarnowłosego, uśmiechniętego dwudziestoczteroletniego mężczyzny w okularach tulącego się do puszystego futerka beżowego pudla. Obok spoczywały te same okulary, a raczej niebieskie, powyginane oprawki pozbawione szkieł. Z boku na wieszaku wisiała czerwono-biała bluza rosyjskiej reprezentacji, na której wciąż widniały ślady pyłu, kurzu i krwi.

     Lekkie drobinki śniegowego puchu, które jeszcze do niedawna balansowały na granicy dwóch światów powoli zaczęły opadać na parapet. Kilka znalazło swe miejsce na jasnym policzku mężczyzny śpiącego na stojącym pod oknem łóżku. Platynowe pasma przydługiej grzywki przysłaniały połowę twarzy, na której i tak można było dostrzec niebiesko-szarawe cienie oraz napuchnięte oczy. Zimno wdzierające się wciąż przez rozwarte okno sprawił, że mężczyzna poruszył się nieznacznie, naciągając kołdrę. Dłoń spoczywająca do tej pory na pościeli znalazła swe miejsce na twarzy, która wciąż przyozdobiona była śnieżnymi płatkami. Ciepło wydzielane przez ciało sprawiło, że powoli zaczęły się topić, zmieniając w kropelki wody. Jednak nawet one nie miały na tyle mocy sprawczej, by wyrwać Rosjanina ze snu. Do rzeczywistości przywołało go dopiero hałasujący pupil, pragnący dostać się do środka. Początkowe ciche skomlenie i piszczenie przerodziło się powoli w drapanie połączone z pojedynczymi szczeknięciami.

- Już wstaję Makkachin. Daj mi proszę chwilę – odparł. Wolno wysunął się spod ciepłej kołdry, kładąc stopy na macie leżącej tuż przy łóżku. Przetarłszy zaspane oczy, rozejrzał się po pokoju, w którym znajdowało się pełno śladów obecności ukochanej osoby. Westchnął cicho podnosząc z podłogi ukochany, czerwony t-shirt, wciąż pachnący specyficznymi perfumami partnera. Gdyby nie coraz głośniejsze skomlenie dobiegające z korytarza, Nikiforov poświęciłby pewnie jeszcze więcej czasu, na wspomnienia i rozmyślania, nie mógł jednak zignorować potrzeb psiaka. Drzwi nie zostały jeszcze nawet do końca otwarte, a beżowy pudel już radośnie skakał wokół nóg pana, merdając radośnie puszystym ogonkiem. Viktor pochylił się nad nim tarmosząc puszyste uszka. Zwierzak z kolei w ramach podziękowania polizał opiekuna po twarzy, czym wywołał uśmiech na jego ustach.

- Też ci go brakuje, prawda? Yuri jak nikt inny rozumiał twoje potrzeby. Nawet ja nie potrafiłem się tobą tak dobrze zająć - po dostarczeniu Makkachinowi odpowiedniej ilości uwagi, podszedł do szafy wyjmując czyste ubrania, udając się do łazienki. Ciepła woda spływająca po nagim, dobrze zbudowanym ciele, nie uspokoiła chaosu w głowie, wręcz przeciwnie, zrodziła jeszcze więcej pytań, a niżeli odpowiedzi. Viktor oparł głowę o zaparowaną szybę, przegryzając boleśnie wargę i walcząc z natłokiem myśli. Wiedział, że niezależnie od tego co postanowi i tak w jakimś stopniu spieprzy sprawę, a straconych dni nie powrócą.

     Ubrany w wygodne dresy przeczesał dłonią jasną czuprynę, aby wyglądać w miarę przyzwoicie. Niestety niedane mu było ukryć wszystkich mankamentów swego wyglądu. Sine worki pod oczami odznaczały się dosyć wyraźnie na bladej cerze, jednak było to w tym momencie jego najmniejsze zmartwienie. Wyszedł z pokoju w towarzystwie wiernego czworonoga, który próbował nieco dokazywać, aby poprawić mężczyźnie humor, chociaż odrobinę. Starania psiego przyjaciela zostały docenione przez Nikiforova, objawiając się krótkim, lecz szczerym uśmiechem, w kształcie charakterystycznego serca. Trwało to moment, zaledwie ułamki sekund, w czasie, których był tym Viktorem sprzed kilkunastu miesięcy, kiedy dopiero poznał Yuri'ego, z okresu, gdy zaczynali tworzyć wspólną historię. Chwila ta zniknęła niczym pojedynczy śniegowy płatek niknący na mokrej ulicy, a twarz Rosjanina ponownie przybrała obojętny wyraz.

     O tej porze dnia Yutopia przeżywała prawdziwe oblężenie, zwłaszcza, że zima tego roku przyszła nadzwyczaj wcześnie. Wielu mieszkańców, a także goście przyjezdni chciało, zatem skorzystać z okazji i dobrodziejstwa gorących źródeł, gdzie mieli możliwość zrelaksować się, odprężyć i rozgrzać. Inni wybrali bardziej emocjonującą formę odpoczynku, jaką było oglądanie zmagań sportowych, połączone z delektowaniem się lokalnym trunkiem, który rozgrzewał zarówno ciało jak i umysł. Przy jednym ze stolików, wraz z butelką sake siedział lekko już wstawiona profesor Minako, która siłą perswazji (czyli pięści), zmusiła pozostałych do oglądania powtórki występów Grand Prix Skate America. Obejmując drobną dłonią szklankę wypełnioną alkoholem, czyniła uwagi i wytykała błędy poszczególnych zawodników. Nie oszczędziła nawet krytycznych uwag skierowanych w stronę podopiecznego trenowanego przez swojego narzeczonego. Od czasu do czasu przebąkiwała jedynie coś w stylu, że gdyby Yuri tam był wykosiłby całą konkurencję zdobywając złoto bez problemu. Stali klienci, nauczeni doświadczeniem zostawili kobietę w spokoju, nawet nie próbując walczyć o władze nad pilotem. Po pomieszczeniu niósł się tylko cichy pomruk niezadowolenia, stłumiony szybko groźnym i przenikliwym spojrzeniem brązowych oczu.

     W przeciwieństwie do gości państwo Katsuki nie próżnowali, a wręcz przeciwnie uwijali się jak w ukropie, aby jak najlepiej im dogodzić. Mari cały czas migrowała pomiędzy magazynem, a to nosząc czyste ręczniki lub inne przybory, to znów wskazując drogę klientom, którzy po raz pierwszy odwiedzali gorące źródła. Pan Toshiya siedział w prowizorycznie urządzonej recepcji odbierając telefony i zapisując nowych ludzi na wizyty. W razie potrzeby zajmował się również drobnymi pracami konserwatorskimi, które były na porządku dziennym. Pani Hiroko natomiast większość czasu urzędowała w kuchni gotując smakowite potrawy, chcąc zaspokoić nawet najbardziej wyrafinowane podniebienia. Viktora nie zdziwił zbytnio fakt, że nie wywołał wielkiego poruszenia nagłym pojawieniem się, a wręcz przeciwnie, nikt nawet nie zwrócił na niego zbytniej uwagi. Zdecydowana większość mieszkańców Hasetsu, w tym stali bywalcy wiedzieli o jego obecność, dlatego też spotkanie go w Yutopii nie było już czymś wyjątkowym, jak jeszcze niecałe dwa lata wcześniej. Przemknął cicho przez hol zerkając przy okazji na sceny, które rozgrywały się w salonie. Cień uśmiechu pojawił się na bladej, zmęczonej twarzy. Wsłuchiwał się przez chwile w te komentarze, obserwując równocześnie pozostałych gości, którzy musieli cierpliwie znosić te tortury. Po krótkiej chwili wycofał się jednak z przejścia opierając tym samym za cel królestwo pani Katsuki, czyli po prostu kuchnię. Przesunął bambusowe drzwi wchodząc do środka i rozejrzał po pomieszczeniu. Nie zauważywszy na horyzoncie pani Hiroko podszedł do lodówki, wyjmując pierwszy lepszy jogurt. Wstawił też wodę na herbatę i gdy tylko ta się zaparzyła usiadł przy stoliku zapadając śniadanie.

- Vicchan wstałeś? – troskliwy, miękki, matczyny głos sprawił, że po kręgosłupie Nikiforova przeszły ciarki. – Mogłeś jeszcze trochę pospać. Wczoraj wróciłeś tak późno – dodała zmartwiona.

- Wyspałem się. Naprawdę... – odparł. Próbował w tym samym czasie ukryć jakoś opakowanie po posiłku. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ta niziutka kobieta nie pochwaliła by takiej wersji śniadania. – Ja już w sumie pójdę. Chciałem poćwiczyć przed finałowym występem.

- A śniadanie?

- Z-zjadłem – odpowiedział modląc się jednocześnie do wszystkich bóstw, aby tym razem uwierzyła.

- Co? Szparagi, jogurt, czy dwie brokuły. Och Vitya, Vitya – powiedziała pani Hiroko kręcąc z politowaniem głową. – Siadaj grzecznie, zaraz coś ci przygotuje. I nie chcę słyszeć żadnych wymówek. Zrozumiano? – z braku lepszego pomysłu mężczyzna przytaknął zwracając oczy w stronę okna wychodzącego na ogród. Biała, puszysta, cieniutka warstewka śniegu okrywała ziemię, dając wytchnienie roślinom, które cieszyły swym pięknem i unikalnością przez pozostałe pory roku. Patrząc na ten cudowny, spokojny, pogrążony we śnie świat, Rosjanin zaczął wspominać szczęśliwe dni spędzone u boku narzeczonego.

- Yuri – westchnął cicho.

- Brakuje ci go, mam rację? Wiesz w pewnym sensie jego cząstka jest tutaj z nami przez cały czas. W naszych myślach, wspomnieniach, sercach. Nawet jeśli nie w sposób fizyczny, to duchowy na pewno. Poza tym przypuszczam, że Yuriś nie byłby zadowolony widząc cię takiego zmartwionego – powiedziała z uśmiechem. – No a teraz jedz, bo musisz mieć siły by zdobyć złoty medal. Wiem, że mimo wszystko liczy na ciebie i nie chce się zawieść – Viktor w żadne sposób nie potrafił pojąć skąd w tej kobiecie wciąż było tyle miłości i optymizmu, zwłaszcza w stosunku do jego osoby. Do osoby, która pośrednio przyczyniła się do tej całej sytuacji. Doceniał wszelkie starania, był szczęśliwy, że rodzina Katsukich, tak życzliwie przyjęła go pod swój dach, traktując jak pełnoprawnego członka rodziny. Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy pani Hiroko postawiła na stole starannie przygotowane kanapki i kubek rozgrzewającej herbaty. Bez zbędnych ceregieli zaczął delektować się nimi od czasu do czasu podrzucając kawałeczek czatującemu obok Makkachinowi.

     W godzinach popołudniowych śnieg przestał w końcu prószyć, zastąpiony jednak przez przenikliwy, wręcz przeszywający na wskroś wiatr. Gałęzie drzew do tej pory leniwie kołyszące się pod wpływem delikatnych podmuchów - jak gdyby Matka Natura chciała ukołysać je do snu – teraz z ledwością opierały się żywiołowi próbując się nie złamać. Biało-szarawe obłoczki niespiesznie sunące wcześniej na tle błękitnego nieba, przybrały bardziej ciemną barwę ewoluując w chmury zwiastujące raczej nadejście tajfunu, lub w najlepszym wypadku gwałtownej burzy z piorunami. Ulice pustoszały coraz bardziej z każdą kolejną minutą. Nieliczni maruderzy próbowali uchronić się przed przenikliwym zimnem i gwałtownym wiatrem, zakrywając się szczelniej szalikami, czy naciągając mocniej czapki na głowy. Płatki śniegu spoczywające na drzewach, drogach i domowych dachach pod wpływem silnej zawieruchy wzbijała w powietrze utrudniając widoczność. Jedyną osobą, która zdawała nie przejmować się panującymi warunkami był pewien rosyjski łyżwiarz. Sunął uliczkami miasta ubrany w dresowe spodnie oraz lekką kurtkę. W dłoni trzymał sportową torbę, przy nodze z kolei truchtał jego najlepszy psi przyjaciel. Oboje kierowali się w stronę lodowiska Ice Castle, gdzie miał prawo przebywać o każdej porze dnia i nocy. Chciał poćwiczyć i dopracować swoje układy przed finałowym występem, doprowadzić do perfekcji tak by Yakov nie miał się do czego przyczepić. Naprawdę jednak chciał pobyć sam ze swoimi wspomnieniami i myślami. Gwarne towarzystwo fanów, reporterów i ogólnie innych ludzi nie sprawiało mu już takiej przyjemność jak kiedyś. Obecnie wolał ciszę, spokój w ostateczności towarzystwo najbliższych osób. Wszedł na most oddzielający miasteczko od wysepki, na której stał pałac wraz z usytuowanym poniżej lodowiskiem. Przystanął na chwilę patrząc w stronę morza na chmury szybko płynące po niebie. Most podobnie jak reszta miasteczka był opustoszały. Nawet starszy pan Onoda, który można by śmiało stwierdzić, że stanowił integralną część krajobrazu, zrezygnował z łowienia ryb, prawdopodobnie siedząc w wygodnym fotelu w swoim domu. Nie znajdując lepszego rozwiązania ruszył w dalszą drogę, a gdy ma horyzoncie zamajaczył dobrze znany budynek przyspieszył kroku, ponieważ nawet jemu zaczęło już doskwierać zimno. Tak jak zakładał główne wejście na lodowisko było zamknięte, a na drzwiach wisiała informacja, że przez warunki pogodowe będzie ono nieczynne przez trzy kolejne dni. Niezrażony Nikiforov udał się na tyły budynku, do drzwi pracowniczych i otwierając je zapasowym kluczem wszedł do środka razem z Makkachinem, który położył się na swoim ulubionym miejscu. Nie chcąc wywoływać za dużej sensacji zapalił tylko niewielkie światło tak aby moc sprawnie dojść do sali lodowiska. W przebieralni zmienił przemoczone dresy na suche zapasowe ubranie, po czym z łyżwach udał się na halę. Pozłacane płozy łyżew błyszczały w nikłym świetle lamp. Kiedy tylko znalazły się na nogach, mężczyzna wszedł na lodową taflę. Zaczął od prostych ćwiczeń na rozgrywkę, nie chciał bowiem nabawić się kontuzji czy innego urazu.

     Czas pomiędzy ostatnimi zawodami kwalifikacyjnymi Skate America, a finałem Grand Prix przeminął w zastraszającym tempie. Dni wypełnione codziennymi wielogodzinnymi treningami, czy pomocą w gorących źródłach, sprawiły, że Nikiforov nawet nie zorientował się, a już musiał szykować się do wyjazdu. Droga co prawda nie była to zbyt daleka, ponieważ finały odbywały się tego roku właśnie w Japonii. Konieczne było jednak stawienie się na miejscu o wyznaczonym czasie, zwłaszcza w przypadku Viktora, który od pół roku trenował w Hasetsu praktycznie bez obecności Yakova. Rolę tę przejął po części pan Nakamae, lecz pomimo wszystko, oficjalnym trenerem rosyjskiego łyżwiarza nadal pozostaw Feltsman. Właśnie on wymógł na swoim podopiecznym stawienie się w Nagoya, trzy dni przed finałami, aby służyć ostateczna poradą, lub w ostateczności po prostu skorygować ewentualne błędy. Dzień przed wyjazdem nie różnił się zbytnio od pozostałych. Przez cały poranek i popołudnie państwo Katsuki, jak co dzień przyjmowali gości w gorących źródłach, z kolei Viktor odwiedził lodowisko, chciał bowiem jeszcze trochę poćwiczyć i ostatecznie podjąć decyzję odnośnie pewnej bardzo ważnej sprawy. Nie miał jednak zamiaru zabawił tam zbyt długo ze względu na fakt, że musiał się też spakować. W efekcie do pensjonatu wrócił po niecałej godzinie bezcelowego kręcenia się wokół tafli. Wchodząc do pokoju zauważył na starannie zaścielonym łóżku świeżo wyprane i odprasowane ubrania, które tylko czekały by spakować je do walizki. Garnitur wraz ze strojami rozwieszone zostały na wieszakach, tak aby się nie pogniotły. Kiedy już wszystkie potrzebne rzeczy zostały odpowiednio zabezpieczone oraz spakowane do walizki platynowowłosy zszedł na dół. Chciał trochę pomóc w obsłudze pensjonatu, lecz czekało go wielkie zaskoczenie, ponieważ budynek, który wcześniej tętnił życiem zdawał się niemal całkowicie wymarły. Prawie wszystkie światła w korytarzu zgaszono, z salonu natomiast dało się słyszeć przytłumione głosy. Viktor doskonale wiedział co się szykuje, w końcu rok wcześniej państwo Katsuki przygotowali podobne „przyjęcie" pożegnalne dla syna, ale nie przypuszczał, że również i jemu wyprawią podobną imprezę zarezerwowaną tylko dla najbliższych.

- Vicchan jak dobrze, że zszedłeś. Miałam właśnie prosić Mari by po ciebie poszła – pani Hiroko wstała od stolika i podchodząc przytuliła skołowanego Viktora.

- Dlaczego? – powiedział zdumionym głosem.

- Bo jesteś już prawie członkiem rodziny, a poza tym czasem trzeba trochę poświętować – kobieta na powrót zajęła miejsce przy stoliku sugestywnie wskazując na wolną przestrzeń obok.

- Kiedy naprawdę nie było potrzeby organizowania tej pożegnalne kolacji – błękitne tęczówki przesuwały się po twarzach zgromadzonych osób.

- To tradycja Katsukich – wtrąciła obojętnie Mari. – A że traktujemy cię jak rodzinę, stąd to przyjęcie. I już nie bądź taki zaskoczony szwagrze, tylko jedz, bo ci katsudon wystygnie.

- Nie musisz się też martwić o jutro. Takeshi zaproponował, że odstawi Cię na lotnisko, więc nie będzie konieczne wzywanie taksówki – powiedziała pani Katsuki. Błękitne tęczówki spoczęły na blacie zastawionym pysznymi potrawami. Dało się wyczuć napięcie i zakłopotanie, długie, smukłe palce prawej dłoni zaczęły nerwowo sunąć po przedramieniu.

- Nawet nie wiem jak mam dziękować za waszą dobroć – odpowiedział po chwili ciszy.

     Port lotniczy Nagoya nie różnił się zbytnio od innych tego typu miejsc. Śmiało można było stwierdzić, że jeśli widziało się jeden to tak jakby widziało się wszystkie pozostałe. Zwłaszcza nie był on atrakcyjny dla osoby, która połowę życia spędziła na lataniu w te i z powrotem w różne strony świata. Co prawda istniały pewne różnice, bądź cechy charakterystyczne dla konkretnego lotniska. Niektóre mieściły się na oddzielnych, często sztucznie stworzonych przez człowieka wyspach. Inne zaś miały tak krótkie pasy, że jeśli pilot nie miał doświadczenia to cała wyprawa mogła się skończyć upadkiem z wysokiej skały w przepaść, lub zniknąć w odmętach morza ciągnąć ze sobą setki niewinnych istnień. Ogólnie jednak idea budowy lotnisk była dosyć podobna. Hale odlotów, kasy, punkt informacji, czy bramki dla pasażerów stanowiły ich nieodłączną część. Kolejną wspólną cechę stanowiły tłumy ludzi, przewijające się w każdej minucie po korytarzach. Jedni z niecierpliwością czekami na swoich bliskich, których mieli odebrać, inni z kolei żegnali się ze swoją żoną, narzeczonym, czy przyjacielem licząc na rychły i co ważniejsze szczęśliwy powrót do domu. Pośród tego anonimowego tłumu, obcokrajowców, którzy po raz pierwszy zawitali do Japonii, czy rodzin oczekujących na kogoś dla nich ważnego pojawił się pewien dobrze znany z telewizji Rosjanin. Asymetryczna grzywka jak zawsze zasłaniała lewą połowę twarzy, jakby chciała chociaż częściowo ukryć go przed światem. Niestety pech chciał, że zwykle przyczyniała się raczej do wzmożonej rozpoznawalność, zamiast chronić mężczyznę, czyniąc zwykłym obywatelem. Turkot kółek walizki ciągniętej po wykafelkowanej podłodze przyciągał wzrok co poniektórych obecnych. Ludzie poznając postać łyżwiarza zaczęli podchodzić wywołując niemałe zamieszanie, które przyciągało kolejnych gapiów. Ciekawscy fani zaczęli zadawać masę pytań lub prosić o wspólne zdjęcie. Nikiforov jednak nie miał najmniejszej ochoty na udzielanie jakichkolwiek wywiadów, czy odpowiedzi na pytania zwłaszcza na te dotyczące jego dalszej kariery. Ostatnimi czasy obcy ludzie bardzo go drażnili a robienie setek zdjęć, czy rozdawanie tysięcy autografów nie sprawiało mu już takiej przyjemności jak kiedyś. Zdecydowanie wolał być teraz w zupełnie innym miejscu. Przed ucieczką powstrzymywała go jedynie obietnica złożona narzeczonemu. Wodził beznamiętnym wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu starszego mężczyzny w charakterystycznym granatowym kapeluszu.

- Vitya, wreszcie jesteś. Czemu samolot miał prawie 40-sto minutowe opóźnienie? – odezwał się lekko zachrypnięty głos, gdzieś zza jego pleców.

- Yakov jak miło cię widzieć na żywo – Viktor przywitał się ze swoim trenerem. – Musieli sprawdzić, czy samolot nie jest oblodzony, bo coś im tam nie pasowało. Wylecieliśmy prawie pół godziny później.

- Najważniejsze, że już jesteś. Mam też nadzieję, że nie próżnowałeś i poświeciłeś czas na dopracowanie układu. To co pokazałeś podczas Skate America wcale mnie nie zachwyciło, wykonałeś układy przeciętnie i strasznie niedbale. Więc... lepiej byś teraz się postarał – zgromił podopiecznego.

- Yakov suszyłeś mi już o to głowę ostatnio. Daj w końcu spokój, było minęło – odpowiedział bez większego entuzjazmu. Nie zwracając uwagi na gapiących się ludzi obaj wyszli przed halę lotniska, gdzie czekała zamówiona wcześniej taksówka. Podróż do hotelu minęła w ciszy, a towarzysząca atmosfera zdawała się być tak napięta, że można by zawiesić na niej przysłowiową siekierę. Yakov początkowo próbował nawiązać jakikolwiek dialog, jednak brak chociażby najmniejszego zainteresowania ze strony podopiecznego spowodował, że równie szybko umilkł. Oczy łyżwiarza skupione były na podziwianiu szybko zmieniających się widoków za oknem samochodu. Chociaż fizycznie siedział na tylnym siedzeniu taksówki to duchowo, przebywał w zupełnie innym miejscu.

     Dotarcie do hotel, w którym mieli się zatrzymać zawodnicy biorący udział w finale Grand Prix zajęło trochę czasu. Budynek usytuowany był bowiem na drugim końcu miasta, z dala nawet to gwarnego centrum. Z zewnątrz prezentował się on dosyć przeciętnie, tak że na pierwszy rzut oka można by stwierdzić iż standard jest dosyć niski. Wyobrażenie jednak ulegało zmianie z chwilą przekroczenia rozsuwanych drzwi wejściowych. Wnętrze holu nie emanowało zbytnim przepychem, umeblowane i udekorowane w nowoczesnym stylu, ale z zachowaniem tradycyjnych japońskich elementów. Recepcjonistki ubrane we wzorzyste, dobrze dopasowane kimona witały gości niskim ukłonem oraz sympatycznym uśmiechem, zachęcając przy okazji do skorzystania z licznych atrakcji. Nikiforovowi jednak nie w głowie były relaksujące kąpiele, ani masaże w spa, chciał jedynie odebrać klucze od swojego tymczasowego pokoju, aby jak najszybciej się w nim znaleźć. Dziewczęta początkowo onieśmielone nieco widokiem mistrza świata zaczęły po chwili dyskretnie kokietować, próbując namówić na skorzystanie z udogodnień hotelu. Ich starania spełzły jednak na niczym, ponieważ zarówno Viktor jak i towarzyszący mu trener szybko oddalili się w głąb budynku kierując swe kroki w stronę windy. Zatrzymawszy się na odpowiednim piętrze obaj mężczyźni wyszli na korytarz ustalając harmonogramu treningów na kolejne dni. Nikiforov wszedł do hotelowego apartamentu i niemal od razu skierował się w stronę łóżka, ciągnąć za sobą wielka walizkę, która znalazła finalnie swoje miejsce przy szafce. Nie spodziewał się żadnych gości, toteż wielkie było jego zdziwienie, gdy usłyszał natarczywe wręcz dobijanie się do drzwi. Doświadczenie podpowiadało, że raczej nikt z obsługi nie wkładałby aż tyle siły, aby dostać się do czyjegoś pokoju, no chyba żeby się paliło a alarm przeciwpożarowy by nawalił. To jednak musiałby być niezwykle pechowy zbieg okoliczności. Nie była to także metoda dziennikarzy i paparazzi. Ci pierwsi zwykle łapali sławnych ludzi pod budynkami, drudzy z kolei woleli wysiadywać na drzewach, robiąc zdjęcia z ukrycia. Ten miły dla ucha jazgot mógł należeć tylko do jednej osoby. Podniósł się miejsca po czym skierował kroki w stronę skąd dobiegał hałas. Wolał bowiem nie ponosić kosztów wymiany zniszczonych drzwi. Tak jak się spodziewał, na korytarzu stal nie kto inny jak blond włosy Rosjanin. Zielone oczy natychmiast uniosły się w górę by moc patrzeć w lazurowe odpowiedniki.

- Widzę że jednak ruszyłeś ten siwy, głupi zad i postanowiłeś otworzyć – gość warknął nieprzyjemnie. Przepchnął się miedzy framugą, a przeszkodą w postaci starszego kolegi, po czym wpakował się do pokoju, a konkretnie na wielki fotel.

- Jak miło Cię widzieć Jurio. Myślałem, że przylecisz dopiero na dzień przed rozpoczęciem zawodów.

- No ja też – burknął obrażony nastolatek. – Tylko wyobraź sobie, że pewien idiota z reprezentacji miał jakieś problemy podczas Skate America. Nie popisał się swoim występem no i trener zmusił też mnie bym przyleciał wcześniej – zakończył swój wywód głośnym parsknięciem.

- Masz rację to wszystko moja wina. Jestem do niczego. Podjąłem zbyt pochopnie decyzję o powrocie, gdyby nie zachciało mi się wracać na lód nic by się nie stało.

- Przestań się w końcu nad sobą użalać! Myślisz, że ten twój Wieprz byłby zadowolony widząc taką rozmemłaną, pozbawioną życia kupę nieszczęścia. Wiesz co ci powiem. Wygram finały Grand Prix, ale wolałbym to zrobić uczciwie, a nie przez to, że mój największy rywal po prostu się poddał. Ale skoro ty tak chcesz to proszę bardzo możesz się wycofać już teraz i oszczędzić sobie upokorzenia. – Wypowiedziane słowa zawisnęły pomiędzy tą dwójką niczym ciężkie łańcuchy na nogach średniowiecznego skazańca. Cisza w czasie której Viktor analizował wyrzuty młodszego kolegi wydawała się trwać wiecznie mimo iż w rzeczywistości trwała zaledwie kilka minut. Wiedział, że Jurij miał rację opieprzając go, ale z drugiej strony młodzik nie wiedział jak wiele różnych myśli kołatało się pod tą platynową czupryną.

- Ty nic nie rozumiesz. Nie wiesz... - zaczął, jednak groźny warkot jak u rasowego tygrysa ostudził nieco zapał do jakichkolwiek wymówek.

- Nikiforov cholerny siwy palancie weź się w końcu w garść, bo tak nic nie ugrasz! Ja chcę zwyciężyć w uczciwej walce. A i tobie wyjdzie to na dobre. I nie mówi mi, że nic nie rozumiem. Rozumiem. Mi też brakuje Yuriego, a przede wszystkim rywalizacji – przyznał z zawstydzeniem. - Ale w przeciwieństwie do ciebie ja staram się patrzeć w przyszłość, a nie lamentować nad przeszłością, której i tak nie zmienisz. Poza tym ja wierzę – dodał cicho wstając i opuszczając pomieszczenie. Niebieskooki mężczyzna stał jeszcze przez chwilę w drzwiach rozważając słowa kolegi. Czuł, że przez swoje zachowanie zawiódł nie tylko swoich kolegów z reprezentacji, trenera, wszystkich fanów w kraju i na świecie, ale przede wszystkim miłość swojego życia. Ukochaną osobę, której przysiągł, że zdobędzie złoto w uczciwej walce. Oczy, do niedawna smutne, przygaszone i pozbawione życia zapłonęły nową siłą.      

*****

A teraz zapowiadane ogłoszenia parafialne. A więc moi drodzy na samym wstępie przepraszam, za ten cholerny zapychacz. Plany miały być inne, ale tak się potoczyło. Jak już pewnie zauważyliście to jeszcze nie koniec. Po prostu postanowiłam ostatni rozdział podzielić i dziś dodać to co mam, bo znając życie pisałabym ten rozdział przez następne 2 miesiące i jeszcze nie byłby gotowy.

Kolejna i już tym razem na 100% ostatnia część tego badziewia będzie jak znajdę czas na pisanie. Niestety czasu mam na razie mało, bo i piszę pracę magisterską i załapałam się jeszcze do stawiania latarni na mapie, więc z czasem jest krucho, ale będę pisać w miarę możliwości. 

Mam też w planach klika one-shotów KIEDYŚ. Jeden jest w połowie napisany. O tematyce świątecznej co prawda, ale z moich obserwacji i wątpliwej wiedzy meteorologicznej wnioskuję, że na Wielkanoc Zajunczek przyjedzie na sankach, a jajek to w śniegu będziemy szukać, więc no tematyka jak najbardziej na czasie (mimo, że Boże Narodzenie skończyło się już szmat czasu temu). Dobra kończę i do następnego razu. Jeszcze raz przepraszam za ten beznadziejny wytwór. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro