Wrzawa, to tylko początek (Yagura x Reader)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Rany... - jęknęłaś, kolejny raz przesuwając namoczoną gąbkę po jednym i tym samym fragmencie podłogi.

Plamy, które pozostawili klienci nie chciały się do końca zetrzeć, a ty nie miałaś zamiaru zostawić ich w spokoju.

Właściwie... zrobiłabyś to, ale przez wzgląd na twojego szefa...

- Nie - skarciłaś sama siebie, unosząc lekko kąciki ust.

Przesunęłaś wiadro z wodą i zabrałaś za powtarzanie wcześniejszej czynności.

- Poza tym... - Znów zaczęłaś nawijać sama do siebie - jeszcze chwila i będzie prawdziwa zabawa. - Na tę myśl poczułaś jakiś dziwny uścisk w gardle.

Euforia najwyraźniej próbowała wydostać się z ciebie na zawnątrz, jednak nie wolno było ci tutaj krzyczeć.

Jeszcze nie.

- Najpierw trzeba wszystko przygotować - mruknęłaś po czym zachichotałaś lekko sadystycznie pod nosem.

No ale co innego miałaś niby do roboty?

               *       *       *

Jedne z cieńszych gałęzi drzew znowu się zachwiały. A może raczej - zostały zachwiane.

Pięciu shinobi Kirigakure nie cackało się z niczym. I z nikim. Takie właśnie mieli zamiary - rozprawić się szybko z uciekinierami, a potem wracać czym prędzej do rodzinnej wioski, by wrzucić ich do zimnej, wilgotnej celi.

Oczywiście w najlepszym wypadku. Takie mieli już zwyczaje.

Pozostałej czwórce przodował ten najmłodszy z grupy, a jednak najlepszy z nich. W końcu nie na darmo miewa się te swoje zaszczytne tytuły...

Na jego znak, ninja jak jeden mąż (czy tylko mnie to stwierdzenie wydaje się dziwne?) zeskoczyli na ziemię i stanęli w bezruchu.

- Tutaj zostaniemy - zarządził, patrząc po twarzach swoich towarzyszy. Na chwilę obecną wszyscy musięli się zgodzić.

Dwoje z nich było rannych, a on sam... cóż. Wolał się zbytnio nie przejmować własnym stanem. W końcu jego zdolności leczenia były na trochę wyższym poziomie niż reszty z nich.

Mimo to nadal odczuwał problemy w poruszaniu lewym barkiem, i miał na sobie kilka nowych szram.

Ale jak to zwykle bywa, któryś z podróżnych musiał jakoś zaznaczyć swoje istnienie, podważając tym samym zdanie kapitana tej wyprawy.

- Powinniśmy ruszać dalej - wyraził swój sprzeciw ich jedyny medyk. I to bardzo słaby oraz krnąbrny medyk.

- Hakiya - upomniał ją starszy wiekiem i rangą czarnowłosy przyjaciel.

Kobieta prychnęła, spuszczając zdenerwowany wzrok.

W tej sytuacji dowódca musiał ratować swoje dobre imię. Znaczy, niby nie musiał, ale wyjaśnił swoim kompanom w czym leżało podłoże jego decyzji.

- Dwoje z nas jest rannych...

- Troje - poprawił go młody jounin z zabandażowaną połową ciała.

Yagura westchnął na jego uwagę. Miał nadzieję, że tego o czym tamten wpomniał, nikt nie zauważy, albo przynajmniej nie będzie zwracał zbytniej uwagi.
W końcu to były obrażenia jak każde inne.

- Więc trzech - przyznał po chwili niechętnie. - Poza tym nie wiemy, w którą dokładnie stronę udali się zbiedzy, a wybieranie na oślep nie jest raczej dobrą taktyką. - Wciąż patrzył na nich wszystkich uważnie. - Szczególnie, że niedługo możemy wkroczyć na teren innego kraju - dodał z naciskiem.

Dwoje ze słuchaczy westchnęło, choć głośniej oporna kunoichi.

Nie mając jednak za wielkiego wyboru, musięli iść za wskazówkami młodego miodowowłosego.

- Dwieście metrów na zachód znajduje się polana, na której będziecie mogli odpocząć.

Obwiązany brunet podniósł na niego swoje spojrzenie. Chyba szczególnie chodziło mu o słowo "będziecie".

Yagura znowu w ciągu tych ostatnich trzech minut musiał wyjaśniać drużynie swoje stanowisko.

- Ja pójdę tam. - Wskazał na ścieżkę wiodącą "do nikąd". A przynajmniej tak mogłoby się wydawać. - Na końcu tej drogi stoi mały zajazd. Ludzie, którzy tam pracują, mogą coś wiedzieć na temat osób, które niedawno tędy przechodziły - wytłumaczył krótko, od razu kierując się w owym kierunku.

- Matte kudasai. - Usłyszał głos czarnowłosego. Odwrócił się, by posłuchać co ten ma do powiedzenia. - Może... eem... - Mężczyzna najwyraźniej nie wiedział w jakie słowa ująć swą światłą myśl.

By nie przedłużać, ubiegła go w tym długowłosa medyczka.

- Laska. - Wskazała na wspomniany przedmiot. - To raczej nie nie wzbudza podejrzeń - zauważyła twardo lecz z nieco drwiącym uśmiechem.

- Ze swoimi obrażeniami i tak nie będziesz mógł z niej korzystać, więc może... - dopowiedział brunet z charakterystycznymi opatrunkami lecz zanim dokończył, w jego kierunku leciała już wielka, metalowa laga.

Którą na całe szczęście zdążył - choć z niemałym trudem, jak i zdziwieniem - złapać.

- Niedługo wrócę - oznajmił Karatachi, nie odwracając się więcej do czwórki pozostałych.

W końcu każdy ostrzymał już swoje zadanie.

               *       *       *

- Jeszcze tylko kilka tych tutaj, i będzie dobrze... - wypowiadałaś kolejne słowa, chociaż sama do siebie, wisząc też do góry nogami i z przymkniętymi na wpół oczami...

Ale było dobrze.

Zjechałaś po długiej szarfie, aż do ziemi, zatrzymując się jednak, kiedy twoje [długość], [kolor]włosy spoczywały już wygodnie na podłodze.

- Jeżeli ktoś tutaj wejdzie... to już po nim - podsumowałaś, siedząc na czworaka na drewnianej, dobrze znanej, wychodzonej przez ciebie podłodze.

Więc teraz pozostawało ci już tylko czekać.

            ~*       ~*~       *~

Tak w zasadzie, to długo się nie naczekałaś, a to było aż zadziwiające.

Bo kto by pomyślał, że o godzinie ósmej w nocy, zostaniesz jeszcze tu jakiegoś gościa.
A może raczej on zastanie ciebie?

A jednak czekałaś zaczepiona na prawie się rwiącym suficie, z opaską na oczach i kijem baseballowym w ręku.

Po całym dniu pracy, zaczynałaś robić się już lekko śpiąca, jednak ani na chwilę nie chciałaś zmrużyć oczu.

Twoje zmysły były naprężone, a ciało gotowe na zareagowanie przy chodźmy najmniejszym skrzypnięciu wejściowymi drzwiami.

Próbowałaś zapanować nad swoim przyspieszającym oddechem. Chciałaś mieć wszystko pod kontrolą, ale może było jednak odwrotnie - to sytuacja trzymała cię w garści.

Nie mogłaś tego wytrzymać...

...i w końcu jest.

Był.

Tak! To było to! A raczej on.

Właściwie jakiś nieznajomy, czyli konkretnie ktokolwiek.

Ale to właśnie na niego tak niecierpliwie czekałaś. A osoba, która tutaj wlazła, nie miała już wyboru i musiała wpaść w twoją zasadzkę!

Gdy do spowitego ciemnością pomieszczenia wpadła nikła ilość księżycowego światła, już wiedziałaś, że to jest ta chwila.

Kilka sekund później, w wejściu pojawiła się twoja ofiara.

Był nią chłopak.

Nie przejmował się on pukaniem ani nie zadręczał też pytaniami typu: "Czy ktoś tu jest?", "Czy mogę wejść", albo na odwrót.

Po prostu stawiał krok za krokiem, ładując się coraz bardziej na teren pawie-twojej posiadłości.

Dlatego właśnie tym bardziej zasługiwał na to, co miało stać się za chwilę.

Gdy obcy osobnik znalazł się mniej więcej w jednej trzeciej sali, od razu zapaliło się światło, armaty wybuchły, a głośne dźwięki jakby same wypełniły to pomieszczenie.

Wtedy rzuciłaś się w dół ze słowami, które kłębiły się w tobie już od dobrej półtorej godziny.

- WITAJ NASZ SETNY KLIENCIE! Właśnie zostałeś wybrany do mega nagrody, którą ja! Przygotowałam? - Zostałaś zbita z tropu i z rytmu po tym, jak osoba niespodziewająca się całego zajścia, teraz nie dawała nawet żadnego znaku życia.

Wstrzymując powietrze, cisnęłaś swym kijem o podłogę. Z oczu zrzuciłaś ciemną opaskę, a po tej czynności twoje zaciekawione [kolor]tęczówki zetknęły się z innymj - wyjątkowymi, bo tak wielkimi i... różowymi?

Byłaś nawet zafascynowana.
Ale nie usatysfakcjonkwana.

- Czy to ty jesteś za spokojny, czy ja narwana? - Wpatrywałaś się z zaintrygowaniem w chłopaka, który patrzył natomiast na to... co było za tobą.

Choć w rzeczywistości jakby tak na to spojrzeć, to miał czym się interesować.

Niemalże cała podłoga została przykryta kolorowymi papierkami, zwanymi powszechnie "konfetti". Walało się ono również po jasnozielonych zasłonach, wszystkich zapalonych tu lampach, oraz porozwieszanych wszędzie, zwisających z sufitu kolorowych szarfach i wstążkach.

Ogólnie rzecz biorąc, to było na co tu rzucać spojrzenie.

Siemka siemka! Albo może trzeba było i zacząć normalnie...

No a więc jak widzicie - to nie jest żadne z  zamówień. Jeszcze.

Wybaczcie, ale ostatnio w ogóle nie miałam weny na pisanie czegokolwiek, a dzisiaj nabrałam pomysłu akurat na to, więc...

A nie lubię zmuszać się do pisania, kiedy nie mam na coś ochoty.

Ale nie martwcie się - jedno z waszych zamówień jest już zrealizowane do długości około 1000 słów.

Jeszcze mi głowa działa i pamiętam o całej reszcie ;)

Kogo by tu pozdrowić? Hmm... może jak ktoś będzie chciał, to się tu zgłosi i go pozdrowię w drugiej części.

No tak więc do następnego i... u was też tak co chwila leje?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro