Z perspektywy tego, co na sześciu z góry patrzył.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ps.: wyobraźcie sobie jako narratora głos Przemysława Stippy. :)

Patrzyła na przeciwników - prosto w ich twarze. Głupia... nie powinna była ich prowokować. A jednak..

Jej partnera do misji, już załatwili. Był on młodym shinobi z opaską ze znakiem Konohy, i leżał aktualnie, jakoś tak... nieprzytomnie na ziemi. Wielkie drzewo rzucało cień na jego ciało.

Wiem - opisuję to, jakby był już nieżywy, choć tak nie jest. Ale to nie ma znaczenia, bo za niedługo oboje i tak będą martwi.

I niby trzeba zobaczyć co teraz z nimi będzie... A czego się spodziewaliście - że niby pomóc?

Spojrzałem na dziewczynę. Stała teraz w bezruchu i patrzyła wielkimi oczyma na dwóch przeciwników. Pewnie nie wiedziała, że jeszcze jednego ma za plecami.

O, czekaj, poruszyła się! Jej noga przesunęła się do pozycji lekkiego rozkroku, a ręka sięgnęła tam, gdzie ninja zwykle mieli "poukrywaną" broń. Chociaż wszyscy i tak zawsze o niej wiedzieli...

Tyle że ta dziewczyna nie była jedną z nich. Od razu widać, że żadna z niej kunoichi.
Ale zobaczcie to teraz bardziej z ich perspektywy.

- No dobra, nie utrudniaj nam roboty i chodź dobrowolnie, albo... - Wysokiemu, czarnowłosemu wysunął się z rękawa ostry kunai. A ona nie wiedziała co zrobić.

Jakież to to nieporadne.

Natomiast partner tamtego tam, skinął tylko z aprobatą głową. Za to mięśniakowi z tyłu najwyraźniej znudziło się czekanie i sam zaczął działać: chciał złapać tą małą w pasie i pewnie podnieść, albo wrzucić do wozu, który mieli nieopodal. Chociaż jedno wiązało się z drugim...

Ale zanim ten geniusz zdążył to zrobić, dostał od niej pięścią w twarz. Nawet nieźle odjechał do tyłu, chociaż poza tym nic szczególnego mu się nie stało.

Ten z przodu stracił kunaia. I jeszcze nie ominął go solidny kopniak w brzucholca.

Ale przynajmniej koleś koło niego szybko się ogarnął i zaczął momentalnie wykonywać pieczęcie. To chyba... do sztuki stylu wiatru.

Cóż, mają szczęście, że nie weszli do mojej części lasu. Bo wtedy, to już by mieli porządne kłopoty, no ale co tam...

Nie ma co gadać, bo nic się jeszcze nie wydarzyło.

Ej, czyżby przez tą chwilę sytuacja się trochę zmieniła? Kto wam pozwolił się ruszać, kiedy ja nie patrzyłem?!

No dobra. Sprawa wyglądała teraz tak, że ta dziewucha... Co?

Stała teraz najspokojniej w świecie, wykonując "gest pokoju". Uniosła ręce wyżej, czyli że się poddaje.

Szkoda. Chciałem pooglądać, jak któreś z nich dostaje bęcki, choć prędzej czy później padłoby na nią. No ale teraz, ten grubas z tyłu złapał ją za obie ręce, wykręcając je przy tym trochę, i pchnął ją w stronę tego ich "wozu".

Dziewczyna widocznie podniosła się, ale chyba z czyjąś pomocą. Ale co tam się...?

No dalej, przypatrz się dokładniej...

Aha. Wygląda na to, że ktoś czekał na nich w wozie. Albo... za wozem, z tego co teraz robią.

El Mięśniakos, łapie teraz za takie dwa drążki przyczepione do przodu wózka.

No tak, głupek ze mnie. Nie pomyślałem, że ta czwórka nie ma żadnego konia, albo czegoś tam innego.

Ale przynajmniej mają tego grubego.

No dalej, podnoś szybciej ten wóz... Ok, masz. Teraz... Ale właściwie to czemu ja tak dziwnie nawijam? Eh, nieważne.

Co to za jakieś krzyki? Co tamże się znowu wyprawia?

No dobra, dziewczyna zaciska powieki i chyba zaraz się rozbeczy. Ale najpierw wyrywa się ze słabego uścisku trzymającego i rzuca w stronę tego ninjy, pod wielkim drzewem.

- Lee! - drze się. - Wstawaj. Obudź się! - Potrząsa nim, ale poza tym nic się nie dzieje.

A tamci czterej znowu wyglądają na zdenerwowanych... czyli pewnie jak zawsze.

- Eh - warknął czarnowłosy. - To idziesz z nami w końcu po dobroci czy nie?

- Nie! - odpowiada natychmiastowo dziewczyna. Po jej twarzy płyną łzy. - Jego też zabierzcie! - gada wcale już nie tak pewnym głosem.

Właściwie, to brzmiała jakby miała się za chwilę załamać, tak jak przypadkowe krzesło, na którym usiadłby tamten gruby.

Rudowłosa patrzyła na nich wystraszonymi oczami, trzymając ręce na swoim, lekko nie w kontakcie, koledze.

W końcu szefunio tej grupy skinął głową na dwóch ludzi, którzy podeszli do tamtych pod drzewem. Shinobi wiatru zabiera nieprzytomnego w zielonym kostiumie. A ten niski, łapie dziewczynę i ciągnie ją w stronę... No chyba sami wiecie którą.

I powoli odjeżdżają...

Moje zdanie na ten temat? Eh... mówiłem, że głupia. Skoro nie był im potrzebny ten jej koleżka od razu, to pewnie gdzieś go po drodze wyrzucą, albo gorzej.

No nic. Trzeba się zbierać. Idę za nimi.

Teraz już sześcioro przejeżdżają znaną mi trasą. Uj, niedługo zacznie się zabawa, jeśli przedtem nie zawrócą, a na to nie wygląda.

Troje na wozie, dwóch pod wozem... No dobra, nie, jeszcze nie. Dwóch obok wozu, a jeden ciągnący wóz.

I ten... O! Przytomny chłopak na wozie chyba zamierza się odezwać!

- No więc... - zaczął niepewnie - dlaczego to zrobiłaś?

Rudowłosa i rudowłosy - fajnie się dobrali.

- Hmm? - Spojrzała w jego stronę, jakby wyrwana z zamyślenia. Tu się nie ma co zastanawiać! Lepiej nie odpowiadać porywaczowi. - Ja... po prostu mi zależało. - No jasne. Albo mnie zignoruj. Jak tam sobie chcesz!

A ty chłopie, co tak się dziwisz? To normalna odpowiedź.

Chociaż ja sam też tego nie rozumiem, bo mi tam na was wcale nie zależy.

- Czyli... - Chłopaku, weź się w garść - to jest twój przyjaciel?

- Tak - zaśmiała się lekko.

No a czego on się spodziewał? Raczej nie powiedziałaby, że "zwykły kolega"! Lekcja pierwsza: żadna dziewczyna w obecności nieprzytomnego chłopaka tak nie mówi!

Uuu... a teraz, dramatyczna chwila milczenia...

- A... gdzie w ogóle jedziemy? - No tak, najlepiej dziewucho z bańki spytać.

- My? - Człowieku, pogrążasz się... - Do...

Nawet nie chcę tego słuchać! Dobra, popatrzę sobie na teren.

Ooo... jesteśmy coraz bliżej MOJEJ części lasu.

No nic. Trzeba się chyba przygotować.

Dwie minuty, jedna... No dalej grubasie! Bo jak dalej się będziesz tak wlekł, to mi odliczanie popsujesz!

I... Jest! Granica przekroczona.

Czas zabierać się do roboty. No bo to w końcu mój teren, nie? A więc...

- Sztuka wody...!

-------------------------------------------

W sumie to wiecie co? Nawet fajne to poprawianie swoich dawnych prac. Ja to chętnie mogła bym być betą.

A tak ogółem nawiązując do opowiadania, to nawet jakiś wyszedł charakterek tego gościa.

Nawet wymyśliłam mu technikę... ale jej tu nie dałam.

Dobra, czas się już żegnać.

A, i jeszcze jedno, wymyślicie jakieś imię dla opowiadającego gostka? Będę wdzięczna.

Pozdrawiam, prawie o północy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro