~*~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Dla mojej urokliwej, walentynkowej księżniczki.
Uwielbiam Cię, 
 jeonday ♥



  ♥  ♥ ♥ 


Wiotkie obłoczki, zabarwione na słodki, energetyzujący pomarańcz, sunęły po ciemniejącym niebie, spychając słońce coraz niżej, tuż ku zakrzywionej linii horyzontu, której kształty terroryzował swoimi czarnymi oczyma, dwudziestojednoletni mężczyzna. Przypominające węgiel paciorki nieznacznie poruszały się, jakby chcąc obrysować nachalnymi kreskami kontury budynków, zaburzających jego perfekcyjną wizję wieczornego wydarzenia. Był niezadowolony, wręcz sfrustrowany, nawet więc coś z pozoru tak nieznacznego, jak figury wieżowców, w tym momencie doprowadzało go do furii, naprawdę bowiem pragnął ujrzeć zachód niczym z bajki. Potrzebował tego, by się rozluźnić, by dać upust emocjom rozsadzającym muskularne ciało od wewnątrz, rozrywając organy na strzępy ogromem namiętności. Poruszeniem, które mieć miejsca nie powinno, nie było bowiem kompatybilne ani z jego stylem życia, wypracowanym przez lata młodości, ani z poglądami, których zmieniać nie chciał. W końcu zauroczenie to słabość, a on słaby nie był. Życie jednak kolejny raz sobie z niego zakpiło, szkoda tylko, że aż w tak dotkliwy, bolesny sposób.

Jego wąskie wargi kolejny raz napotkały na zęby, pozwalając im na dewastowanie wycieńczonych połówek z coraz większą zapalczywością, jakby miało to ocalić jego duszę przed katuszami, na które sam siebie skazał, chociaż nieświadomie. Niestety nie pomagało to nawet minimalnie, dlatego odchylił głowę, pozwalając ciemnym kosmykom na poddanie się powiewom zimnego powietrza, by chociaż ono uciszyło gorąc bijącego serca i kotłujących się w mózgu myśli. Tylko chwilowy chłód mógł go oczyścić. Może i na sekundę, nietrwale więc i niesatysfakcjonująco, jednak desperacja sięgała u niego wszelkich granic, a nawet moment bez nieprzyjemnych szpilek lepszy był, aniżeli zadręczanie się bez możliwości odetchnięcia. Ta mała szkarada całkowicie go bowiem zdusiła, męcząc płuca i zapychając usta, by każdy haust powietrza napotkał przeszkodę. Bezczelnie uwiodła go, motając w głowie niczym demon, cholerna pokusa, pasjonująca używka. Bez niego powoli nie dawał rady funkcjonować, ograniczając swoje reakcje do wzdychania z zachwytu nad cudownością jasnowłosego anioła. Cherubina wypełnionego piekielnym urokiem, ukrytym pod serafickim uśmiechem pełnych warg, subtelnym spojrzeniem kawowych oczu i cudownym, niczym liryczna pieśń, głosem. Kim Taehyung zwyczajnie skrywał prawdziwie kuszące cechy pod płachtą niepozorności, by uwieść wszystko to, co było do zwabienia i uzależnić od siebie biedne, nieświadome dusze. Te mniej biedne również, nie bywał wybredny, gdy szło o zniewolenie.

— Szlag by cię, paskudo...

Herkulesowe ciało uniosło się, dając obolałym od siedzenia pośladkom odpocząć, po czym skierowało się w stronę niezbyt ostrego zejścia z średnio wysokiej górki, na której ciemnowłosy spędził ostatnie kilkadziesiąt minut, może i parę godzin. Czas przestał mieć znaczenie, gdy jego umysł bujał się po obłokach wspomnień i niechcianych myśli, nieprzyjemnych odczuć i jeszcze gorszych pragnień. Był zbyt zaabsorbowany wzniosłymi problemami, które nie powinny napotkać jego osoby. Jeon w końcu, to Jeon. Tak bestialskie hańbienie nazwiska zasługiwało na wieczne potępienie. Ewentualnie na zniszczenie wszelkich powodów udręk.

Zdecydowanie musiał uciec od jasnowłosego demona.


~*~


Ciemnowłosy spojrzał przez ramię na idącego w jego stronę mężczyznę, odrobinę wyższego i zawadiacko uśmiechniętego. Pomiędzy jego ustami tkwił pet ledwo tlącego się papierosa, którego nie wiadomo czemu nie wypluł na beton, a ciągle męczył, chociaż filtr zapewne parzył już popękane, pełne wargi. Jungkook tylko uniósł brew, zaraz wracając spojrzeniem do znajdującej się naprzeciwko grupy, działającej mu na nerwy już od dłuższej chwili, zaciskające się bowiem na poręczy palce już zbielały, a wypchany językiem policzek lada moment mógł się przedziurawić przez nadmierną siłę. Ekspresja jego twarzy również nie pozostawiała złudzeń, co do aktualnego stanu, dlatego nowoprzybyły tylko klepnął go po ramieniu, w końcu pozbywając się cuchnącego ogryzka z ust.

— To oni?

— Tak — burknął, odgarniając z czoła grzywkę, a chwilę potem dość żwawym, chociaż nieprzesadnie szybkim tempem, ruszył w stronę widocznie rozbawionych gagatków.

Nie miały miejsca żadne zwroty grzecznościowe, miłe ukłony czy uwagi na temat wybornej pogody. Potężna pięść ciemnowłosego mężczyzny wyprzedziła każde słowo, witając się z orlim nosem najbliżej stojącego, którego toporne ciało zachwiało się, lecąc do tyłu, wprost na równie męskich kompanów. Cała sytuacja rozgrywała się jak na przyspieszonym filmie. Tryskająca krew, szczęk ubrań, odgłosy łamiących się kości i wyrywanych włosów, latających dookoła za każdym razem, gdy jakieś paluchy odnalazły drogę do rozczochranych kosmyków. Uwaga każdego z mężczyzn skupiona była tylko i wyłącznie na rozkwaszeniu przeciwnej drużyny, wykorzystując przy tym całą siłę. Nie istniało dla nich słowo 'skrępowanie' czy 'umiar'. Wykreślili je dawno, wchodząc na ścieżkę dość hultajskich przeżyć i niepewnego jutra. Być może bowiem krwawiąca szczęka nie była rozkoszą sama w sobie, jednak adrenalina buzująca w ich ciałach, chęć wygranej i zaznaczenia swojego terytorium, stanowiła największą przyjemność dla tej części świata. Szczególnie wtedy, gdy w grę wchodzi honor i godność, najważniejsze dla samców wartości. Nic więc dziwnego, że nawet pomimo podbitych oczu, połamanych żeber czy porozcinanych policzków, walczyli dalej dzielnie, sapiąc i dysząc nagminnie. Chociaż ruchy każdego stawały się mniej precyzyjne, to zapalczywość w ich oczach mówiła sama za siebie, że nie odpuści żaden, dopóki tylko istniała w nich siła do tego, by się zamachnąć i wyzwać kogoś od miękkich kutasów, skurwysynów czy pospolitych kurw. W końcu to było życie. Najlepsze z możliwych. Takie ich.

— Ty ob-opppsrany gnoju... Ja-ja ci ku-kurwa dam! — Czerwona szczęka Jungkooka zabłysnęła, gdy wciągnął ustami powietrze, rzucając się na swojego przeciwnika, który nie potrafił już utrzymać się na nogach, bo jego ciało niebezpiecznie odchyliło się do tyłu. Ciemnowłosy widząc to, chociaż z jego myśleniem aktualnie nie było zbyt dobrze, szare komórki zostały bowiem zastąpione przez żądzę mordu, uśmiechnął się szeroko i już miał unieść nogę, by go skopać, jednak dźwięczny głos zaatakował jego uszy niczym wiertarka.

— Boże, Jungkook!

— Rany boskie...

Niemal w tym samym momencie wielkolud zaprzestał ataków i szybko się wyprostował, odwracając w stronę lśniącej postaci, która niczym niewinna sarenka podskakiwała, biegnąc w ich stronę. Rozjaśniane, nieco sianowate kosmyki zostały rozwiane przez napływ powietrza, obnażając całkowicie piękne, rumiane policzki, szerokie czoło i rozchylone usta otoczone malinowym wiankiem. I chuj strzelił wszelkie jungkookowe wojny.

— Stokrotko...

Mężczyzna nie rozumiał jak to się stało, że wypielęgnowana dłoń znalazła się na jego brudnym policzku, a on sam nieco oddalił się od bójki, która niemalże w tym samym momencie się zakończyła, a trupy runęły na podłoże, dysząc i wijąc się z bólu. Ba, on w tym momencie nawet nie pamiętał, czy jest człowiekiem, czy może tchórzofretką, cała męskość bowiem ulotniła się z jego ramion, przeobrażając samca alfa w sierotkę potulnie czekającą na reakcję swojego pana. Króla jego serca, głaszczącego go i jęczącego na nieodpowiedzialność dryblasa.

Jungkook naprawdę nie wiedział, dlaczego wystarczyło jedno słowo tego małego chłopaka, by tracił rozum i wszelkie samcze przywary. Nie potrafił przy nim się awanturować, wszelkie bójki kończyły się od razu. Nawet piwa odmawiał sobie i odsuwał kufle na bok, gdy tylko Taehyung raczył przekroczyć swoją świętą stopą próg baru jego dziadka, uśmiechając się w ten najpiękniejszy, anielski sposób. Nie musiał rozkazywać, by skamieniałe serce rwało się i czyniło to, co mniejszy mógłby chcieć. Nawet jeśli było to robione na oślep i nie miał pojęcia co czynić, by go zadowolić, to starał się jak pies, który potrzebował właściciela do egzystencji, a byle jaka pochwała stawała się sensem zwierzęcego istnienia. Tak też było i teraz, gdy ze spuszczoną głową przytakiwał na ataki i krzywdzące słowa o swojej domniemanej głupocie i nieodpowiedzialności, przeplatane czułym głaskaniem zakrwawionych policzków i opuchniętych warg. Zwyczajnie był pizdą. Uległą, przerośniętą i pragnącą uwagi tego maluszka pizdą.

— Nienawidzę tej agresywności, jak możesz się tak zachowywać... Niby taki dorosły, a wdaje się w sprzeczki jak dzieciak. — Jasnowłosy skrzywił się i złapał Jeona za nadgarstek, ciągnąc go w tylko sobie znanym kierunku. A brunet? On nawet nie śmiał się wyrwać, potulnie drepcząc swoimi wielkimi stopami, wzdychając cicho na widok pięknego karku i kawałka ramienia, które niesfornie rozchełstana koszulka obnażyła, prezentując cynamonowy raj, przy którym mięśniak chętnie spocząłby, oddając życie za choćby muśnięcie tego słońca. W tej chwili naprawdę jego bure myśli odleciały. Wieczorne marzenia o odrzuceniu anioła zniknęły i naprawdę miał ochotę teraz wyśmiać siebie za tak odważne wywody. Jak bowiem taka ścierka jak on, mogłaby opuścić swoje małe cudo i zostawić je samo? Czemu w ogóle przez pustą łepetynę przemknęła głupkowata, pozbawiona sensu idea, że ma jakiekolwiek prawo rozprawiać o czymś tak nie będącym w jego kompetencji, jak zrzucenie niewoli? Może i będąc w pojedynkę z niezbyt pofałdowanym mózgiem, posiadał coś na wzór wolnej woli, jednak powinien wiedzieć, że wystarczyła świadomość, że Tae był w pobliżu, by przeobrazić swoje myśli całkowicie, wrzucić je w inny wymiar. Przypominało to chorobę psychiczną, gdzie z jednej strony nie chciał się upokarzać swoim niespełnionym uczuciem, z drugiej zaś tylko ono sprawiało, że żył i cokolwiek czuł.



Jungkook od zawsze należał do dziwnych osób. Nie kochał nikogo, poza sobą, nikim się nie przejmował. Stanowił centrum swojego świata i nie dopuszczał do siebie myśli, że ktokolwiek kiedykolwiek może naruszyć piękną i bezpieczną bańkę urojonego szczęścia. Imprezy, alkohol, rozpieszczanie samego siebie - stanowiło to jedyny cel i chociaż jak na te czasy był całkiem wykształcony, to nieczułość i skostniałość mężczyzny była wręcz odrażająca, a paskudny charakterek tylko dopełniał żenujący obraz umięśnionej rozpaczy. Nikt bowiem znieść nie mógł jego przechwałek, wiecznego zgrywania się i chęci bycia najlepszym. Czy to wierszyk w podstawówce, czy szkolne przedstawienie kilka lat później, we wszystkim pragnął górować, pokazując każdemu, że da radę. Był cholernym narcyzem, a w połączeniu ze skrywanymi cechami, stanowiło to mieszankę wybuchową, mogącą w każdej chwili spalić wszystko i doszczętnie zniszczyć, bowiem nie chwalił się tylko jedną swoją rysą, która niszczyła wszystkie pozostałe atrybuty, pozostając ciągle w ukryciu.

Jeon Jungkook był cholernym romantykiem.

Tak piekielnym i wielkim, że praktycznie płakał nad swoim ideałem, nad śliczną księżniczką, która nie wiadomo kiedy wtargnęła do jego życia, rozwalając je niczym rozbrykany konik w sklepie z porcelaną. Tak bardzo bowiem pragnął pięknej miłości i silnego uczucia, że teraz sobie z nim nie radził i bał się, że nadszarpnięcie tej nietykalnej granicy przysporzy mu samego cierpienia. Taehyung go w końcu nie chciał i traktował jedynie jak powiernika myśli.

A Jungkooka to niszczyło.



— Jak można być takim burakiem, by wdawać się w bójki z bandą popierdoleńców. Twój ptasi móżdżek czasami doprowadza mnie do szału, psi wymoczku.

I się zaczęło, chociaż prawdę powiedziawszy Jeon nie miał zamiaru narzekać na liczne obelgi. Przywykł do wybuchowego charakteru swojego malucha, jego zmarszczonego noska i wypluwanych z prędkością światła słówek, niekoniecznie przychylnych. Podobało mu się, gdy ten wycierał jego skórę nasączonym wodą utlenioną gazikiem, nie przejmując się dokuczliwym szczypaniem, jednocześnie patrząc na niego ze współczuciem i pogardą, co w zasadzie całkowicie oddawało istotę tej opalonej bestyjki. Tym wszystkim bowiem uwiódł bruneta, doprowadzając do obsesyjnej fascynacji, pożądliwej sympatii wypełnionej zachłannością.

Kochał w końcu te wyzwiska.

Kochał odrzucanie jego wzgardzonego kilkakrotnie serca.

Kochał wszelkie krzywdzące słowa, wedle których pozostawał tylko nieistotnym osobnikiem, który służyć miał duchowym potrzebom rozmowy.

Kochał to, że czasami wylewał łzy, gdy ten wykasowywał go ze swojego życia w chwili słabości, nazajutrz wracając i mówiąc coś urokliwego, przez co na nowo tracił głowę.

Kochał w nim po prostu wszystko, bo nie potrafiłby nienawidzić jakiejkolwiek cechy, która przynależna była temu słodkiemu umysłowi, pełnemu mądrości językowi i strunom, raczącym jego zmysły najpiękniejszą muzyką i poezją.

Dlatego też zauroczony siedział, słuchając wszystkiego, co tylko te kuszące wargi były mu w stanie zaoferować. Spijał z nich każdą literę, nawet niekoniecznie reflektując, co dokładnie ona znaczyła. Był w amoku i naprawdę nie chciał z niego wyjść, jednak jasnowłosy nienawidził ignorancji, chwilę później mógł więc poczuć szturchnięcie, a piękna twarz wykrzywiona została w grymasie oburzenia. Jungkook znowu sobie nagrabił.

— Ty masz mnie naprawdę gdzieś!

— Nie mam, koteczku. Jestem wiernym sługą, nie śmiałbym nigdy nastąpić ci na odcisk — szepnął, odbierając od chłopca woreczek z lodem. Trans całkowicie wymazał z jego pamięci moment zajęcia miejsca na krześle w kuchni starszego. Nie było to jednak żadną nowością w jego życiu, działo się wręcz nagminnie.

— Masz! Pewnie rozmyślasz sobie o jakiś puszczalskich dziwkach, a moje gadanie przedrzeźniasz, nazywając w głowie bezsensownym nawijaniem. — Zarumienione od złości policzki nadęły się, a Jeon ostatkiem sił powstrzymał dłoń przed spoczynkiem na słodkiej bułeczce. Irytowanie Tae nie mogło mieć miejsca. Nie teraz.

— Moje myśli, od naszego pierwszego przywitania, kręcą się tylko i wyłącznie wokół ciebie, mówiłem ci to wiele razy.

— Nie wierzę ci, pewnie mówisz to każdemu, alfonsie.

Jungkook westchnął wiedząc, że znowu poruszają nieszczęsny temat, który Kim umiłował sobie, gdy szło o wszelkie sprzeczki.

— Uwierz więc — odparł, patrząc na ciałko, które uwijało się koło umywalki, pod którą wyrzucone zostały kawałki wacików umorusane krwią. Taehyung był dzisiaj wyjątkowo ruchliwy, jednak postanowił póki co go o to nie wypytywać, w końcu i tak nie uzyskałby informacji.

— To niewykonalne, bo ci nie ufam. Zbyt wiele cech jest w tobie kłopotliwych, daruj więc sobie.

— Kiedy ja naprawdę jestem całkowicie tobą zafascynowany. Gdybyś mi pozwolił, to zrobiłbym dla ciebie wszystko.

— Jungkook...

— Spójrz na mnie czasami inaczej, nie jestem w końcu tylko dupkiem, a zauroczonym facetem. Uwierz, że...

— Cholera jasna, zamknij się już!

Długie palce Taehyunga zacisnęły się na opakowaniu apteczki, a chwilę później chłopak odwrócił się, łokciem zrzucając z kuchennego blatu miseczkę, która zbiła się w momencie uderzenia o wyłożoną drewnem podłogę. Odłamki porozrzucane zostały po całej posadzce, docierając nawet do odzianych w ciężkie buty stóp Jungkooka, który poderwał się, szybko podchodząc do mniejszego. Taehyung w końcu rzadko kiedy coś upuszczał, był na to zbyt perfekcyjny.

— Kochanie? — Położył dłoń na jego drobnym ramieniu, a jasnowłosy tylko wciągnął ze świstem powietrze, strącając ją i odchodząc w kierunku szafki, z której wyciągnął miotełkę z szufelką. — Tae? Co się dzieje?

— Nic. Zbiło się, to normalne. — Mniejszy wzruszył ramionami i chciał zabrać się za zamiatanie, jednak Jeon wyrwał z jego dłoni długi kijek, zmuszając sylwetkę do ustawienia się w taki sposób, by ich twarze znalazły się naprzeciwko siebie. Jego przenikliwe oczy wodziły po delikatnie opuchniętych, zapewne przez brak snu, powiekach, pogryzionych wargach i delikatnie drżących dłoniach. Taehyung kłamał, zbywał go, on zaś był przez ostatnie minuty zbyt zaślepiony uczuciem, by dostrzec, że tak naprawdę nie wyglądał tak dobrze, jak zwykle. Fakt, urody mu to nie odjęło i nadal rozpływał się nad perfekcyjnymi rysami swego anioła, jednak bez wątpienia było w nich więcej smutku i lęku. Dopiero teraz to dotarło do jego pustego umysłu.

— Coś jest nie tak, nie spałeś? — Jego wąskie wargi na moment się zacisnęły, Taehyung jednak nawet na niego nie spojrzał, tylko spuścił wzrok i chciał wyrwać miotełkę. Niestety, w starciu z siłą wielkich dłoni Jungkooka szans nie posiadał nawet minimalnych, chociaż odrobinę szarpał i prychał, klnąc pod nosem wymyślnymi epitetami. Dopiero po dłuższej chwili odpuścił i oparł się pośladkami o blat, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

— Nie mogę spać, chyba źle na mnie działa pogoda.

— I dlatego jesteś taki rozdrażniony? To do ciebie niepodobne — stwierdził młodszy, przysuwając się tak, by móc oprzeć dłonie po obu stronach kształtnych bioder. Wiedział wprawdzie, że bliskość taka mogła być niebezpieczna, a on igrał z ogniem, naruszając bezpieczną sferę Kima, jednak nic poradzić nie mógł na tak silną potrzebę, by chociaż nozdrzami dopaść do słodkiego aromatu złocistego ciała i nieco potarganych włosów. Fakt zaś, że złotowłosy nie odepchnął go, nie wyzywał ani nie zaczął się rzucać sprawił, że naprawdę uzmysłowił sobie, że istnieje jakiś tajemniczy problem, którym ten nie chciał się z nim podzielić. Znowu ukrywał swoje uczucia i problemy, przybierając maskę obojętności i zmieniając temat, gdy tylko stawał się niewygodny. Kim Taehyung składał się z wiecznych kryjówek i ucieczek, z ciągłego zbywania i ignorowania wszelkich chęci Jungkooka, by uchylił rąbka tajemnicy i chociaż odrobinę obnażył swoje wnętrze. Tym razem jednak brunet miał zamiar pozostać nieugiętym. Zbyt bolały go smutne oczy jego największego skarba. — Tae?

— Co? — Różowe wargi wydęły się, a mniejszy jakby skulił się pod ostrzałem spojrzenia kawowych ślepi.

— Coś się stało, powiedz mi więc, to ci pomogę.

— Nic się nie dzieje, zostaw mnie — warknął, chcąc się przesunąć na bok, jednak uniemożliwiły mu to ramiona odziane w czarną kurtkę. Skrzywił się na ten widok i odrobinę naburmuszył, jakby chcąc tym samym pokazać, jak bardzo niezadowolony był, jednak tym razem nie działało to na ciemnowłosego. No, może odrobinkę, bowiem tak naprawdę nawet wspólne jedzenie ciasta doprowadzało go do wizualnej ekstazy, niestety na nieszczęście Taehyunga, pozostawał nieuległy w tej kwestii, tylko mocniej zaciskając palce na krawędzi blatu.

— Jungkook, daj spokój.

— Nie dam, bo jesteś dla mnie ważny, a twoje dobre samopoczucie to priorytet. Powiedz mi, bym mógł ci pomóc i sprawić, że staniesz się szczęśliwy.

— Nie dasz rady mnie uszczęśliwić, stokrotko, skończ więc i daj mi posprzątać.

— Sam to zrobię, śmieci nie uciekną, naprawdę — mruknął, przenosząc ostrożnie dłoń na podbródek drobniejszego. Delikatnie go ujął, kciukiem sunąc po drobnej bródce, zmuszając tym samym do tego, by w końcu na niego spojrzał, co pięknolicy anioł uczynił niechętnie, tylko na moment pozwalając sobie na kontakt wzrokowy.

— To nie jest twoja sprawa.

— Wszystko, co tyczy się ciebie, jest moją sprawą. W końcu mi na tobie zależy i chcę dać ci wszystko, co tylko mogę zaoferować. — Nieco powściągliwie przesunął palce na jego szyję, samemu przysuwając się do jego ciała, by za chwilę objąć go i wtulić w swoją twardą klatkę piersiową. Przez moment Tae trwał, nie ruszając się nawet odrobinę, jednak po dłuższej chwili jego dłonie znalazły na ramionach mężczyzny, obejmując go za kark. Ich tak różne ciała splotły się w jedno, a oddechy odrobinę przyspieszyły. Jungkooka przez wzgląd na stres i możliwość dotknięcia swojej pięknej miłości, Taehyunga zaś ze strachu, ale i nieopisanego uczucia. Tego jednak brunet już nie wiedział, nie posiadał bowiem zdolności, by przedrzeć się przez chmarę myśli jasnowłosego. Ba, on nie potrafił wyczytać z niego niczego, co dałoby mu jakikolwiek obraz rzeczywistości, w której ten tkwił. Był zwyczajnie ślepy, bądź to Kim posiadał zdolność maskowania się lepszą, niż on przez całe swoje życie, a przecież zgrywanie się i gra aktorska, to nie było coś, czym by się nie pałał. Wręcz wybornie szło mu kokietowanie i czytanie z ludzi, jak z otwartej księgi, tym samym jednak ukrywając swoje prawdziwe, słabe oblicze. Przy nim jednak wszystko stawało się swoim przeciwieństwem. Męskość przeinacza się w uległość, odwaga w strach, pewność siebie w nieśmiałość wypełnioną niepewnością. Jungkook nie wiedział, o co w tym wszystkim chodziło, był jednak pewien, że nie było to bliskie żadnemu uczuciu, jakiego doświadczył w ciągu tych dwudziestu i kilku lat życia. Wpadł po uszy.

— Zaraz pomyślę, że jesteś we mnie zakochany, fiutku — wymruczał mniejszy, pocierając noskiem o szyję bruneta, który na te słowa odrobinę się spiął.

— Może jestem?

— Ach, nie żartuj sobie w takich momentach, bo stracisz życie.

— Kiedy ja...

— Skończ. — Jego głos przez moment brzmiał zdecydowanie zbyt stanowczo, Jungkook więc tylko odetchnął i mocniej ścisnął drobne ciałko, wtulając nos w pachnące ziołami kosmyki. — Po prostu jeden osobnik chyba nie potrafi pogodzić się z porażką i odrobinę mnie prześladuje...

— Co?

Brunet spiął się i niemal natychmiast odsunął, jednak łapki Taehyunga mocno przyciągnęły go do siebie, na nowo chowając buźkę pomiędzy zakamarkami umięśnionego ciała.

— Nie ruszaj się. I to. Po prostu. Mam wrażenie, że Hoseok mnie podgląda i zagląda do skrzynki na listy, bo koperty są dziwnie wymiętolone, a przecież listonosz by tego nie zrobił, prawda? Poza tym zgubił guzik od kurtki na ganku, a tylko on ma tak okropny gust.

Jeon zacisnął pięści na materiale jego bluzeczki, wypychając policzek językiem. Ciśnienie mu podskoczyło natychmiast, a serce wojowniczo zabiło w piersi. Już miał powiedzieć coś bojowego i wskazującego na jego męstwo, gdy mniejszy złapał go za rękę, zmuszając do rozluźnienia. Pociągnął zaraz za nią, a wielkie cielsko posłusznie podążyło za swoim światłem, tuż do salonu, gdzie spoczęło na kanapie, a mniejszy wgramolił się obok, wbijając krótkie paznocie w wewnętrzną stronę jego dłoni.

— Oglądamy horror?

— Jasne.

I naprawdę oglądali, chociaż Jungkook już snuł piękną zemstę na kimś, kto śmiał zasłonić jego słońce chmurą zmartwień. Wystarczyło kilka słów, by zaczął nienawidzić. By zapragnął kogoś zniszczyć.


~*~


— Ty miękki fiutku! Co ty wyprawiasz?!

Odziane w materiał delikatnych skarpetek stópki, zaczęły hałasować na podłodze mokrego od deszczu ganku, kłapiąc żałośnie, podczas gdy Jungkook okładał delikwenta pięściami, przy akompaniamencie uderzających w skórzaną kurtkę kropli.

Jasnowłosy chłopak stanął na schodkach, zaciskając pięści i z przerażeniem wpatrując się, jak dwaj mężczyźni starają się sprać drugiego i rozwalić możliwie najdotkliwiej. Nie to jednak było najstraszniejsze. Jungkook nigdy nie kontynuował, gdy pojawiał się w pobliżu, tym razem jednak ledwo zwrócił uwagę na swoją miłość, która pierwszy raz nie wiedziała, co począć. Nie tak powinno być.

— Jungkook! Zostaw! — Z jego usteczek uleciał krzyk, Jeon jednak tylko mocniej się zamachnął, tracąc przy tym równowagę i lądując na plecach, wprost do obrzydliwie błotnistej kałuży.

— Zapierdolę cię! — Głos drugiego dotarł do uszu Taehyunga, co tylko bardziej go zestresowało, w końcu należał on do Hoseoka. Blondyn zrobił krok do tyłu, obejmując dłonią drewniany słup, który podtrzymywał stare, trochę spróchniałe zadaszenie. Naprawdę pierwszy raz nie wiedział, co powinien czynić. Tych dwoje nie powinno nigdy się spotkać, a już napewno nie okładać pięściami w jego ogródku. W końcu połączenie byłego chłopaka i stokrotki, to najgorsze, co mogło się przytrafić.

— Hoseok... Kook... Proszę...

— Zginiesz! Ja ci kurwa dam! Nie spojrzysz już na niego! — Jungkook niemal pluł krwią z ledwo zagojonej szczęki, a szatyn z równie wielką zapalczywością warczał i charczał.

— Odpierdol sie, to nie jest twoja sprawa!

— Moja! Nie pozwolę, byś śledził mojego chłopca!

— On nie jest twój, kutasie!

Taehyung zaś cicho stęknął i nie myśląc za wiele wybiegł, wprost w wielkie kałuże, w których zamoczył swoje śliczne stopy, sunąc w stronę walczących zwierzaków. Nie myślał o tym, że może ucierpieć. Po prostu odepchnął ich od siebie swoimi drobnymi ramionami, łapiąc Jungkooka za włosy, by odciągnąć od Hoseoka i wcisnąć w swoją pierś. Pierś, która teraz szalała, chociaż nie wiedział, co było powodem. Strach? Zdenerwowanie? Lęk o piękne grządki z kwiatami? Wściekłość? Nie wiedział, jednak może to zwyczajna kumulacja wszystkiego, wraz z dużą kroplą czegoś dziwnego, co powiększyło się, gdy poczuł, jak ciało Jeona natychmiast się rozluźnia, jakby był jego znieczuleniem. Dziwnym lekarstwem, które uspokajało najgorsze szaleństwo.

Był czymś, co doprowadzało bruneta do takiego stanu, jaki najbardziej uwielbiał. Musiał bowiem przyznać, że ta uległość sprawiała, że chciał go mieć przy sobie. Nawet, jeśli był baranem.


~*~


— Po co to zrobiłeś? Tylko nabrudziłeś mi w domu i obiłeś sobie mordę — mruknął, trąc jego mokre włosy ręcznikiem, by krople nie skapywały na jego mięciutki dywanik, na którym siedzieli, ogrzewając się przy kominku. Od wygonienia Hoseoka i postraszenia go policją, minęło kilkadziesiąt minut, podczas której Jungkook niczym dziecko, które nabroiło w przedszkolu, grzecznie przepraszał i posłusznie poszedł się wykąpać, potem wsuwając na swoje umięśnione pośladki rozwleczone dresy starszego, które na samego blondyna dawno były za duże, przez nietrzymającą dobrze gumkę. Teraz zaś tkwili tutaj, ogrzewając się i popijając herbatę, chociaż brunetowi stawała ona w gardle, przez ogrom stresu, którego się nabawił. W końcu jak miałby wytłumaczyć swojej miłości, że po usłyszeniu, iż ktoś robi mu krzywdę, sam zmienił się w prześladowcę, ciągle pilnując domu, aż w końcu nie napotkał na mężczyznę, którym gardził od dawna. Nie mógł więc nie wykorzystać okazji do pobicia go i odreagowania za wszystko to, co czynił mniejszemu, ale też i jemu. Świadomość bowiem, że ktoś taki mógł kiedyś trzymać za rękę jego bóstwo, doprowadzała go do obsesyjnego szaleństwa i tak naprawdę, to sam nie wiedział, co było głównym powodem dla tego zachowania. Zazdrość, czy lęk? Nieszczęśliwa miłość, czy nienawiść do wroga? Może wszystko jednocześnie? W każdym razie jego dusza płakała nad ogromem żenującej poświaty, w której wręcz się topił i która przenikała go na wskroś, wręcz emanując gorzkim 'jestem frajerem'. Cokolwiek by w końcu powiedział, to i tak skompromituje się w oczach jedynej osoby, przy której by tego nie chciał.

— Bo zobaczyłem jak grzebie ci w listach — burknął tylko, chowając się za wielkim kubkiem, by tylko nie widzieć przenikliwych, czekoladowych oczu ukochanego. Było mu wstyd.

— I? To nie twoja sprawa, Jungkook. Nie musiałeś go bić, to sprawa między nim, a mną.

Jeon skrzywił się i nadął policzki, niczym obrażone dzieciątko, wbijając wzrok w spalające się drewienka. Czy powinien się znowu obnażyć?

— Moja też, bo jesteś moim maluszkiem.

— Nie jestem twój, Jungkook — odparł starszy, odstawiając ręcznik na bok. Opadł pośladkami na dywan, wzdychając cicho i zagryzając wargę, co brunet dostrzegł kątem oka. Zaraz jednak wrócił do ognia, bowiem w razie czego łatwiej będzie mu tam wskoczyć, by spłonąć razem ze swoim niespełnionym, chorym uczuciem

— Wiem, ale ja i tak będę cię zawsze chronił. Nawet wtedy, gdy mnie opuścisz i uznasz, że szkoda ci czasu, na kogoś tak bezwartościowego — szepnął cicho, zaciskając wargi w wąską linię.

— Nie mów tak, nie będzie tak nigdy.

— Przecież mnie nie lubisz.

— Jungkook... — Głos jasnowłosego wypełniony był zniecierpliwieniem, jak i niezadowoleniem, co nawet Jungkook, ze swoimi ograniczonymi zmysłami, mógł wyczuć po tonie niskiego głosu.

— Tak, Tae?

— Wiesz, że cię lubię, inaczej nie wycierałbym ci teraz tych włosów.

— Ale ja lubię cię inaczej, Taehyung. Wiesz o tym przecież.

— O, moja piosenka! — Mniejszy wręcz poderwał się, ignorując całkowicie wyznanie młodszego, przez co ten poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu. Po co w ogóle pozwalał swoim słowom na wypłynięcie? Dlaczego w ogóle się wkopał w coś takiego i pozwolił sercu na zabicie inaczej, niż dotychczas? To było niezdrowe i wiedział o tym od początku, pchał się jednak niczym ćma do światła, pragnąc poczuć trochę ciepła. Uczucia, które nie miało szans na rozkwitnięcie w środku drugiego.

— Zatańczmy!

Nie czekając na choćby jedno słowo, Taehyung złapał Jeona za dłonie i pociągnął ku górze, zaraz obejmując jedną dłonią jego ramię, drugą zaś splatając z szorstkimi palcami. Chwilę później delikatnie się poruszył, a Jungkook nie mógł uczynić niczego innego, jak tylko przyciągnąć go ku sobie i ująć drobną talię, głowę zaś oprzeć na ramieniu, by nie widzieć tej pięknej twarzy, która doprowadzała jego serce do histerii. Zamknął tylko oczy, zaczynając prowadzić mniejszego w rytm spokojnej melodii, nie zwracając uwagi na to, jak koślawie to czynił i jak bardzo deptał stopy ukochanego. Zwyczajnie nie myślał o niczym, jak tylko o tym, by nie rozpłakać się z nadmiaru emocji. Jak bowiem miał teraz funkcjonować, gdy kolejny raz, tak otwarcie i bez emocji, ten odrzucił go, ignorując wszystko to, co pragnął mu zaoferować? Nawet nie miał odwagi spojrzeć mu w twarz, o ile bowiem zawsze żenująco się odsłaniał, tak zazwyczaj bywało to subtelniejsze, teraz zaś wyjawił wprost, że mu zależy i to na tyle dosadnie, że Tae zrozumieć musiał. I tym wzgardził.

— Wiesz, Jungkook... Stokrotki to moje ulubione kwiaty.

— Hm, tak? Dlatego zawsze je sadzisz? — szepnął od niechcenia, starając się nie zmuszać siebie do wyciskania z gardła zbyt wielkiej ilości słów. Mogło to się zakończyć katastrofą.

— Też. Są delikatne, piękne i niewinne. Dokładnie takie, jak miłość, nie sądzisz?

— Chyba tak, nie wiem. Nie znam się na roślinach, wszystkie więdną. — Wzruszył ramionami, mając nadzieję, że ten jeden jedyny raz, Tae przestanie paplać i pozwoli mu na chwilowy odpoczynek od stresu.

— Moja stokrotka chyba też więdnie. To przykre, bo nie sądziłem, że jestem jedyną osobą, która o nią dba. — Palce Taehyunga delikatnie zaczęły głaskać jego włosy, na co westchnął, tylko bardziej wciskając nos w jego szyjkę.

— Skoro jest twoja, to logiczne, że tylko ty możesz się nią zająć.

— Wiem, nawaliłem jako właściciel. Myślisz jednak, że jestem w stanie ją uratować?

— Wszystko da się ocalić, o ile tylko już nigdy więcej o niej nie zapomnisz.

— Spójrz na mnie, dobrze? — Cichy głosik napastował jego ucho, a on z trudem rozchylił powieki i spojrzał na starszego, nie siląc się nawet na przystępny wyraz twarzy. Było mu zbyt źle.

— Hm?

— Muszę podlać moją stokrotkę miłością. Chcę sprawić, że rozkwitniesz na nowo, mój książę.

I Jungkook naprawdę chciałby opisać słowami to, co zadziało się z jego sercem, gdy usta Taehyunga znalazły się na kąciku jego warg, całując je delikatnie i czule. Gdy poczuł na sobie ich miękkość i cudowność, a całe ciało przeszył przyjemny, rozkoszny dreszcz wypełniony miłością, po prostu oszalał, a cholerne, szczypiące łzy uleciały z kącików jego oczu. Czy tak wyglądał raj? Czy wystarczyło muśnięcie, by rozpalił się na nowo? Dlaczego Taehyung sprawiał, że tracił wszystko, nawet rozum?

I ów rozum nie powrócił nawet, gdy odsunęli się od siebie, a mniejszy wtulił się w umięśnione ciało, wzdychając z zadowoleniem.

— Wiesz, wystarczyło zapytać, czy nie chcę być twoim chłopakiem, a nie robić podchody...

— C-co? A chciałbyś? — stęknął, zaciskając paluchy na plecach ukochanego, na co ten dźwięcznie się zaśmiał, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Zapytaj, to się dowiesz.

— Um — burknął, czując jak się czerwieni. Nie potrafił jednak zapanować nad ustami, które cicho szepnęły te męczące go pytanie. — Zostaniesz moją miłością? Moim chłopakiem, moim cudem, moim sensem życia? Moją gwiazdą, serce, fascynacją i obsesją? Moją słodką księżniczką?

— Hm, tak, Kookie. Zostanę wszystkim, tylko nie księżniczką, w końcu mogę być tylko królową.

A Jungkook tylko stęknął niczym psiak i pociągnął nosem, nie wierząc, że wszystko to jest realne.

— Kocham cię, wiesz?

— Wiem, moja wielka bekso. — Starszy zaśmiał się, czochrając jego włosy i składając mały pocałunek na jego policzku. — Aż dziw mnie bierze, że taki samiec alfa zmienia się w grzeczną suczkę, gdy tylko pojawię się w okolicy.

— To twoja wina, Tae... Robisz ze mnie pizdę.

— Lubię to w tobie, nie maż się więc i idź zrobić mi ciasto, bo jestem głodny.

I cóż miał począć Jungkook? Zasmarkany poszedł do kuchni, by babrać się w galaretce, która wyjątkowo nie chciała mu wyjść. Niemniej cóż. Ten jeden raz wyszło mu życie, placek nie musiał.

~Koniec~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro