VI.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z lekkim sercem zamknął za sobą drzwi „Corridor”, które na odchodne zadzwoniły metalowym dzwonkiem wiszącym nad nimi od wewnątrz. Opuszczał to przeklęte miejsce na kolejne szesnaście godzin.

Przeklęte, bo od pewnego czasu wręcz jak na zawołanie zaczęło się dziać.
Zwyzywał w duchu siebie i ten cholerny księżyc oraz wszystkie gwiazdy, które go otaczały, choć były niewidoczne w lato o godzinie dziewiętnastej, bo przecież to od tej jednej, niewinnej prośby na imprezie przyjaciela wszystko się zaczęło.

Zaczęło się dziać.

A mianowicie, raz po razem zdarzali mu się natrętni klienci, wkurwiający mężowie z wymagającymi pomocy specjalisty problemami alkoholowymi przychodzący o bożej godzinie, by zapić swoje smutki oraz coraz więcej rozpuszczonej dzieciarni ze świeżymi legalnymi datami urodzenia, która tak bardzo przypominała mu jego samego z czasów, gdy z zadartym nosem spoglądał życiu prosto w twarz i pluł mu w oczy, po czym brał łyka mdląco gorzkiego bimbru, który jakimś cudem skołował od dziadka Avery.
Nie wiedział, czy miał być bardziej w szoku, czy pod wrażeniem ostatnich wydarzeń. Dotychczas narzekał na wręcz paranoiczną zwyczajność w barze za każdym razem, gdy przychodził czas jego zmiany. Nie wiedział, co się zmieniło; nie chciał wiedzieć, nie chciał wnikać, bo czuł, że z lżejszym umysłem człowiek lżej śpi.

W kilkanaście minut pokonał dystans dzielący go od domu. Już przed wejściem do mieszkania mógł usłyszeć w środku głos i śmiech nienależący do Cassie. Nic by sobie o tym nie pomyślał, lecz ta tajemnicza różnorodność, która ostatnio zastąpiła rutynę, łypała zza jego ramienia na wszystkie aspekty życia blondyna, tak jakby szukając kolejnego miejsca, w którym mogłaby zasiać jakieś perfidne ziarno zmiany i niepewności.

Z fałszywą determinacją otworzył drzwi, zwracając uwagę przebywających w środku osób. W salonie przebywała Cassie z jakimś chłopakiem, który na oko był w ich wieku. Niemal od razu wstali, tak jakby byli dzieciakami, którzy zostali przyłapani na gorącym uczynku przez rodzica.
Nieznajomy był niewiele wyższy od Cassandry, a na jego twarzy gościł zarost przypominający ten u 14-letniego chłopca, który niedawno odkrył świat maszynek i płynów do golenia. Z pod czapki z daszkiem, nałożonej tyłem, wystawały krótkie do szyi proste, brązowe włosy.

– Cam, jesteś w końcu! – uśmiechnęła się Cassie, odchodząc trochę od kanapy i rękoma wskazując na chłopaka, tak jakby przedstawiała jakiś eksponat w muzeum. – To Oliver, poznałam go nad jeziorem.

– Siema – rzucił niezręcznie chłopak. Głos też ma jak 14-latek w trakcie mutacji, pomyślał do siebie Cameron, choć uważał to za zbyt niegrzeczny komentarz, by wypowiedzieć go na głos do osoby, z którą Cassie się "koleguje".

– Siema, Cameron jestem – rzucił do Olivera, nie spoglądając na niego, tylko wieszając plecak na wieszaku, po czym podszedł do chłopaka i uścisnął mu rękę.

Blondyn przysiadł się do nich, na przeciwległym od kanapy fotelu i wsłuchiwał się w to, co opowiadał nowo poznany gość. Cassie wpatrywała się w niego jak zaczarowana; zupełnie tak, jakby znała cały życiorys Olivera i czekała, aż podzieli się ze światem swoją wzruszającą historią.

W ciągu tej kilkunastominutowej rozmowy dowiedział się, że Oli – tak mówiła do niego Cassie – od kilku miesięcy jest na terapii hormonalnej, więc przez testosteron jego głos zaczął się zmieniać, a na twarzy pojawił się szczeniacki trądzik i ten komiczny wąsik rodem z włoskich dramatów. W sumie interesował go nowy kolega. Widać, że przeszedł dosyć dużo, by być w stanie żyć jako on, a nawet ten dziewiczy zarost uważał za swego rodzaju małe zwycięstwo. Na swój sposób imponował Cameronowi swoim zapałem w dążeniu do celów.

Przydałaby mu się taka motywacja w życiu, gdyby faktycznie miał cele, które chciał osiągnąć.

Przeprosił parę i wstał, by pójść do sypialni, bo był dosyć zmęczony wielogodzinnym staniem przy barze, po czym zamknął za sobą drzwi i rzucił się na łóżko tak, jakby nie widział się z nim od wielu lat. Leżąc na brzuchu przymknął na jakiś czas oczy, lecz po chwili wyciągnął z kieszeni spodni telefon, odruchowo kierując się do Messengera.

Na zdjęciu profilowym widniała rozpromieniona twarz dziewczyny o kruczoczarnych włosach. Miniaturka fotografii przy lawinie wiadomości od blondyna wskazywała na to, że Julie odczytała i przyjęła do wiadomości wszelkie niepochlebne wiązanki z jego strony, ale nie kwapiła się do prędkiej – lub jakiejkolwiek, kiedykolwiek – odpowiedzi. Westchnął ciężko i przewrócił oczami, choć wiedział, że brunetka tego nie zobaczy ani nie ponagli ją to do odpisania. Nie dziwił się, że nie odpisała. Nie winił jej za to.

Winił ją za wiele, wiele innych rzeczy.

Widząc szczęście Cassie w towarzystwie Olivera oraz wciąż wesołe zdjęcie profilowe byłej przyjaciółki mimowolnie wrócił do ostatnich sytuacji sprzed kilku dni. Z jednej strony był Brandon Adair – student biologii, jego były obiekt westchnień i najbliższa mu osoba, z drugiej strony był Gabriel Keisling – niemal nieznany mu dziewiętnastolatek, który oczarował go od momentu, w którym się poznali. Na swój sposób równie namieszali mu w życiu, przez co był teraz zmuszony do takich głębokich przemyśleń, których nienawidził, bo często wprowadzały go tylko w niepotrzebny zły humor.

Na chwilę zapomniał o losowej dziewczynie z aplikacji randkowej, bo szczerze uważał, że nie było czego wspominać. Seks był mocnym 4 na 10, a on nie zamieni już z nią prawdopodobnie żadnego słowa w życiu, choć podczas spędzonych chwil szeptał jej do ucha czułe, nic nie znaczące słówka, od których robiła się wręcz mokra. Ona może liczyła na coś więcej, ale przecież on nie chciał miłości. Chciał tylko zwykły flirt.

Przewrócił się na plecy, obserwując zgaszone ledówki, które jeszcze kilka dni temu tańczyły w rytm piosenek puszczonych przez ciemnoskórego bruneta i uśmiechnął się lekko, bo dobrze wspominał czas do momentu, w którym Brandon stał się nieco bardziej wylewny ze swoimi na nowo obudzonymi uczuciami wobec życiowo niezdecydowanego blondyna. Musiał przyznać, choć nie znosił zgadzać się z własnymi myślami, które wytykały mu słabości – przestraszył się słów bruneta. Przestraszył się, że znów wpadnie w to samo, co kiedyś, a on – jak na każdego człowieka przystało – na swój sposób bał się nieznanego i nie chciał burzyć swojego domku z kart, który zresztą i tak lęgnął w gruzach, a jemu pozostało tylko patrzeć.

Takie to było... ironiczne. Dopiero co modlił się do wszystkich znanych mu bóstw, gotów wręcz odpukać w niemalowane, unikać czarnych kotów oraz bać się liczby trzynaście, byle tylko coś w jego życiu się zmieniło. Teraz żałował, bo jego życzenia się spełniły, a on niebardzo wiedział co ma o tym wszystkim myśleć.

Najlepiej nie myśleć wcale, chociaż to nie takie proste, pomyślał, przymykając oczy i wsłuchując się w donośną dyskusję dochodzącą z salonu.

•••

Podczas zakupów Cameron zmieniał się wręcz w czterdziestoletnią matkę z trójką głośnych i wymagających bachorów oraz niespełnionymi ambicjami w kierunku jogi. Kilkukrotnie sprawdzał daty ważności, wartości odżywcze oraz – co najważniejsze – ceny wszystkich podniesionych produktów, a po dokładnych oględzinach i ocenie przez krytyka jakości (Camerona) lądowały w jaskrawożółtym koszyku spoczywającym na jego przedramieniu niczym torebka szesnastolatki.

Pasowało mu to, choć Cassie miała często niezły powód do wytykania mu jego zachowania, gdyż stawał się niezwykle defensywny w kwestii doboru produktów i musiał zawsze postawić na swoim.
W tym miesiącu jedli za jego wypłatę, więc do niego należał zaszczyt zrobienia zakupów, na które blondynka nie lubiła z nim chodzić na skutek wyżej wymienionych powodów.

Rozglądał się nieco zbyt gorączkowo po stoisku z warzywami, nie mogąc nigdzie znaleźć zielonej papryki na którą miał ochotę od jakiegoś czasu. Westchnął teatralnie i wziął czerwoną paprykę, po czym włożył ją do koszyka obok wszystkich innych rzeczy, które chciał kupić.

– No ja chyba tu kogoś zapierdolę – usłyszał za sobą potok niecenzuralnych słów, przez który jakaś losowa staruszka wzdrygnęła się. Wyglądała, jakby powstrzymywała się wszystkimi siłami, by się nie przeżegnać. Z ciekawości odwrócił się i spojrzał w kierunku jegomościa z niewyparzoną gębą, który nie krył wściekłości oglądając lodówkę z niezdrowym chłodzonym żarciem. Uśmiechnął się nieco widząc, jak wcześniej wspomniana staruszka oddala się nie oglądając się za siebie. – Jakie, kurwa, sześć dolarów za jebaną zimną pizzę?

Cameron pokręcił tylko lekko głową i podszedł do bruneta patrząc na lodówkę, w którą chłopak wwiercał swój ciemny wzrok.
Nieznajomy miał niemal czarne, kręcone włosy, bladą skórę oraz był wzrostu Cassie, co wyglądało nieco komicznie.

– Coś się stało? – blondyn spytał sarkastycznie, nie kryjąc rozbawienia w głosie.

– Uwierzysz, że te ćwoki z dnia na dzień podnieśli cenę pierdolonej pizzy? Przecież wczoraj kosztowała cztery! Cztery jebane dolary! Jakim prawem skoczyło do sześciu, ja się pytam? – odpowiedział szybko nieznajomy, gorączkowo gestykulując, zbijając nieco Camerona z tropu. Nie mógł za cholerę się domyślić, czemu to tak bardzo zdenerwowało bruneta.

Widocznie to jednak nie Cam był tym, który miewał największe humorki w czasie zakupów.

Spojrzał tylko na cenę towaru, na której faktycznie widniała śmiejąca się im perfidnie w twarz cyfra sześć.

– Nie ma nigdzie indziej tańszej chłodzonej pizzy? Jakiś... inny sklep? Cokolwiek? – spytał, wzruszając ramionami i marszcząc brwi. Brunet spojrzał na niego jak na skończonego debila, który swoimi słowami zaprzecza wszelkim prawom i normalności.

– A czy widzisz, kurwa, żebym stał teraz w innym sklepie? Widzisz, żebym w łapach miętolił pudełko w innym markecie i klnął na pierdolone ceny u jakichś innych debili? Nie. Jestem tu, w tym sklepie, patrzę na właśnie tę pizzę i narzekam na właśnie tę pierdoloną cenę! – powiedział podniesionym tonem, a Cameron rozjerzał się dookoła, widząc nieco rozbawione i zaniepokojone spojrzenia innych klientów. Blondyn nabrał nieco defensywnej postawy, pozbywając się swojego usposobienia matki na zakupach rodzinnych i stając się wręcz groźnym drapieżnikiem.

– Stary, jaki ty masz do mnie problem? Nie podobają ci się ceny, to odłóż tę cholerną pizzę i wypierdalaj ze sklepu w podskokach, a nie tu ludzi straszysz jak jakiś pieprzony psychopata – odparł poważniejszym tonem, próbując w pewien sposób onieśmielić bruneta swoim dosyć przeszywającym wzrokiem. W rzucaniu przekleństw akurat był równie dobry, co jego rozmówca.
Zdziwił się mocno, gdy nieznajomy stał wciąż przed nim, a jego twarz w żaden sposób się nie poruszyła. Zero reakcji na to jakże poważne ostrzeżenie Camerona. Zero reakcji na groźnego blondyna, wyższego od niego o niemal trzydzieści centymetrów. Wpatrywał się w niego z tą samą złością i zmęczeniem co przed chwilą, gdy wyklinał na pizzę.

– Mój drogi, ze wszystkich osób na tym łez padole, po twojej reakcji zauważam, że chyba ja mam do ciebie najmniejszy problem, a ty musisz popracować nad samokontrolą, jeśli byle gówniarz napierdalający na fast-foody w sklepie był w stanie wyprowadzić cię z równowagi – powiedział bez emocji w głosie, choć Cam i tak wyczuł tę nutkę kpiny. Ale nieznajomy miał rację. Jeśli to był jakiś rozrywkowy show, to on właśnie dał się podejść w ukrytej kamerze przez jakiegoś bladego, niskiego dzieciaka. Chłopak przetarł dłonią twarz, po czym westchnął głośno. – Słuchaj, nie mam sił na jakieś przepychanki z gburem, więc po prostu kontynuuj zakupy albo spieprzaj i daj mi cierpieć w spokoju, bo przez jakiś czas jeszcze nie dam rady się pozbierać po tej pizzy.

Cameron złagodniał nagle, częściowo przez zakłopotanie, które poczuł. Dawno nie był tak postawiony do pionu przez losowego szczyla i w sumie nawet bał się odpyskować, bo widział, że brunet nie miał nic do stracenia, a tacy ludzie są najniebezpieczniejsi. Chłopak wrócił tylko do przeglądania artykułów postawionych na lodówkowych półkach i pod nosem przeklinał, krzywiąc się nieco z każdym zobaczonym produktem.

– To nie ja wyklinam w sklepie na jakieś żarcie – odburknął pod nosem, decydując się na odbicie piłeczki i zwracając ponownie uwagę bruneta. Ten odwrócił się tylko i spojrzał na niego równie zrezygnowanym wzrokiem co wcześniej.

– Widzisz tu dzieci? Nie. Widzisz, żebym był nagi? Nie. Nie demoralizuję ani nie gorszę żadnej młodzieży, więc nie kumam problemu.

Cameron roześmiał się słysząc słowo "młodzieży" padające z ust niższego chłopaka. Brunet złapał ten szczegół, mrużąc oczy, marszcząc brwi i otwierając usta, przez chwilę myśląc nad odpowiedzią. Rozejrzał się tylko dookoła, tak jakby to teraz on myślał, że jest w ukrytej kamerze.

– Mam osiemnaście lat, baranie! – powiedział to z pogardą w głosie tak, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem i dziwił się, że blondyn o tym nie wie. – Fakt, może jestem niski, ale skopałbym ci dupę, gdybym miał do tego okazję, a sam się bardzo grzecznie prosisz.

Blondyn powstrzymywał swój śmiech i spojrzał na niższego chłopaka z kpiną i niedowierzaniem. Ta bezpośredniość nawet w stosunku do zupełnie obcych mu osób dosyć mu imponowała. Brunet nie wyglądał na bardzo złego – ot, ciut zirytowanego, choć nie na Camerona, tylko na wciąż rosnące ceny jego ulubionych produktów.

Tak się zaczęło, choć blondyn nie pozwalał wyprowadzić się ze swojego zakupowego transu. Jednym uchem słuchał narzekań nastolatka, a drugim wszystko wypuszczał, wypatrując kolejnych produktów ze swojej mentalnej listy zakupów. Mimo wszystko pociągnęło się to trochę dłużej, niż planował, przez wciąż narzekającego mu nad głową bruneta, który wybuchał niemalże aktorską wściekłością na widok kolejnych wyższych cen. Blondyn nie robił nic poza przewracaniem oczami, bo po tym pierwszym wybuchu przyzwyczaił się do wylewnej osobowości młodszego.

Rozmowa młodzieńców – a dokładnie monolog bruneta – ciągnęła się aż pod samą kamienicę blondyna, która była dosyć niedaleko od marketu, w którym miał z Cassie zwyczaj robić zakupy.
To "odprowadzenie" nie było planowane. Brunet zrobił to niemal machinalnie, tak bardzo pochłonięty tokiem swoich własnych słów, że nie zauważył, że ich wspólna podróż powoli dobiegała końca. A przynajmniej według "dobrych manier" lub "etyki zachowywania się przy zupełnie obcych ci ludziach, których imienia nawet nie znasz" powinna się skończyć już w momencie, w którym wyszli ze sklepu – ba, w momencie, w którym brunet zbył Camerona przy lodówkach.

– Kurwa mać, jestem trochę spierdolony – powiedział brunet widząc, że Cameron, trochę ignorując chłopaka, zaczynał podchodzić do drzwi starej kamienicy. Blondyn odwrócił się, choć nie dziwił się na bogaty słownik nastolatka. – Bruno Roth. To ja. Nazywam się Bruno Roth. Zapomniałem się przedstawić wcześniej.

Cameron parsknął śmiechem i z małym uśmiechem pod nosem podszedł do Bruna, przekładając zakupy do lewej ręki i prawą wyciągając w jego stronę.

– Cameron Albright – oboje podali sobie ręce. No tak, brunet był zbyt zajęty monologiem, by w ogóle myśleć o jakimkolwiek uprzednim przedstawieniu się. To było tak bardzo w jego stylu.

– Powiedziałbym teraz jakieś marne bzdury o numerach telefonu czy innym gównie, ale przecież istnieje coś takiego jak Facebook, więc w razie jakiejś potrzeby wiesz jak mnie znaleźć. Jeśli kiedykolwiek będzie ci brakować zjeba od narzekania na markety, to daj znać – machnął ręką na pożegnanie i poszedł szybkim krokiem w tylko sobie znanym kierunku.

To był... bardzo dziwny człowiek.

•••

Po całym mieszkaniu roznosił się jeden z najprzyjemniejszych znanych człowiekowi zapachów.

Naleśniki.

Cameron stał w kuchni, przekładając placki z gorącej patelni na talerz, na którym leżała już ich całkiem pokaźna kupka.

– Jak było nad jeziorem? – zagadał dosyć donośnie do Cassie znajdującej się w salonie, by mieć pewność, że dziewczyna go usłyszy. Nie rozmawiali w sumie jeszcze o wszystkich przeżyciach z ostatnich kilku dni.

A było o czym opowiadać.

Cassandra zerwała się z kanapy, przyciszając telewizor oraz poszła do kuchni i oparła się o blat kuchenny. Wzięła jednego naleśnika, który był już w miarę ostygnięty i zaczęła nieco niekulturalnie wpieprzać go gołymi rękoma. Cameron zgromił ją tylko wzrokiem za to, że jadła, gdy jeszcze nie wszystko było gotowe, po czym kontynuował smażenie zanim placek nie zamieniłby się w czysty węgiel.

– W sumie prawie wszystko to samo, co działoby się na typowych imprezach u Avery'ego, tylko z mniejszą ilością osób. To był taki przytulny domek nad jeziorem, miał kilka pokoi. Jestem pod wrażeniem, bo zazwyczaj takie miejsca wyglądają jak powojenne klitki, w których kilka osób umierało jednocześnie. Albo te małe, opuszczone, zaszczane domki z horrorów – parsknęła śmiechem Cassie, kończąc jedzonego naleśnika. – Bawiliśmy się, trochę pływaliśmy, jakiś chłopak prawię się utopił próbując płynąć samemu łódką po jakichś prochach. Ogólnie nie narzekam, poznałam parę osób, spędziłam czas z Dianą i Oliverem i było dosyć ciekawie. W sumie myślą o powtórzeniu tego wypadu. Może tobie też uda się wyrwać z pracy.

Blondyn potakiwał tylko na monolog dziewczyny, przerzucając ostatnie kilka naleśników na talerz i wyłączając gazówkę. Przetarł dłonie ścierką i spojrzał na Cassie, która z podniesioną brwią patrzyła się na niego w oczekiwaniu na coś. Chłopak odburknął tylko ciche "pewnie" i włożył patelnię do zlewu, nalewając do niej wody, bo przecież umyje to później.

– No, a ty... opowiadaj jak u ciebie? Przecież, znając ciebie, raczej nie siedziałeś w domu patrząc się w sufit.

Wnętrzności Camerona nieco poprzestawiały swoją kolejność, bo nie myślał jeszcze nad przebiegiem rozmowy z Cassie.

Powiedzieć jej o wszystkim, czy ominąć część z Brandonem?

Nie mówić jej o Gabrielu? Może nie wspominać o tej losowej lasce z aplikacji?

W sumie czemu miałby jej o tym wszystkim nie mówić? Przecież się przyjaźnią.

Wziął głęboki wdech i westchnął cicho, podnosząc brwi, jakby ze zrezygnowaniem.

– A, wiesz... znalazłem jakąś laskę na apce randkowej, ale chyba za dużo sobie wyobrażała. Nie powinna sobie wyobrażać niczego po tym chujowym seksie – postanowił zacząć niemal na opak od faktycznego toku wydarzeń. Cassie roześmiała się tylko lekko, po czym ponownie z uwagą słuchała blondyna, czekając na kontynuację. – I jeszcze... poznałem takiego ciekawego chłopaka, fajnie spędziliśmy czas, ciekawy gość.

"Ciekawego" i "fajnie" to mało powiedziane, pomyślał do siebie.
Cassie uniosła brew, z niecierpliwością chcąc wysłuchać dalszej opowieści.

– I... napisała do mnie Julie, moja była przyjaciółka... – teraz obie brwi Cassie unosiły się do góry, a jej nieco zaczęły się otwierać – I zaprosiła mnie na imprezę... a tam był... Brandon...

Z trudnością przychodziło mu wypowiedzenie imienia bruneta w obecności blondynki. Nie, żeby stało się coś między nimi, po prostu Cassandra znała ich wspólną burzliwą historię, więc teraz tym bardziej wciągnęła się w wypowiedź Camerona, zupełnie tracąc zainteresowanie innymi sprawami i wpatrując się w niego dosyć przerażająco.

– Nie wiedziałem, że tam będzie. Trochę mnie w chuja zrobiła, bo gdybym o tym wiedział, to bym tam nie poszedł.

– A stało się coś złego? – spytała, wciąż nie opuszczając swojego tajemniczego wścibskiego wzroku z blondyna.

– Pogadaliśmy trochę, a potem... się przespaliśmy. Chociaż... jemu chyba nie przeszło po tym, jak zerwałem z nim kontakt te kilka lat temu.

Cassie wwiercała z przejęciem wzrok w chłopaka.

– O cholera. No to widzę, że twoje przeżycia były chyba nawet bardziej emocjonujące od moich – odbiła się biodrami od blatu, odwracając się plecami do blondyna z planem zabrania kolejnego naleśnika. Blondyn łapie ją za nadgarstki i odwraca do siebie.

– Nie ma jedzenia, dopóki kolacja nie będzie gotowa! – powiedział z lekkim rozbawieniem w głosie, gdy dziewczyna patrzyła na niego niczym proszący kot.

Tak, jak ten kot ze Shreka, pomyślał do siebie Cameron, przez co uśmiechnął się szeroko na samą myśl o Cassie w roli Kota w Butach.

– A jak z tym Gabrielem? Bardzo fajny gość, czy tylko trochę fajny? – spytała, wyciągając swoje chude nadgarstki z uścisku blondyna, po czym szturchnęła go biodrem, odrzucając go lekko w tył i wyciągnęła z szafki talerz, na który zaczęła nakładać kilka naleśników.

Blondyn wzruszył ramionami, lecz zauważając, że blondynka nawet na niego nie patrzy, postanowił się jednak wypowiedzieć.

– Był... spoko. Może kiedyś się jeszcze z nim umówię, ale nie wiem, chłopak wyglądał, jakby miał trochę swoich spraw na głowie.

Cassie przytaknęła, po czym wytarła ręce w tę samą ścierkę, co Cameron i podeszła do niego, niemal rzucając mu się na szyję, którą obdarowała wieloma czułymi, stęsknionymi pocałunkami. Chłopak westchnął tylko, zjeżdżając dłońmi po jej talii i lądując nimi na pośladkach, a następnie przyciągnął ją mocno do siebie.

– Wiesz co? – spytała, odsuwając twarz od jego szyi, przeskakując wzrokiem między jego oczami i ustami. – Stęskniłam się za tobą.

Blondynka włożyła chłopakowi dłoń pod koszulkę, na co on lekko wzdrygnął się z powodu jej chłodnego dotyku. Uśmiechnął się nonszalancko i podniósł dziewczynę za uda, zanosząc ją do sypialni.

Teraz nie liczyło się dla niego nic innego, niż ten zwykły flirt.

A naleśniki... mogą poczekać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro