14. Na krańcu świata

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że muzyczka, którą podlinkowałam, bardzo wpasowuje się w klimat rozdziału. A zwłaszcza w końcówkę ;) Zachęcam do odsłuchania. Jak też zapewne zauważyliście, rozdział jest długi. Ale mam nadzieję, że wynagrodzę Wam to treścią. Zobaczymy;)


Dopiero w powozie Clara w pełni sobie uświadomiła, że Vinzenz faktycznie zabiera ją do Fonte di Luce. Dotychczas zbyt trudno było kobiecie uwierzyć, iż postanowił przedstawić jej swoje ukochane miejsce. Dłonie ubrane w granatowe rękawiczki spoczywały na kolanach, a wzrok skupiony był na mijanych widokach. Hrabina nie znała tych krajobrazów, dlatego też przyglądała im się z jeszcze większą dokładnością, doświadczając coraz bardziej narastającej wewnątrz ekscytacji.

Vinzenz zerkał na żonę i sam nie wiedział, jakich wrażeń doświadczał w tamtej chwili. Czy na pewno odpowiednim krokiem było pokazanie Clarze majątku? Kiedy nad tym rozmyślał, powoli docierało do niego, że pomimo wszelkich wątpliwości, które go ogarniały, trwał w jakimś dziwnym przeczuciu, że chciał to uczynić. Chciał oddać jej cząstkę siebie.

Dama w pewnym momencie uśmiechnęła się pod wpływem cichych słów wypowiadanych przez wyobraźnię, lecz nie była świadoma, że jej lico nałożyło na siebie szatę piękną oraz radosną. A radość ta nie uszła uwadze szlachcica.

— Widzę, że cieszysz się, iż wyjeżdżamy — stwierdził, patrząc na nią i jednocześnie unosząc prawy kącik ust. W jego oczach widniał niesamowity, acz niewielki, nieśmiały błysk, z jakim hrabina zdążyła się już wcześniej zapoznać. Musiała przyznać, że go uwielbiała.

— Rada jestem, że wypocznę — odrzekła melodyjnym głosem.

Nie chciała dawać mężowi do zrozumienia, że bardzo podekscytowała się na spotkanie z Fonte di Luce, dlatego postanowiła trwać w milczeniu. Lubiła napawać się świeżym powietrzem i wdychać zapach wiatru, tak niezwykle wolnego jak niegdyś ona sama. Czy tęskniła za tamtymi czasami splatającymi się z Mais Dorato? Pokręciła przecząco głową. Na samą myśl o tym miejscu odczuwała dreszcze, gdy zaś przypominała sobie o życiu, które niedawno wyciągnęło do niej rękę, miała wrażenie, jakby znajdowała się tam, gdzie powinna, przy mężczyźnie, przy którym powinna. Wkrótce zerknęła na przyglądającego się drodze Vinzenza i wtem dotarło do niej, że nie tylko Fonte di Luce przepełnia ją fascynacją, a także fakt, że on jest tuż obok. W trakcie małżeństwa natknęli się na wiele przeszkód, ranili siebie nawzajem, jednak... jakaś niewidzialna siła powolutku zaczęła pchać Clarę w stronę mężczyzny i pozwoliła rozumieć, że przy nim uczyła się, co oznacza miłość.

Jeszcze kilka tygodni temu trudno było jej to zrozumieć, spojrzeć odważnie w oczy prawdy i posłuchać bicia jej niespokojnego serca. Teraz natomiast ogarniała ją pewność. I to ją niepokoiło. Niepokoiło tak bardzo, że nie potrafiła okiełznać swego ciała, które niezwykle dziwnie zachwycało się obecnością Vinzenza; pojąć oczu, dyskretnie szukających męskiego lica oraz chcących wpatrywać się w nie już do końca; powstrzymać oddechu, co tak prędko przyspieszał wbrew jej woli; uspokoić myśli, co natrętnie biegły za nią z zamiarem usłyszenia pięknego głosu. Jednak przede wszystkim nie mogła zatrzymać ust, ponieważ nazbyt pragnęły skosztować nieznanego dotąd smaku jego warg.

— Za chwilę będziemy na miejscu. — Kiedy Vinzenz wypowiedział te słowa, wóz się zatrzymał, a drzwi wkrótce zostały otwarte przez stangreta. Mężczyzna wysiadł jako pierwszy, wyciągnął dłoń w kierunku żony, po czym oboje znaleźli się na ścieżce prowadzącej do pałacu. Clara rozejrzała się wokół. Wszędzie były pola, drzewa, rośliny, chłopi... Dopiero na samym końcu zauważyła samą rezydencję. Zdecydowanie przyćmiła ją natura. — Podoba ci się?

Tym razem Vinzenz nie okazywał niecierpliwości jak wtedy, dzień po ślubie. O dziwo przyzwyczaił się do niewieścich oczu, nieustannie szukających obiektu, na którym mogłyby się dokładniej skupić.

— Bardzo — rzekła zachwycona. — Zupełnie różni się od Mais Dorato — dokończyła szeptem.

— Słucham?

— Powiedziałam, że bardzo piękna. Oprowadzisz mnie dziś po majątku? — spytała z uśmiechem, chwytając ramię swego męża. Spojrzał na nią zaciekawiony. Dotychczas zawsze czekała na jego gest, a dopiero potem aprobowała jakąkolwiek bliskość. Ale w głębi duszy spodobało mu się to.

— Powinnaś odpoczywać.

— Spacer jest formą odpoczynku — oznajmiła krótko, lecz pewnie.

Willa była duża, aczkolwiek nie tak jak ta, w której Vinzenz i Clara mieszkali na co dzień. Pałac miał pięć pięter, włączając w to parter. Całość porośnięta była bluszczem, co dodawało mu jeszcze większego uroku, w środku zaś rozchodziły się marmurowe stopnie. Ujrzawszy je, hrabinę ogarnęła jeszcze większa fala prawdziwej ekscytacji oraz ciekawości. Tyle wspaniałych rezydencji widziała w swym życiu, ale każdą z nich zachwycała się na inny sposób. Uwielbiała móc cieszyć wzrok pięknem architektury.

— Maddaleno! — Mężczyzna kręcił głową w zniecierpliwieniu. — Maddaleno! — Kobieta nareszcie się zjawiła, a Vinzenz przeszył ją groźnym spojrzeniem. — Powinnaś nas przywitać, nie kazać na siebie czekać — rzekł oschle, po czym nakazał nakryć do stołu.

Nie obrócił nawet głowy w kierunku żony, by sprawdzić, czy podąża za nim, gdyż zbyt roztargniony był niekompetentnością służącej. Lubił porządek, harmonię, ład i perfekcję, a fakt, iż ta zaniedbała to wszystko, nie pozwalał mu skupić się na tym, na czym skupić się powinien.

Clara patrzyła na oddalającą się sylwetkę męża i poczuła się trochę nieswojo. Musiała jednak przyznać mu rację, pokojówka nie mogła bowiem pozwolić sobie na takie zachowanie. Dlatego też w duchu stanęła po stronie Vinzenza. Dłużej się nad tym nie zastanawiając, dogoniła go, aż w końcu oboje znaleźli się w sypialni.

— To tutaj śpisz, gdy nie ma cię w domu?

Mężczyzna ozdobił swe lico wyrazem zdziwienia. Owszem, zdarzało mu się czasem nie wracać do rezydencji w Rzymie, ponieważ bardzo późno kończył wypełniać swe obowiązki, natomiast nie zdawał sobie sprawy, iż Clara rzeczywiście odczuwała jego nieobecność. W końcu — kiedy mogła — lubiła wcześniej chodzić spać, a także wstawała później od niego. Czy doskwierała jej samotność? Czy... Och, czemuż rozmyślał o tym tak zawzięcie? Pewnie o wszystkim dowiaduje się od służby. Nic w tym wielkiego tłumaczył sobie.

— Coś nie tak? — Clara zauważyła zakłopotanie hrabiego i przywróciła go do rzeczywistości, a on przypomniał sobie zadane przez nią wcześniej pytanie.

— Tak, tutaj — odrzekł, po czym wszedł w głąb pomieszczenia.

— Pięknie tu. — Rozglądała się po przestrzeni i podziwiała każdy mebel, każdą rzecz, która się w niej znajdowała. Miała wrażenie, że alkowa odzwierciedla duszę jej męża. W większości udekorowana przedmiotami w kolorach stonowanych, choć ozdobiona także drogocennościami o nieco bardziej intensywnej barwie wydawała się taka jak on.

— To chyba twój zwyczaj, Claro.

— Jaki zwyczaj? — spytała zaciekawiona, dostrzegając na licu Vinzenza zwycięski grymas, jakby właśnie rozpracował jej osobę. Ale ona naprawdę nie wiedziała, o czym mówi. W dodatku mężczyzna miast odpowiedzieć, milczał oraz wpatrywał się w jej zagadkowe spojrzenie. Jakże radował swe serce tym widokiem! — Jaki zwyczaj? — ponowiła, by dociec prawdy. Dopiero wtedy Vinzenz postanowił przerwać ciszę.

— Rozglądanie się po pomieszczeniach, w których się znajdujesz. Nie wiem tylko, czy robisz to świadomie, ale cóż, żyjąc z tobą, dostrzegam, że tak właśnie jest.

— Naprawdę? — Kobieta zaczęła przywoływać w swej pamięci sytuacje, gdy poznawała nowe miejsca, i powoli zaczynała rozumieć, iż faktycznie Vinzenz ma rację. — Nigdy wcześniej tego nie zauważyłam. Chyba... pomagasz mi poznać siebie. — Obdarzyła go niemrawym spojrzeniem, on natomiast przełknął ślinę i rozluźnił dłonie, próbując rozluźnić także całe ciało. Od kilku minut jego mięśnie były zbyt napięte.

— Ty z kolei pomagasz mi poznać ciebie, jako... damę — westchnął wstydliwie. Dopiero po wypowiedzeniu owych słów coś sobie uzmysłowił. „Jeśliś mym mężem, zaczniesz w końcu widzieć we mnie kobietę".

Clara także o tym pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. Nie sądziła, że kwestia wypowiedziana przez nią w złości ponad miesiąc temu kiedyś odnajdzie w sobie moc. Wtedy nawet nie marzyła, by stała się rzeczywistością, gdyż obojętna natura Vinzenza nie pozwalała jej w to uwierzyć. Jednak... ku jej zdziwieniu oraz zadowoleniu marzenie to zmieniło swe imię, zaczęło powoli kiełkować w ich relacji i przekonywać, że może się spełnić. Co prawda, hrabina nie była pewna, czy mężczyzna nawiązał do tamtej chwili, lecz pragnęła myśleć o tym w ten sposób. Radowała ją świadomość, że małżonek stał się jej bliższy niż kiedykolwiek.

— A Antonina? Nie była wystarczającym nauczycielem? — Wróciła do rzeczywistości i usiadła na wielkim łożu, by z dolnej perspektywy przyglądać się Vinzenzowi. On natomiast podszedł do balkonu, otworzył drzwi i wpuścił do pomieszczenia nieco świeżego powietrza. Chwilę potem przymknął oczy.

— Antonina... Znamy się prawie całe życie, ale bez wątpliwości mogę rzec, że jest od ciebie zupełnie inna. Nasza relacja była oparta na szczerej przyjaźni, zaufaniu oraz nucie szaleństwa, jakie wnosiła ze sobą do naszych spotkań. Potem poznała Nathana, on zaczął ubiegać się o jej względy, wzięli ślub i wyjechali do Paryża. Nic z nas nie zostało. — Pokręcił głową. — Antonina przypomina mi bardziej... jak by to powiedzieć? Dobrego kolegę, z którym mogłem pójść na polowanie, rozmawiać o zwierzętach, grać w tenisa. Nigdy nie patrzyłem na nią przez pryzmat kobiety, tak jak na... — przerwał. — Wystarczy. Nie jestem człowiekiem, który lubi o sobie opowiadać. — Kolejny raz zdziwiony był, że tak niepostrzeżenie otworzył się przed Clarą. — Pójdę się dowiedzieć, jak wyglądają przygotowania do posiłku — oznajmił, po czym zniknął za wielkim wejściem, pozostawiając Clarę w towarzystwie mieszanych uczuć.

Starała się interpretować Vinzenza podczas każdej ich rozmowy, ale dlaczego to było takie trudne? Dlaczego raz wydawało jej się, że zaraz powie coś, co rozczuli kobiece serce, a kiedy indziej pozwoli odczuć nieprzyjemne ukłucie, mające przypomnieć jej, że nigdy jej nie pokocha?

— Znów o nim rozmyślam! — Wstała i wyszła na balkon.

Trwała w dziwnym stanie. Stan ten z kolei dekoncentrował ją i sprawiał, że bała się zaznać czegoś, co ją od siebie uzależniało. Czy mogła uciec od bliskości Vinzenza, od patrzenia w jego stronę? Czy mogła zatrzymać kołatające w piersi serce, które mówiło, że miłości nie trzeba się lękać, a tylko dać szansę?

Wkrótce zawołała Agnese, aby ta pomogła jej się przebrać. Musiała pokazać się wśród służby jako zadbana, elegancka pani i pozbyć się odzienia przeznaczonego do podróży. Kiedy pokojówka zawiązywała damie gorset, drzwi do pokoju otworzyły się, a w nich stanął hrabia Castelli. Clara nawet nie drgnęła, wstyd bowiem był jej obcy.

— Wybacz — odrzekł zaniepokojony i prędko wycofał się za drzwi. Próbował wypędzić sprzed oczu obraz, jaki właśnie ujrzał, lecz tak uparcie trzymał się jego świadomości, że mężczyzna zdołał jedynie odczuć ciepło rozpalające jego wnętrze.

Niedługo potem Clara weszła pewnym krokiem do jadalni, gdzie czekał już na nią Vinzenz, siedząc przy drugiej stronie stołu. Wstał, żeby odsunąć jej krzesło, a słodki zapach perfum zakradł się do jego nozdrzy. Zignorowawszy go, zajął odpowiednie miejsce i nakazał służbie obsłużyć siebie oraz swoją żonę. Posiłek zjedli w ciszy, od czasu do czasu jedynie zerkając na siebie dyskretnie. Clara zastanawiała się, jak wyglądało życie Vinzenza, zanim go poznała. Czy miał wiele kochanek? Jego speszenie nawet bawiło damę, aczkolwiek świadomość, że już wcześniej widział zdecydowanie bardziej roznegliżowaną kobietę, wprawiała ją w lekkie poczucie zazdrości. Wiedziała natomiast, że ona nie była inna.

— Dziękuję za towarzystwo, Claro. — Mężczyzna po posiłku przetarł usta serwetką i odstąpił od stołu.

— Pójdziemy na spacer? — spytała prędko, zamierzając go jakoś zatrzymać. Nawet jeśli długo milczeli, nie przeszkadzało jej to. Najważniejsze, że czuła jego obecność. Pragnęła dalej ją czuć.

— Nie chciałabyś odpocząć? Będziemy tu przez kilka dni, dlatego zdążysz jeszcze zapoznać się z tutejszymi okolicami.

— Myślę, że bardziej odpocznę na świeżym powietrzu. Powinieneś wiedzieć, iż zanim cię poślubiłam, spędzałam na dworze mnóstwo czasu. — Była pewna, że komendant Leonardo Russo zdążył o wszystkim poinformować jej męża.

— Nie rozumiem.

Owszem, zdawał sobie sprawę, że Clara często przebywała w wiejskiej rezydencji w Mais Dorato, choć w zasadzie nie znał żadnych szczegółów. Ale przecież zamknęli już ten etap. Ku uciesze Clary została ona zwolniona z przeszłości, nawet jeśli oboje pojmowali ją inaczej. Pragnęła zacząć żyć wartościami, bez brzemienia, które niszczyło ją tyle czasu. I tego się trzymała. Do końca.

— Pokażę ci świat, jakiego nawet Antonina nie była w stanie ci przedstawić. Zaintrygowałam cię? — spytała, unosząc zwycięsko brew. Ja też wprowadzę do twojego życia nutę szaleństwa powiedziała w duchu, ekscytując się na rywalizowanie ze wspomnieniami hrabiny de Restaud.

— Bardzo. — Na twarzy Vinzenza zaświeciło zdumienie, mimo iż nie wiedział, czego mógł się spodziewać po słowach żony. Miał bowiem wrażenie, że naprawdę spodobał mu się ów pomysł.

— Zaufaj mi.

Ufał. Już od dawna jej ufał.

— Pójdę się przebrać. — Uśmiechnęła się i wyminęła męża.

— Gotowa? — Vinzenz stanął w progu drzwi, podczas gdy Clara wkładała rękawiczki. Poprawiła zieloną suknię oraz szeroki kapelusz z piórami. Na koniec chwyciła z rąk służki parasolkę, ostatni raz spojrzała w lustro i obróciła się w stronę męża.

— Owszem, możemy iść.

Szlachcic chwycił małżonkę pod ramię, po czym oboje zaczęli zmierzać ku schodom prowadzącym w dół willi. Już przy pierwszym spotkaniu z wiatrem dama czuła, jakby wracała do dawnych czasów, pozbawionych wartości i empatii, martwo leżących gdzieś na dnie jej serca. Jednak ten dzień był inny. Fonte di Luce to nie Mais Dorato, a Vinzenz to nie Giorgio.

— Chłopi o tej godzinie pracują najciężej, ale ty zapewne jesteś przyzwyczajona do ich widoku, prawda? — zapytał i szybko skarcił się w myśli za te słowa. To pytanie było takie nierozsądne! Przecież wystarczyło, żeby wyszła do ogrodów rezydencji, a już znalazłaby się w otoczeniu wszystkich tych ludzi. Nie mógł znieść swojej głupoty, ale cóż mógł poradzić, że w towarzystwie Clary wszystko tak bardzo się komplikowało?

— Nawet nie wiesz, jak lubię wieś. Muszę jednak przyznać, iż dawno jej nie odwiedzałam. — Zatrzymała się i pokręciła głową, obserwując swe palce, które zaczęły miąć skrawki sukni. — Poza Mais Dorato... Ale to zupełnie inne miejsce — westchnęła, uśmiechając się niemrawo.

— Claro, co sobie obiecaliśmy? — Vinzenz podszedł bliżej żony i uniósł delikatnie dwoma palcami jej podbródek. Nie miała wyjścia. Musiała na niego spojrzeć. — Nie będziemy wspominać o przeszłości.

Pod wpływem wrażliwego dotyku jej oczu znów pozwolił sobie na doświadczenie przyjemnego ciepła. Ta kobieta wprawiała go w osłupienie, czuł przy niej coś dziwnego, coś, co z każdym razem się nasilało i podobało coraz mocniej. Jeśli tak wyglądała miłość, pragnął poznawać ją z każdym ułamkiem sekundy, wpatrywać się w piękne lico żony oraz wsłuchiwać w bicie jej serca.

— Zamierzałam tylko powiedzieć, że cieszę się, że mnie tu zabrałeś. — Uśmiechnęła się i chwyciwszy ramię męża, zaczęła iść. — Zaprowadzisz mnie tam, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał? Nie chcę wokół siebie krzyków i hałasów. Chcę wsłuchać się w ciszę. Poza tym... może masz jakieś swoje ulubione miejsce?

Vinzenz przytaknął w myślach.

— Zaprowadzę. — Pokiwał twierdząco głową, po czym oboje przekroczyli wielką bramę i znaleźli się na ścieżce, która miała zaprowadzić ich do owego obszaru.

Ich oczom ukazywały się wspaniałe krajobrazy, a niebo tego dnia było wyjątkowo piękne. Przechadzały się po nim drobne chmurki, natomiast słońce opatulało swymi promieniami całe Fonte di Luce. Na drodze spotykali chłopów odzianych w brudne, zniszczone szaty, którzy wycierali pot z czoła. Gdy zauważyli swych panów, skinęli głowami i wrócili prędko do pracy w nadziei, że tak jak ostatnio hrabia doceni ich oraz zapłaci więcej, niż powinien. Pomimo niejednokrotnie wyłaniającej się stanowczości Vinzenza byli zadowoleni, że to właśnie u niego mogli pracować. Starali się więc nie spoczywać na laurach i dawać z siebie wszystko, by nie zaprzepaścić zaufania człowieka, którego sami darzyli zaufaniem.

— Są posłuszni — zauważyła Clara, przyglądając się w zadziwieniu chłopom. Wiedziała, że nie wszyscy trafiali na dobrych panów, co niekiedy mogło skutkować rozruchami. Najniższa klasa społeczna, niby niemająca władzy, mogła okazać się naprawdę niebezpieczna. Dobrze zdawała sobie z tego sprawę.

— Często ich doglądam. Nie mają innego wyjścia, muszą być posłuszni.

— Szanują cię? Nie strajkują? — Była świadoma, że chłopstwo, z którym miała do czynienia w rzymskiej rezydencji, także zawsze okazywało poddanie, jednak nauczono ją, iż na wsi wszystko wygląda inaczej.

— Nie mają powodów — zaśmiał się. — Dbam o nich i kiedy dobrze się spiszą, daję im więcej jedzenia. Pojmują, że jeśli wciąż będą tak dokładni, zostaną nagrodzeni.

Gdyby Giorgio na ciebie trafił miast na mego ojca, byłby szczęśliwszy. Mimo że stanowiłby jednego z wielu, niezauważalnego, nie spotkałby przynajmniej największego zła w swoim życiu. Mnie. Przywoływanie w pamięci owego mężczyzny pozostawiało w sercu Clary zadrę. Była ona mniejsza niż kiedyś, lecz jego osoba, która co jakiś czas nawiedzała kobiecy umysł, wciąż wzbudzała w niej żywe emocje.

— Nie spoglądaj na nich zbyt często. Najważniejsze, by skupiali się na robocie, a nie na tym, że są obserwowani.

Kobieta pokiwała głową, po czym oboje przyspieszyli kroku. Niedługo potem znaleźli się na polu pełnym zboża, w towarzystwie słońca, drzew, nieba, coraz ciemniejszych chmur i wiatru, oplatającego sobie małżeńskie sylwetki wokół swojej własnej. Vinzenz usiadł w końcu na ziemi, pozwalając naturze wziąć w posiadanie swe ciało. Clara nie zastanawiała się długo nad tym, co powinna zrobić. Nikogo w pobliżu nie było. Złożyła więc parasolkę, po czym dołączyła do męża, ekscytując się pięknem, jakie ją otaczało. Jakie ich otaczało.

— Tu jest wspaniale. — Wcale nie miała ochoty wstawać. Kiedy Vinzenz siedział tuż obok niej, czuła się najlepiej na świecie. Mogła wpatrywać się w jego oświetlaną twarz, nieco rozchylone usta oraz oczy zdumione widokiem krajobrazów.

On miał podobne wrażenia. Wkrótce położył się i pragnął tak leżeć przez co najmniej kilka godzin, obserwując niebo i ją, a dokładniej: policzki, tęczówki, wargi, szyję.

— Chyba będzie padać — zauważyła Clara, a wtedy dżentelmen spojrzał w jeszcze niedawno czyste niebo, które teraz zaczęło wzbogacać się w rzędy ciężkich chmur.

— Cóż, z cukru nie jesteśmy, prawda? — Wzruszył ramionami w odpowiedzi.

— Zmokniemy — uświadomiła, jakby chciała dać Vinzenzowi do zrozumienia coś, czego nie brał w ogóle pod uwagę.

— Z cukru nie jesteśmy — powtórzył rozbawiony, po czym ponownie położył głowę na ziemi i przymknął oczy.

W tamtym momencie nic go nie martwiło, a ogromny spokój, jaki go ogarnął, bardzo zadziwił Clarę. Znała go z innej strony. Lubił czasem wybuchać gniewem, nerwowo chodzić po pokoju, palić papierosa i wyładowywać na niej swoje niepowodzenia. To opanowanie zatem budziło w niej mieszane uczucia, nie dopuszczała do siebie myśli, że mógł być takim człowiekiem na co dzień. Jednak ostatnio coś się zmieniło. Był milszy, pokorniejszy, wrażliwszy...

— Dlaczego tak mi się przyglądasz?

Dopiero po tym zapytaniu dotarło do niej, że faktycznie od kilku chwil intensywnie go obserwowała. Zawstydziła się, chowając wzrok w rosnących zbożach, i wkrótce, wciąż milcząc, położyła się obok męża.

— W dodatku straciłaś mowę. — Zaśmiał się, kręcąc głową.

— Nie straciłam — odrzekła nieco zdenerwowana.— Po prostu mnie zadziwiasz.

— Dlaczego? — Teraz to on trwał w dziwnym stanie.

— Jesteś tutaj... inny. Spokojniejszy.

Vinzenz podniósł się, spoglądając w oczy Clary. Uciekała. Ta bliskość była zbyt fascynująca, a jednocześnie niepewna. Jej wzrok biegał po otwartej przestrzeni i wcale nie zamierzał się zatrzymać. Nie na jego sylwetce. Nie na jego twarzy. Na ustach? Skądże!

— W takim razie jeszcze mało o mnie wiesz, hrabino Castelli.

Jeszcze — zahuczało w głowie Clary.

Mężczyzna był nieco zdziwiony. Przecież w towarzystwie śmietanki rzymskiej uchodził właśnie za człowieka opanowanego, skrytego oraz nieangażującego się w nawiązywanie jakichkolwiek relacji. Trzymał ludzi na dystans i za to właśnie był najbardziej szanowany. Dlaczego więc jego własna żona dostrzegała w nim kogoś, kto przyćmiewał jego, wydawałoby się, rzeczywistą naturę? Zamknął oczy, w pamięci zaczął szukać momentów, które mogłyby jakoś usprawiedliwić jej słowa. Przecież on zawsze taki był. Zawsze starał się taki być.

Wstał nerwowo, otrzepał dłonie i wyciągnął rękę w kierunku żony.

— Masz rację, niedługo zacznie padać. Nie powinnaś moknąć na deszczu, gdyż możesz się przeziębić.

— Z cukru nie jestem. — Zapamiętała sobie jego słowa.

— Mimo wszystko wracajmy już. Jutro pokażę ci resztę majątku.

Kobieta niechętnie chwyciła rękę Vinzenza i podniosła się z ziemi, po czym zaczęła strzepywać z siebie trawę, kurczowo trzymającej się jej zielonej sukni. Chwyciwszy ramię męża, spojrzała w niebo, z którego nie pozostało ani skrawka błękitu. Jakim sposobem w tak szybkim czasie zmieniło się nie do poznania?

— Która godzina? — spytała.

— Dochodzi ósma. — odpowiedział beznamiętnie Vinzenz. Kiedy opuszczali rezydencję, była dopiero piąta. — Tym bardziej powinniśmy już wracać. — Jego spojrzenie było puste, co zastanowiło Clarę. Jeszcze przed chwilą widziała w nim przyjazny blask, toteż nie potrafiła zrozumieć, co się zmieniło.

— Coś się stało? — Zatrzymała się, nakłaniając Vinzenza do uczynienia tego samego.

Jej spojrzenie przenikało go. To, w jaki sposób na niego patrzyła, sprawiało, że czuł się coraz bardziej zakłopotany. Nie chciał się tak czuć. Wolał, gdy ludzie nie znali jego emocji, gdy mógł wciąż w ich oczach być człowiekiem trzymającym się na dystans. Dlaczego Clara tak bardzo się od nich wszystkich różniła? Dlaczego swą osobą powodowała, że zaczynał się stresować, a jego ciało miękło? Dlaczego ona poznawała go najlepiej ze wszystkich?

— Po prostu uznałem, że masz rację.

— W czym? W tym, że jesteś... inny?

Być może odpowiedział w myślach.

Nie mógł zrozumieć swego stanu. Przecież Clara nie zrobiła nic złego, a w dodatku on sam pragnął, żeby zechciała się do niego zbliżyć. Jednak mimo to był niespokojny, czuł, że wszystko w jego wnętrzu się burzy, jego osobowość ulega zmianie i Clara staje się tego ogromną częścią.

— Nie. Chodziło mi o deszcz — rzekł najbardziej przekonująco, jak tylko potrafił.

Nagle niebo rozdarło się na ich oczach, spod ciężkich chmur wyłoniły się ogromne krople i zaczęły hałaśliwie spacerować w stronę ziemi. Taniec natury stawał się coraz bardziej energiczny, oni jednak nie zwracali na niego uwagi. Wpatrzeni byli w siebie — nieświadomie dawali się porwać wiatrowi, pchającemu ich w swe objęcia i wplatającemu dziewczęce kasztanowe włosy w męską, dobrze zbudowaną sylwetkę.

— Pada — zauważyła.

— Owszem, pada — potwierdził Vinzenz, oddając się całkowicie w ręce deszczu, który mógł uczynić z nim, co tylko zechciał.

Clara uśmiechnęła się. Ekscytował ją ten stan rzeczy i wcale nie chciała wracać do domu. Czyż nie pięknie było trwać w objęciach natury, ukazującej swe różne, aczkolwiek piękne oblicza?

— Ja przynajmniej mam kapelusz. Ty nic, Vinzenzie. Rozchorujesz się. — W jej oczach pojawił się blask wzruszenia.

— Daj mi rękę — poprosił, ignorując poruszoną przez żonę kwestię, a ona uczyniła to, co nakazał, pokładając w nim wszelką ufność. — Jesteś gotowa?

— Na co?

— Na konfrontację.

Spojrzał na nią, by uzyskać twierdzącą odpowiedź. A ujawniła się ona poprzez niemą aprobatę, czyli wykrzywienie kobiecych ust w pełnym uradowania uśmiechu. Oboje zaczęli biec. Przemierzając pola, mijali zboża połyskujące pięknie w świetle karuzeli deszczu i cieszyli się swoją bliskością. Już dawno nie czuli się tak błogo, tak swobodnie oraz niewinnie. Oboje nosili na swych barkach wiele grzechów, lecz w tamtej chwili zrzucili je wszystkie z siebie i po prostu trwali w nadziei, że świat może być dla nich wspanialszy. Mieli dość milczenia, dystansu, który nie zezwalał im na jedność. Chcieli nareszcie się kochać.

— To ja miałam ci pokazać wiejskie życie. Przechytrzyłeś mnie, panie hrabio! — krzyknęła, nie zatrzymując się. Nie myślała w ogóle o konsekwencjach, jakie mogły ją doścignąć. Biegły tuż za nią, sprawiały wrażenie nieobecnych, ale w gruncie rzeczy cały czas starały się ją ograniczyć. — Ach, moje buty!

Dopiero wtedy dotarło do niej, że jej nogi nieprzyzwyczajone są do pokonywania szybkiego dystansu w takim obuwiu, mimo to nie chciała przerywać cudownej chwili, w jakiej trwała. Długa suknia z szerokim, bogato zdobionym dołem także zdawała się nieco kapryśna, lecz widok materiału tańcującego na wietrze był dla Clary znacznie ciekawszy niż zaprzestanie nieodpowiedzialnej czynności, którą zainicjował jej mąż. Nie zauważyła nawet, kiedy kapelusz spadł z jej głowy i zaczął przemierzać pola w swoim własnym tempie.

Wkrótce puściła dłoń Vinzenza i postanowiła samotnie omijać zboża, wyciągnąć ręce przed siebie i móc poczuć wiatr, który był wtedy jej sprzymierzeńcem. Ekscytacja narastała w niej, a świadomość, że potrafi w tym miejscu zrobić wszystko, pozbyć się ciężaru swego serca, pokochać siebie i życie, kolorowała jej twarz barwami cieplejszymi od tegorocznego lata.

— Ach!

Jeden z obcasów złamał się, a noga Clary wykrzywiła, przez co jej sylwetka gwałtownie upadła na ziemię. Po chwili zaczęła powoli ściągać lewy, by móc wymasować obolałą kostkę.

Vinzenz usłyszał za sobą głośne westchnienia, obrócił się więc, kiedy zaś dostrzegł oplataną przez warkocze zbóż żonę, zaczął prędko podążać w jej kierunku.

— Claro? Nic ci nie jest? — spytał zdyszanym głosem i ukląkł naprzeciw niej, po czym przyjrzał się miejscu, które tak energicznie masowała.

— Nic. — Nie patrzyła mu w oczy. Chciała wstać i iść dalej. Przecież to nie mogło być coś złego. Ile razy spadała z drzewa, gdy była mała? Ile razy przewracała się, ponieważ w dzieciństwie aż nazbyt często potykała się o swe nogi? Vinzenz mimo to nie był do końca przekonany, iż to nic takiego. Odsunął rękę żony i sam postanowił przyjrzeć się kostce. Była spuchnięta.

— Bardzo boli?

Clara starała się sprawiać wrażenie niewzruszonej, lecz mężczyzna wiedział, że upadek sprawił jej ból. Po momencie hrabina zaczęła się śmiać, chcąc rozładować napiętą atmosferę i dać mężowi do zrozumienia, że jej cierpienie fizyczne nigdy nie mogło równać się z cierpieniem, którego doświadczała niegdyś jej dusza. Och, ale może to i lepiej, że nie rozumiał słów, jakie wypowiadała tylko w swojej świadomości?

— Pokaż głowę. — Wziął twarz szlachcianki w dłonie i obrócił ją delikatnie, przyglądając się każdej jej części. — Nie masz żadnego urazu. Jesteś pewna, że uderzyłaś się w stopę?

Kobieta zachichotała głośniej, jednak po momencie ucichła.

— Wybacz, to niestosowne. — Nie była przyzwyczajona do analizowania swojego bólu, nie chciała, aby ktoś się na nim skupiał, gdyż nigdy wcześniej nie był on dla nikogo istotny. Obdarte kolana w dzieciństwie zawsze potrzebowały czasu na zagojenie, a krzyki ojca jedynie uzmysławiały jej, że nie powinna płakać, lecz stać się silna. Owa myśl towarzyszyła Clarze po dziś dzień, a Vinzenz powinien przecież o tym wiedzieć. — Nic mi nie jest. Wystarczy. — Zniecierpliwiła się nieco i oparła ręce o ziemię, by móc wstać na równe nogi. Syknęła z bólu. — Och! — Nie zamierzała się nad sobą rozczulać, a na pewno nie przed Vinzenzem.

— Masz rację. Wystarczy. — Mężczyzna, ignorując sprzeciwy swej żony, wziął ją na ręce i zaczął podążać ścieżką prowadzącą do nieznanego dla Clary punktu.

— Postaw mnie! — krzyczała, klepiąc męża w barki. On jednak pozostawał niewzruszony, co więcej, naprawdę skłonny był przyjąć od niej każdy cios. — Dlaczego to robisz?

— Ponieważ jesteś nieposłuszna!

— A ty? Ty także jesteś nieposłuszny!

— Zauważ różnicę, młoda damo. Tyś mą żoną, ja twym mężem.

Clara westchnęła ciężko, po czym się uspokoiła. Ból wciąż jej doskwierał, jednak nie chciała o nim myśleć. Kiedy Vinzenz wziął ją na ręce, pomyślała o ojcu, który nigdy tego nie uczynił. Nigdy nie okazał jej choć odrobiny współczucia, dobra czy miłości. Jako dziecko naprawdę tego potrzebowała, a wspomnienia... raniły jak nic innego. Znów przypomniała sobie tamte lata, swoją niezdarność i agresję ojca, który krzyczał na nią przy każdej okazji. Nie chciała wracać do przeszłości, ale ona zawsze znajdywała sposób, by ją dogonić, by ponownie uczynić ją małą, bezbronną istotą. Dlatego Clara do dziś pamiętała wszystkie słowa, które dotychczas usłyszała od rodziciela. Wciąż były wyraźne.

— Znów coś sobie zrobiłaś, łamago! Niewdzięczna ty! Podczas gdy ja wydaję pieniądze na suknie dla ciebie, ty rozdzierasz tak drogi materiał! Wstydź się. I nie płacz mi tu, bo wyjdę z siebie!

Przeraźliwy, donośny głos rodziciela rozbrzmiewał w jej uszach jeszcze długi czas. Nie umiała przy nim zachować spokoju — była tylko małą dziewczynką. Upadek sprawił jej ból, musiała się zatem wypłakać.

— Ale...

— Ucisz się! Nie chcę słyszeć żadnych wyjaśnień! Ktoś, kto nie szanuje swego ojca, nie ma prawa głosu i nie będzie miał! Zapamiętaj to sobie raz na zawsze. Nieważne, jak wiele razy mnie upokorzysz, ja nie pozwolę ci na oczyszczenie się w mych oczach! Nie zasługujesz na to! — Uderzył głośno ręką w stół i rozkazał córce opuścić swój gabinet. Nie cierpiała tego miejsca. Spośród wszystkich pomieszczeń rezydencji w Mais Dorato to właśnie ten pokój budził w niej strach i odrazę. Kojarzył jej się z karą, wyrocznią, poniżeniem i ponownym uświadomieniem sobie, że papa wcale jej nie kocha.

Nieprzyjemne wspomnienie ulotniło się w chwili, gdy Clara zerknęła na lico męża. Było takie spokojne i beztroskie. Mężczyzna nic nie mówił, patrzył jedynie przed siebie i sprawiał wrażenie człowieka bardzo zamyślonego. Kiedy krople deszczu przemierzały jego policzki, moczyły jego włosy, dama uznała, że stały się wspaniałą ozdobą aktualnego wizerunku Vinzenza.

— Nie jestem zbyt ciężka?

Zaśmiał się. Zatem nie był aż tak zamyślony, jak jej się zdawało.

— Zgaduję, że suknia twa waży więcej od ciebie, Claro. Nie zostało nam wiele drogi, niedługo będziemy na miejscu — odpowiedział, a kobieta rozejrzała się po szerokim krajobrazie i nie była w stanie przypomnieć sobie, czy tak wyglądała droga powrotna do pałacu. Zmieszała się.

— Gdzie ty mnie prowadzisz? Czy ty...

— Czy zamierzam cię porwać? — Spojrzał na zdezorientowaną twarz hrabiny i ledwo powstrzymywał się od śmiechu. Jej wyraz był naprawdę zabawny. — Cóż, ja nie, ale on prędzej.

Clara nie rozumiała, co niosły ze sobą te słowa. Dopiero gdy obróciła swą głowę w kierunku zachodu, spostrzegła stajnię, a w niej piękne konie.

— Nie mam odpowiedniego gorsetu. I sukni. Ale jestem w stanie to znieść. — Uśmiechnęła się. Och, ile to już czasu nie jeździła na koniu? Miała wrażenie, jakby minęła cała wieczność, a przecież tak bardzo uwielbiała siadać na jego grzbiecie i gnać daleko przed siebie.

— Do rezydencji byśmy szli jeszcze kilka kilometrów i zapewne nie dałbym sobie z tobą rady.

— Czyli jednak jestem ciężka. Dziękuję, panie hrabio. Przekażę służbie, iż przechodzę na rygorystyczną dietę. — Wyrwała się z uścisku męża i stanęła na ziemi. Westchnęła.

— Nie rozumiem cię, Claro. To, co mówisz, jest wielce nierozsądne. — Vinzenz otrzepał swe dłonie i spojrzał na urażone lico żony. Musiał przyznać, że w świetle powoli zachodzącego słońca wyglądała naprawdę przepięknie. Mimo niezgrabnie tańczących z wiatrem włosów wciąż sprawiała wrażenie atrakcyjnej. — Dojdziesz do stajni? Jesteś pewna?

— Tak. — Nieco spokorniała i pozwoliła mężowi sobie pomóc. Chwyciła go pod ramię, po czym wkrótce dotarli do miejsca docelowego.

— Mamy szczęście — rzekł uradowany Vinzenz, ujrzawszy stajennego, czeszącego jednego z koni. Mężczyzna ukłonił się na przywitanie, hrabiowie Castelli zaś posłali w jego stronę drobne uśmiechy. — Przygotuj nam konia. Zabierzemy go do stajni obok pałacu i stamtąd będziesz mógł go odebrać.

Służący przytaknął.

— A ty, Claro, chodź ze mną. — Zaprowadził kobietę w stronę krzesła i nakazał jej usiąść. — Alfredo, przynieś jakiś opatrunek. Moja żona skręciła kostkę.

— Zaraz przyniosę, wielmożny panie.

— Po cóż to wszystko, Vinzenzie? Przecież nic mi nie jest. Spójrz tylko na mnie. — Uniosła dwoma palcami podbródek mężczyzny. — Czy wyglądam na osobę, która myśli o swym bólu i się nad sobą rozczula?

Hrabia uśmiechnął się. Dobrze wiedział, jak dama reagowała w takich sytuacjach. Przecież niedawno, zaraz po omdleniu, także nie chciała wzywać lekarza. Wszystko wskazywało na to, że on bardziej przejmował się jej zdrowiem niż ona sama.

— Jesteś bardzo silna, Claro — odrzekł po dłuższej przerwie. — Nie znam silniejszej kobiety od ciebie.

Arystokratka uśmiechnęła się rozmarzona. Pierwszy raz ktoś określił ją w ten sposób. Od Vinzenza biła szczerość tak wielka, że zapomniała o całym bólu, jakiego doświadczyła, i gotowa była oddać się jego prawdzie. Nawet jeśli mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z tego, że wyświadczył jej przysługę, była mu naprawdę wdzięczna. Każdego dnia dziękowała za dobroć, za wsparcie, jakie jej okazywał, i pragnęła, aby miał tę świadomość.

— Proszę bardzo, wielmożny panie. — Alfredo podał Vinzenzowi opatrunki i oddalił się w stronę konia, którego przygotowywał do wędrówki.

— Mogę? — spytała Clara, wyciągając przed siebie rękę.

— Ja się tym zajmę.

— Poradzę sobie — nalegała.

— Nie wątpię, ale rad byłbym, gdybyś się nie sprzeciwiała.

Kobieta zamilkła. Wiedziała, że gdyby dalej wykłócała się z mężem, doprowadziłaby go do złości. Być może powinna dać mu szansę i oddać się w jego ręce? Zdawały się bardziej kojące od rąk służek, które dotychczas niechętnie opatrywały jej rany.

Kiedy dłonie mężczyzny musnęły delikatnie jej skórę, poczuła mrowienie i z pewnością nie było ono spowodowane bólem, który wciąż jej nie opuszczał. Ruch jego palców był tak niezwykle spokojny, że miała wrażenie, jakby już w przeszłości się tym zajmował. Przepadła. Pragnęła, by jej nagie ciało już zawsze należało do niego, a męskie dłonie spacerowały po nim, delektując się owym dotykiem. Och, Boże! Zabierz ode mnie te grzeszne myśli! Ale... czy one są grzeszne, jeśli trwają przy mym mężu?

Pierwszy raz czuła niepokój związany z dumaniem o bliskości z jakimś mężczyzną. To wzbudzało w niej dreszcze, lęk, podniecenie... wstyd. Dlaczego miałabym się wstydzić? Czyż nieznana jest mi przeszłość, która umarła na zakrwawionych dłoniach? Ostatnie zbliżenie, ostatnie pocałunki, ostatnie szepty należały do niego — chłopca, który strzelił sobie w klatkę piersiową na jej własnych oczach.

— Nieprawdopodobne. Miałem dopilnować, byś odpoczęła, tymczasem przysporzyłem ci dodatkowego problemu. — Kręcił głową, wciąż zajmując się opatrywaniem kostki. — Możesz rzec otwarcie, Claro, że jestem nieodpowiedzialnym mężem.

— To nie twoja wina, Vinzenzie — rzekła, uśmiechając się do niego. Żałowała jednak, że skupiony na jej kostce, nie był w stanie tego dostrzec.

— Będziesz żyć — oznajmił zadowolony, przyglądając się opatrunkowi, który nałożył.

— Jak zawsze. Mnie rany nie trzymają się długo.

— Zapamiętam. — Uśmiechnął się, po czym wstał z miejsca i podążył w kierunku stajennego.

Clara przyjrzała się obolałej nodze i na wspomnienie męskiego dotyku sprzed chwili poczuła przyjemne drżenie w sercu. Spojrzała na sylwetkę męża odwróconą do niej plecami i uniosła kącik ust.

— Claro, koń jest już gotowy. Chodź, pomogę ci. — Mężczyzna położył zgrabnie dłonie na talii małżonki, po czym podniósł ją i usadowił na siodle zwierzęcia. Chwilę potem zajął miejsce tuż za nią i zmusił klacz do ruszenia. — Zachód słońca jest wyjątkowo piękny, prawda? — spytał, a dama obróciła głowę w kierunku szlachcica, by móc ujrzeć jego twarz. — W dodatku przestało padać.

— Owszem.

— Jesteś w stanie to zrobić?

— Co takiego? — Nie kryła swej ciekawości, a jednocześnie ekscytacji. Wiedziała, że Vinzenz zaproponuje coś wspaniałego. Dzisiaj każdy pomysł, który wyszedł od niego, sprawił, że poczuła się wolna i szczęśliwa.

— Ścigać się ze słońcem — rzekł uradowany i wprowadził konia w galop.

Wiatr rzucał włosami Clary na wszystkie strony, a zazdrosne skrawki sukni także pragnęły uwolnić się z uścisku oraz zaznać smaku wolności. Kiedy sylwetki małżonków znów do siebie przylgnęły, oboje uśmiechnęli się pod nosem, rozmyślając, który raz w ciągu dzisiejszego popołudnia poczuli w sercu ciepło pod wpływem owej bliskości. Przemierzając ścieżki Fonte di Luce, trwali w przeświadczeniu, że ten dzień nadał ich relacji nowe imię.

Nastał piękny wieczór. Clara opuszczała właśnie łaźnię, w której zażyła gorącej kąpieli i trochę się zrelaksowała. Kolacja z Vinzenzem minęła w ciszy, przyzwyczaiła się do tego, iż lubił zjadać posiłki w milczeniu. Jednak ona również nie chciała nic mówić. Czuła, że gdyby coś odrzekła, jej policzki zaczęłyby płonąć. Potem udała się prędko do sypialni, wiedząc, że hrabia skierował się ku bibliotece. Na samą myśl, że jeszcze tego wieczoru miała spotkać Vinzenza, odczuwała niepokój. Nie była gotowa na konfrontację. Chodziła nerwowo po sypialni, a emocje zamiast się z niej ulatniać, zaczęły jeszcze mocniej kumulować się w jej wnętrzu.

— Zaraz tu przyjdzie. Przyjdzie tu. Może... pójdę spać i przeczekam, aż i on zaśnie? Och, to zbyt dziecinne — skarciła się.

Wkrótce usłyszała męskie kroki. Zbliżały się coraz bardziej, a ona zastygła w zdenerwowanej pozycji i nie umiała ruszyć się z miejsca. Dlaczego od niego uciekam? W końcu zadała sobie otwarcie pytanie, od dawna krążące po jej głowie. — Co w nim jest wyjątkowego, że stał się jedynym mężczyzną, z jakim boję się trwać w bliskości?

Musiała porzucić zaniepokojone myśli, chwyciła więc książkę, która znajdowała się na stoliku, usiadła na sofie i zaczęła się w nią wczytywać. Drzwi do sypialni otworzyły się, a serce Clary podskoczyło aż do gardła. Dobrze wiedziała, że nie zdołałaby zapamiętać nawet jednego słowa z powieści trzymanej w ręce. Nie w jego towarzystwie. Nie, gdy jego zapach unosił się w powietrzu i był tuż obok.

— Jak kostka? — zapytał, przyglądając się zabandażowanemu miejscu.

— Dobrze — rzekła krótko i wróciła do poprzedniej czynności.

Vinzenz podszedł bliżej, pochylił się nad kobietą i kiedy miała już wstrzymać oddech, on zaczął analizować tytuł dzieła, które miał przed sobą.

— Naprawdę znalazłaś Serce de Amicisa w mojej biblioteczce? — zdziwił się, po czym się wyprostował i podszedł do okna, by przed snem doświadczyć spotkania ze świeżym powietrzem.

— Owszem. — Przełknęła ślinę. Dobrze, że Vinzenz był odwrócony i nie widział jej zakłopotania oraz piekących policzków.

— Claro. — Czuł, że jego serce jest niespokojne nie mniej niż on sam. Hrabina była jedyną kobietą, przy której nie wiedział, jak się zachować. Umiała wywołać u niego pełen szczerości uśmiech i oddać go w objęcia ciszy, która podpowiadała myślom, kim tak naprawdę się dla niego stała.

— Słucham. — Odłożyła książkę na bok. I tak nie okazała się pomocna. Następnie opuściła sofę.

Vinzenz odchrząknął, jakby zamierzał powiedzieć coś bardzo istotnego. Napięcie wzrastało, a chęć wyładowania go była jeszcze silniejsza.

— Coś się stało. — Zbliżył się do żony.

— Co? — Schowała ręce za siebie i nerwowo obracała kawałek szaty nocnej w swych drobnych, spoconych od zdenerwowania dłoniach.

— To. — Z każdym jego krokiem do przodu kobieta oddalała się. — Uciekasz.

— Skąd ta myśl... mężu? — spytała zabawnym tonem. Na nic zdały się jej próby. Vinzenz był inteligentnym człowiekiem i umiał odczytać każdą emocję, która w tamtym momencie zdobiła niewieścią twarz. Zbyt długo był ślepy, ale teraz naprawdę nauczył się to dostrzegać.

— Mówiłem ci kiedyś, że wiem o tobie więcej, niż ci się zdaje? — zapytał, a ona pokiwała głową. — Wtedy te słowa miały inny wydźwięk, dziś jednak także stanowią prawdę.

— To znaczy?

Mężczyzna chwycił żonę w talii i przybliżył swą twarz do jej twarzy. Ich nosy niemalże się stykały, a oczy wpatrywały się w siebie w zdezorientowaniu, lecz równie pociągająco.

— Mam nadzieję, że ten dzień zaliczasz do udanych. — Wciąż pozostawał w tej samej pozycji. Nawet nie myślał się odsuwać.

— Owszem — wydukała ledwo. Dekoncentrował ją. To spojrzenie, ten oddech, pozostawiający swój ślad na jej skórze... Dłoń, która spoczywała na talii, wydawała się taka lekka. Mimo to dama nie chciała odepchnąć męża. Pragnęła, by trzymał ją w swych objęciach, w swej bliskości, by już zawsze patrzył na nią tak jak w tym momencie.

— Ja także. — Wzrok swój przeniósł na usta kobiety. Były takie piękne, takie kształtne i zbyt suche.

— Vinzenzie, co robisz? — spytała w końcu. Nie mogła przecież wiecznie trwać w tym dziwnym stanie.

— Coś się zmieniło, Claro. We mnie i w tobie coś się zmieniło. W nas.

— Tak myślisz? — Przełknęła ślinę. Ten moment zdawał się trwać wieczność.

— A ty?

— Nie wiem. — Zapomniała już o dłoni szlachcica, która zastygła jakiś czas temu na jej biodrach. Zapomniała o wszelkiej fizyczności oraz zagłębiła się w imieniu serca. A serce mówiło, że ona go kochała. Kochała do szaleństwa i chciała, by ich twarze dzieliły jedynie milimetry. To twój mąż, Claro. Bóg nie dał wam grzechu nieczystości, gdyż jednym ciałem i duszą w Jego oczach się staliście. Och, jesteś zbyt blisko, Vinzenzie. A ja... Ja tak pragnę cię pocałować.

— Pragnę cię pocałować, Claro — szepnął, ona z kolei zadrżała. Słowa miłości odnajdą się w każdym alfabecie.

— Pocałuj więc.

Nigdy nie była tak pewna swych uczuć jak w tym momencie. Mimo że przed chwilą oddała się lękowi, jej mąż znów sprawił, że przestała o nim myśleć. Ta scena bowiem odsłoniła jej obraz zakochanego mężczyzny i zakochanej kobiety, trwających w nieustannej walce o zrozumienie swych prawdziwych potrzeb.

— Zbyt długo to trwało. — Musnął delikatnie wargi swej żony, zamierzając napawać się każdym ich dotykiem.

Clara chwyciła męża za szyję i pozwoliła mu unieść swą sylwetkę, po czym skrzyżowała nogi za męskimi plecami i śniła o nieskończoności tego cudownego doznania. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, dech uciekał w zapomnienie, ekscytacja zaś triumfowała. Ich dłonie błądziły we włosach, napawając się ich wyjątkowością. Wtem Vinzenz odsunął się i zaczął dokładnie badać lico swej pięknej żony. Jej oczy płonęły, usta zaś pragnęły więcej. W końcu obszedł jej sylwetkę i po chwili przymierzył się do całowania kobiecej szyi. Clara oddała się tejże rozkoszy, osuwając materiał szaty nocnej z ramienia, by hrabia mógł kontynuować rozpoczętą wcześniej czynność. Czuła się błogo — zupełnie zatraciła się w ogarniającej ją przyjemności. Następnie obróciła się w stronę mężczyzny i zajrzała w jego błękitne, pełne głębi oczy. W pomieszczeniu zrobiło się gorąco, lecz nie można było porównać owej temperatury do tej, która rozpalała ich stęsknione serca. Clara zaczęła powoli pozbywać się odzieży ze zgrabnej sylwetki, Vinzenz z kolei przyglądał się dokładnie każdemu jej ruchowi. Wkrótce sam rozebrał się z szat i oboje, ubrani jedynie w dotyk swoich ciał, oddali się sobie nawzajem.

***
Dzień dobry w ten słoneczny, choć zimowy dzień ;) Wracam z pozytywną energią, ponieważ dziś napisałam (mam nadzieję) ostatni egzamin i do niedzieli mam wolne ;D Korekta tego rozdziału zajęła mi kilka godzin, przez kilka ostatnich dni, ale mogło się zdarzyć, że coś mi umknęło. Nie ukrywam, jest dość długi. 

Mam nadzieję, że Wam się podobał;) Nie ukrywam, mam do niego sentyment od dwóch lat i zawsze napawa mnie jakimś przyjemnym ciepłem. 

Aha, w tym miejscu chciałabym podziękować każdej osóbce, która wciąż czyta te moje wypociny, gwiazdkuje i komentuje. Jest to dla mnie miłe oraz ważne, dlatego pragnę okazać Wam swą wdzięczność. Każdemu z osobna <3! Trzymajcie się i do zobaczenia za 5/6 dni. Teraz rozdziały będą pojawiać się w takim odstępie czasowym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro