26. Słodka, gorzka prawda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rocznica ślubu państwa Castellich nie miała być dniem wyjątkowym, zważywszy na trudny okres, który oboje przeżywali. A Vinzenz, choć w duchu tęsknił za ciepłem pochodzącym od jego ukochanej, wciąż nie wracał do małżeńskiego łoża, gdyż obawiał się przekroczenia postawionej sobie granicy. Za każdym razem, kiedy wyciągał dłoń do żony, by ją przytulić — za co rozum go przeklinał — owa kończyna zaczynała go parzyć, przez co ostatecznie się wycofywał. Dama z kolei spędzała dużo czasu w ogrodzie, pielęgnując kwiaty i starając się pozostawać cierpliwą. Była zmęczona nieobecnością oraz niezdecydowaniem męża, toteż w towarzystwie wspaniałych roślin myślała nieco się rozweselić. Myślała — to chyba odpowiednie słowo.

Siedziała właśnie na ławce naprzeciwko mostu i przyglądała się pięknej, otaczającej ją naturze. Jeszcze niedawno — dokładnie w tym samym miejscu — Vinzenz troskliwie dotykał jej brzucha i zapewniał, że przyszłość będzie znacznie piękniejsza od teraźniejszości. Na to wspomnienie Clara westchnęła ciężko, nie mogąc pojąć, jak prędko zmieniło się jej życie. Po chwili ściągnęła obrączkę z palca oraz skupiła się na wygrawerowanym napisie „3 lipca 1890". Ten dzień zapamiętała jako pogodzenie się ze swym losem, staranie się pozostania silną, wyrzeczenie się dotychczasowych wartości, a także chęć zapoznania się z nowymi. Na pewno nie sądziła, że kiedykolwiek pokocha człowieka, który postanowił ją uratować. Wtedy nie pragnęła niczego, prócz spokoju po ostatnich burzliwych wydarzeniach. A na pewno nie miłości. Miłości, która narodziła się w niej tak nagle i powolutku przemieniała jej serce, jej myśli, jej duszę. Na lepsze. Zastanawiało ją tylko, czy Vinzenz również to dostrzegał.

— Ciekawe, czy pamięta — rzekła cichutko, przywołując przed oczy obraz twarzy lubego. Uśmiechał się tak, jak lubiła najbardziej — szczerze oraz beztrosko.

Nie miała pojęcia, jakiej winna udzielić odpowiedzi na poruszoną przed chwilą kwestię. Mogła jedynie liczyć, że Vinzenz przywoływał w świadomości przełomowy dzień z ich życia i rozmyślał, co by było, gdyby się nie zgodził przyjąć jej ręki. Byłby szczęśliwszy? A może wcale nie żałował, iż wziął ją za żonę?

Teraz przebywał w swoim gabinecie i wpatrywał się w złoty krążek trzymany zgrabnie w palcach prawej ręki. Wkrótce skierował spojrzenie na fotografię ślubną, uśmiechnął się do niej delikatnie i pogładził czułym wzrokiem sylwetkę ukochanej. Już od samego początku wydawała mu się piękną kobietą. Jej rysy twarzy go zadziwiały, włosy dodawały uroku, ale nawet te atuty nie potrafiły wystarczająco go zachwycić, gdyż zbyt mocno wierzył w słowa, które dyktował mu wtedy rozum: „Skandalistka".

Był już tym wszystkim zmęczony. Czy ogarniająca jego serce nienawiść naprawdę uczyniła z niego człowieka aż tak obojętnego? Czy nie karał żony zbyt srogo za grzechy, których się wstydziła? Dzień jej spowiedzi otworzył mu oczy na jej prawdę, acz mimo to wciąż nie wiedział, czy da radę zapomnieć o cierpieniu i wybaczyć Clarze, ignorując jej brutalną, nie dającą spokoju przeszłość.

Wstał. Na sofie wciąż znajdował się prezent od Clary, którego jeszcze nie odpakował. Bił się z myślami. Obiecał sobie, że tego nie zrobi, gdyż nigdy dotąd nie otworzył żadnego z upominków urodzinowych. Wszystkie z minionych lat oddawane były służbie, a ona później przekazywała je potrzebującym. Ale tym razem Vinzenz wstrzymał się z tą decyzją. Nawet jeśli ani razu nie chwycił w rękę owego pudełka, czuł, że nie może tak łatwo się go pozbyć. Podszedł więc bliżej i pod wpływem chwilowej słabości pochylił się nad prezentem, po czym wziął go do ręki. Następnie udał się w stronę okna, podjął się rozwiązywania złotej wstążki, aż w końcu zajrzał do środka. Jego oczom ukazała się książka, a także piękna, ozdobna kartka, wypisana kilkoma wersami wiersza.

Poznałam taki świat,
który przynosi szczęście.
Poznałam takie serce,
które kocha zawzięcie.
Poznałam nawet uśmiech,
który jest wierny szczerości,
poznałam słowa odpowiednie,
co mówią o miłości.

Dlatego więc świat ten
wciąż w latach przybiera.
Dlatego serce to bije
i nigdy nie umiera.
Dlatego uśmiech istnieje
i nie służy fałszywości.
A słowa takie bogate,
wciąż mówią o miłości.

Vinzenz uśmiechnął się i przywołał w pamięci pierwszy wiersz Clary, który przeczytał. Nie mógł mieć pewności, ale... wydawało mu się, że wtedy coś w nim pękło; poczuł wrażliwość duszy swej żony oraz to, że potrafi spojrzeć na świat inaczej niż tylko przez pryzmat kłamstwa. Ten twór był jednak znacznie piękniejszy, świadczył bowiem o przemianie, jaką Clara przeszła. Czy naprawdę dzięki niemu poznała miłość oraz sens istnienia? Naprawdę stał się powodem, dla którego wyrzekła się dawnej siebie i narodziła się na nowo?

Zdumiony odłożył kartkę na bok i sięgnął po grubą, znajdującą się na dnie pudełka książkę. Wtem ujrzał Zbrodnię i karę Fiodora Dostojewskiego w przekładzie włoskim, i zaciekawiony sprawdził pierwszą stronę, jakby przeczuwał, iż znajdzie na niej coś więcej niż tylko tytuł oraz autora.

„Każdego, kto popełni zbrodnię, czeka kara. Najgorszą są wyrzuty sumienia.

Wiem, że nie celebrujesz swych urodzin, Vinzenzie, natomiast przyjmij ten upominek jako mą wdzięczność za to, że dwadzieścia dziewięć lat temu przyszedłeś na ten świat".

Te słowa tak wielce go wzruszyły, że przyciągnął papier do swego serca i przymknął oczy. Ona cierpi. Ona cierpi nie mniej ode mnie — pomyślał wstydliwie i po chwili wyjrzał przez okno, gdzie dostrzegł spacerującą po ogrodzie Clarę.

— Nawet nie wiesz, jak za tobą tęsknię. — Pokręcił głową, obserwując dokładnie każdy jej krok. — Boże, zabierz ode mnie tę okrutność, naucz mnie wybaczać tak, jak Ty wybaczasz. Nie chcę dłużej się gniewać, lecz cóż poradzę, iż ból wciąż mnie nie opuszcza? Boję się, że znów się zawiodę, że się nie podniosę. — Odprowadzał niewiastę wzrokiem aż do momentu, w którym weszła do wielkiej rezydencji.

Wkrótce schował wiersz do pierwszej szuflady drewnianego biurka — tam, gdzie trzymał najbliższe sobie pamiątki, a książkę postanowił odłożyć na jedną z półek w rodzinnej bibliotece. Wyszedł więc z gabinetu i udał się w kierunku schodów, by móc znaleźć się na parterze rezydencji. Tam natknął się na Clarę, która spojrzała nań w milczeniu i uczyniła krok w przód, chcąc go wyminąć. Zatrzymał ją ruchem dłoni. Niepewnie. Prędko się więc wycofał.

— Możemy porozmawiać? — spytał, a Clara w odpowiedzi pokiwała głową i oboje podążyli ku małżeńskiej sypialni.

Kiedy znaleźli się w środku, nastała niezręczna cisza. Mimo to Clara i Vinzenz byli do niej przyzwyczajeni, gdyż zbyt często ostatnimi czasy odwiedzała pałacowe pomieszczenia.

— Cóż... — Czuł pewnego rodzaju niepokój. Krążył nerwowo po alkowie, mocniej ściskając powieść, którą wciąż trzymał w ręce. Zastanawiał się, jak winien odpowiednio rozpocząć konwersację, która — być może — miała stać się początkiem czegoś nowego.

Clara usiadła na łożu i czekała, aż Vinzenz ponownie coś rzeknie. Pragnęła wierzyć, że nareszcie się na nią otworzy, że oznajmi, iż jej wybacza, zwłaszcza że dostrzegła w jego posiadaniu lekturę, którą ofiarowała mu dwa dni temu. Trwając więc cierpliwie, karmiła się nadzieją.

— Dziękuję za prezent. Wzruszył mnie twój wiersz — powiedział nareszcie i obdarzył żonę uśmiechem i wdzięcznym spojrzeniem.

Clara zarumieniła się lekko, jakby właśnie przeżywała pierwsze momenty zauroczenia.

Wróciłeś, najdroższy. Mój Vinzenz wrócił! — wykrzyknęła w duchu, pozwalając sobie na ciche przeżycie ekscytacji.

— Dziś jest nasza rocznica — dodał po chwili. — Dlatego wolę go potraktować jako upominek na okazję.

— Cieszę się, że go odpakowałeś.

— Ja... także mam coś dla ciebie.

Niemrawość w jego głosie pozwoliła uwierzyć Clarze, iż cały czas walczy ze złym demonem, który szepta mu do ucha, by nie starał się być dla niej miłym oraz czułym człowiekiem. Mimowolnie poczuła ciepło na policzkach.

— Co prawda nie umiem pisać wierszy, lecz wiem, jak bardzo lubisz słuchać, gdy gram.

— Naprawdę zagrasz dla mnie? — Uśmiechnęła się, uwalniając z wnętrza radość, tak długo skrywającą się na dnie przeklinającego ją serca. Jednak była zdziwiona słowami Vinzenza. Nie spodziewała się, że chęć spędzenia z nią pierwszej rocznicy ślubu okaże się dlań silniejsza od gniewu i żalu.

Vinzenz pokiwał głową, po czym wyciągnął rękę w stronę żony, a ona przyjęła ją z ekscytacją. Tym razem nawet nie myślał o granicy, którą sobie wyznaczył. Ona jakby... przestała istnieć. A może zniknęła całkowicie?

Wkrótce oboje udali się do drugiego, mniejszego, znajdującego się w zachodnim skrzydle rezydencji salonu, by móc otoczyć się tęsknym, acz nadal ulubionym instrumentem państwa Castellich. Kiedy dotarli na miejsce, Vinzenz zasiadł przed wielkim, pięknym fortepianem i ułożył swe dłonie na jego klawiszach, po czym przymknął oczy z zamiarem uzyskania większego spokoju.

Clara zaś spoczęła na sofie, skąd mogła przyglądać się wyprostowanej sylwetce męża, mięśniom jego twarzy, które wskazywały na niezwykłe skupienie. Nie zauważyła nawet, że na skórze instrumentu leżała czerwona róża i pudełeczko w tym samym kolorze. W tamtym momencie bowiem nic nie miało dla niej znaczenia prócz muzyki, która zabrała ją do zaniedbanego przez nią ostatnio świata.

Przepiękna melodia płynęła po pięknym, eleganckim pomieszczeniu, wprawiając Clarę w stan niesamowitej błogości. Vinzenz także ją odczuwał, a obraz, który ujrzał zaraz po zamknięciu oczu, pozwolił mu uwierzyć, że sztuka sprzyja miłości.

Nareszcie — po kilku minutach — nastała cisza. Clara, zrozumiawszy, iż utwór się zakończył, usiadła obok męża, na co on zareagował delikatnym zdziwieniem. Przesunął się jednak na kraniec siedzenia i jął czekać, aż z jej ust wybrzmi propozycja utworu, który wspólnie zagrają.

Fantasia in fa minore Schuberta.

Przytaknął, po czym oboje okryli klawisze swymi gotowymi do wędrówki dłońmi. Gdy zaczęli współistnieć z muzyką, uzupełniając się wzajemnie i odczuwając przy tym ogromną satysfakcję, zupełnie zatracili się w czasie. Nie potrafili określić ile już minut, czy może kwadransów przesiedzieli w towarzystwie fortepianu, ponieważ całkowicie zapomnieli o rzeczywistości, która dotąd tak natrętnie im doskwierała. Z oczami, wpatrującymi się w żwawe ruchy rąk, musieli przyznać, że wszelkie troski uciekły w dalekie strony, ustępując miejsca stęsknionej błogości. Ale czyż nie na to właśnie zasłużyli po ostatnim czasie? Czyż nie mogli napawać się chwilą, co zabrała ich do miejsca, w którym znów trwali razem?

— Wielmożny panie.

Małżonkowie usłyszeli za sobą głos służącego i naraz westchnęli w niezadowoleniu. Ich dłonie zaprzestały grze, a sylwetki delikatnie się obróciły w kierunku mężczyzny.

— Słucham. — Vinzenz starał się ukryć zawód w głosie. Powrót do świata rzeczywistego nie był wcale przyjemny, zwłaszcza że w kontraście z muzyczną przygodą zdecydowanie zajmował przegraną pozycję.

— Przyszedł list od pańskiego ojca.

Vinzenz przytaknął w zrozumieniu i nakazał podać sobie wiadomość. Podczas gdy on wczytywał się w jej zawartość, Clara dostrzegła w końcu różę oraz pudełeczko, które cały czas leżały na fortepianie. Zdziwiła się, że zauważyła je dopiero teraz, znacząco się bowiem wyróżniały, lecz mimo to się uśmiechnęła. W pierwszej kolejności postanowiła chwycić kwiatek, co zresztą uczyniła, po czym powąchała go z czułością. Uwielbiała róże, a Vinzenz doskonale o tym wiedział. Następnie wzięła do ręki czerwone pudełeczko i otworzyła je, wskutek czego jej oczy natychmiast błysnęły radością. Widok wspaniałych złotych kolczyków naprawdę zrobił na niej wrażenie.

— Są piękne — oznajmiła do siebie, lecz Vinzenz ją usłyszał.

Kiedyś zapewne rzuciłaby mu się w ramiona, ucałowała szyję, nos, policzki tudzież usta, choć i tak nie zdołałaby wystarczająco okazać swej wdzięczności. Teraz jednak miała wrażenie, że coś ją ogranicza, że pomimo wielkiego pragnienia nie odważy się zbliżyć do ukochanego. Zdawała sobie sprawę, że on nie był jeszcze na to gotowy.

— Rad jestem, iż przypadły ci do gustu — powiedział z sympatycznym wyrazem twarzy. Lubił sprawiać prezenty żonie, i choć tym razem nie był pewien, czy winien to czynić, serce podpowiedziało mu, jaka decyzja będzie najlepsza. Nieśmiało więc go posłuchał. — Papa życzy nam wszystkiego dobrego z okazji rocznicy ślubu — zmienił wkrótce temat i oddał Clarze kartkę, którą trzymał w ręce.

— Bardzo miło z jego strony. — Uśmiechnęła się nostalgicznie. — A ty, Vinzenzie? — Spojrzała na niego intensywnie. Pragnęła znów utonąć w pięknie oceanu jego oczu. — Ty czego nam życzysz?

Kolor jego tęczówek nagle się zmienił. Nie był już tak beztrosko błękitny, jak jeszcze przed momentem — przybrał barwę wzburzonego morza. To zabolało Clarę. Czy posunęła się za daleko, zadając owo pytanie? Myślała, że wspólna gra wyzwoliła w Vinzenzie pożądane emocje i od teraz ich relacja będzie wyglądać inaczej. Wciąż miała nadzieję, że umiłowany powie zaraz coś, co da jej nadzieję, coś, czego dawno jej nie oznajmił.

— Nie wiem, Claro — westchnął, unosząc ramiona w geście bezsilności. — Ale nie życzę ci źle. Nigdy nie życzyłem. Jesteś w końcu matką mojego dziecka. Jesteś...

Powiedz to. Tak bardzo pragnę, byś choć raz nazwał mnie swą ukochaną — pomyślała, pływając wzrokiem po falach jego oczu, które topiły ją każdym spojrzeniem.

— Pragnę odnaleźć swoją drogę. Przy tobie. Jednak chyba nie teraz. — Zaczął zdzierać naskórek z opuszków palców i przełknął ślinę. — Muszę już wracać do pracy. Trochę się zasiedzieliśmy. — Spojrzał na ścienny zegar. — Dziękuję za grę.

I po chwili już go nie było.

A Clara jeszcze długi czas wpatrywała się w próg drzwi, zupełnie jakby liczyła, że niebawem ujrzy w nich Vinzenza. Uzmysłowiwszy zaś sobie, że on nie nadejdzie, podeszła do fortepianu i znów spojrzała na kolczyki, które — ku jej niezadowoleniu — nie świeciły już tak pięknie. Róża z kolei zaczęła emanować zapachem goryczy i rozczarowania.

Clara nie mogła pojąć, że kilka minut temu Vinzenz siedział obok niej, że ramionami dotykał jej ramion, a ich dłonie splatały się ze sobą w trakcie gry. To wszystko przyczyniało się do jej chwilowego spokoju i szczęścia; ofiarowało marzenie o wieczności ich trwania. Ale teraz to wszystko się ulotniło i Clara została sama — kolejny raz pozbawiona jego obecności i ciepła.

Od chrzcin Vittorii Clara ani razu nie odwiedziła jej sypialni. Córka stała się dla niej rozczarowaniem, jakim ona sama była dla swojego ojca. Tak bardzo próbowała dać mu to, czego pragnął, że gdy poczuła smak porażki, wyrzekła się miłości do niewinnej istoty, której dała życie. Dama niszczyła nie tylko siebie, ale i Vittorię, skupiając się na bólu spowodowanym nienawiścią ojca i na chęci odzyskania męża. Zabrakło jej więc czasu na poświęcenie myśli dziewczynce potrzebującej matki. Jednak nie żałowała owej decyzji.

Przechodząc obok sypialni dziecka, usłyszała jego płacz i stanęła w bezruchu. Na pewno nie miała zamiaru wchodzić do środka, ponieważ wiedziała, że Domenica uciszy zaraz Vittorię i wszystko wróci do normalności. Postanowiła zatem podążyć do salonu, ale — ku jej zdziwieniu — nie potrafiła uczynić kroku naprzód. Krzyki bowiem nie ustawały, a z pokoju hrabianki nie dochodziły żadne dźwięki, które wskazywałyby na to, że mamka się w nim znajduje.

Clara postanowiła podejść do uchylonych drzwi, aby rozwiać swoje wątpliwości. Dotychczas przeklinała każdą łzę spływającą po twarzy niemowlęcia, ale teraz poczuła, że jej serce bije mocniej, dłonie stają się zimne od potu, mięśnie twarzy się napinają. Zupełnie jakby... czymś się przejęła.

— Przestań — rzekła w końcu i energicznie wkroczyła do pomieszczenia, gdzie ujrzała łkającą, ruszającą się nerwowo w kołysce Vittorię. — Przestań płakać — ciągnęła zniecierpliwionym głosem, po czym stanęła nad dziewczynką.

Gdy ujrzała jej główkę, ogarnęły ją niepewność, strach, poczucie winy, a także ból, które wciąż nie ulatywały z jej duszy po utracie rodziców. Próbowała trzymać się z daleka od pokoiku córki, próbowała do niej nie zaglądać, być obojętną na jej domaganie się bliskości. Ale czy naprawdę umiała się wyrzec tego, co zawzięcie szukało swojego miejsca w jej zranionym sercu?

— Nawet nie wiem, czego ci trzeba — oznajmiła spokojniej, acz nie kryjąc bezsilności.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie była dobrą matką. Gdyby nie ignorowała tego dziecka, być może wkrótce uległaby jego urokowi, pokochała zapach, jak i chwile z nim spędzone. Ale nie potrafiła. Nie potrafiła się przemóc, pozbyć zawiedzenia oraz złości, które niezmiennie gościły na twarzy jej ojca. I teraz również na jej twarzy.

— Dlaczego nikogo tutaj nie ma? Czy tak w ogóle można?

Płacz Vittorii narastał, a Clara odczuwała coraz większy niepokój i chęć ucieczki. Przecież i tak nie zdołałaby zająć się tym maleństwem. Mogła zawołać służącą, potem odejść do biblioteki, by poczytać w spokoju książkę i nie przejmować się krzykami, które sprawiały, że była taka bezradna. Lecz mimo to postanowiła zostać.

— Ciii... — Poruszając lekko kołyską, miała nadzieję, że chociaż na chwilę uda jej się uspokoić dziewczynkę. — Ciiii... Co mam z tobą zrobić? — Odgarnęła kosmyki kasztanowych włosów za ucho, aby nie wpadały jej do oczu. — Domenico!

Każda sekunda spędzona w tym pokoju była dla Clary niezwykle trudna. Oczekiwała syna, męskiego dziedzica majątku, który w końcu by sprawił, że Lorenzo Fantuzzi ją pokocha. Przyzwyczajenie się do Vittorii było dla niej wyzwaniem, a kiedy już myślała, że mimo zadry w sercu zaczyna ją miłować, w jednej chwili zbudowała mur znacznie większy od poprzedniego.

— Jesteś matką i nawet nie wiesz, czego chce twoje własne dziecko! — krzyknęła na siebie, co jeszcze mocniej podenerwowało małą istotę. — Nie płacz, błagam. Już nie będę. Nie będę. — Chciała uciszyć niemowlę, ale nie miała więcej pomysłów.

Nagle schyliła się do kołyski — czego nie była w pełni świadoma — i wzięła dziewczynkę na ręce, drżąc ze strachu, że nie zdoła jej utrzymać, że upuści ją na ziemię lub zrobi jej krzywdę. Mimo to starała się uciszyć córkę, aż wkrótce wyszła z pomieszczenia i zaczęła iść przed siebie, nie znając głównego celu. Dopiero gdy dotarła do salonu, uświadomiła sobie, co faktycznie zrobiła. Wbrew swej woli. Przecież nie zamierzała stać się dla Vittorii matką, nie zamierzała okazywać jej uwagi, wsparcia, miłości i innych głupot.

A jednak odczuła chwilowy, nieoczekiwany spokój. Może dlatego, że Vittoria przestała płakać?

Domenica zaś dotarła właśnie do sypialni hrabianki i zobaczywszy, że nie ma jej w środku, rozszerzyła przeraźliwie oczy. Serce podskoczyło jej aż do gardła. Po chwili jęła szukać niemowlęcia, wołać cichutko jego imię, acz uświadomiając sobie, że Vittoria naprawdę zniknęła, wybiegła energicznie z pokoju i zaczęła krzyczeć:

— Vittoria! Nie ma jej! Nie ma jej! — Łzy spłynęły po jej policzkach, sprawiając, że wkrótce zaczęła się nimi krztusić. — Gdzie ona jest?! Gdzie Vittoria?! Była tu. Jeszcze chwilę temu tu była! Gdzie jest Vittoria?! — Rozglądała się na boki i biegła przed siebie, mijając pobliskie komnaty. — Czy widział ktoś Vittorię? Dlaczego nikogo tu nie ma?! Przecież nie mogła uciec — powiedziała w desperacji, po czym schowała twarz w dłoniach i osunęła się na ziemię.

— Co się stało? — W pobliżu zjawił się zaniepokojony Vinzenz, a kiedy ujrzał mamkę w tym stanie, bardzo się przeraził. — Odpowiedz mi, co się stało! — uniósł ton głosu, czym przywołał kobietę do porządku.

— Nie ma Vittorii. Zniknęła.

— Jak to zniknęła? Powinnaś się nią zajmować! — Ruszył przed siebie, lecz zobaczywszy pustą kołyskę w pokoju córeczki, zrozumiał, iż Domenica mówi prawdę. Winien jednak zachować spokój. Vittoria przecież nie umiała chodzić, zatem ktoś musiał ją zabrać. — Claro?! Claro, gdzie jesteś?! — Podążył do salonu, gdzie zauważył stojącą przy oknie żonę.

Dama obróciła się w stronę męża, wciąż trzymając Vittorię na rękach. Kiedy zaś spostrzegła zrozpaczoną mamkę, która wkrótce wbiegła do pomieszczenia, zdziwiła się jej zlęknioną postawą. Owszem, Domenica przestraszyła się nieobecnością dziecka, lecz Clara doprawdy nie rozumiała tego wybuchu.

— Twoim zadaniem jest zajmować się hrabianką i nie zostawiać jej nawet na chwilę — zwróciła się do niej Clara, a chwilę potem oddała Vittorię w ręce Vinzenza. — Gdzie byłaś, gdy płakała głośno i potrzebowała opieki? Ponadto nie życzę sobie histerii w moim domu. Niepotrzebnie wprowadzasz zamieszanie.

— Odchodziłam od zmysłów — rzekła, wycierając łzę, która spływała po jej policzku. — Myślałam, że coś się stało, dlatego tak zareagowałam. Nie powinna pani jej zabierać.

— Nie ty będziesz o tym decydować — odpowiedziała oburzona gospodyni. Następnie spojrzała na wciąż milczącego męża. Nawet się nie odezwał, by ją obronić, zupełnie jakby przyzwalał na jej poniżanie. — Vinzenzie, nic nie rzekniesz?

— Claro, proszę, nie unoś się tak bardzo — mówił, głaszcząc Vittorię po plecach. — Myślę, że każda kobieta zareagowałaby nerwowo, gdyby nie ujrzała dziecka w kołysce. Zrozum więc Domenicę.

— Nie mogę w to uwierzyć. — Pokręciła głową i rozszerzyła usta w zadziwieniu. Jej mąż wziął właśnie stronę jakiejś nadgorliwej dziewki, która w jego towarzystwie oczerniła umiłowaną przezeń kobietę?

Skoro tak, nie będę dłużej dopominać się o twą troskę. Jeśli pragnienie stania się dla ciebie całym światem jest takie niemożliwe, zrobię ci przysługę i uczynię cię wolnym — pomyślała Clara, patrząc z bólem na Vinzenza. Nie mogła zrozumieć jego postawy. Nie chciała jej rozumieć. Dlaczego tak postąpił? Dlaczego się od niej odwrócił? Czyż nie uczyniła wszystkiego, aby jej wybaczył?

— Ale oczywiście, masz rację — przywołała się do porządku. Nie mogła dać nikomu do zrozumienia, jak wielce zabolały ją słowa męża. — Źle postąpiłam, biorąc własną córkę na ręce, otwierając się na nią, jej ból i potrzeby. Ponieważ bycie matką to nie moja rola — powiedziawszy to, wyminęła towarzystwo i zmierzyła ku schodom.

Vinzenz wzdrygnął się i obrócił w stronę żony, jakby chciał pójść za nią i powiedzieć, że źle go zrozumiała. Nie miał przecież tego na myśli! Gdyby tylko pozwoliła mu dokończyć, pojęłaby, iż nie pochwalał zachowania Domeniki i zamierzał przywołać ją do porządku. Wszystko przez to, że nieodpowiednio rozpoczął swą kwestię, uderzając tym Clarę w najboleśniejszy punkt.

— A ty nie waż się zapominać, kim jesteś. Znaj swoje miejsce — burknął do mamki, po czym oddał Vittorię w jej ręce i opuścił salon.

Kobieta zaczęła całować energicznie każdy skrawek dziewczęcej buźki, szeptać jej do uszu troskliwe zapewnienia i przycisnęła ją mocniej do stęsknionej piersi.

— Już dobrze. Już wszystko dobrze, ukochana. Nie bój się, jestem przy tobie. Nigdy cię nie opuszczę. Ty też mnie nie opuszczaj. — Dopiero gdy wróciła do sypialni, poczuła prawdziwy spokój.

Vinzenz zaczął szukać Clary. Kiedy ujrzał Agnese, która schodziła właśnie ze schodów, dowiedział się, iż podążyła ona na górę i zamknęła się w jednym z pokoi. Nie wiedział w jakim, lecz miał pewien pomysł. Nie tracąc więc czasu, ruszył przed siebie, aż w końcu dotarł na ostatnie piętro rezydencji — na strych. Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że obrany przez niego kierunek jest dobry, wszak wspaniały, kojący zapach kwiatów był czymś, czego Clara w tej chwili potrzebowała.

— Claro? — Zapukał nareszcie do zamkniętych drzwi. Teraz ogarniała go pewność, że niewiasta przebywa w środku, ponieważ usłyszał dobiegający stamtąd dźwięk jej kroków. — Wiem, że tam jesteś. Proszę, odezwij się.

Owszem, była tam. Chodziła po pomieszczeniu i nawet nie drgnęła na zawołanie męża. Zbyt mocno bowiem pochłonęły ją myśli. Nic nie zrobił. Nie zrobił nic, by uciszyć tamtą kobietę. Do czego to doszło, że obca stała się mu bliższa, niż jego własna żona? Czy naprawdę tak mnie nienawidzi? Nie mam siły dłużej starać się o twoje względy, Vinzenzie. Bo kimże jestem w twych oczach, jeśli nie jedynie matką twojego dziecka? — pomyślała smutno, próbując się nie rozpłakać.

— Claro, proszę, otwórz drzwi. — Vinzenz położył dłoń na ich framudze. Wiedział, że zrobił źle. Powinien stanąć w obronie ukochanej, nie zawieść jej, zareagować na słowa Domeniki. Lecz znów — niech będzie przeklęty! — pozwolił, aby Clara stała mu się daleką. Czyż nie otworzył się dziś na nią, gdy zasiadł do fortepianu i zaczął grać najpiękniej jak potrafi? Czyż nie pokazał, że wciąż nie przestał jej kochać? Dlaczego więc wszystko zepsuł?! — Zgrzeszyłem. Błagam, wybacz mi. Wiem, że nie potrafię być dobrym mężem. Zapomniałem, jak nim być. — Przyłożył głowę do wejścia, chcąc, by Clara uczyniła to samo; by choć przez moment łączyła ich bliskość. — Doprawdy wstydzę się za to, co dotąd czyniłem. Jestem zmęczony. Mam dość obojętności, która sprawia, że wciąż się ranimy.

Clara nie usłyszała żadnego z tych słów, wszak przebywała zbyt daleko. Teraz jednak podeszła pod drzwi — była zbyt ciekawa — i pozwoliła prawej dłoni spocząć na mosiężnej klamce.

— Zburzyłaś mój perfekcyjny świat, Claro. Gdy się w nim zjawiłaś, wniosłaś coś, czego — jak mi się zdawało — nigdy nie potrzebowałem. Ale to się zmieniło. Kiedy twój blask odszedł wraz z krzywdami, które ci wyrządziłem, poczułem się bardzo samotny. Byłem dotąd zbyt idealny, by móc zaakceptować kogoś nieidealnego. Choć przecież nikt taki nie jest. Nawet ja. Pamiętasz, jak ci o tym powiedziałem?

Kiwnęła głową, czując, że nie zdoła już powstrzymać łez.

— Twój prezent — uśmiechnął się pod nosem — dał mi dużo do myślenia. Nie chcę cię karać, Claro. Nie chcę wyrządzać ci krzywdy, bo kimże jestem, by cię osądzać? Dokładając ci cierpienia, wcale się nie różnię od tych, których się lękasz, od których uciekasz. Miałem być twoim wsparciem, miałem nigdy cię nie opuszczać. Obiecywałem ci szczęście, a jednocześnie sam ci je zabrałem. Proszę, daj mi szansę i naucz stać się mężem, którego potrzebujesz. Nauczmy się miłości do siebie od nowa.

Słowa Vinzenza były piękne, przepełnione miłością i niosące nadzieję. Jednak jej serce wciąż biło boleśnie, wciąż ogarnięte strachem nie umiało zapomnieć. Gdyby wybaczyło, znów zostałoby zranione. Dlatego wołało: „Daj mu odejść".

Ale przecież jego serce również było zranione. Przez nią.

Clara westchnęła ciężko i przymknęła oczy. Postanowiła posłuchać wewnętrznego głosu.

— Vinzenzie, chcę pobyć sama. Proszę, pozwól mi na to — rzekła, puściwszy łzy wolno, po czym zabrała dłoń z klamki. Następnie podążyła w głąb pokoju, obawiając się, że jeśli usłyszy od męża coś jeszcze, podda się słabości, którą tyle czasu traktowała jako wroga. Musiała zebrać myśli.

— Nie chcesz. Ja także nie chcę być sam. Nie chcę być dłużej tam, gdzie nie ma ciebie.

***
W porównaniu do poprzedniego rozdziału, z tego jestem zadowolona ;) W końcu trochę więcej uśmiechu, przynajmniej w pierwszej połowie XDD Ale jesteśmy bliżej niż dalej. Zapewne domyślacie się, czego. Chociaż przyznam, że oboje mnie już wkurzają trochę xd

No i zapomniałam ostatnio napisać (zapominalska ja), że skończyłam Damę. Rozdziałów będzie 48 + epilog. Jesteśmy więc za połową ;) Oleeey!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro