45. Dwa serca w ogrodzie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mimo dość wczesnej pory, Antonina ubrała się w szatę nocną. Księżyc okrywał się kołdrą gęstych chmur, a zegar wskazywał dwudziestą pierwszą. Owa godzina była zbyt młoda, by kłaść się do łóżka, zwłaszcza że dama i tak nie zmrużyłaby oka. Sięgnęła więc po książkę, lecz i to ją zawiodło — wszystko, co przeczytała okazało się niepamiętne i tylko pustym wzrokiem wpatrywała się w rozmazane literki.

Znów wyjechał.

Znów mu na to pozwoliła.

Gdyby miała w sobie więcej odwagi, gdyby zachowała się dojrzalej niż te cztery lata temu, prawdopodobnie... Och, zaśmiała się w duchu. Sama myśl o dokończeniu tego zdania napawała ją żałością i rozpaczą. Może to i lepiej? Nie winna się przecież przywiązywać do męża, tym bardziej że spędził w Rzymie niecały miesiąc. Przyjechał na początku maja, kalendarz zaś wskazywał początek czerwca. Ale mimo to przyzwyczaiła się do jego obecności, do słów wypowiadanych melodyjnym głosem, do... Niech będzie, stęskniła się także i za nim. Ale było już późno na płacz rodzący świeże łzy.

Powstała z miejsca. Kiedy podeszła do biureczka, na którym wciąż znajdowała się ich fotografia ślubna, uśmiechnęła się i poczuła ciepło w okolicach serca. Jej policzki wypełniły się uroczymi rumieńcami, co wnosiły nieco życia do bladej twarzy Antoniny de Restaud. Dokładnie pamiętała dzień, gdy ubrana była we wspaniałą suknię z bufiastymi rękawami; pamiętała także pierwszą rozmowę z Nathanem — na przyjęciu Carla, któremu właśnie urodził się syn. Jakże nie chciała tam iść! Nienawidziła brata, jego żony oraz całego ich małżeństwa, jednak ostatecznie się przemogła. I choć ów bal przyniósł jej znajomość z cudownym człowiekiem, ku swej udręce, wiele dni się zastanawiała, czy na pewno było jej to potrzebne. Dziś już znała odpowiedź — nawet jeśli nieśmiało skrywała się w jej wnętrzu, najważniejsze, iż serce przyjaźniło się z myślami, a usta... One nie musiały uczestniczyć w tej konwersacji.

— Nathanie, pozwól, że przedstawię ci moją młodszą siostrę. — W uszach damy wybrzmiały słowa Carla. Zdawały się na tyle żywe, że Antonina zatraciła się w ich realności i zagłębiła we wspomnieniach. — Oto hrabina Antonina Anzelieri. A w zasadzie Luzzago, choć nie lubi przyznawać się do tego, że została wdową po niesympatycznym starcu — zaśmiał się oraz wzmocnił uścisk na ramieniu niewiasty, by ta wyciągnęła nareszcie rękę w kierunku jego przyjaciela.

Nie znosiła tego nazwiska! Za każdym razem, kiedy przypominano jej o zmarłym mężu, odczuwała gniew i chęć krzyknięcia, żeby nie mówiono o nim w jej towarzystwie. Kochała swojego ojca, lecz miała doń żal — wciąż nie zdołała zapomnieć, iż oddał ją człowiekowi, który w przyszłości będzie sprowadzał do domu kochanki i wcale się z nią nie liczył.

Carlo celowo przywołał jego osobę. Nie byłby sobą, gdyby choć raz tego nie uczynił i tym samym stał się dla niej dobrym bratem.

— Niezmiernie miło mi panią poznać, comtesse. — Uśmiechnął się Nathan, po czym ucałował jej dłoń.

Antonina nie mogła jeszcze wtedy wiedzieć, że od razu mu się spodobała. I choć nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, ona rzeczywiście doścignęła szlachcica. Pozwalała mu doświadczyć przyjemności na sercu oraz mokrych ze zdenerwowania dłoni, które pociły się przy każdym ich kolejnym spotkaniu. Tak przynajmniej jej mówił, gdy byli już małżeństwem.

Po krótkim, acz pełnym emocji przedstawieniu się, hrabia Nathan zaprosił Antoninę do tańca i wkrótce oboje podążyli na środek coraz gęstszej sali. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Czuła to w jego spojrzeniu, w zdenerwowaniu, które zmuszało go do częstego przełykania śliny, czy nawilżania ust językiem. To było całkiem zabawne.

— Wiedziałem, że Carlo ma siostrę, lecz nie mówił o pani zbyt wiele — odrzekł i zacisnął palce na zgrabnej talii niewiasty.

— Rzadko ze sobą rozmawiamy — odpowiedziała i zerknęła przed siebie.

Wtem dostrzegła Vinzenza, który tańczył z jakąś panną. Z racji, że Antonina widziała jedynie jej plecy, nie umiała dojść do wniosku, któż to taki. Ale ta suknia... Ta błękitna, pomarszczona suknia ze śmiesznymi wzorkami z pewnością mogła należeć do... Ach, no tak! Irene Mastrozzi zawsze musiała świecić niezwykłą elegancją i trzymać się blisko Vinzenza.

Antonina darzyła ją szczerą nienawiścią i uwielbiała uczestniczyć w plotkach, które tak często dotyczyły Irene. Naprawdę łudziła się, że Vinzenz się w niej zakocha, tym bardziej poślubi? Nie grzeszyła urodą, a o intelekcie nawet nie warto wspominać. Owszem, była panną z dobrego domu, acz nieco naiwną i infantylną, by w ogóle dumać o dołączeniu do zacnego, szanującego się rodu bankierów.

Antonina uśmiechnęła się nostalgicznie i odłożyła fotografię na stoliczek. Powrócenie do kwietniowego dnia roku 1887 dostarczyło jej zbyt wielu emocji. Nigdy nie sądziła, że kiedy znów przypomni sobie o pierwszym spotkaniu z Nathanem, jej serce zabije mocniej, a usta zapragną dotknąć jego ust. Nigdy nie sądziła, że tak pokocha to wspomnienie.

Usiadła w fotelu, przymknęła oczy i położyła dłoń na piersi. Dlaczego zaczęła czuć wielką pustkę? Zupełnie tak, jakby utraciła całą siebie, jakby piękne myśli zostały wykradzione z jej umysłu i powędrowały do... Francji.

Wstała. Nie mogę na to pozwolić. Nie tym razem dotarło do niej, przez co jej oddech znacznie przyspieszył, a wzrok jął wędrować po wskazówkach na srebrnej tarczy zegara. Jeśli nie chcę go stracić, muszę coś zrobić!

— Przecież ja go kocham — krzyknęła bez zawahania, po czym ruszyła w kierunku drzwi, by zawołać służbę i nakazać spakować swe walizy.

Jeśli wyjedzie z rana, do Paryża dotrze jeszcze tego samego dnia i udowodni mężowi, że nie chce dłużej bez niego żyć. Może uwierzy jej szczerym intencjom? Antonina bynajmniej nie marzyła o tym, by znów ją pokochał, ale chociaż wybaczył i ofiarował jeden beztroski uśmiech. Była zdeterminowana, musiała zawalczyć o miłość. Bo przecież nigdy o nic nie walczyła — nawet o Vinzenza, którego ponoć pragnęła najbardziej. Całe życie jej postawa wykazywała się tylko biernością, ona zaś nie znała języka czynów.

Kiedy Antonina już naciskała klamkę, usłyszała pukanie do drzwi. Podskoczyła z wrażenia, następnie narzuciła na siebie jakiś materiał, uświadamiając sobie, że nie chciałaby, żeby ktoś zobaczył ją w niemalże prześwitującym odzieniu –— nawet jeśli miałby to być Giovanni, który zechce spędzić z nią wieczór na opowieściach o pięknym życiu w Hiszpanii, w Anglii czy na Węgrzech. Och, a jeśli coś wypił, prędko nie opuści damskiej komnaty, być może i zaśnie w łożu Antoniny, zapomniawszy drogi do własnego.

Dama pokręciła głową na samą myśl o tym, ponieważ wtedy musiałaby przełożyć przygotowania do podróży. Mimo to rzekła donośne „proszę" i cierpliwie czekała, aż z wymalowanym na twarzy uśmiechem Giovanni wejdzie do środka.

Jednak w progu stanął ktoś inny. Ktoś niespodziewany. Kobieta przełknęła głośno ślinę i zacisnęła pięść na białym materiale, który okrywał jej ramiona i biust. To nie mógł być on. Przecież wrócił do Francji.

— Czy to było szczere? — spytał, pomijając przywitanie.

On sam nie mógł uwierzyć, że znajduje się w komnacie swej żony, że stoi naprzeciwko niej i znów wdycha zapach, który unosi się w powietrzu. Gdyby posłuchał rozumu... Och, ale posłuchał serca. A serce oznajmiło mu, że póki nie pozna prawdy, nie powinien nigdzie wyjeżdżać. Pragnienie wysłuchania Antoniny stało się tak wielkie, że wszystko co miał, postawił na nadzieję kwitnącą w jego wnętrzu. Być może był głupi, naiwny i niczego się nie nauczył, acz świadomość, że ta, która kiedyś całkowicie zawładnęła jego umysłem, coś do niego czuje, napawała go skrajnymi emocjami.

„Może jeszcze nie wszystko stracone, Nathanie?" — przywołał w pamięci głos Vinzenza i zrobił krok do przodu.

— Co takiego? — Drżała. Nie spodziewała się ujrzeć go w swej alkowie o takiej porze. Nie spodziewała się go w ogóle ujrzeć. — Co takiego? — powtórzyła nieświadomie, owijając palce w białą szatę, którą miała na sobie.

— To, że zbyt długo mnie nie kochałaś. To, że wczorajszy wieczór był dla ciebie prawdziwy.

Przez moment milczała. Nie wiedziała, co winna uczynić, ponieważ setki myśli biegło po jej głowie, niszcząc zdrowy rozsądek. Ale gdy poczuła silniejsze uderzenie serca, wskutek którego przygryzła wargę, chyba zrozumiała, że nie może się dłużej ukrywać.

— Wiele razy kłamałam, Nathanie — wzrok swój wbijała odważnie w jego niebieskie oczy — jednak ku memu zdziwieniu... jak i zapewne twojemu... ja...

— Pragnę od ciebie tylko jednego słowa, Antonino. „Tak" lub „nie".

— Tak. — Poczuła ulgę. Rzekłszy to, poczuła ogromną ulgę. Czy on także tego doświadczał? Czy chciał, aby odpowiedziała twierdząco? — Nic nie oznajmisz? — spytała po dłuższej ciszy, próbując ukryć delikatny zawód.

Nie umiała zinterpretować twarzy Nathana. Wydawała jej się spięta, jakby nie chciała zdradzić emocji, lecz równocześnie zdradzała je jeszcze mocniej. Usta mężczyzny niebawem się rozluźniły, oczy wciąż patrzyły na wprost, a policzki... czyżby stały się lekko różowe?

Nathan nie potrzebował słów, które i tak nic nie wniosłyby do tej chwili. Zbliżył się do Antoniny, oddychając prędko. Kiedy do jej twarzy brakło tak niewiele, nie mógł się powstrzymać, by nie oddać na jej ustach spragnionego pocałunku. W tamtym momencie nic innego nie miało znaczenia, wszelkie rozczarowanie, rany sprzed lat, kłamstwa niszczące go dogłębnie, zniknęły. Pierwszy raz od dawna spojrzał w przyszłość, wierząc, że może być jeszcze piękna. Czyż nie na to właśnie zasługiwał? Nawet jeśli nie z nią, ufał, że wart jest tego grzechu. Gdyby go nie skosztował, prawdopodobnie żałowałby do końca życia i powrócił do Francji z rwącym się w kierunku włoskiej damy sercem. A ona. Och, cóż ona uczyniłaby bez niego?

— Nie opuszczaj mnie, Nathanie — poprosiła, wyczuwając taniec kryształowej łzy w kąciku oka. — Żałuję każdej podłości, każdego słowa, które cię skrzywdziło. Ja nie umiem być tak silna, jak ty.

— Szczere przyznanie się do błędu jest symbolem siły. — Przyciągnął ją do siebie i patrzył ze wzruszeniem w jej wilgotne oczy. Serce zabiło mu mocniej, a dłonie zaczęły się pocić, zupełnie jak na tamtym balu, gdy się poznali. — Nie pozwól mi tego żałować, Antonino. — Oddał na jej wargach pocałunek i jął dotykać fragmentów kobiecego ciała.

Każda sekunda przynosiła im coraz więcej przyjemności, uwalniając emocje, za którymi długo tęsknili. Mimo iż widzieli swe ciała niejednokrotnie, teraz zapoznawali się z nimi na nowo. W końcu nie byli już tamtymi ludźmi, którzy trwali w rzeczywistości wyśnionej, a kochankami, którzy pragnęli się tak mocno, iż zapomnieli o złożonych sobie obietnicach. Nathan już nigdy nie miał spojrzeć na Antoninę z miłością, z kolei ona doświadczyć szczęścia. Jednak oboje złamali swoje zasady, wraz z pozbywaniem się wyrzutów, zawodu i ubrań, do niczego im niepotrzebnych. Czyż nie mogli na moment zatrzymać się w chwili uniesienia oraz trwać w bliskości, co mówiła im, że dalekość nie służy ludziom miłującym?

Wznosząc się na wyżyny gór, błądząc dłońmi po gęstwinach lasów, zatapiając się w spokojnie płynących wodach, oboje doznawali prawdziwego spełnienia, a ono pozwalało im obcować z naturą budzącą się do życia. Razem z nimi.

Ta noc miała stać się ich początkiem.

Zeszłej nocy Clara położyła się z myślą, że minionego dnia Vinzenz jej nie odwiedził. Kiedy czekała, aż przyjdzie, by znów jej towarzyszyć, musiała niespodziewanie usnąć, jej powieki bowiem okazały się niezwykle ciężkie. Obudziwszy się zaś, doznała łaskotania przedzierających się do sypialni promieni słońca, które swą prostotą oraz pięknem pragnęły ogłosić, że dziś będzie bardziej udane od wczoraj. Clara chciała w to wierzyć, wszak gorliwie modliła się o lepsze jutro.

A gdy położyła dłoń na swoim brzuchu, przymknęła oczy. Sprawdzasz mą cierpliwość, Boże. Ale błagam, daj mi już jakiś znak — poprosiła z wielkim pragnieniem doświadczenia dotyku dziecięcia znajdującego się w jej łonie. Nie była pewna, czy umiała poddać się próbie i zachować pokorę. Te dni... One tak mocno ją wykańczały.

Nareszcie otworzyła powieki, obróciła głowę w drugą stronę, by pogładzić pustą część łoża, wciąż pachnącą Vinzenzem i dostrzegła na poduszce kartkę zapisaną jego ręką. Uniosła ją zatem, po czym zaczęła wczytywać się w nieco chaotycznie umieszczone literki:

Claro,

wiem, że gniewasz się na mnie nieustannie, choć nie mam prawa mieć Ci tego za złe. Zrobiłem coś, czego tak prędko wybaczyć nie można i rozumiem Twój żal. Wybacz, że jesteśmy zbyt daleko siebie, zwłaszcza że winniśmy się teraz wspierać. Zapewne myślisz, że ogarnął mnie lęk, gdyż nie umiem wyszeptać tego w Twe usta, jednak pozwól mi zakreślić kilka wyrazów na tej czystej kartce. Chcę poczuć, jak wielką ma moc słowo pisane.

Nie zamierzam zapewniać Cię o swej miłości, ponieważ mówiąc „tak" przed Naszym Ojcem, już to uczyniłem; nie pragnę błagać o Twą litość, narzucać Ci się wtedy, kiedy odrzucasz mój widok. Ale o coś Cię poproszę. Rozejrzyj się po ogrodzie, w którym właśnie się obudziłaś; powąchaj zapach kwiatów na łące, która przyszła do Ciebie dziś w nocy; zapomnij o przytłaczającym, martwych ścianach i wyobraź sobie, że przebywasz w przestrzeni rozległej oraz ogromnej. Wiem, że rośliny nie oddadzą realistycznego obrazu tęsknoty, a ja nie odkupię w ten sposób swych win, acz mam nieśmiałą nadzieję, że kiedy ujrzysz mnie ponownie, Twe serce zabije z mniejszą nienawiścią.

Twój Vinzenz

Oczy damy się zaszkliły, a słona kropla pozostawiła na kartce ślad. Clara jęła czytać wiadomość od początku, znów wchłaniając w siebie piękne i czyste wyrazy, aż w końcu powstała z łoża i uczyniła to, o co została poproszona w liście — ożywiać litery zaschnięte na czarnym atramencie. Dlaczego wcześniej nie zauważyła bogactwa, które ją otaczało?

Otworzyłam serce pomyślała i uśmiechnęła się blado.

W wazonach znajdowały się liczne róże i wiele innych wspaniałych gatunków kwiatów. Każdy z nich Clara obdarzyła troskliwym spojrzeniem, wciąż trzymając papier w zaciśniętej dłoni. Kiedy postanowiła wyjść na balkon, by wdychać woń roślin, dzięki której w pełni stałaby się częścią natury, poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Nie musiała się obracać, ponieważ wiedziała, że tuż za nią stoi Vinzenz. Jego zapach, sposób, w jaki ją dotknął — to wszystko było dla niej takie znajome.

— Pomogę ci — oznajmił i otworzył drzwi od balkonu. Wkrótce wyszli na spotkanie z przyjemnym słońcem oraz tańczącym z nim wiatrem, który zachęcił małżonków do wspólnego przeżywania błogości z czerwcowego poranka. — Poczekaj chwilę. — Wycofał się do pomieszczenia i przyniósł krzesło, na którym Clara mogła usiąść.

Ów czyn sprawił, że lekko się uśmiechnęła. Patrząc dyskretnie na twarz ukochanego, zaczynała rozumieć, jak bardzo żałuje on swych czynów, a jak ona długo go ignorowała. Czy miała do tego prawo, skoro sama grzeszyła biernością?

— Idziesz? — spytała, gdy Vinzenz zwrócił się ku wyjściu z zamiarem opuszczenia alkowy. Przygotował dla niej wspaniałą niespodziankę, sprawił, że poczuła się tak, jakby znalazła się w najpiękniejszym ogrodzie, a potem po prostu postanowił ją zostawić?

— Myślę, że pragniesz pobyć sama — odrzekł, przełykając ślinę. Starał się nie patrzeć w oczy Clary, bał się bowiem tego, co mógłby z nich wyczytać. Przestał chyba liczyć, że pojawią się w nich iskry miłości, pożądania tudzież przywiązania.

— Znów podejmujesz za mnie decyzję. — Chwyciła jego dłoń. — Zostań.

Oboje milczeli. Wsłuchując się w śpiewy ptaków, szumy liści na drzewach i w inne dźwięki natury, które tworzyły przepiękną melodię, lękali się, że jakiekolwiek słowa zepsują magiczność tej wspaniałej chwili. Nie patrzeli na siebie, a w przestrzeń przed sobą i czuli, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Clara westchnęła. Jej ręka znów powędrowała w kierunku tęsknym i jednocześnie bardzo niewiadomym. Kiedy dotykała brzucha, miała nadzieję, że swą delikatnością pobudzi dziecko do życia i zdoła zachwycić się jego miłością.

— Moi rodzice nie przyjdą, prawda? — spytała, przerywając dłuższą ciszę, a mężczyzna schylił się do Clary i ukucnąwszy, dotknął jej kolana. — Twoje milczenie jest odpowiedzią twierdzącą, Vinzenzie. Znam to spojrzenie. — Odwróciła wzrok, po czym znów zatopiła go w rozlewającym się czystym błękicie.

— Stan zdrowia twojego ojca jest zły, Claro — odrzekł i zaczął gładzić opuszkami palców skórę żony. Skoro go nie odtrąciła, pomyślał, że przyzwoliła na jego bliskość, a być może nawet jej potrzebowała. Postanowił więc nie zaprzestawać swej czynności i dodać w ten sposób ukochanej otuchy. Tak długo trwali daleko od siebie. — Twa matka nie chciała zostawiać go samego, ale oboje obiecali, że przyjdą od razu, gdy mu się polepszy.

Niewiasta prychnęła. Owszem, sam Vinzenz nie wiedział, czy winien wierzyć tym słowom, lecz pragnął, aby niosły ze sobą rzeczywistą nadzieję. Rzekomo Lorenzo od długiego czasu żałował, iż wyrzekł się swej córki, zatem dlaczego miałby tkwić w poczuciu dumy i aż do śmierci pozostawać upartym człowiekiem?

— Mój ojciec nigdy nie obiecuje — zauważyła zrezygnowana.

Po cóż miała się nim przejmować? Nie widziała go cztery lata, żyła bez jego widoku oraz ochrypłego głosu, a przynajmniej starała się, ponieważ w duchu pamiętała je doskonale. Jednak czyż nie tego właśnie pragnęła? Pozbyć się ojca ze swojego życia i trwać w szczęściu, które oferowała jej obecna rodzina?

Jestem taka naiwna.

Przez moment ufała, że jeśli poprosi rodziciela o spotkanie, on się ukorzy i do niej przyjdzie. Brednie! Zapewne wciąż chował urazę w sercu, wciąż rozpamiętywał dawne czasy, wciąż nie dawał sobie szansy na piękniejszą przyszłość. Wciąż jej nie kochał.

— Przynajmniej próbowałaś, Claro — oznajmił Vinzenz, uśmiechając się blado. Wtem ogarnął go lęk, że jego dłoń parzy kolano żony, toteż powolnym ruchem wycofał ją i położył na swoim udzie.

Ona zauważywszy ów gest, przełknęła ślinę, ale nic nie odrzekła. Zbyt wiele wydarzyło się w ostatnim czasie, zbyt wiele prób przyszło jej i Vinzenzowi pokonać, by mogła dumać teraz o cielesności. Zadręczała się myślami, które jej nie opuszczały, po czym dochodziła do wniosku, że gdy jest sama, nic nie może, a gdy mąż otacza ją opieką, może znacznie więcej. Jednak coś ich poróżniło. Dziś nie umiała poprosić lubego o wsparcie, którego tak potrzebowała, nie umiała także okazać go jemu. Choć on również cierpiał, zabijając się poczuciem winy.

Z zamiarem odtrącenia chaosu występującego w jej głowie, rozejrzała się dookoła. I kiedy ujrzała kwiaty, które ponownie napełniły ją chwilowym spokojem, przypomniała sobie piękne wspomnienie, co sprowadziło ją do czasów, gdy donosiła pierwszą ciążę. Vinzenz obdarował ją wielkim bukietem roślin, po czym zaprosił na przejażdżkę po okolicach Rzymu. Wtedy dopiero przygotowywała się do roli matki, z kolei ukochany nigdy na nią nie naciskał i nie zmuszał do tego, by natychmiast pokochała ich dziecię. Po prostu był obok, opowiadał jej o różnych zakątkach miasta, przybliżał historie cenionych przez siebie książek, rozprawiał nawet o roślinach, o których wiedział niewiele, lecz tak pragnął ujrzeć uśmiech Clary, że gotów był się ośmieszyć.

— Odpocznij, Claro. — Vinzenz wstał i skierował się do wyjścia. Znów chciał ją opuścić, a ona znów nie mogła mu na to pozwolić. Nawet jeśli nic nie mówili, ich dusze namiętnie ze sobą konwersowały; tak samo zapachy pozwalające im doznać tęsknej bliskości. W końcu słowa nie są potrzebne do osiągnięcia spokoju. — Jeśli czegoś będziesz potrzebowała...

— Vinzenzie, zostań — błagalnym tonem nakazała mu podejść. — Nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać? Wiem, że nie umiałam opowiedzieć ci o moich lękach, ale przepełniała mnie słabość. Ona mnie zniszczyła. Zniszczyła do tego stopnia, że kazałam być daleko temu, którego kocham najbardziej. Zupełnie jakbym pragnęła, żeby...

— Claro, proszę. — Ponownie ukucnął przed żoną. — To ja nie zachowałem się odpowiednio. To ja nakrzyczałem na ciebie przez zazdrość i cię opuściłem. Teraz wiem, że gdybym wystarczająco ci ufał, nie pozwoliłbym poddać się tchórzostwu.

— Oboje popełniliśmy grzechy, Vinzenzie — dodała smutno, a następnie nieśmiało położyła dłoń na policzku męża. — Ja... Ja po prostu się boję. Widok krwi mnie przeraża. — Jej ręce zaczęły się trząść, usta zaś wyrzeźbiły sekundy milczenia. — Ale jeśli istnieje jakaś szansa... przyjmę doktora. Tylko proszę, daj mi trochę czasu. Chcę oswoić się z myślą, że mogę usłyszeć coś, co mnie zasmuci, że nawet jeśli ból nie minie...

— Minie, ukochana. To, co złe zawsze mija. Jednak nie odchodź ode mnie i przyjmij pomoc — oznajmił, po czym przygarnął Clarę do siebie. Znów odetchnął. Kiedy czuł jej zapach, kiedy trzymał ją w swych bezpiecznych ramionach, oddalał się do wszelkich problemów i tkwił w sferze sacrum. On także miał dość ciszy, która rozrywała jego duszę. Dlatego lecząca ją nadzieja przywróciła mu wiarę w dobro.

— Gdzie mogłabym odejść, skoro póki żyję, trwać będę przy tobie? Wszak tylko przy tobie jest moje miejsce na ziemi — odpowiedziała. W ciągu ostatnich lat wielokrotnie kłóciła się z mężem, ale czyż miłość nie jest sztuką, która wyznaje prawdę i wybaczenie?

Tę właśnie sztukę oboje chcieli wyznawać, ufać, iż ów moment ich rozgrzeszył. Ponownie stali się czyści w swoich oczach, ich serca nie biły już z taką ciężkością, a siłą, ponieważ modliły się razem.

Samotność to największa kara, jaka mogła ich spotkać, lecz oni nie zasłużyli, aby ją odbyć. Byli bowiem jednością.

***

Mam wrażenie, że ten rozdział jest taki jakiś bardziej pozytywny XD Ale to chyba dobrze, w końcu przyda się trochę radości po tylu smutnych rozdziałach.

Nie wiem, czy zadowala Was scena z Antoniną i Nathanem, w końcu różne emocje wzbudza ich wątek, ale ten, kto mnie zna wie, że jestem osobą, która daje szanse na zmianę, jeśli oczywiście ktoś chce się zmienić. Kibicuję mu w tym z całego serca i nie udupię tylko dlatego, że wcześniej był gorszym człowiekiem - ważne, jakim jest teraz. Bo ludzie się zmieniają i zasługują na piękne życie, na nowy początek. To właśnie chciałam pokazać, mam nadzieję, że nie czujecie się jakoś szczególnie zawiedzeni - inaczej przykro mi, że nie spełniłam Waszych oczekiwań ;/

Przypomnę jeszcze, że zostały trzy rozdziały do końca + epilog. Przygotujcie się na dużo emocji (tak myślę) i dramatu. Nie wiem, kiedy uda mi się wstawić resztę, ale liczę, że wyrobię się do pierwszej połowy sierpnia. W ostatnim tygodniu lipca jadę na wesele do Krakowa, więc na pewno nie będzie mnie wtedy na wattku. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro