46. Dramaty rodzinne

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Carlo Anzelieri nie mógł dłużej trwać w bezczynności. Ostatnie miesiące zdawały się dlań koszmarem, a dnie, które zazwyczaj kończył w objęciach dam bez imion, nie powinny już tak wyglądać. Postanowił doprowadzić się do porządku, zawalczyć o lepsze relacje z dziećmi i uwierzyć, że ich miłość przywróci go do życia. Nie był przecież złym człowiekiem, tylko podatnym na zewnętrzne bodźce, co czyniły z niego osobę słabą. Słabą na tyle, iż uważał, że nie zasłużył na to, by być ojcem swych pociech. Po rozstaniu z Aurorą miał je blisko, ale bardzo prędko zaprzepaścił tę szansę. Na własne życzenie. Czego do dziś nie umiał sobie wybaczyć.

Gdyby chociaż Antonina chciała z nim porozmawiać... W ciągu ostatnich czterech lat widział ją tylko jeden raz, gdy pragnął przekazać pospiesznie, że Nathan nie dopuścił się zdrady. Nie udało mu się. A nienawistny wzrok, który wbijała wtedy w jego lico bolał go aż do dzisiaj i budził poczucie winy, ponieważ znów przyczynił się do ujmy na honorze rodu Anzelierich.

Ale przynajmniej od kilku dób nie pił tak dużo. Szampan wypełniał brzegi kieliszka zdecydowanie rzadziej niż kiedyś i nie zawsze był opróżniany przez Carla w całości, wszak smak alkoholu wydawał mu się jakiś taki... inny. Skoro miał zawalczyć o siebie, a także o utraconych bliskich, musiał stać się wiarygodny, pełen szczerości oraz dobroci. I to właśnie zamierzał uczynić — udowodnić, że zasługuje na drugą szansę, że może się jeszcze zmienić.

Westchnąwszy, opuścił pojazd, gdy zaś stanął na nierównej kostce brukowej, uniósł nieco podbródek i przymknął delikatnie oczy, by promienie słońca nie zaatakowały ich zbyt mocno.

Rezydencja państwa Grimaldich nie była ani trochę ładna, lecz to wcale nie wyróżniało jej na tle innych, znajdujących się w pobliżu pałaców. Mężczyzna nie odwiedzał jej często, musiał jednak przyznać, że kiedyś wnętrze rekompensowało mu wszelkie widoczne od zewnątrz niedogodności — było w nim coś, co sprawiało, że każdy gość poczułby się jak w domu. Dziś kojarzył mu się z okrutną żoną, która całkowicie poróżniła go z rodziną, acz miał świadomość, że w środku żyją jego dzieci i są tam szczęśliwsze niż przy nim.

Wystarczy, Carlo powiedział do siebie w duchu, nie chcąc dłużej zadręczać się myślami. Od teraz przyszłość miała być piękna, a przeszłość jedynie pouczająca. Spotkanie z pociechami zdawało się czymś tak wyjątkowym, że dżentelmen ubrał się w swoje najlepsze szaty, starannie zawiązał halsztuk, włosy ogarnął z wielkiego nieładu. Skrycie liczył na to, że oboje zauważą jego starania i miast się go wstydzić, jak ostatnio, kiedy je widział, wtulą się w jego samotne ramiona.

— Nie musisz mnie anonsować — rzekł pogardliwie w kierunku służącego. — Chyba nie jestem obcy. — Następnie popędził w głąb pomieszczenia, aż w końcu znalazł się w salonie, a on — ku zawiedzeniu Carla — okazał się zupełnie pusty.

W pobliżu nie było nawet jednej pokojówki, która krzątałaby się po korytarzach rezydencji, toteż mężczyzna się nieco zakłopotał. Czyżby gdzieś wyjechali? Jął dokładniej rozglądać się po przestrzeni i po kilku minutach nareszcie udało mu się dostrzec dwie drobne sylwetki. Natychmiast uśmiechnął się szeroko oraz obdarzył dzieci wzrokiem pełnym miłości i stęsknienia.

Alessio i Bianca przyjrzeli się uważnie dumnej męskiej posturze i już mieli ruszyć w kierunku papy, gdy zatrzymał ich donośny głos pewnej pani.

— Stójcie! — Wyłoniła się zza rogu.

Oczom Carla ukazała się ubrana w bordową suknię i z upiętymi w ogromny kok włosami kobieta. Kiedyś z radością wpatrywał się w jej piękne, brązowe oczy, usta niewielkie, choć pociągające, dziś zaś wszystko to, co wtedy w niej cenił, niemiłosiernie go obrzydzało. Sam widok damy wprawiał go we wstręt i jeśliby tylko mógł, wcale by tu nie przychodził. Uczynił to jednak dla dzieci. Mimo że za późno, gotów był o nie zawalczyć.

— Co ty tu robisz? — spytała, podchodząc bliżej, a jednocześnie patrząc na pociechy srogim spojrzeniem, które rozkazało im schować się za jej ciałem.

— Mam prawo je widywać, a ty nie masz prawa zabraniać nam kontaktu. Odsuń się więc — powiedział stanowczo. Aurora natomiast wciąż pozostawała w miejscu i nie zamierzała pozwolić potomstwu uczynić kroku w przód. — Powiedziałem coś. — Jego lico zdominowała wrogość, a dłonie bardzo chętnie pozbyłyby się kobiety z przejścia, lecz Carlo prędko pojął, że nie mógłby się zachować w ten sposób. Nie tutaj. Nie przy nich.

— Gdzie byłeś przez ostatnie tygodnie? Doprawdy ogarnia mnie zdziwienie, że w ogóle zostałeś tu wpuszczony — oznajmiła gniewnie oraz zacisnęła usta w wąską linię. — Moje dzieci zapomniały już o ojcu, który je opuścił. Zwłaszcza iż sprzedałeś je za kilka lir włoskich mego papy. Czy tak postępuje kochający rodzic?

— Nie daliście mi wyboru — rzucił, zbliżając się do... wciąż żony. — Miałem długi. Musiałem ratować rodzinną posiadłość, a odkąd ów parszywiec, zwany dziadkiem tych niewinnych istot — zwrócił spojrzenie na zlęknionych Alessia i Biancę — ponownie się ożenił i jego żona wniosła ze sobą duży posag, zbyt często się wywyższa. Że też zgodziłem się być częścią tej rodziny — prychnął.

— W takim razie niech same zdecydują — zaproponowała Aurora, prostując się, dzięki czemu jej biust został bardziej wyeksponowany. — Jeśli moje dzieci zechcą wyjść ci na spotkanie, będziesz mógł je odwiedzać i spędzać z nimi czas. Oczywiście, gdy pozostaniesz trzeźwy — dodała z pogardą. — Bianco, Alessio, chcecie, aby tata znów was do siebie przywiązał i potem zostawił?

Od początków ich małżeństwa Carlo miał problemy z alkoholem. I choć przed narodzinami synka nie pił za wiele, z wiekiem poddawał się tej czynności coraz namiętniej. Aurora zaś, pomimo swego temperamentu, nie potrafiła odwieść go od uzależnienia. Po prostu starała się ignorować chwile słabości męża, zamykać się w sypialni i nie dopuszczać go do swego łoża. Oprócz tego klęła na niego w myślach, obrzucała wyzwiskami, nienawidząc się za to, że postanowiła być jego żoną. Gdyby tylko oddała serce innemu, nie żyłaby w takim bogactwie, ale przynajmniej czułaby się ważna.

„Kocham cię, najdroższa. Jesteś moją największą miłością" — przypominała sobie słowa Carla, stale zapewniającego ją o swym uczuciu. I nawet jeśli rzeczywiście nie widział poza nią świata, ona każdego dnia męczyła się w relacji, którą razem stworzyli. Wyszła za mąż dla majątku, a i on stał się dla Carla trudny do utrzymania. Jej mąż okazał się nieudacznikiem, najgorszym wyborem.

— Kim ty jesteś, aby stawiać mi warunki? Chyba zapomniałaś, że twą rolą, jako kobiety — podkreślił głośno — jest słuchać mężczyzny, a nie go upominać. Zejdź mi z drogi. — Tym razem się nie zawahał i pewnym ruchem ręki odepchnął Aurorę, która się zachwiała. — Alessio, Bianco, tak mocno za wami tęskniłem — oznajmił, wyciągając ku nim ramiona.

Oni jednak się wycofali. Dziewczynka chwyciła braciszka za rękę i zacisnęła palce na jego skórze. Kiedy pytali mamy, dlaczego nie mogą widzieć się z tatą, ona zawsze odpowiadała, że przestał je kochać, że lepiej mu bez nich i już dawno o nich zapomniał. Mimo że byli tylko dziećmi i nie rozumieli prawdziwego imienia owego impasu, odczuwali zawód i złość, które wymierzali prosto w serce Carla Anzelieri. Ogarniał ich smutek, ponieważ szukali winy w sobie, nie wiedząc, dlaczego ojciec tak ich potraktował.

— Przecież to ja, wasz papa. — Uśmiechnął się, by rozluźnić gęstą atmosferę. — Przyszedłem do was w odwiedziny. Nie cieszycie się? Nie pragniecie się do mnie przytulić? — kontynuował łamiącym się głosem. Gdy znów się do nich zbliżył, poczuł chłód bijący z ich sylwetek.

Dzieci spojrzały pytająco na swą matkę, a ona pokręciła stanowczo głową, dzięki czemu pojęły, że nie mogą się zgodzić. Gdyby zrobiły coś przeciwko niej, bardzo by się rozgniewała, a potem Alessio musiałby pocieszać młodszą siostrzyczkę i długo ją przytulać, aby przestała nareszcie płakać. Sam zawsze pozostawał silny — od dziedziców wszak tego wymagano.

— Co ty im zrobiłaś? Skierowałaś własne pociechy przeciwko ich ojcu? Dokąd zaprowadziła cię ta nienawiść?! — Carlo mierzył Aurorę groźnym wzrokiem, wciąż przeżywając fakt, że został odtrącony. — Nie masz prawa. Jeszcze pokażę ci, gdzie twoje miejsce.

— Zostaw mamusię! — krzyknęła Bianca, po czym podbiegła do papy i drobnymi rączkami próbowała odepchnąć go na bok.

Mężczyzna zwrócił się w jej stronę i dostrzegłszy, z jak wielką upartością stara się go odsunąć, poczuł ścisk w żołądku. Ścisk tak wielki, że nie mógł powstrzymać łez.

— Idź stąd! — załkała, nie patrząc nawet w jego oczy. — Jesteś zły! Mamusia mówi, że nas nie kochasz!

— Jakże mógłbym was nie kochać — odrzekł i wytarł wilgotny policzek. Nie winien okazywać słabości przy dzieciach, nawet jeśli w ostatnim czasie płakał nazbyt często. Czyż nie postanowił stać się dla nich prawdziwym mężczyzną? Chcąc im udowodnić swą wartość, jął pozostawiać dawnego Carla w tyle, mimo iż wiedział, że aby uzyskać upragniony sukces, będzie musiał włożyć w to dużo wysiłku. — Jesteście dla mnie najważniejsi — dodał z uśmiechem, a następnie położył chłodną dłoń na policzku dziewczynki. Ona jedynie się wzdrygnęła, podbiegła do matki i chwyciła ją za rękę. — Ty także mnie nie cierpisz, Alessio? — spytał ostatniej nadziei, która stała przed nim strachliwie z oczami zwróconymi ku marmurowej podłodze.

Chłopiec nie umiał spojrzeć na ojca. Jego zapadłe policzki, tęczówki pełne zmęczenia, chropowate usta i pomarszczone czoło zdawały mu się po prostu straszne. Czy naprawdę alkohol potrafił zrobić z człowiekiem coś tak niewyobrażalnego?

— Ja chcę, by mama i Bianca były szczęśliwe. A przez ciebie nie są — oznajmił ze smutkiem i podążył w kierunku swych krewnych.

To wystarczyło, aby serce Carla rozpadło się na kawałki. Przyszedł tu z wiarą, że jeszcze nie wszystko stracone, że stanie się dobrym ojcem, lecz świat ponownie udowodnił mu, że do uzyskania własnych celów można posłużyć się nawet niewinnymi, nieświadomymi dziećmi.

Ostatni raz zerknął czule na córeczkę i synka, starając się, żeby coraz żwawiej rozrastający się po jego duszy oraz ciele ból, nie był widoczny na zewnątrz. Nic więcej nie rzekł, i po prostu opuściwszy salon, wkrótce opuścił całą rezydencję. Do domu wrócił pieszo.

Antonina była naprawdę szczęśliwa. A przecież nie sądziła, że po rozstaniu z Nathanem kiedykolwiek zazna jeszcze radości i poczucia, że przyszłość może okazać się dla niej lepszą. Cztery lata kajała się za grzechy, gdy zaś przyszło jej się skonfrontować z mężem, z większą ciężkością dźwigała swą duszę. Była świadoma, do czego doprowadziła Nathana i jakim człowiekiem się przez nią stał. Miał zatem prawo ją nienawidzić, gardzić jej obecnością i wyrzucać błędy przy każdej okazji, lecz mimo to nie umiał skrzywdzić miłości. Ponieważ nie był nią.

Oboje wciąż starali się zrozumieć imię relacji, w której teraz trwali. Całkiem niedawno przebywali w dwóch różnych krajach, nie rozmawiali ze sobą i najchętniej już dawno by o sobie zapomnieli. Ale coś sprawiło, że ich drogi ponownie się złączyły, ciała oraz serca pożądały siebie nawzajem, nawet jeśli nie potrafiły myśleć rozsądnie. Czuli się tak, jakby trwali we śnie, z którego pragną się nie budzić.

— Antonino? — Nathan dołączył do przesiadującej w ogrodzie żony. Tego wieczoru było tak pięknie, że się nie zdziwił, iż to właśnie tutaj postanowiła spędzić trochę wolnego czasu. — Ostatnio mówiłaś mi, że chcesz odwiedzić Carla — rzekł, po czym zajął wolne miejsce.

Wciąż nie wiedział, czy szaleństwo, na które się zdobył, było tym, czego tak właściwie potrzebował. I choć przyjechawszy do Rzymu, pojął, że nigdy nie przestał kochać, Antoniny wciąż nie potrafił zapomnieć o ranie, co tak długo zabliźniała się w jego sercu.

A ona miała tego świadomość, toteż nie chciała nań naciskać i nie oczekiwała od męża czułości na miarę ukochanego mężczyzny.

Był jej za to wdzięczny, jednak strach przed ponownym odrzuceniem zatrzymywał go na drodze do pełni spokoju. Czy z pewnością mógł zaufać żonie i nareszcie cieszyć się szczęściem, które go spotkało? Czy Antonina rzeczywiście kochała go prawdziwie i nie wykorzystywała, by powrócić do wystawnego życia w towarzystwie? Ale... gdy tamtej nocy patrzył w jej tęczówki, ufał... pragnął ufać, że nigdy wcześniej nie dostrzegał w nich takiej szczerości.

— Nathanie, słyszysz mnie? — spytała zabawnie, machając ręką przed jego twarzą. Dopiero wtedy przywrócił się do porządku. — Mówiłam, że owszem, planuję odwiedzić Carla, ale nadal nie potrafię zebrać w sobie odwagi, by to uczynić.

— Pojadę więc z tobą — zaproponował, wysyłając jej ciepły uśmiech. — Jeśli oczywiście chcesz.

Dama zastanowiła się przed chwilę, lecz ostatecznie pokręciła głową i stwierdziła, że powinna udać się do brata sama. Ceniła sobie wsparcie męża, jednak miała wrażenie, że tym razem nie mogłoby pomóc. Z pewnymi rzeczami musiała zmierzyć się bez jego udziału i dać sobie szansę na zrozumienie, czym właściwie jest jej relacja z Carlem.

— Wezmę ze sobą Valentinę. Co więcej, wyruszymy choćby za moment — postanowiła, podnosząc się z miejsca. Zbyt długo zwlekała z tą wizytą. Zbyt długo odkładała ją na później. A teraz dostała siłę od kogoś, na kim jej zależało.

Nawet jeśli wielokrotnie się zarzekała, że nigdy nie przebaczy Carlowi, słowa Nathana o nienawiści wciąż goniły jej umysł i stały się przyczyną, dla której postanowiła wybrać miłość. Sama siebie zadziwiała. Gdyby przed laty zobaczyła Antoninę z przyszłości, nie zdołałaby uwierzyć w motywy jej postępowania — jednak wszystko zmienia się właśnie wtedy, gdy prawdziwie otworzy się serce.

— Może zaczekaj z tym do jutra. Robi się ciemno i nie powinnaś tak późno wyjeżdżać do miasta — zauważył, a następnie stanął za żoną.

— Jedziesz do Carla?

Oboje spojrzeli w kierunku Giovanniego, który właśnie się pojawił. Wkrótce podszedł bliżej krewnych, chwycił jabłko i zrobił pierwszy kęs.

— Dlaczego tak nagle zamilkliście? — Oparł się o stół i przeżuwając owoc w ustach, czekał na odpowiedź. — Jeśli tak, chętnie pojadę z tobą. Myślę, że Carlo bardzo się ucieszy. Choć... Nie wiem, czy do ciebie informacje dochodzą, ma droga siostro, ale w mieście mówią, że uzależniony jest od hazardu, kobiet i alkoholu.

Giovanni próbował powstrzymać się od zaśmiania. Przez głowę przeszła mu myśl: „I co, Antonino, znów Carlo cię zawiódł", acz uzmysłowił sobie, że ona doskonale zdawała sobie sprawę z nawyków brata.

I mimo to wciąż chciała do niego jechać.

Poczuł ukłucie zazdrości. Znów był tylko tym drugim.

— Rozumiem, że wracasz od kochanki? — spytał Nathan, chcąc przypomnieć Giovanniemu, że to on nie stronił od młodych panien. Być może i mężatek, ale o tym nie zamierzał myśleć.

Antonina spojrzała na lubego z zafascynowaniem, a Giovanni pokręcił głową i wyrzucił niedbale dłoń do przodu, jakby chciał przekazać, że temat pani Castelli został już przezeń zakończony. Z jednej strony nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak interesował się niewiastami tylko na chwilę i później o nich zapominał; acz z drugiej — tej damy nawet nie posiadł.

Dziw był, co nagle ugasiło jego pragnienie, i za każdym razem, gdy szukał odpowiedzi, jawiła się ona jako lico Vinzenza. Chyba nie chciał oglądać tego człowieka. I choć jego złość sprawiała mu satysfakcję, w tym duecie Giovanni stawał się malutki, tchórzliwy oraz niedojrzały. A do tego z pewnością nie zamierzał przyznawać się otwarcie.

— Jeśli pozwolisz. — Nathan wyciągnął rękę w kierunku Antoniny, po czym oboje podążyli w stronę pałacu. — Czy on naprawdę nie może zamieszkać w hotelu?

Hrabia Anzelieri prychnął, następnie usiadł na krześle i, upewniwszy się, że został sam, westchnął ciężko. Zaczął rozmyślać o tęsknych czasach beztroski — z dala od ojczyzny, rodziny.

Ostatnio dość często uciekał w tamte strony.

Przynajmniej one zdawały się jakieś takie... milsze.

Serce Antoniny drżało w piersi, po ciele zaczęły spacerować dreszcze. Obawiała się spotkania z bratem jak nigdy dotąd, zwłaszcza że ich ostatnia rozmowa zakończyła się kłótnią. Kiedy dziś przypominała sobie o tamtym dniu, pełnym intrygi, kłamstwa i zdrady, znów czuła się tak, jakby stała między ścianami rodzinnej rezydencji i pragnęła udusić Aurorę. Ona wyrządziła jej bliskim tyle zła i wciąż nie poniosła za to kary. Co więcej, radośnie egzystowała w niezasłużonym bogactwie.

Antonina przekroczyła próg willi i spytała zdziwionej służki, gdzie przebywa Carlo Anzelieri.

— Zostań tu — rzekła w stronę Valentiny, a ta posłusznie skinęła głową.

Hrabina podążyła schodami w górę i kiedy znalazła się na piętrze, westchnęła, przypominając sobie chwile, gdy mieszkała jeszcze w tym domu. Jej pokój znajdował się zaraz na lewo, jednak to nie był czas sentymenty. Koniecznie musiała jak najprędzej odnaleźć Carla, tym bardziej że pokojówka rzekła jej, iż gospodarz wrócił do rezydencji w podłym nastroju.

Wkrótce stanęła przed prowadzącymi do jego sypialni drzwiami, lecz nim je otworzyła, przymknęła oczy, by się odpowiednio przygotować. W końcu długo nie widziała się z bratem, a jej bierność wcale nie służyła rodzinnym relacjom.

Dopiero po kilku głębokich wdechach nacisnęła klamkę i spokojnym krokiem weszła do środka. Natychmiast zaatakował ją smród papierosowy oraz niezwykły bałagan, które sprawiły, że nie od razu zauważyła spoczywającego na łożu Carla.

— Bracie? — Zbliżyła się nieco, a on nie reagował. Wciąż leżał nieruchomo, z rękoma spoczywającymi po dwóch stronach sylwetki. Dama przeraziła się jego milczeniem. Podeszła doń prędko i szturchnęła jego ramię. Nawet nie drgnął. — Śpisz? — spytała niespokojna, próbując podjąć kolejne działania w kierunku ożywienia brata. — Powiedz coś. — Wtem zauważyła broń, która leżała na poduszce. Jęknęła z przerażeniem i chwyciła się za pierś.

Przecież... Przecież Carlo nie byłby zdolny do czegoś takiego. Nawet jeśli miewał problemy, o których często plotkowano, Antonina nigdy by nie pomyślała, że samobó... To słowo stanowczo nie zdołało przejść przez jej gardło.

— Kim jesteś? — odezwał się w końcu, następnie otworzył oczy. Kiedy spostrzegł Antoninę, podparł się na łokciach i przeszył ją niemrawym spojrzeniem. Mimo że ów obraz był całkowicie rozmazany, wiedział, kto przyszedł. Chociaż... czy to mógł być sen? Albo... piekło? — Przecież nie strzeliłem — powiedział do siebie szeptem i dodał w myślach, że jego siostra nie znalazłaby się u boku diabła. Z całej rodziny tylko on na to zasługiwał.

— Co oznacza ten pistolet? — Nie umiała się uspokoić. Tak, Carlo się zbudził, dzięki czemu uświadomił jej, że jest żyw, lecz jej serce wciąż kołatało w piersi, dłonie się trzęsły, jakby uczestniczyły w okrutnym zdarzeniu.

— Jestem nieudacznikiem — zaśmiał się. — Myślałem, że za drugim razem uda mi się to w końcu zrobić, ale cóż. Nawet tego nie potrafię. — Wolnym ruchem podniósł się z miejsca. Gdy stanął, alkohol znów zaszumiał w jego głowie. Musiał się więc chwycić krzesła, aby nie upaść.

Nie przejmował się specjalnie obecnością młodszej siostry. Cały czas zdawało mu się, że jej sylwetka pozostaje obrazem nierzeczywistości, a Antonina przebywa teraz u boku... zapewne jakiegoś miłego dżentelmena i z pewnością nie duma o niehonorowym bracie. Wszak już dawno przestała. Wyznacznikiem tego było tamto spojrzenie, które dręczyło go do dziś, a którym obdarzyła go bez wahania. Z taką lekkością.

— J-jak to drugi raz? — spytała Antonina, odczuwając coraz większy niepokój. Wkrótce podeszła do Carla, pomogła mu odzyskać równowagę i dopiero wtedy doń dotarło, że ona faktycznie tu jest. — Usiądź. Niepotrzebnie wstałeś. Masz tu dzbanek z wodą? — Zaczęła rozglądać się po pokoju, acz panowała w nim mroczna ciemność, przez co zbyt wiele nie mogła dostrzec. Postanowiła więc zapalić światło.

— Zostaw. — Powstrzymał ją, wmawiając, że z trudem przychodzi mu przyzwyczajenie się do jasności. W rzeczywistości zaś nie chciał, żeby siostra widziała go w złym stanie. To, że się upił, można było zauważyć od progu, ale... kiedy przypomniał sobie, jak wielki wstręt zrodził we własnych dzieciach, obawiał się, że i Antonina nie zdołałaby spojrzeć na jego twarz. A co dopiero w oczy.

— Ja... nie wiem, od czego zacząć, Carlo — powiedziała w końcu, po czym zajęła miejsce obok mężczyzny. — Przez cztery lata traktowałam cię tak, jakbyś... Jakbyś, jak to powiedzieć... był mi obcy, jakbyś dla mnie nie istniał. Gdy pytano mnie o zdrowie mojego brata, zawsze mówiłam, och, nie zrozum tego źle, ale że mam tylko jednego. I jest nim Giovanni. Swoją drogą, niedawno wrócił do Rzymu i prawdopodobnie zostanie tutaj na dłużej. Początkowo...

— Po co przyszłaś? — przewał jej, a ona przełknęła ślinę. — Brzmisz chaotycznie, Antonino. Faktem jest, że alkohol wszystko czyni chaotycznym, jednak ty naprawdę jesteś chaotyczna — zauważył.

Dama w myślach przyznała mu rację. Owszem, nie mówiła z sensem, lecz spotkanie niewdzięcznego, a być może i... skrycie w sercu tęsknego Carla wzbudzało w niej wiele emocji. Wciąż starała się je okiełznać.

— Chcę, byśmy znów byli tacy, jak kiedyś — rzekła ze wzruszeniem, nie mogąc uwierzyć, do jakiego stanu doprowadził się jej starszy brat.

Jego głos był niski, ale bez wyrazu; dusza zdawała się nie widzieć sensu w słowie „jestestwo"; dłonie trzęsły się niebywale. On umierał. Umierał, a ona nie trwała u jego boku, by podnieść z upadku i pomóc iść ku lepszemu. Sama przeżywała trudne chwile, miała wrażenie, że nie ma dla niej nadziei. Ale to wszystko przez samotność, bo ona skutecznie zamknęła jej oczy na wartości, które nadal mogła odzyskać; nakazała jej skupić się na sobie i zapomnieć o kimś, kto równie mocno potrzebował wsparcia. Kto pragnął stać się dla kogoś ważnym.

— To niemożliwe, Antonino — odrzekł i machnął ręką. Najchętniej ponownie zamoczyłby usta w mocnym alkoholu, zatem jął kręcić wzrokiem w różne strony w celu odnalezienia butelki. Kiedy nareszcie ją chwycił, dama zabrała mu ją energicznie oraz położyła na podłogę. Carlo wzdrygnął się. — Zbyt wiele się wydarzyło — dodał, a w jego oczach znów pojawiły się łzy. — Nigdy nie pomyślałbym, że ja... Ja — niemalże krzyknął — stanę się takim słabym człowiekiem. Ale moje dzieci... Alessio i Bianca... One... One mnie nie kochają, siostrzyczko — rzekł zrozpaczony i oparł głowę na jej ramieniu.

Starała się pozostać silną, by nie dołować jeszcze mocniej Carla, lecz słone krople już pchały się ku wolności, przez co ostatecznie pozwoliła im się zdominować.

— Nikt mnie nie kocha. Nikt. One były moją ostatnią nadzieją.

— Nie miałam pojęcia — zapewniła, czując narastające wyrzuty sumienia. — Jestem egoistką. — Podczas głaskania czarnych włosów brata, starała się powrócić do beztroskiego dzieciństwa, gdy oboje byli dla siebie dobrzy i wzajemnie mogli na siebie liczyć. Doprawdy nie tak winno wyglądać ich pierwsze spotkanie po latach.

Byli zmęczeni, a ich serca kruszyły się na kawałki z każdą chwilą w tym ciemnym pomieszczeniu. Carlo nie potrafił zebrać w sobie siły, by podnieść się z miejsca, a co dopiero zacząć myśleć o pięknej przyszłości, do której weszłaby Antonina. Zbyt długo bowiem szedł pod rękę z samotnością, by móc ją tak nagle odrzucić.

— Zniszczyłem wszystko, co się dało zniszczyć. Ja już nie mam nikogo.

— Od teraz masz mnie. — Uniosła głowę Carla i nakazała mu spojrzeć sobie w oczy. — Nas. Nathan również cię kocha.

On tylko pokręcił głową, jakby nie wierzył w owe słowa. Nawet nie dotarło do niego, że jego dawny przyjaciel wrócił do Włoch i on oraz Antonina znów stanowili jedność. Był zbyt zmęczony, by analizować wypowiadane przez niewiastę kwestie. Najchętniej już teraz zakończyłby rozmowę, następnie usnął i nigdy więcej się nie obudził. Przynajmniej nie trafiłby do piekła i nie zostałby skazany na wieczne potępienie.

— Proszę, wyjdź — oznajmił w końcu i wskazał na drzwi. — Chcę być sam.

— A ja nie chcę cię zostawiać.

— Proszę, wyjdź — powtórzył nieco głośniej.

— Nie wyjdę.

— Powiedziałem „wyjdź"! — Wstał i szarpnął energicznie Antoninę, po czym zaczął prowadzić ją w stronę korytarza. Mimo że jego krok był chwiejny, siłę w dłoniach miał wielką, toteż każdym zaciśnięciem palców na skórze siostry, sprawiał jej niemały ból. — Przestałaś dla mnie istnieć w momencie, gdy napisałem do ciebie ostatni list! Gdy moje dzieci mnie odrzuciły! Gdy zrozumiałem, że nikomu nie jestem potrzebny!

— Jaki list? — Antonina starała się powstrzymać Carla przed agresją, która i tak rosła w nim z każdą kolejną chwilą. Ale on nie zamierzał się uspokoić. — Puść mnie! — krzyknęła, próbując wyrwać się z jego uścisku. — Nie wiesz, co robisz. Proszę, uspokój się, Carlo. Obiecuję, że już więcej tu nie przyjdę!

— Zostaw moją żonę!

Dama usłyszała znajomy głos i zdezorientowana obróciła się za siebie.

W korytarzu zjawił się Nathan, który natychmiast podążył w kierunku Carla i bez wahania uderzył go pięścią w twarz.

Hrabia Anzelieri wykrzywił usta w nieprzyjemnym grymasie, aż w końcu upadł na marmurową posadzkę, czując, jak krew sączy się z jego nosa. Jęczał coś cicho, próbował wstać na równe nogi, ale nie był w stanie tego uczynić. Zaśmiał się więc w swojej marności i leżał dalej.

Następnie zapłakał.

— Chodź. — Nathan chwycił żonę za rękę i poprowadził ją na dół, ignorując kobiece prośby związane z udzieleniem pomocy cierpiącemu bratu. Nathana doprawdy nie interesowały owe błagania, gdyż wystarczył mu widok, który przed momentem zastał. — Nigdy więcej tu nie wrócisz, słyszysz?

Wkrótce oboje znaleźli się na zewnątrz, a chłodny wiatr skonfrontował się z rozgrzaną od emocji sylwetką Antoniny. Wciąż nie mogła pojąć, że Carlo zachował się w ten sposób. Przecież nigdy taki nie był; nie podniósł ręki na żadną kobietę, zwłaszcza na rodzoną siostrę! Czy ona w ogóle go jeszcze znała?

— Spokojnie. — Nathan wpatrywał się w zapłakaną Antoninę, która krążyła nerwowo po ogrodzie. — Już po wszystkim. — Podszedł do niej i przygarnął do siebie, całując czubek jej głowy. — Zaraz wrócimy do domu i o wszystkim zapomnisz.

— On chciał się zabić — rzekła roztrzęsiona, po czym położyła dłonie na klatce piersiowej męża.

Kiedy słyszała bicie jego serca, powoli stawała się spokojna. Jego ciche szepty sprawiały, że czuła się bezpiecznie. To, co wydarzyło się kilka minut temu, niezwykle nią wstrząsnęło i nie mogła przestać ubolewać nad faktem, że już nikt nie zdoła uratować Carla przed nim samym.

— Nie myśl o nim. Myśl o sobie. Cała drżysz. — Nathan pocierał dłońmi o ciało żony, chcąc dodać jej otuchy oraz ciepła. Trzymając ją w objęciach, miał wrażenie, że zamyka w nich cały swój świat i nikomu nie pozwoli zaburzyć jego spokoju. Było to dziwne, ale jednocześnie spokojne doświadczenie. Niewinne, banalne i takie świeże.

— Dlaczego tu przyjechałeś? — spytała w końcu i szklistymi oczami spojrzała na ukochanego.

Nie odpowiedział od razu, lecz wytarł jej mokre od łez policzki i uśmiechnął się do niej blado.

— Czułem, że... — Przełknął ślinę i przymknął oczy. — Czułem, że mnie potrzebujesz. Nie umiem cię zostawić. Mogę się za to przeklinać, ale...

— Nic już nie mów — uspokoiła go znacznie bardziej opanowanym głosem. — Dziękuję ci.

Clara i Vinzenz leżeli w jednym łożu. Właśnie dlatego kładli się do niego z większym spokojem, a ich myśli nie stawały się tak ciężkie, jak dotychczas. Ostatnie dni były dla nich niezwykle trudne, zwłaszcza że przeżywali je w samotności i z burzliwymi emocjami — bo nie pozwalały im doświadczyć błogiego stanu. Ale teraz, skoro trwali już we wspólnocie dusz oraz serc, wszystko miało wyglądać inaczej.

Clarze śniło się, że trzyma w rękach upragnionego synka i tuli go do swej piersi. Kiedy śpiewała do jego uszu kołysankę, a on zamykał swe drobne powieki, czuła ogromne szczęście, jak i spełnienie spowodowane kolejnym powołaniem do roli matki. I wtedy podszedł do nich Vinzenz, który usiadł obok żony i dziecka, i obdarzył ich uroczym uśmiechem. Ta chwila zdawała się trwać wiecznie, przepełniać ich radością, poczuciem jedności nierozerwalnej.

Ale wkrótce zgasła. Zgasła w momencie, gdy mały chłopiec zaczął krwawić.

Dama przebudziła się i zawyła z bólu. Skurcz ponownie ją zaatakował, zatem chwyciła się za brzuch i błagała cichutko, żeby cierpienie minęło. Przecież ono zawsze mijało.

— Claro? — Vinzenz otworzył oczy i przybliżył się do wciąż stękającej żony.

W końcu odkrył kremową kołdrę — uczynienie tego było pierwszą myślą, jaka przyszła mu do głowy — a jego oczom ukazała się plama. Kolejna, choć znacznie większa od tamtej, którą dostrzegł niezapomnianej, pełnej bezradności nocy. Wyrwał się więc prędko z łoża, by rozświetlić pomieszczenie, kiedy zaś wrócił, zaobserwował plamę dokładniej. Zauważywszy zaś biało-różową wydzielinę, spanikował. Był niczego nieświadomy. Niech będzie przeklęty!

— Co to jest? — spytała przerażona Clara, przełykając ślinę. — Co to jest, Vinzenzie? Wcześniej tego nie było. — Wskazała palcem na jakiś dziwny obiekt, którego nie była w stanie zrozumieć.

— Sprowadzę lekarza. I tym razem mi się nie przeciwstawiaj — oznajmił z zamiarem uspokojenia żony, lecz w głębi duszy sam denerwował się coraz mocniej. — Wszystko będzie dobrze, Claro, słyszysz? Nasze dziecko żyje. Ono żyje — dodał, głaszcząc jej policzki, próbując i siebie do tego przekonać.

***
Nienawidzę się za ten rozdział. To, ile niósł ze sobą emocji podczas pisania jest niewytłumaczalne, serio. Chciałabym jednak coś wyjaśnić. Chłopiec miał się urodzić i mieć na imię Andrea, z kolei umrzeć w wieku niemowlęcym. Do tego właśnie dążyłam - szłam według fabuły, którą stworzyłam trzy lata temu, ale... coś się zmieniło. Ostatnie rozdziały tak mnie męczyły, że postanowiłam skrócić "Damę..." i przyspieszyć ów wątek. To chyba lepsze niż jeszcze większe przyzwyczajenie się do postaci i być może większy żal spowodowany jej śmiercią. Przepraszam każdego, kto liczył, że dziecko przeżyje; każdego, kto się zawiódł. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

Ponadto trochę wyjaśnienia w kontekście samego procesu poronienia:

Przed 16. tygodniem ciąży, w przeciągu dwóch tygodni od pierwszego krwawienia dochodzi do wydalenia płodu z organizmu. Najczęstszymi objawami poronienia są: krwawienie, intensywne, długotrwałe skurcze. Może też się pojawiać wydzielina w kolorze biało-różowym. W pierwszym etapie ciąży (przed 8 tygodniem) dochodzi do jednofazowego wydalenia płodu, czyli w formie jaja płodowego.

Tak, jak wspomniałam, rozdział ten pisało mi się niezwykle ciężko (dlatego ostatnia scena jest taka króciutka). Musiałam zrobić spory research, a i tak ogarniała mnie wielka obawa, że coś zepsułam, że coś poszło nie tak. Na szczęście zasięgnęłam opinii koleżanki, która studiuje położnictwo, doszłam też do medycznych artykułów położnej, więc mam nadzieję, że udało mi się w miarę realistycznie przedstawić ten okres.

+ Jak pewnie zauważyliście, ostatnie rozdziały dość mocno skupiały się na wątku Antoniny i Nathana, z kolei mało było Clary i Vinzenza. Mam nadzieję, że rozumiecie, ale ciężko mi się o nich pisało, więc pisałam o czymś, co sprawiało mi więcej satysfakcji. Jednak teraz skupię się już na głównych postaciach, ku uciesze, zapewne, niektórych z Was ;)

PS bardzo możliwe, że rozdział ma błędy, ale chciałam już go wstawić i może coś przeoczyłam. Postaram się zerknąć tu jeszcze w środę ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro