7. Dalecy od ideału

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Powiedział do mnie „Claro". Ta myśl tak się jej uczepiła, że niewiasta miała już dość. Ale się poprawił! Och, dlaczego się poprawił? Z pewnością nie ekscytowała się dlatego, że coś do Vinzenza czuła, lecz... po prostu była rada, iż nareszcie zwrócił się do niej tak, jak sobie tego życzyła. Przez całą drogę oboje milczeli, jakby wszystko, co wydarzyło się na pikniku, w rzeczywistości wcale nie miało miejsca. Jednak mimo to wciąż żywo rozmyślali o wspaniałym wydarzeniu i wspominali chwilę, gdy wygrana łódź dotknęła dziobem miejsca mety. To był z pewnością ciekawy dzień, toteż małżonkowie pogodne mieli nastroje.

Gdy około godziny dwudziestej pierwszej dojechali pod rezydencję, mężczyzna pierwszy opuścił pojazd, by pomóc wysiąść swej żonie. Idąc pod ramię, wyminęli Umberta i skierowali się ku schodom.

— Spotkajmy się w moim gabinecie — rzucił Vinzenz w stronę Clary i ruszył przed siebie.

— Nie wiem, gdzie jest twój gabinet. Nie pozwalasz mi przecież do niego wchodzić — rzekła, hrabia jednak zignorował jej słowa. Kobieta, nie chcąc pozostawać w tyle, także przyspieszyła kroku, aż w końcu oboje znaleźli się w salonie.

— Pójdę się przebrać — oznajmił i zniknął z pola widzenia żony.

Clara poczuła się dość dziwnie. Czy podczas pikniku czymś mu uchybiła i nie zdawała sobie z tego sprawy? Zaczęła dokładnie przywoływać wszystkie wspomnienia z minionego dnia, aczkolwiek nie była w stanie znaleźć nic, co dawałoby Vinzenzowi powody do złości. Zapewne pogorszył mu się humor pomyślała i wezwała służbę, by pomogła jej pozbyć się eleganckich ubrań.

Federica wskazała swej pani pokój, który należał do gospodarza, a Clara zapukała do drzwi. Po usłyszeniu donośnego „wejść" nacisnęła klamkę i weszła do środka, wciąż dziwiąc się, że mąż pierwszy raz postanowił ją tam zaprosić. Przecież lubił spokój i ciszę, nawet służącym rzadko pozwalał zjawiać się w swoim gabinecie. Nie wiedziała tylko, czy powinna to odbierać jako... Och, przecież oczywiste było, iż za chwilę znów wyładuje na niej swój gniew. Ale czy miał za co?

W pomieszczeniu panował niesamowity porządek. Nie tak wielki, lecz na pewno przestronny pokój zdawał się azylem, do którego Vinzenz często uciekał. Na środku stało drewniane biurko, na nim tylko niewielka lampka, a w jego pobliżu dwa krzesła. Wszystkie papiery, jak myślała Clara, schowane były w szufladach. Oprócz tego na końcu gabinetu znajdowało się ogromne okno, które za dnia wpuszczało do pomieszczenia dużo słonecznego światła. Ściany były koloru zielonego, podłogę natomiast okrywał brązowy dywan. Od strony wejścia z kolei stała kanapa, a obok niej stolik, również pusty. I jeszcze obraz kobiety. To on najbardziej zwrócił uwagę Clary. Można by pomyśleć, że gabinet ten nie był w ogóle używany, ale jak to możliwe, skoro Vinzenz zamykał się w nim niemalże codziennie na kilka godzin? Po chwili mężczyzna zasiadł w swym krześle przy biurku i zaprosił żonę do uczynienia tego samego.

— Spójrz, jestem spokojny.

Rozłożył ręce na stole i wziął głęboki wdech, jakby chciał wyprzedzić słowa niewiasty zarzucające mu brak cierpliwości. Nie chciał się unosić. Po cóż mu to było, skoro jego gniew nigdy nie przynosił dobrych skutków?

Kobieta patrzyła nań pytającym wzrokiem. Z jednej strony pragnęła wykrzyczeć Vinzenzowi prosto w twarz, że nie może jej tak trzymać w niepewności, z drugiej zaś pomyślała, że chce z nią tylko porozmawiać. Sama nie umiała wytłumaczyć, dlaczego w jej wnętrzu zrodziło się coś na wzór poczucia potrzeby bycia wysłuchaną, zrozumianą i... marzyła, aby w końcu jej głos miał znaczenie. Miękła. Tego dnia zdarzyło się zbyt wiele. Człowiek, z którym mieszkała od kilku tygodni pod jednym dachem, spała w jednej sypialni, nie wzbudzał już w niej tych emocji, jakie towarzyszyły jej jeszcze jakiś czas temu. Być może on także zauważył w hrabinie coś... innego? Może postanowił zakończyć waśnie, gdyż zrozumiał powinność małżonka?

— Nie zamierzałem poruszać tego tematu wcześniej, Clarisso — rozpoczął, a kobieta obdarzyła go zaciekawionym wzrokiem. — Prosiłem cię jednak, byś nie opuszczała rezydencji bez mojej wiedzy.

Clara przez moment zastanawiała się, o czym Vinzenz właściwie mówi, i dopiero chwilę potem uświadomiła sobie, że zapewne wspominał jej wizytę u rodzicielki.

— Spotkałam się z matką. — Słowa te wydostały się z jej ust tak niespodziewanie. Nie sądziła, że tak łatwo wyzna mężowi prawdę, zwłaszcza że bardzo się pilnowała, żeby tego nie robić. — Nie było cię w domu, zatem nie miałam jak pozostawić ci informacji.

Mężczyzna przeszywał kobietę zagadkowym spojrzeniem, wciąż jednak siedział w milczeniu. Czyżby czekał na coś jeszcze? Clara natomiast nie miała nic więcej do oznajmienia. Rzekła wszystko, co chciała, choć być może nie powinna. Czuła rozdarcie. Kiedy Vinzenz tak na nią patrzył... serce biło mocniej w jej piersi, a usta już miały wykrzyczeć „Powiedz coś!". Nie lubiła, gdy milczał. Wolała słuchać jego głosu, który... Opamiętaj się! Był taki męski.

— Sama? — spytał w końcu, zrozumiawszy, iż jego żona już nic nie odrzeknie.

— Zawiózł mnie stangret. Byłam z Agnese, Vinzenzie. Nie rozumiem, skąd to przesłuchanie. Skrzywdziłam cię tym, że odwiedziłam rodzinną rezydencję?

Ton jej głosu był tak pewny, że wprawił mężczyznę w zdumienie.

— Nie, Clarisso. Po prostu na zapytanie, gdzie bywa moja żona, nie chcę odpowiedzieć, że nie mam pojęcia — rzekł, a następnie podszedł do okna i wyciągnął z kieszeni opakowanie papierosów. Musiał zapalić. Tylko dzięki temu jego myśli zdołają choć trochę się uspokoić.

— Na pikniku powiedziałeś do mnie „Claro".

Oczy mężczyzny otworzyły się szerzej, papieros natomiast zatrząsł się w ustach. Jak dobrze, że obrócony był do kobiety tyłem, ponieważ tak bardzo lękał się skonfrontować z jej niewieścim licem. Nie wiedział, jak by wtedy zareagował. Próbował jednak zgadnąć, czy w oczach jego żony malowała się radość związana z jego „omyłką", czy może grymas dominacji oraz zwycięstwa. Musiał w końcu coś rzec.

— Przejęzyczyłem się.

— W takim razie spójrz na mnie. Nie lubię rozmawiać z czyimiś plecami — powiedziała, nie dając Vinzenzowi wyboru.

Wziął głęboki wdech, a następnie powoli wypuścił powietrze z ust. Zdecydowanie doświadczał czegoś, czego pragnął się w tamtej chwili wyrzec. To było niezwykle denerwujące!

— Proszę.

Rozłożył ręce z ironicznym uśmieszkiem i podszedł bliżej do żony. Smród papierosowy roznosił się po pomieszczeniu, a Clara przełknęła gorzką ślinę. On jest zbyt blisko — rzekła w duchu, ignorując fakt, że brzydki zapach ponownie zakradł się do jej nozdrzy.

— Może zamiast... — rozpoczęła, nadając swej wypowiedzi pewny ton. Och, bicie serca dudniło jej w uszach! Wcale nie mogła się skupić. — Może zamiast wypominać sobie wzajemne błędy, porozmawiajmy o tematach, których nigdy wcześniej nie dotykaliśmy? — zaproponowała, porzucając niedokończoną kwestię związaną z piknikiem. Nie przemyślała wcześniej tych słów, a kiedy zbyt mocno zawstydziła się swoją bezpośredniością, wszystko zrzuciła na chwilę słabości, spowodowaną ekscytacją dotyczącą wyścigu łódek.

— To znaczy? — Spojrzał na Clarę zaciekawiony.

— Nic o sobie nie wiemy — ciągnęła, wpatrując się w palce tańczące na materiale sukni. — Nie mam nawet pojęcia, jaki gust ma mój mąż. Co kupić mu winnam na urodziny, aby był zadowolony, czy woli muszkę, czy halsztuk...

Była dla siebie pełna podziwu, a jednocześnie wymierzała sobie siarczyste uderzenia w policzek. Wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że poruszyła ową kwestię. Ale nie umiała przestać. Jej język okazywał nieposłuszeństwo, wcale nie licząc się z tym, że jego właścicielka nakazała mu zatopić się w fali milczenia.

— Mój gust jesteś w stanie dostrzec w kreacji domu, kupować na urodziny nic nie musisz, ponieważ ich nie obchodzę, a to, czy wolę muszkę, czy halsztuk... nieistotne.

Clara pokręciła głową, wydobywając z siebie cichy śmiech. I ty, głupia, uniżyłaś się przed nim. Zrobiłaś to, czego nigdy byś nie zrobiła. Żałosna! Była wściekła. Dlaczego w ogóle pomyślała o tym, aby polepszyć swoje relacje z Vinzenzem? Przez moment wydawało jej się, że być może i on chciałby, aby... Och, nieważne! Przecież nie zależało jej na nim. Jemu także na niej nie zależało. Nie potrzebowała zatem dowiadywać się o swym mężu tych wszystkich rzeczy, ponieważ on nie wykazywał zainteresowania nią samą. Jednak spytał, gdzie była. Miała mętlik w głowie. Naprawdę go to interesowało? Wystarczy! Nie mogąc okiełznać natrętnych myśli, udała się do wyjścia. W końcu wszystko zostało wypowiedziane, nic więcej nie miało się już wydarzyć.

— Gdzie idziesz?

Ożywił się nagle, spoglądając na damę. Nie chciał jej urazić, jednak niekiedy trudno było mu zapanować nad swym ciężkim charakterem. Dotąd prowadził kawalerskie życie, nie miał na co dzień styczności z kobietą, która stała się jego żoną. Kiedy znajdował się w towarzystwie Clary, czuł, iż powinien okazywać jej wyższość, zwłaszcza że wciąż nie poznał jej mrocznej tajemnicy. Nie potrafił otworzyć się na niewieście dobro, gdyż nieustannie krążyli za nim Mais Dorato oraz chłop zmarły w niewyjaśnionych okolicznościach. To było silniejsze od jakiejkolwiek chęci poznania kobiety z innej strony — tej, którą starała mu się pokazać od dnia, kiedy stali się jednością.

— Jestem zmuszona zdawać ci relację z każdej swojej czynności? — Odgarnęła włosy za ucho. — Mężu — dodała po chwili i już miała opuszczać pomieszczenie, gdy Vinzenz znów ją zatrzymał.

Spojrzała nań zaciekawiona. Dlaczego nie pozwalał jej wyjść? Czyż ich rozmowa się nie zakończyła? Stałeś się dla mnie zagadką. Twoje spojrzenie... Och, nie chcę wnikać w twoje spojrzenie!

— Owszem — rzekł stanowczo i rozluźnił uścisk. — Ponieważ jesteś moją żoną.

„Jesteś moją żoną", zahuczało w jej głowie, a słowo „żoną" jeszcze pewien czas odbijało się głośnym echem. Serce hrabiny zabiło mocniej. Dlaczego? Minął przecież ten okres, gdy myślała, że Vinzenz da jej dobrą przyszłość i przywróci dobre imię. Był taki sam... taki sam jak jej ojci... Nie, jej oskarżenia poszły za daleko. Nawet jeśli miał wiele wad, z pewnością nie mogła go porównywać do swego rodziciela, gdyż spojrzenie tamtego mówiło o nienawiści, Vinzenza zaś o czymś zgoła odmiennym. Ono po prostu intrygowało.

Opamiętała się. Następnie wytarła dłonią prawy i lewy policzek, jakby chciała ściągnąć z nich niewidoczne rumieńce, oraz obdarzyła mężczyznę pełnym powagi wzrokiem.

— Nie jestem. — Chciała uniknąć konfrontacji z nim. Jednak cóż mogła począć, jeśli Vinzenz całą swą postawą prosił się o dziewczęcy bunt? Zerknęła na ścianę, by wyminąć krępujący ją wzrok męża. Obraz. Podeszła do niego, czym wzbudziła zaciekawienie hrabiego Castellego. Zaczęła się przyglądać z ciekawością dziełu, zapominając o rozmowie, która odbyła się przed chwilą. Był naprawdę piękny. — Któż to?

Vinzenz zdążył już się przyzwyczaić, że Clara tak często go ignorowała. Mógł być jeszcze bardziej stanowczy, lecz kiedy ona tak dumnie wypowiadała swoje słowa, czuł, jak maleje. Nie powinien, ale miał wrażenie, iż podoba mu się ten upór. Nawet jeśli okazywał dla niego swą dezaprobatę, w głębi duszy uważał Clarę za silną kobietę — pomimo tego, co przeszła. Co tak naprawdę przeszła.

Otrząsnął się w końcu z parszywych myśli, które natrętnie się go uczepiły, i dołączył do żony, po czym skupił się na obrazie wiszącym w jego gabinecie od momentu, kiedy wprowadził się do rezydencji. Minęło tyle lat, a on tak rzadko spoglądał na lico swojej matki. Nie lubił na nią patrzeć. Odczuwał jeszcze większą pustkę niż wtedy, gdy starał się ją sobie wyobrazić. Nie była obecna w jego życiu już od samego początku, nie pamiętał zatem dotyku tych jasnych włosów, tego pełnego ciepła spojrzenia czy uśmiechu, który ostatni raz kierowała w jego stronę. Nauczył się żyć bez jej udziału. Po cóż więc miał obserwować coś, co stale mu o niej przypominało?

— Moja matka — odrzekł, a Clara skierowała się ku niemu. Na jego twarzy panował spokój, lecz umiała w nim dostrzec także emocję. Zainteresowała się jej zagadkowością.

— Nie miałeś z nią dobrych relacji?

— Nie chcę o tym mówić, Clarisso — zareagował nieco ostro, a następnie udał się w stronę drzwi. — Myślę, że powinnaś już iść.

Niewiasta spojrzała na męża z zakłopotaniem, zastanawiając się, dlaczego odpowiedział jej w ten sposób. Chciała się dowiedzieć, chciała, by otworzył się przed nią, wiedziała bowiem, jak bardzo potrzebował rozmowy. Ale ja nie jestem odpowiednią osobą. Nie ufa mi. I ma rację. Ta myśl sprawiła, że poczuła ukłucie w sercu. Jego chłodny ton był tak nieprzyjemny, że naprawdę pragnęła stamtąd odejść. Nie zamierzała dać mu do zrozumienia, że przejęła się jego dystansem, dlatego też zmieniła wyraz twarzy na zupełnie zobojętniały. Zasłużyłaś na to! Zasłużyłaś. Ukorzyła się, zdeptała swą dumę, by zapytać go o coś zwyczajnego, a on... on wcale nie chciał rozmawiać!

— Daleko nam do ideału — wysyczała i wyszła.

Nie chciała przebywać w jednym pomieszczeniu z człowiekiem, który odnosił się do niej w ten sposób. Gdy ojciec na nią krzyczał, gdy jego twarda ręka wychodziła na spotkanie z dziewczęcym policzkiem, Clara zawsze milczała, chowała emocje w sobie, zresztą i tak nigdy nie pozwolono jej się odezwać. Vinzenz przynajmniej starał się ją wysłuchać, ale to wcale nie był powód, dla którego mogłaby wytłumaczyć jego postępowanie. Była na siebie jedynie zła, że zbyt łatwo poddała się swojej... dopiero co odkrytej wrażliwej stronie.

Mężczyzna z kolei wciąż wpatrywał się w puste pole, po którym jeszcze przed chwilą poruszała się kobieca sylwetka. Tak prędko zniknęła za zakrętem. Zacisnął pięści. Uderzyła go w czuły punkt. Nie lubił rozmawiać o matce, lecz skąd ona mogła o tym wiedzieć? „Daleko nam do ideału", „daleko nam do ideału", „daleko nam..." Przestań! Zaczął zataczać nerwowo koło, kierując swe spojrzenie na nogi, które wcale nie chciały stanąć w miejscu. Poczuł ciepło. Dziwne ciepło. Jednak okno było otwarte, a na dworze tego wieczoru panował delikatny chłód. Przełknął ślinę. Wyszedł. Chyba powinien się przewietrzyć. Dawno nie widział się z komendantem.

Gdy swą obecnością wypełnił mroczne pomieszczenie, Leonardo Russo spojrzał zza sterty kartek, które właśnie przeglądał, i wstał z miejsca.

— Witam, panie hrabio.

Vinzenz skinął głową na przywitanie i na gest zaproszenia do środka usiadł naprzeciwko komendanta.

— Wzajemnie. Rad jestem, że znalazł pan dla mnie chwilę czasu, zwłaszcza że jest już późna pora. — Odłożył cylinder na biurko i rozsiadł się wygodnie. — Długo się nie widzieliśmy.

— Owszem, ostatnio przed pańskim ślubem. Gratuluję.

— Dziękuję. — Jego kąciki ust powędrowały nieznacznie do góry, a palce zaczęły stukać delikatnie o blat drewnianego stołu. Czekał.

— Cóż, niewiele się zmieniło od naszej ostatniej rozmowy. W chacie nieboszczyka nie znaleźliśmy nic, co by mogło nas zainteresować. Nie mamy także dowodów na to, że pańska żona nie mówi prawdy. Nikt nic nie widział, rezydencja w Mais Dorato znajduje się w opuszczonym miejscu, a hrabia Lorenzo Fantuzzi już od lat zabrania swym chłopom na uprawianie tamtejszej ziemi.

— Sugeruje pan, że przez ten cały czas nie pojawiła się choć jedna nowa informacja w sprawie i wszystko wskazuje na to, iż zeznania mej żony są prawdziwe? — spytał zdezorientowany Vinzenz, po czym przełknął ślinę.

Nie mógł przyjąć do wiadomości takiej myśli. Nie po to tyle tygodni wytwarzał między sobą a Clarą dystans, by okazało się, że od początku miała rację. Przecież jej lico... jej spojrzenia mówiły, że zmyśliła perfidne kłamstwo! Dotychczas nawet nie przyszło mu do głowy, aby dać ufność kobiecym słowom i zechcieć zrozumieć, co naprawdę czuła.

— Póki nie znajdziemy żadnych dowodów, to tak. Nic jednak nie wskazuje na to, by coś wpadło nam w ręce. Dlatego zamknąłem sprawę.

— I nie raczył mnie pan o tym poinformować. Ciekawe.

Wzrok komendanta uciekł w najdalszy kąt pomieszczenia, a fala wstydu zalała całe jego wnętrze.

— Cóż. Nie będę pytać o przyczynę i mimo to dziękuję za zajęcie się moją sprawą. Do widzenia — rzekł, kryjąc zawód.

— Do widzenia, panie hrabio. Proszę pozdrowić małżonkę.

Vinzenz skinął głową, po czym opuścił gabinet komendanta, a następnie cały budynek. Westchnął ciężko i wyciągnął z kieszeni opakowanie papierosów. Wciąż nie potrafił uwierzyć w niewinność Clarissy. Niemalże miesiąc żył ze świadomością, że związał się z intrygantką, obwiniał ją. O wszystko ją oskarżał. Nie mógł się mylić! Nie był przecież człowiekiem tak głupim, by nie zrozumieć wcześniej, że nie miał racji. Nareszcie zaciągnął się dymem, a wraz z wypuszczeniem go z ust, pozwolił mu zabrać ze sobą garstkę dręczących myśli. Litości! Jeśli to prawda, dlaczego był taki podejrzliwy? Dlaczego tak bardzo dążył do tego, by udowodnić Clarze kłamstwo? Dlaczego nigdy nie spytał ją o to wprost? Zaślepiony swymi ideałami zapomniał zupełnie o powinności, którą winien był spełnić. Zapomniał o byciu mężem. Co jeśli faktycznie mówiła prawdę, a on nie potrafił trwać u jej boku i wspierać w czasie, który dopiero uczył się zastygać w jej zranionym sercu?

Przełknął ślinę, znów zaciągnął się dymem i ponownie się go pozbył. Ogarnął go wstyd. Był on tak wielki, że mężczyzna obawiał się, iż długo nie będzie umiał spojrzeć sobie w oczy. Obraz Clary pojawił się przed jego oczyma, a sam Vinzenz zaczął rozmyślać o tym, jaka mogła być naprawdę. Czytał jej wiersz. Zadziwił go, lecz wtedy nie dopuścił do siebie myśli, że rzeczywistość wcale nie musi być taka jak w jego wyobrażeniach. Nie potrafił okiełznać szaleństwa wirującego w głowie. Kiedy trzymał wtedy tę kartkę w ręce, czuł, jakby słowa wyszyte piórem należały do osoby niezwykle wrażliwej i zainteresowanej otaczającym ją światem.

Jak miał teraz wrócić do domu? Pełen emocji, pełen zdumienia. Czy zdołałby w ogóle znaleźć w sobie odwagę, by spojrzeć na Clarę i spytać, jak przedstawia się prawda? Czy byłby w stanie zaproponować rozmowę? Być gotów na obdarzenie jej zaufaniem? Nie wiedział. Nie wiedział, czy umiał zmienić swe zachowanie w towarzystwie kogoś, kogo dotychczas traktował z rezerwą. Choć niezwykle ciężko było mu pojąć, iż prawdopodobnie błędnie ocenił swą żonę, nie chciał tkwić dalej w uścisku, który doprowadzał go donikąd. Czy jestem podłym człowiekiem? Czy naprawdę stałem się taki okrutny? Nie potrafił pogodzić się z tym, iż wszystko potoczyło się nie po jego myśli. A więc niewinna? Wciąż starał się w to uwierzyć. Ale skąd te papierosy? Pokręcił głową i ponownie pozwolił swym ustom posmakować uzależnienia. Postanowił się przejść. Zbyt dużo pytań krążyło po jego świadomości. Zbyt mocno naciskały na jego... serce.

Piękna, lecz chłodna noc wkradła się na obrzeża Rzymu, a księżyc rzucał swe światło do pomieszczeń rezydencji państwa Castellich. Clara już spała, zmęczona dniem, który sam w sobie nie był zbyt intensywny. Zapewne położyła się wcześniej przez ból głowy, aby móc obudzić się następnego ranka wypoczęta i zdrowsza. Zanim zasnęła, Vinzenza jeszcze nie było w domu, a ona nie miała pojęcia, gdzie się podziewał. Zastanawiało ją to. Minęło przecież tyle godzin. Tyle czasu spędził poza willą, choć podobno tego dnia nie miał żadnych obowiązków związanych z pracą. Już zdążyła zaobserwować, jaki prowadził rytm życia, kiedy pozwalał sobie na odpoczynek, a kiedy zatracał się w wirze zajęć. Dziwiło ją więc jego nagłe zniknięcie, o którym uprzednio jej nie wspomniał. Cóż, on w przeciwieństwie do niej mówił jej, że wychodzi, i nawet jeśli nie zdradzał miejsca, Clara zawsze wiedziała, że posiłek znów zmuszona będzie zjeść w samotności. Do czego zresztą była przyzwyczajona.

Wrócił. W sypialni rozniósł się zapach papierosów, który tak kurczowo trzymał się jego sylwetki. Ciemność prędko nim zawładnęła, chcąc zaprowadzić go do łóżka i oddać w objęcia spokojnego snu. Och, w tamtym momencie nie marzył o niczym innym, jak o położeniu się i zamknięciu swych zmęczonych powiek. Miał szczęście, iż Clara spała, a on ledwo mógł ją dostrzec. Jak zwykle spoczywała na prawym boku, dzięki czemu nie dekoncentrowała go tak bardzo. Poszedł do łaźni, wziął szybką kąpiel oraz obiecał sobie, że tej nocy nie będzie już rozprawiał o swej żonie, a raczej jej tajemniczości, która okazała się dlań tak wielce zgubna. Po piętnastu minutach w końcu mógł pójść do łóżka i przykryć się kołdrą. On i jego myśli uspokoili się, jakby zmęczeni byli minionym dniem. Chcieli trochę odpocząć.

Wielka dziura w ziemi. A w niej trup. „Śmierdzę, śmierdzę, śmierdzę". Zajrzała do środka. Nieboszczyk. Otworzył szeroko oczy. Podskoczyła z przerażenia. „Znam cię. Znam cię. Znam cię. Wyznam prawdę, prawdę. Wyznam prawdę wszystkim". Wstał. Zaczęła uciekać. Miała wysokie buty. A suknia sięgała do kostek. Kroki sprawiały jej trud. Biegła dalej. A on za nią. „Nie uciekniesz, nie uciekniesz, nie uciekniesz". Jej serce biło szybko. Niezwykle szybko. „Nie uciekniesz, nie uciekniesz, nie uciekniesz". Wciąż dudniło w uszach. „Ucieknę! Nie ucieknę!" Krzyczała. Potknęła się. Spojrzała na niego. On na nią. Twarz. Twarz miał we krwi. A usta się otworzyły. Brak zębów. Nie miał zębów. „Czas na zemstę".

Clara zdyszana podniosła się, nie mogąc złapać oddechu. Po jej ciele spływały strużki zimnego potu, a serce kołatało w piersi. Chwilę potem Vinzenz także się obudził. Zerknął niewyraźnie na żonę i zerwał się z miejsca.

— Co się stało?

Nie była w stanie na niego spojrzeć. Mężczyzna wkrótce poszedł zapalić światło, lecz powstrzymała go w ostatnim momencie.

— Niech zostanie — rzekła, wciąż wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Dlaczego koszmary znów ją nawiedzały? Przecież nie myślała już o Giorgiu. Pogodziła się z kłamstwem, które wyryte zostało na jej ustach, i gotowa była zapomnieć, by odtąd prowadzić lepsze życie. Nie mogła zrozumieć.

— Przynajmniej napij się wody. — Napełnił szklankę przezroczystym napojem, po czym podał ją Clarze. Ręce jej się trzęsły, co zszokowało Vinzenza. Nie wiedział, skąd tak nagle wzięły się u niej lęk i zdenerwowanie. Pierwszy raz doświadczył czegoś takiego. Pomógł jej. Kiedy widział stan, w jakim się znalazła, miał wrażenie, że powinien coś zrobić. Nie cierpiał widzieć ludzkiej słabości. Czuł wtedy, że... że coś w nim pęka, ponieważ on zawsze pozostawał silny. — Dobrze się czujesz?

Dopiero wtedy na niego spojrzała. Oczy w świetle nocy miał takie ciekawe... jakby faktycznie chciały dowiedzieć się całej prawdy. Czy mogła mu zaufać? Chciała. Chciała, aby w końcu ktoś ją wysłuchał, zrozumiał, co ją boli i czego się lęka. Nikt nigdy nie otworzył przed nią ramion i nie zaprosił w ich objęcia. Jedyną osobą, której nieświadomie opowiedziała o wszystkich rozterkach, był Giorgio. Ale to właśnie on nawiedzał ją w snach.

— To nic takiego. — Pierwszy raz od dawna była taka bezsilna. Myślała, że pokonała swój strach, swą przeszłość i zdominowała kłamstwo, które wcześniej zdominowało ją samą. Nie... Wciąż była słaba. Tylko grała. Od tamtego dnia nic nie pozwoliło jej przywrócić dawnego charakteru.

— Coś cię dręczy. Czy to... — Przełknął ślinę. — On?

Odwróciła wzrok i wstała. Nie wiedziała, co zrobić. Może odejść? Może stanąć na balkonie i zaczerpnąć świeżego powietrza? A może po prostu zatrzymać się w czasie i nie musieć odczuwać wszelakiego cierpienia? Zakręciło jej się w głowie, a dziwne wzory zaczęły rosnąć w obrazie, który widziała przed sobą. Zachwiała się, Vinzenz podszedł więc bliżej i chwycił ją w pasie, aby nie upadła. Dlaczego była taka uparta? Dlaczego za każdym razem odtrącała jego pomoc? Czy to przez wzgląd na to, że nikt wcześniej nie chciał jej pomóc?

— Nie jestem idealna.

W jej głosie płynęła tak wielka szczerość, iż Vinzenz gotów był uwierzyć w każde jej słowo. W duchu zadał sobie pytanie: czy na pewno pragnął dalej obwiniać ją o kłamstwo? Zbyt zmęczony był ciągłym szukaniem winy i słuchaniem rozsądku, co zapętlało go w otchłań nieustannej nieufności.

— Nikt nie jest. Usiądź.

Pomógł jej, po czym oboje zamarli w chwilowej ciszy.

— Nie wiem, jak się opowiada o uczuciach, zwłaszcza gdy nie mówiło się o nich nawet przed samym sobą. Wiem tylko jedno. Jestem zł...

— Nikt nie jest całkowicie zły lub całkowicie dobry. Każdy skrywa jakieś tajemnice.

Obróciła swoje spojrzenie w jego stronę. Twarz Vinzenza była taka delikatna. Co prawda w objęciach ciemności Clara nie mogła dostrzec uroku męża, lecz panujący w pomieszczeniu półmrok sprawiał, iż wyglądał on bardziej pociągająco niż wtedy, gdy zerkała na niego w świetle dnia. Jednak nie to siedziało w jej głowie. Zmartwienia, które znów porwały ją w otchłań bezsilności, konotowały się w dziewczęcych myślach.

— Clarisso. — Jego serce biło tak szybko, a dłonie zaczęły się pocić, jakby reagowały na wielce stresującą sytuację. Może właśnie tak było?

Clara znów niemrawo obróciła swą głowę w kierunku męża i wilgotnymi oczyma spotkała się z jego własnymi. Tonęła. Chciała tonąć?

— Jestem gotowy ci zaufać, a uczynię to wtedy, gdy oboje wyjaśnimy sobie przeszłość. Raz na zawsze.

Łzy zamarły na jej policzkach. Chyba pragnęła mu wierzyć.

— Jeśli powiesz mi, że byłaś i jesteś ze mną szczera, ja zapomnę o wszystkim, co dotąd nas poróżniło.

Czuła ukłucie w sercu. Nie mogła kłamać, jednak prawdy także nie mogła powiedzieć. Siedziała nieruchomo w miejscu. Jej myśli przestały biec. Zatrzymały się. Dlaczego w głowie pojawiła się pustka, a serce zaczęło tak niezmiernie boleć? Cóż miała uczynić? Jego oczy... Wyobrażała sobie, że widzi w nich przejęcie i szczerość, otwartość na spotkanie z nią oraz wyjaśnienie sobie tego, co niewyjaśnione. Przez moment trwali w ciszy. To ona teraz grała pierwsze skrzypce. Przejęci wsłuchiwali się we własne oddechy, chcąc, by niepewność odeszła w dalekie strony.

— Mogę ci zaufać? — Szczerze tego pragnął. Być może małżeństwo, do którego został zmuszony, nie musiało okazać się wcale takie złe? Być może, pomimo wciąż skrywanej gdzieś wewnątrz urazy wobec ojca, gotów był uwierzyć, iż jego przyszłość miała jeszcze szansę na szczęście? Nie wymagał od Clary miłości, ona także jej od niego nie wymagała. Oboje byli po prostu zmęczeni. Nie chcieli ze sobą walczyć, gdyż zbyt wielka ogarniała ich wtedy marność.

— Nie wiem — rzekła cicho. Nie podobała jej się ta słabość. — Tak. Możesz mi zaufać.

Opamiętała się i przywróciła do porządku. Nie powinna powiedzieć prawdy. Nie jemu. Znienawidziłby ją. A tego... czuła, że tego by nie zniosła.

Vinzenz ucieszył się, a ulga zamieszkała w jego wnętrzu. Nie kłamała rzekł w myślach. Ona nie kłamała...

— Wtedy na pikniku — zawahał się nieco — wcale się nie przejęzyczyłem, Claro.

Jego słowa namalowały na policzkach hrabiny nieśmiałe rumieńce. Jak dobrze, że było ciemno.

***
Ale jestem zadowolona z tego rozdziału, serio! Szczerze, czekałam aż go opublikuję, dlatego mam ogromną nadzieję, że Wam się podobał. 

W zasadzie nie mam nic więcej do dodania, liczę na opinie i życzę miłego dzionka;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro