8. Przykładni gospodarze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Clara obudziła się, kiedy słońce już mocno grzało, a Vinzenz zapewne od dawna przebywał w pracy. Nie chciała wstawać. Ta noc była dla niej... inna. Z jednej strony wciąż pamiętała sen, który ją prześladował, z drugiej zaś wspominała spokojne lico męża, patrzącego na nią tak jak nigdy wcześniej. Zanim ponownie zasnęła, długo dumała o jego przemianie, o tym, jakim był wtedy człowiekiem. Uśmiechnęła się na myśl, iż w końcu podał jej rękę na zgodę, lecz potem... Potem przypomniała sobie kolejne kłamstwo, w które go wciągnęła. „Możesz mi zaufać" — te słowa wciąż powtarzała w swojej głowie. Przecież nie mógł, a ona dobrze o tym wiedziała. Czuła się źle z tym, że pozwoliła mu uczynić pierwszy krok narodzony z jego szczerości. Nie z jej. Och, ale pragnęła, by łączyły ich pogodne relacje. Dlatego odrzekła nieprawdę! Miała dość ciągnącej się za nią przeszłości, tego, jak deptała jej po piętach i przeklinała ją w snach. Chciała zacząć wszystko od nowa, podążając za słowami Vinzenza. Nie musiał od razu dowiadywać się o tym, co zaszło w Mais Dorato, a swą obecnością mógł pozwolić jej nauczyć się przemawiać językiem radości. Dlaczegóż bowiem całe życie miała płacić za jeden błąd, który popełniła pod wpływem zaślepienia kłamstwem i nienawiścią? Ogarniało ją zbyt wielkie zmęczenie, zbyt wielką trudność sprawiało jej udawanie tej, za jaką chcieli uważać ją inni. Głęboko starała się wierzyć, że przy boku Vinzenza, który powoli się na nią otwierał, całkowicie się zmieni i dlatego gotowa była stworzyć ich znajomość na fundamencie obłudy. Nie pragnęła tego, ale musiała tak żyć.

Zanim wstała, spojrzała jeszcze na poduszkę męża oraz mimowolnie się uśmiechnęła. Szczerze dziwiło ją, że myślała o nim ciepło i skrycie wyczekiwała jego rychłego powrotu. Choć od ich ślubu minęły cztery tygodnie, Clara tak naprawdę nie mogła uważać, iż ten czas spędzili razem. Każdy pogrążony był w swoich tajemnicach, wzajemnym oczernianiu się i zapominaniu o szczęściu, którego nie umieli sobie zapewnić. Zbyt długo nie miała o mężczyznach przyzwoitego zdania, zatem zaufanie jakiemukolwiek z nich stanowiło dla niej nowe wyzwanie. Mimo to czuła, że potrzebowała tego. W głębi duszy już od dawna chciała, aby ktoś wyciągnął do niej swą dłoń i nauczył ją dobroci. Wcześniej, gdy Giorgio obdarowywał ją miłością, nie potrafiła tego dostrzec, więc teraz zamierzała nie popełniać tego samego błędu. Po jego śmierci przysięgła sobie, że będzie inna, i choć na razie nie miała okazji, aby się sprawdzić, dzięki mężowi zaczęła zdawać sobie sprawę, iż okazja ta jest na wyciągnięcie ręki. Odtąd nie będę wracać do przeszłości. Uśmiechnęła się na wspomnienie dotyku dłoni Vinzenza i pokierowała się ku garderobie z zamiarem przygotowania się do dzisiejszego dnia. Kiedy służki skończyły ją przebierać, szlachcianka nakazała im powrócić do swych obowiązków, a sama ruszyła w stronę jadalni.

Kilka panien stało wokół zastawionego stołu, który czekał, aż Clara do niego zasiądzie. Nie ma go. Mimo iż przeczuwała nieobecność męża, poczuła delikatny zawód. Po chwili zawołała jednak służbę, a wtedy Beatrice wzięła do ręki dzbanek zimnej już kawy.

— Nie powinnaś zostawiać na blacie wystygłych napojów. Zaparz mi świeżą.

Dziewczyna skinęła głową, a Clara położyła dłonie na kolanach i zaczęła krążyć oczyma po pomieszczeniu. Niecierpliwiła się. Pierwszy raz poczuła chęć, by Vinzenz siedział przy tym stole, co ona. Razem z nią. Ta myśl przyprawiała ją o dziwne, nieprzyjemne dreszcze. Jak to się stało? Kiedy to się stało? Och, nie cierpiała rozmyślać, a jednocześnie nieustannie to robiła! Na szczęście służąca dość szybko przyniosła świeżą kawę, nalała ją do filiżanki hrabiny i odstąpiła na bok.

— Możesz odejść.

Beatrice kiwnęła głową i dołączyła do reszty panien, a Clara upiła pierwszy łyk gorącego napoju. Uwielbiała ten smak. Bez cukru, bez mleka — jak jej matka. Ciekawe co u niej pomyślała.

Vinzenz przechadzał się po ścieżkach, które sobą zdobiły jego majątek. Spośród wszystkich ziem, które posiadał, to właśnie Fonte di Luce było dlań wyjątkowe. Uciekał do niego od przytłaczającej niekiedy pracy i spędzał miło czas na łonie natury. Uwielbiał to miejsce. Och, jakże pięknie się czuł, mogąc zamknąć oczy i nabrać powietrza do piersi. Te tereny były jego. Te pola, lasy, te wody... one były jego. Uśmiechnął się na myśl, że znów mógł czerpać radość z uroków swego obszaru i zaczął powoli zmierzać ku willi. Położona była na skrzyżowaniu dwóch dróg: pierwsza prowadziła w stronę rzeki, druga natomiast — w kierunku miejsca, w którym Vinzenz spędzał ostatnio dużo czasu — budowanych torów kolejowych. Sama rezydencja była duża, choć znacznie mniejsza od tej znajdującej się w Rzymie. Jednak największą ozdobę całości stanowił wspaniały ogród, a patrzenie na niego sprawiało, że człowiek przekraczający bramę czuł się jak w raju.

Mężczyzna szedł spokojnie ścieżką prowadzącą do wnętrza pałacu. Czekało go tyle pracy, a tak niesamowicie mocno pragnął usiąść na sofie z dobrą książką i dać porwać się innej rzeczywistości. Kiedy wszedł do willi, minął pomieszczenie, którego dawno nie odwiedzał. Zawahał się przez moment. Nie chciał zaglądać do środka, lecz coś w duchu podpowiadało mu, aby to uczynić. Nawet nie wiedział, kiedy nogi poprowadziły go do sali instrumentów, a w głowie pojawiła się myśl, by usiąść przed fortepianem i zacząć wyszywać na jego skórze przecudowne dźwięki. Niegdyś uwielbiał grać, ale ostatnio nie miał na to ani chęci, ani czasu. Wtedy żył w przeświadczeniu, że tylko w parze z wiernym towarzyszem jest w stanie odgonić od siebie wszystkie złe myśli i znaleźć się w utęsknionym świecie. Coś się zmieniło.

Przymknął delikatnie oczy. Czuł niepokój. Od rana. Jednak cóż takiego biegło natarczywie za jego sylwetką i nie pozwalało doznać spełnienia? Dlaczego dawał ukraść się fali, która porwawszy go w swe objęcia, prowadziła do wód jeszcze bardziej niespokojnych niż ona sama? Pierwszy raz powiedziałem do niej „Claro". Wszystko stało się jasne. To właśnie ona burzyła rzekomo go charakteryzujące harmonię i perfekcyjność. To przez nią na niczym nie mógł się skupić. Tej nocy była taka delikatna, wrażliwa, jakby odkrywała przed nim kawałek swej duszy, jakiej sama także nie znała. Jednak on chciał ją poznawać. Chciał, aby... Wystarczy! — surowo upomniał się w duchu. Nie mógł o tym dłużej myśleć. Nie powinien. Nie powinien tak prędko się zakochiwać.

Rozejrzał się po przestrzeni, w której przebywał, i dostrzegł dobrze znany mu widok — w centrum znajdował się fortepian w objęciu skrzypiec oraz liry. Na skrzypcach nie grał nigdy, aczkolwiek należały do jego matki — podobno była do nich bardzo przywiązana. Alberto Castelli oddał je zatem synowi, gdy ten skończył cztery lata, z kolei Vinzenz postawił je w miejscu, które najbardziej kojarzyło mu się z rodzicielką. Za młodu spoglądał na nie dość często i za każdym razem, gdy brał je do ręki, pojawiało się w nim pragnienie, by kiedyś zacząć ścieżkę obcowania z ich drobnymi strunami. Na lirze natomiast grał w dzieciństwie i tylko dlatego, by zadowolić swego ojca. Starszy hrabia uwielbiał wsłuchiwać się w ten wspaniały dźwięk oraz chwalić się w towarzystwie utalentowanym synem. Jednak ku nieszczęściu Vinzenza wspomnienia tamtego okresu nie napawały go radością.

— Mój ukochany Vinzenz bardzo chciałby przed wami wystąpić. Ostatnio niezwykle się podszkolił, gdyż ćwiczył po osiem godzin dziennie.

Wszyscy zebrani wykrzywiali twarze w niesamowitym zadziwieniu, oddając uznanie dziesięcioletniemu hrabiemu.

— Podejdź do nas, synu — nakazał Alberto.

Nieco przestraszony chłopiec spojrzał na pięknie ubranych ludzi i poddał się szybszemu biciu serca. Nie chciał. Nie chciał tego robić! Jakże mocno bolały go palce! Och, tak długo trenował, że nie mógł nawet pozwolić swym dłoniom odpocząć. Mimo to zmusił się do uśmiechu i przygotował do przedstawienia. Starał się perfekcyjnie odegrać utwór, który nawiedzał go nawet w snach, miał bowiem nadzieję, że kiedy nie usłyszy żadnych zarzutów, dudniąca wciąż w uszach melodia nareszcie opuści jego świadomość. Był podziwiany, kobiety patrzyły nań z zamiłowaniem, nie mogąc uwierzyć, że tak młody człowiek umie tak wspaniale grać. Chyba osiągnął swój cel.

— Brawo! Winszujemy wspaniałego syna, Alberto — rzekł jeden z mężczyzn.— Gdyby tylko mój był choć trochę pracowity i usłuchany... Za nic nie chce siadać do tego fortepianu. — Machnął ręką, na co wszyscy zaśmiali się radośnie.

— Owszem, Vinzenz jest cudownym dzieckiem — rzekł z dumą, po czym zwrócił się do syna: — No dobrze, idź do pokoju i odpocznij trochę. Na dzisiaj wystarczy tych emocji. — Poklepał go po ramieniu, na co chłopiec kiwnął posłusznie głową i oddalił się do swych komnat.

Vinzenz do dziś pamiętał swoje czerwone od wysiłku palce, to, jak pragnął, by przestały go piec. Wielokrotnie chciał zaprzestać gry na lirze, wyrzucić ten instrument bądź oddać komuś, komu bardziej by się przydał. Ale nie umiał. Nie umiał przeciwstawić się ojcu, powiedzieć mu, co tak naprawdę czuje, ponieważ zawsze naiwnie przedkładał jego szczęście ponad swoje własne. I tak czynił nadal. Westchnął.

Teraz spojrzał na niego — najpiękniejszy ze wszystkich innych i najbliższy jego sercu fortepian. Usiadł na krześle i wyszedł na spotkanie z muzycznym towarzyszem. Zaczął grać całkowicie spokojnie, jakby nigdzie się nie spieszył. Powoli spacerował po wszystkich klawiszach, pragnąc napawać się każdym osobnym dźwiękiem. Zamknął oczy, a głowę odchylił delikatnie do tyłu. To było... niesamowite. Jakże tęsknił za tym dotykiem, uczuciem spełnienia i zapomnienia. Ile już czasu nie wchodził do tego pokoju? Jego myśli uciekały w nieznane, a dla niego liczyła się tylko chwila. On. Muzyka. Fortepian. Czy istniało coś jeszcze, co mogłoby wpłynąć na jego cudowny nastrój?

— Panie hrabio?

Vinzenz stuknął mocno w klawisze, a pędzel jego duszy wymalował twarz nieprzyjaznym grymasem. Obrócił się w stronę służącego.

— Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszła wiadomość od hrabiego Alberta Castellego.

— Podaj mi ją.

Mężczyzna podszedł bliżej, wysunął srebrną tackę z kopertą, po czym skinął głową i na pozwolenie swego pana opuścił pomieszczenie. Vinzenz zaczął czytać.

Synu,

pragnę dziś wieczorem odwiedzić Ciebie i Twą szanowną małżonkę. Mam nadzieję, że nie macie żadnych planów, dlatego prosiłbym o odpowiedź. Wiedz jednak, że niezwykle rad byłbym zawitać u Was i poznać bliżej swoją synową.

Ojciec

Spojrzał na zegarek i pokręcił głową. Dochodziła godzina piętnasta, on znajdował się poza Rzymem, a Clara przecież nie miała o niczym pojęcia. Skąd ten pośpiech? Dlaczego jego rodziciel tak prędko chciał się spotkać, bez poinformowania o tym w bardziej odpowiednim czasie? Wstał. Kazał natychmiast wysłać wiadomość do rezydencji w Rzymie, aby zaczęto przygotowywania do uroczystej kolacji. Sam natomiast zabrał się za pisanie krótkiego listu do rodziciela, a następnie ostatni raz obdarzył wzrokiem budzące emocje pomieszczenie i poszedł na miejsce budowy, aby zamknąć wszystkie swoje sprawy.

Clara wróciła ze spaceru po ogrodzie, któremu pozwoliła zawładnąć jej wolnym czasem. Była piękna pogoda, czuła zatem, iż powinna wyjść na dwór i choć na chwilę z tego skorzystać. W końcu jednak nabrała ochoty, by znaleźć się w rezydencji, wziąć do ręki ciekawą książkę oraz stopić swoje jestestwo ze światem nierzeczywistym.

Kiedy nareszcie weszła do willi i pokonała duże schody, zauważyła, że w salonie oraz jadalni życie toczy się znacznie energiczniej niż dotychczas. Zainteresowana zaczęła przyglądać się służbie pracującej jak mrówki i ogarnęła ją ciekawość związana z tym, czy szykowano coś, o czym ona nie wiedziała. Trafiła do sypialni, zastanawiając się, czy znajdzie tam Vinzenza, lecz ta nadzieja okazała się próżna. Podążyła więc w stronę gabinetu swego męża, a gdy stanęła przed zamkniętymi drzwiami, spięła się nieco. Nie wiedziała, czy powinna pukać, w końcu to miejsce było azylem mężczyzny.

— Szukasz mnie?

Usłyszała za sobą jego głos. Obróciła się w stronę szlachcica i uniosła wzrok, by móc spojrzeć w jego lico.

— Cóż to za przygotowania? I dlaczego nie mam o niczym pojęcia?

Hrabia skrzywił się w zdziwieniu, nie zdawał sobie bowiem sprawy, że Clara nie została odpowiednio poinformowana.

— Mój ojciec przyjeżdża dzisiaj na kolację. — Minął kobietę i otworzył drzwi do gabinetu.

— O której?

— O ósmej. — Przepuścił żonę w wejściu, po czym sam wkrótce do niej dołączył.

Clara chciała dowiedzieć się czegoś więcej, jednak irytacja i sfrustrowanie uniemożliwiały jej odczucie spokoju, ponieważ rosły w niej natarczywie mocno.

— I mówisz to z takim opanowaniem? Przecież jest czwarta! — Złapała się za głowę i zaczęła nerwowo krążyć po przestrzeni.

Vinzenz patrzył na nią zdezorientowany, nie rozumiejąc, dlaczego ogarnął ją taki stan.

— Claris... — Przełknął ślinę. — Claro.

Wciąż przyzwyczajał się do mówienia do niej w ten sposób, ona zaś do słuchania tego jakże pięknie płynącego z jego ust imienia. To trochę ją ukoiło. Rada była, iż Vinzenz zaczął się tak do niej zwracać, gdyż dzięki temu wiedziała, że coś się zmieniło. W jego wyrazie twarzy, w jego tonie, w jego postawie... Rozumiała już, że wcześniej nie umiał obdarzyć jej zaufaniem, dlatego tak twarde stawały się jego słowa.

— Nic nie poradzę na to, iż służba nie poinformowała cię o przyjściu mego ojca. Zaraz dostaną reprymendę. — Zmierzał ku wyjściu, Clara jednak zatrzymała go.

— Nie stwarzajmy teraz nerwowej atmosfery, Vinzenzie. Przyszykujmy się lepiej do kolacji.

Spojrzała na niego, a on wpatrywał się w jej lico. Gościł na nim niesamowity spokój, zupełnie niepodobny do jej dziewczęcej natury. Zamyślił się.

— Dobrze? — Pragnęła dostać jakiś znak, odpowiedź — choćby w postaci skinienia głową.

Nie poznawała się. Przecież jeszcze niedawno sama pobiegłaby do służących i zganiła za nieprofesjonalizm. Teraz jednak jej gniew, o dziwo, minął prędko, a ona poczuła narastającą we wnętrzu dumę. Widziała pierwsze kroki ku zmianie — na lepsze.

— Jak wolisz. — Uśmiechnął się pod nosem, po czym opuścił pomieszczenie.

Nie przeszkadzał mu fakt, iż Clara pozostała w gabinecie sama. Nigdy nie lubił czyjejś obecności w tymże pokoju, lecz kiedy pierwszy raz zaprosił do niego swą żonę, poczuł, że ta stała się jego niewielką, malutką częścią.

Udał się do sypialni, a Clara ostatni raz rozejrzała się wokół i podążyła w kierunku swojej garderoby. Nie wiedziała, co włożyć. Chciała wyglądać ładnie i zrobić na ojcu Vinzenza dobre wrażenie, ale nie wydać mu się damą zbyt pyszną. Widziała go tylko raz w życiu, w dodatku nie miała okazji dłużej z nim porozmawiać oraz dostatecznie go poznać. Mogła jedynie stwierdzić, że sprawiał wrażenie człowieka niezwykle sympatycznego i przede wszystkim kochającego swego syna ponad własne istnienie. Za tym hrabina tęskniła w relacji z własnym ojcem. Być może dlatego tak bardzo zależało jej na tym, by zostać tego wieczoru docenioną?

Była prawie gotowa, lecz czegoś brakowało. Zaczęła dokładnie oglądać swą sylwetkę od góry do dołu i spostrzegła, że jej szyja okazała się zbyt naga. Ignorując służki, podeszła w końcu do drewnianej komody i po kolei jęła otwierać wszystkie szuflady z biżuterią oraz szukać odpowiedniego na tę wyjątkową okazję naszyjnika.

— Nie umiem się zdecydować! — rzekła zniecierpliwiona, gdyż starszy hrabia Castelli zaraz miał zjawić się w rezydencji. Tak mocno była zdezorientowana, iż nie spostrzegła, gdy tuż za nią stanął Vinzenz.

— C-claro?

Kobieta obróciła się żwawo w jego stronę. Och, jakże się przestraszyła!

— Wybacz, nie chciałem. — Ruchem ręki przekazał służbie, że może odejść.

— To ja jestem nieco rozkojarzona.

— Mój ojciec już przyszedł. Pytał o ciebie. — Starał się nie patrzeć na nią zbyt dokładnie. W tamtej chwili w tej kremowej, szerokiej sukni była zbyt piękna i wiedział, że gdyby skupił wzrok na jej posturze, nie mógłby go od niej oderwać. Odchrząknął, by przerwać rosnącą w swej sile ciszę, Clara natomiast ponownie zajrzała do szuflad.

— Dobrze, zaraz przyjdę.

— Czego szukasz? — Spoglądał zaciekawiony na coraz bardziej niecierpliwiącą się żonę.

— Naszyjnika. Nie wiem, który założyć.

Po cóż w ogóle o tym mówię? Jeszcze pomyśli, że jestem próżna i wybredna! pomyślała ze złością, jednak za późno było na cofnięcie owych słów. Vinzenz zaś nie przyjął ich w ten sposób, lecz wręcz przeciwnie. Zbliżył się do Clary i pozostawiwszy ciepły oddech na jej nagiej szyi, obdarzył zaciekawieniem biżuterię, którą posiadała.

Kobieta zesztywniała na moment, nie mogła bowiem skupić się na obserwowaniu wędrującej po przegródkach dłoni męża, gdyż jego sylwetka kilka razy zdążyła musnąć jej plecy. Niepewna patrzyła dyskretnie na jego profil, zupełnie zapominając o tym, co mężczyzna właściwie robi.

— Myślę, że do twojej sukni ten będzie pasował idealnie. — Chwycił obiekt swego zainteresowania, po czym spytał Clarę, czy wyraża zgodę na kolejne jego działanie.

Wciąż wpatrując się w niego, kiwnęła delikatnie głową i odgarnęła włosy. Szlachcic stanął tuż za nią, następnie zaczął powoli nakładać biżuterię na kobiecą szyję. Czuł jej zapach. Był delikatny, a jednocześnie pociągający. Ich serca przyspieszyły nieco, Clara miała wrażenie, jakby jej wnętrzności się kurczyły, a dłonie Vinzenza stawały się coraz gorętsze. A może to jej ciało ogarnęła fala owego gorąca?

Zapiął naszyjnik. Jeszcze przez moment pozwolił sobie doświadczać nieśmiałej bliskości, lecz kiedy dotarło do niego, że powinien odstąpić, uczynił dwa kroki w tył, z kolei dama obróciła się w jego stronę.

— Powinniśmy już iść — rzekł zwyczajnie, chcąc udowodnić sobie, że doznania sprzed chwili nie wpłynęły na niego znacząco.

Clara kiwnęła głową, ale czy jej rozpalone policzki także były gotowe na powitanie wyczekiwanego gościa? Chciała ukryć róż, który zdominował jej lico, przyłożyła więc dłoń do prawej strony twarzy i wypuściła z ust ciężkie powietrze. Wkrótce małżonkowie udali się do salonu, ponownie ignorując uczucia, które prędko nimi zawładnęły.

— Och, witaj, Clarisso. — Alberto Castelli wyciągnął swe ramiona w kierunku hrabiny i ucałował jej zgrabną dłoń.

— Rada jestem pana... papę spotkać. — Uśmiechnęła się promiennie, po czym dyskretnie spojrzała na Vinzenza.

— Usiądźmy więc do stołu — zaproponował mężczyzna, na co wszyscy przystali z miłą chęcią. Obecność tego człowieka wnosiła do willi niesamowitą radość oraz energię, które czasem uciekały gdzieś w objęcia obowiązków, czy spraw, zdawałoby się, ważniejszych. — Jak twoje zdrowie, Clarisso?

— Mów do mej żony „Claro", papo.

Nie wiedząc czemu, Vinzenz wyczuł zakłopotanie u swej żony. Zdawał sobie sprawę jednak, że nie powiedziałaby o tym głośno, dlatego też wziął to zadanie na siebie. Hrabina zerknęła na niego i kiwnęła głową, niemo dziękując za pomoc. Mimo to wielce zdziwiona była, że jej mąż zareagował w ten sposób. Jeszcze niedawno sam mówił do niej „Clarisso", ignorując wszelkie słowa, które doń kierowała. Chciał jej zaufać, a ona jemu. Dla niej liczyło się tylko to, by trwać w dobrych relacjach z Vinzenzem i zapomnieć o krwawej oraz grzesznej przeszłości.

— Dobrze, że mówisz, synu. Jeśli mogę spytać, co jest przyczyną takiej decyzji? — Mężczyzna przeszył Clarę głębokim spojrzeniem, ona natomiast bawiła się skrawkiem sukni, obracając go w swych drobnych palcach.

— Po prostu bardziej mi się podoba — odrzekła pewnie, lecz z uśmiechem na twarzy.

Nikt przecież nie zrozumiał, że słowa w sposób kłamliwy wyszły z jej ust. Nie zamierzała mówić prawdy, gdyż głęboko schowana była w dziewczęcym sercu. Ono z kolei pilnie strzegło tej tajemnicy i traktowało ją z największą delikatnością.

— Rozumiem.

Wtem do pomieszczenia weszła Azzurra, jedna ze służek, i wypełniła kieliszki francuskim szampanem. Gdy zatrzymała się przy Clarze, kobieta uniosła rękę w geście odmowy, co spotkało się z zainteresowaniem ojca Vinzenza. Młodszy hrabia Castelli wiedział już, choć nie znał tego przyczyny, że jego żona nie lubowała się w alkoholu, dlatego też nie zadziwił się zbytnio. Mężczyźni wstali z miejsca, a Clara po momencie uczyniła to samo. Wznieśli swe naczynia i upili łyk chłodnej cieczy. Zaraz po tym wszyscy ponownie zasiedli na krzesłach.

— Claro? Źle się czujesz?

Spodziewała się tego. Zbyt wiele pytań zadano przy stole, zbyt wiele prawd musiało skrywać się pod płaszczem kłamstwa.

— Czyżbyś... Powinienem wam gratulować, synu? — Alberto uśmiechnął się, a małżonkowie spojrzeli na siebie kłopotliwie.

— Nie, nie. Nie jestem przy nadziei — rzekła prędko Clara, nie chcąc, by jej teść trwał dalej w błędnym myśleniu.

Twarz mężczyzny zmieniła się diametralnie, nie ukrywał swego rozczarowania.

— Cóż, jesteście jeszcze młodzi. Niedługo przyjdzie czas na potomstwo. — Upił kolejny łyk szampana, lecz wokół nich już unosiła się delikatnie napięta atmosfera.

Cisza zasiadła przy stole. Teraz to ona zdominowała towarzystwo, pragnąc, by wszyscy skupiali na niej uwagę. Na szczęście chwilę potem zjawiła się służba, która podała do stołu kolejne posiłki, dlatego też każdy chwycił w dłonie sztućce i zaczął jeść.

— A jak ci się żyje z moim Vinzenzem, Claro?

Młodszy hrabia Castelli nie lubił, gdy ojciec mówił o nim w ten sposób. Przecież nie stanowił jego własności, a przede wszystkim nie był już małym dzieckiem.

— Bardzo dobrze.

Nie wiedziała, czy mogła ufać swym słowom, jej mąż także nie potrafił doszukać się w nich prawdy. Spojrzał wymownie na swą żonę i pokiwał głową, dając jej do zrozumienia, iż ciekawe było to, cóż przed momentem rzekła. Dama speszyła się, dlatego uciekła wzrokiem w przeciwną stronę. Nie chciała doświadczać na sobie spojrzenia Vinzenza, zmuszającego ją do tego, by w końcu i ona na niego zerknęła.

— Wiem, że mój syn bywa trudnym człowiekiem, ale odkąd zgodził się ciebie poślubić, Claro, myślę, że zrozumiał swą powinność. Cóż, na początku nie było łatwo, zwłaszcza że pozwoliłem mu samemu wybrać...

— Papo — przerwał Vinzenz, nie chcąc, by kobieta poznała prawdę. Do czego potrzebna była jej ta informacja? Nie musiała wiedzieć wszystkiego, co dotyczyło ich związku albo co działo się bezpośrednio przed nim.

Clara jednak zrozumiała sens urwanego zdania i poczuła ukłucie w sercu. A więc miał ukochaną... Zniszczyłam jego życie. Dlatego nie potrafił okazać mi szacunku, prawda? Myślałam, że po prostu mi nie ufał, nie wierzył w mą niewinność. Och, słusznie, że nie wierzył! Słusznie! Przecież nie weszłam czysta do jego łoża.

— Niepotrzebne są jakiekolwiek szczegóły. — Uśmiechnął się, żeby rozluźnić nieco atmosferę. — Jesteśmy szczęśliwi, papo. To powinno ci wystarczyć. — Chwycił dłoń żony i przybliżył ją do swych ust. Następnie oddał na nich krótki pocałunek, wprawiając tym gestem Clarę w osłupienie. Wiedziała, że Vinzenz obrał pewną formę gry, lecz dreszcz, który przeszedł po jej ciele, chyba był odzwierciedleniem prawdy.

— Bardzo się cieszę. Chciałem tylko powiedzieć, że Vinzenz cię uszczęśliwi, Claro. Jestem tego pewien.

Kobieta pokiwała w zrozumieniu głową i zabrała dłoń, po czym położyła ją na swym kolanie.

— Pokazał ci nasz bank i Fonte di Luce? — spytał po dłuższej chwili, a dama wróciła myślami do towarzystwa. Głupio było jej się przyznać, że nie usłyszała całego pytania, lecz jej teść prawdopodobnie wypowiedział nazwę jakiegoś miejsca. Miejsca, którego nie znała. Jak zatem mogła wybrnąć z owej sytuacji?

— Nie zabrałem — podjął się tematu Vinzenz. — Bank z pewnością nie zainteresowałby mej żony, a w Fonte di Luce dzieje się zbyt wiele, by móc udać się tam na odpoczynek. Budowanie kolei wnosi do życia majątku trochę chaosu i gwaru.

Zatem to tam Vinzenz spędza tyle czasu pomyślała.

— Jestem pewna, że kiedyś mnie zabierze. — Zareagowała uśmiechem, wciąż czując pewnego rodzaju niepokój.

Ta rozmowa rozpraszała ją, napawała nie entuzjazmem, jak to miało być na początku, lecz niecierpliwością. Skrycie życzyła sobie, by Alberto Castelli już poszedł. I nawet jeśli wydawał się niezwykle sympatycznym człowiekiem, z pewnością uwielbiał żyć życiem innych zdecydowanie intensywniej niż swoim własnym.

— Mój syn dostał tę ziemię od matki. Wcześniej natomiast należała do mnie, lecz ofiarowałem ją żonie jako prezent ślubny.

— Widziałam obraz. Piękna kobieta — dodała Clara, unosząc niemrawo kąciki ust.

Po chwili spojrzała na swego męża i wyczytała z jego twarzy coś niepokojącego, jakby jakąś ranę, która nigdy nie dostała przyzwolenia na zagojenie się. Przełknęła ślinę, skarciła się w myślach za te słowa. Być może nie powinna wypowiadać się na temat tej damy, skoro nawet jej nie znała? Vinzenz nigdy o niej nie wspominał, lecz mimo to Clara była pewna, iż matka stanowiła niezwykle ważny element w jego życiu. Ale czy pozytywny?

— To prawda.

Alberto rozmarzył się, a cisza znów przypomniała o swojej obecności. Stawała się coraz bardziej nachalna, nikt nie chciał już, aby dalej kradła rodzinny czas.

— Ojcze, żono... — Vinzenz wstał z miejsca. — Jeśli okażecie poparcie dla mej propozycji, byłbym rad przespacerować się po naszych ogrodach. Piękna jest dziś pogoda, prawda, Claro?

— Oczywiście. — Kobieta dołączyła do męża w oczekiwaniu na ruch starszego mężczyzny, który wciąż siedział na krześle.

— Wy się przejdźcie, drogie dzieci. Ja już będę się zbierał. — Chwycił w rękę laskę, która pomagała mu przemieszczać się swobodniej, po czym podszedł do pary. — Przepraszam, że tak późno uprzedziłem o swym zamiarze odwiedzenia was. Mimo to dziękuję, iż przykładnie i godnie mnie ugościliście. — Ucałował dłoń synowej, a Vinzenza poklepał po plecach. Nie chciał zostać odprowadzony. Czuł pewnego rodzaju wstyd, obawiał się, że zbyt wiele pytań opuściło jego wargi, co niekoniecznie spodobało się małżonkom.

— Żegnaj, ojcze. Następnym razem to my odwiedzimy ciebie. — Młodszy Castelli uśmiechnął się i pozwolił rodzicielowi opuścić pomieszczenie.

Kiedy Clara nabrała pewności, że teść wyruszył już w podróż, westchnęła z ulgą.

— Czuję się dziwnie. — Zaczęła powolnym krokiem przemierzać pokój, chcąc uspokoić kołatające w piersi serce.

— Mój ojciec nie powinien poruszać tych tematów. Wybacz.

Vinzenz usiadł na kanapie i założył nogę na nogę, po czym wypuścił ciężkie powietrze z ust. On także doświadczał czegoś dziwnego. Kochał ojca miłością bezgraniczną, lecz nie mógł pojąć, po cóż tego dnia był taki ciekawski! Być może dlatego odrobinę się ucieszył, gdy jego rodziciel wyszedł?

Clara dostrzegła niepokój, który zamieszkał w duszy i na twarzy jej męża, podeszła więc do dzbanka z wodą, wypełniła napojem połowę szklanki, a następnie oddała ją w ręce mężczyzny.

— Napij się.

— Ty się napij, ja nie chcę. — Uniósł kąciki ust i przespacerował się trochę po przestrzeni, dzięki czemu jego oddech zaczął wracać do normalności.

Podczas tej rozmowy skumulowało się tyle wspomnień, a przecież pragnął już do nich nigdy nie wracać. Dlaczego ojciec musiał przypominać mu, jak złamał swą obietnicę związaną z tym, że będzie mógł sam wybrać sobie żonę? Dlaczego znów poruszył temat matki, który tak chwytał za serce tego człowieka o zazwyczaj kamiennej twarzy, w środku zaś wrażliwego? Wciąż nie umiał zrozumieć.

— Lepiej ci? — spytała.

W głębi duszy naprawdę się o niego troszczyła, aczkolwiek coraz bardziej docierało do niej, że teraz i na niej spoczywa ogromny ciężar. Musiała dalej żyć ze świadomością, że stała się kobietą, która kolejny raz zniszczyła czyjąś drogę do szczęścia. Czy już do śmierci dane jej było płacić za podły grzech popełniony w Mais Dorato?

— A tobie?

— Nie wiem, jakie masz stosunki z ojcem — rozpoczęła inną kwestię — jednak widzę, że cię kocha. Mój nigdy mnie nie miłował. Chociaż to nie jest istotne. Najważniejsze, że pomimo wszelkich sporów zawsze wracacie w swoje ramiona. Czyż nie stanowi to pięknego aspektu waszej relacji?

— Stanowi. — Wpatrywał się w oczy Clary, które jaśniały niesamowitym blaskiem. Musiał przyznać, że były piękne. Dotychczas dostrzegał jedynie emocje, jakie się w nich kryły, teraz natomiast ujrzał coś więcej — barwę.

— Jakie jest Fonte di Luce? — spytała zaciekawiona, chcąc odwrócić Vinzenza od złych myśli.

— Piękne — udzielił typowej dla siebie krótkiej, lecz konkretniej odpowiedzi. Słowa bowiem nie zdołałyby odzwierciedlić tego, co czuło jego serce. Twierdził, iż żeby poznać majątek, trzeba zobaczyć go na własne oczy.

— Zabierzesz mnie tam kiedyś? — kontynuowała, pozostawiając na pustej szklance odciski palców.

— Nie sądzę.

— Dlaczego? — Nie kryła zdziwienia. Spodziewała się raczej innej odpowiedzi.

— Nie mam w zwyczaju kogokolwiek tam zabierać. To miejsce jest dla mnie czymś osobistym, a nie powodem do chwalenia się przed innymi — wytłumaczył, starając się nie zabrzmieć niemiło.

— Tu nie chodzi o chwalenie się, lecz podzielenie czymś, co jest dla ciebie ważne.

— Kiedyś kogoś tam zaprosiłem — rzekł, patrząc przed siebie beznamiętnym wzrokiem.

Clara bała się usłyszeć kogo. Jej serce biło na tyle szybko, że była w stanie je usłyszeć.

— K-kobietę? — spytała w końcu, wciąż trwając w napięciu. Nie potrafiła się rozluźnić. Przynajmniej nie do momentu, w którym miała usłyszeć prawdę.

— Przyjaciółkę — odpowiedział zwyczajnie, po czym poprawił zagięcia w swojej koszuli i opuścił pomieszczenie, zostawiając Clarę w towarzystwie burzliwych, dręczących ją myśli.

***
Witam w nowym rozdziale. Trochę dużo opisów mi wyszło, ale mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Rozdział także nieco dłuższy, bo około 4500 słów. Jestem ciekawa Waszych opinii i życzę miłej, spokojnej niedzieli;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro