Epilog II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chi vuol nascóndere l'amore sempre lo manifesto
Każdy, kto próbuje ukryć miłość, daje najlepszy dowód na jej istnienie".

𝓥𝓲𝓽𝓽𝓸𝓻𝓲𝓪  𝓒𝓪𝓼𝓽𝓮𝓵𝓵𝓲  𝓮  𝓜𝓪𝓾𝓻𝓲𝔃𝓲𝓸  𝓛𝓪𝓷𝓭𝓲

Słońce muskało twarz Vittorii Castelli, która wystawiała swoje policzki na to wspaniałe, wyjątkowe spotkanie. Wiatr również dołączył się do ich cichej konwersacji, wplątując się w jasne, faliste włosy damy i głaszcząc je grzebieniem niesfornych dłoni. Kiedy niewiasta stała na wielkim tarasie, który otwierał przed nią widok zielonego krajobrazu Włoch, wspominała szczęśliwe dzieciństwo, dojrzewanie oraz wrastanie w korzenie tego domu. Domu, co dał jej miłość, troskę, wartości i przywiązanie.

Myśl o opuszczeniu owego miejsca zdawała jej się dziwna. Dziwniejsza od wszystkich pozostałych, które traktowała jako te najdziwniejsze. Nigdy bowiem nie miała rozstać się z rodzicami na tak długo, porzucić dotychczasowego życia i stworzyć własnej familii — na wzór tej, w której uczyła się żyć. Czy jednak była w stanie dać przyszłemu mężowi to, czego od niej oczekiwał? Czy potrafiła pokonać z nim każdą przeszkodę i zupełnie, jak jej rodzice, ufać w nierozerwalność uczucia, jeśli tylko pozostawało prawdziwe i szczere?

— Córeczko? — Za jej plecami zjawił się ojciec, następnie położył dłoń na jej ramieniu. Przez moment wpatrywał się milcząco w malowane przez naturę imię wiosny, po czym westchnął przeciągle. — Nie wiem, jak to jest oddawać dziecię w ręce innego opiekuna, ale wiem, że taka jest ma powinność. — W końcu obrócił się ku Vittorii i obdarzył ją troskliwym spojrzeniem. — Nie mogliśmy z matką wybrać ci lepszego męża. Maurizio to wspaniały, odpowiedzialny człowiek, dlatego jestem spokojny, ofiarowując mu swój cudowny skarb.

— Myślisz, że mnie pokocha? — spytała ze wzruszeniem i jednocześnie próbowała zagłuszyć w umyśle nieprzyjemne głosy.

Przypomniawszy zaś sobie, w jaki sposób Maurizio na nią patrzył, jak pytał ze śmiałością, czy zatańczy z nim tego wieczoru, jak zawsze wysyłał kwiaty piękniejsze od pozostałych, czuła krew pulsującą w żyłach, serce mocniej bijące o klatkę piersiową.

— On już cię kocha, Vittorio — odrzekł Vinzenz i pogłaskał zaczerwieniony od emocji policzek córki. — Nie martw się. Masz czas, by to dostrzec. Ja także nie umiałem rozpoznać miłości, która pojawiła się przede mną. — Uśmiechnął się. — Twojej matki. Ale po wielokrotnym wyrzucaniu sobie, że to chwilowa słabość, a nie miłość, nareszcie do mnie dotarło, iż jeśli ona rzeczywiście nadchodzi, przemówi do człowieka najprostszym językiem.

Vittoria spojrzała na papę z nadzieją, starając się oddychać spokojnie. W jej umyśle jednak szalała burza emocji, których nie potrafiła jeszcze okiełznać. Były albo zbyt intensywne, albo nieznane.

— A teraz zostawię cię samą. Nie chcemy chyba, aby przyszła panna młoda spóźniła się na swoje własne przyjęcie zaręczynowe, prawda? — Ucałował czoło córki i wycofał się do drzwi wyjściowych. — Aha — dodał, zatrzymując się w ich progu. — Wyglądasz przepięknie. — Pozbył się wilgoci, która zaatakowała kąciki jego oczu i opuścił pomieszczenie.

Następnie udał się do garderoby swojej żony.

— Claro? — Podszedł do stojącej przed lustrem ukochanej, po czym objął ją od tyłu. — Jak cudownie pachniesz — rzekł, błądząc nosem po kreacji kasztanowych włosów kobiety. — I znów nie wybrałaś naszyjnika.

— Czekałam z tym na ciebie. Wszak twój gust zawsze trafia do mojego serca, czyż nie? — Obróciła się w jego stronę, a on posłał jej promienny uśmiech.

Przez moment oboje milczeli, jedynie wpatrując się w swe oczy, które ponownie stały się mieszanką przeróżnych, wspaniałych uczuć. Dopiero po chwili, gdy dzięki służkom zostali w pomieszczeniu całkowicie sami, mężczyzna zbliżył się do szuflady i jął się zastanawiać nad odpowiednim wyborem biżuterii. W końcu chwycił w dłoń srebrny kwiat, zamknięty w niebieskim diamencie, który zwisał z łodygi kilku małych, białych diamencików i powrócił do Clary. Nie pytając, czy może założyć jej naszyjnik, odgarnął kobiece kosmyki włosów na jedną stronę szyi, po czym musnął ją delikatnie opuszkami palców.

Dama przymknęła rozkosznie powieki i w głębi duszy prosiła Vinzenza, by nie przestawał; by jego dotyk nigdy nie schodził z jej skóry.

— Przypomniała mi się nasza młodość — odparła, wciąż nie otwierając oczu. Wkrótce poczuła na swej talii dłonie męża, na policzku spoczął jego oddech, włosy zaś załaskotały boczną część jej czoła. — To, jak pierwszy raz pomogłeś mi w wyborze naszyjnika, jak kupiłeś pierwszą wspaniałą biżuterię, jak zabrałeś mnie na pierwsze przyjęcie. Wszystkie nasze pierwsze razy były wyjątkowe i nie wyobrażam sobie, że mogłabym przeżyć je z kimś innym — dodała ze wzruszeniem.

Vinzenz poczuł ciepło w okolicy serca. Każdy ten pierwszy raz kochał całym sobą.

— Nic już nie wróci nam tamtych dni, ale przynajmniej mamy piękne wspomnienia, Claro. A dziś doświadczamy piękna od nowa — codziennie. Bo piękno rodzi się w nas, nie w przeszłości, nie w przyszłości. Wtedy ma po prostu inny wymiar. — Pocałował policzek lubej, następnie wyciągnął do niej dłoń, a ona przyjęła ją z entuzjazmem.

Kiedy opuścili pomieszczenie i wyszli do ogrodu, by przespacerować się po jego ścieżkach i nadzorować przygotowania do przyjęcia zaręczynowego ich córki, spostrzegli rozmawiających ze sobą Guida i Irene.

— Czuję, że niedługo będziemy planować kolejny ślub, Vinzenzie — zaśmiała się Clara, poprawiając nieco parasolkę, której koronkowe zakończenia przysłoniły jej widok dwójki młodych ludzi.

— Tak myślisz? — spytał mężczyzna, wpatrując się uważnie w chłopca, który nie spuszczał wzroku z uroczej twarzy swojej rozmówczyni. Zapewne nie zwracał nawet uwagi na towarzyszącą im służkę, mimo że słyszała każde ich pojedyncze słowo i dostrzegała każdy pojedynczy gest. — Synu, podejdź tutaj! — Przywołał go jowialnym gestem ręki, a ten przeprosił Irene i udał się w kierunku rodziców.

— Słucham, papo. — Pod wpływem wiatru jego ciemne loki znów przykryły połowę czoła, usta rozchyliły się w zawstydzonym uśmiechu, dłonie zaś splotły z sobą za plecami. — Byłem w stajni, tak, jak prosiłeś, potem grałem chwilę na fortepianie i teraz...

— Guido, spokojnie — rzekł roześmianie Vinzenz, zerkając na ukochaną żonę, która także wydawała się rozbawiona tłumaczeniami syna. — Owszem, dyscyplina powinna być dla ciebie ważna, ale ja nie jestem przecież taki surowy, prawda? Chciałem tylko spytać, czy naszemu gościowi niczego nie brakuje, choć patrząc na was, nietrudno dojść do wniosku, że dbasz o niego należycie.

— Papo, bo usłyszy — młodzieniec uciszył ojca, przykładając palec do warg i zerkając w stronę niczego nieświadomej Irene. Kącik jego ust uniósł się w niekontrolowanym uśmiechu. — Poprosiłem wujka Nathana, by pozwolił Irene przyjechać do nas wcześniej, żebyśmy poćwiczyli Fantasię in fa minore. Jednak pogoda jest tak wspaniała, że najpierw musiałem wziąć ją na spacer po ogrodzie — dodał z dumą i rozmarzeniem.

Clara i Vinzenz spojrzeli na siebie jednomyślnie i pozwolili wrócić synowi do panny, która z pewnością niecierpliwie go oczekiwała. Kiedy młodzi zniknęli z zasięgu ich wzroku, westchnęli nostalgicznie, nie mogąc uwierzyć, że ich dzieci rosną tak szybko — jedno odchodziło z rodzinnego domu, a drugie ubiegało się o względy kogoś, kogo — być może — wybrało jego serce.

Fantasia in fa minore, słyszałeś? — spytała Clara i chwyciła ramię męża. — Graliśmy to w pierwszą rocznicę naszego ślubu. Pamiętam ten dzień tak dobrze, jakby wcale nie był nam daleki.

— Nie jest, najdroższa. — Dżentelmen zaprosił żonę do zajęcia miejsca na ławce naprzeciwko mostu. Na jej ulubionej ławce. — Ponieważ wciąż bliskie jest naszemu sercu oraz pamięci. Mimo że wtedy różniło nas cierpienie, wiem, że dzięki niemu spotkało nas coś pięknego. I to właśnie na tym powinniśmy się dziś skupić.

— Na swój sposób cierpienie też jest piękne, Vinzenzie — uzupełniła hrabina. — To ono uczyniło nas ludźmi, jakimi jesteśmy. To ono uczyniło nas silniejszymi.

Mężczyzna przytaknął i położył dłoń na policzku Clary. Wciąż trwała u jego boku, wciąż darzyła go ciepłem i miłością, o których nigdy w życiu nie śnił. To, że była blisko, że zawsze mógł na nią liczyć, napawało go poczuciem największego szczęścia. Wcale na nie nie czekał. Ono po prostu nadeszło i odmieniło go całkowicie.

Przyjęcie przebiegało bardzo pomyślnie. Gratulacje dla młodej pary wciąż się nie kończyły, muzyka grała wspaniale, a towarzystwo było naprawdę doborowe. Mimo to Vittoria nie umiała odnaleźć się w tymże chaosie; nie mogła uwierzyć, iż wszyscy skupiają się na niej, komplementują ją i życzą samych sukcesów na małżeńskiej drodze. Kiedyś, będąc dzieckiem, lubiła znajdować się w centrum uwagi, ale im stawała się starsza, tym bardziej się wyciszała. Dziś zdecydowanie wolała czytać książki, dyskutować z papą o współczesnej literaturze i zapoznawać się z wierszami matuli, która pisała tak pięknie, że hrabianka zachwycała się przy ich każdym wersie. Jednak coś sprawiało, że nie chciała stąd odchodzić, zamykać się w swym pokoju i oddawać w ręce ciszy.

Ukradkiem zerkała na narzeczonego i chyba znalazła odpowiedź. Mężczyzna rozmawiał właśnie ze swym wujkiem i uśmiechał się doń promiennie. Jego oczy wręcz świeciły szczęściem, co tylko utwierdzało Vittorię w przekonaniu, że ona sama będzie szczęśliwa.

Niebawem Maurizio na nią spojrzał, po czym opuścił towarzystwo krewnego i zmierzył w jej stronę. Obdarzył ją troskliwym spojrzeniem.

— Coś się stało, Vittorio? Mam wrażenie, że czujesz się przytłoczona — oznajmił ze smutkiem i poprosił ukochaną, by oddalili się w bardziej zaciszne miejsce.

Dama uniosła kąciki ust, chcąc w ten sposób udowodnić, że spostrzeżenia Maurizia są błędne, lecz jej tęczówki, zarysowujące się w kolorze ciemniejszej zieleni i tak zdradzały prawdę.

Dżentelmen znał ten wyraz — widział go u Vittorii na prawie każdym balu, ale w porównaniu do innych szlachciców, niepocieszonych jej skrępowaniem, rad był z takiego widoku. Było w nim coś niecodziennego, subtelnego i przyciągającego. Bo to właśnie owa skrytość pochodząca z lica i serca młodziutkiej niewiasty sprawiła, że Maurizio ją pokochał.

— Jeśli chcesz, przespacerujmy się po ogrodzie. Tu jest zbyt głośno i gęsto — zaproponował, nie wracając do poprzedniej kwestii. Nie był człowiekiem, który starał się dowiedzieć czegoś za wszelką cenę.

Kiedy pierwszy raz ujrzał Vittorię na pewnym balu, nie mógł oderwać od niej wzroku. Sam wrócił niedawno z zagranicy i nie znając jeszcze tutejszego towarzystwa, nie wiedział kim jest owa piękność — prócz tego, że potomkinią szanowanego rodu Castellich. Postanowił więc podejść do niej i poprosić o oddanie jednego tańca. Do dziś pamiętał jej delikatny uśmiech oraz to, jak wpisywała jego nazwisko do swojego karnecika. Ostatecznie zatańczyli dwa razy, a ciemnozielone oczy hrabianki na zawsze zapadły mu w pamięci.

— To wszystko wydaje mi się takie niemożliwe — powiedziała niepewnie Vittoria, lecz wzrok Maurizia, pełen pokrzepienia i odwagi, uczynił jej twarz szczęśliwszą. Grymas lęku zniknął w jednej chwili, a w jego miejsce wstąpiła nadzieja. — Nie mogę uwierzyć, że wychodzę za mąż za kogoś, kto... Wybacz, ale moi rodzice na początku wcale się nie kochali, dlatego całe życie obawiałam się, że i ja zaznam takiego mariażu. Że miłość jest pisana tylko nielicznym.

— Miłość jest pisana każdemu, Vittorio. Są różne rodzaje miłości, acz każda jest prawdziwa, szczera i piękna. Tak jak moja do ciebie. — Chwycił jej dłonie i pogłaskał opuszkami palców prawy nadgarstek, na którym spoczywała złota bransoletka — prezent od jej matki.

— W takim razie niech i moja taka będzie. — Uśmiechnęła się perliście i w końcu odetchnęła z ulgą.

Obecność hrabiego Landi znów sprawiła, że czuła w sercu dziwny spokój, a lęk związany z nieznajomą przeszłością stawał się bardziej odległy. Nigdy nie przeżywała czegoś podobnego, żaden z amantów nie wpływał na nią tak dobrze. Czy to oznaczało, że Maurizio był tym właściwym?

Vinzenz tymczasem wpatrywał się w rozmawiające ze sobą Clarę oraz Lucrezię — zapewne znów zawzięcie konwersowały o tym, jak dzieci szybko rosną. Niedawno Vittoria była jeszcze malutka, Guido dojrzewał pod sercem matki i nikt by nie pomyślał, że zwykły podmuch wiatru przyniesie ze sobą kolejne lata.

Mężczyzna uśmiechnął się na widok szczęśliwej lubej i cieszył blaskiem jej oczu, które mówiły światu o spełnieniu. W każdym calu — spełnieniu w roli żony, matki, córki i kobiety.

Nie rozmyślał jednak o tym zbyt długo, wszak wkrótce podszedł doń ojciec, poklepał po ramieniu i rzekł miłym tonem:

— Jesteś prawdziwym szczęśliwcem, synu.

Vinzenz spojrzał na Alberta oraz pokiwał głową. Następnie wzrok swój ponownie przeniósł na ukochaną, nie mogąc przestać zadziwiać się jej pięknem. Minęło tyle lat, a on wciąż widział w niej najcudowniejszy skarb od Boga, dobroć płynącą ze szczerego serca, lico wspanialsze od każdego innego. Widział w niej oddech, który dostarczał mu życia.

— Pamiętasz, kiedy mówiłem ci, że Clara uczyni cię szczęśliwą? — spytał, z kolei młodszy hrabia pokiwał głową.

— Miałeś rację. Jak w wielu kwestiach, papo. — Obrócił się w jego stronę i uśmiechnął pokornie. — Potrzebowałem czasu, aby to zrozumieć. Dzieciom często wydaje się, że zawsze mają rację, a rodzice próbują ukształtować ich według swojego myślenia. Ale potem dostrzegają, że pragnęli tylko ich dobra i sami szukają u nich rady. Wydaje mi się, że wiele straciłem na niedojrzałości i zaślepieniu własnymi ideałami — westchnął przeciągle, po czym przygryzł dolną wargę.

— Każdy błądzi, Vinzenzie — zauważył Alberto — ale najważniejsze jest odnalezienie właściwej drogi. Obaj zbłądziliśmy i obaj ją odnaleźliśmy. Wiesz dlaczego? Ponieważ szukaliśmy jej razem. Dzięki twemu wybaczeniu, dzięki wielkości twego serca, a mojej cierpliwości i skrusze zaczęliśmy wszystko od nowa.

Słowa Alberta miały wielką wartość, toteż Vinzenz przytaknął mu i poklepał po ramieniu.

Po chwili w ich otoczeniu znaleźli się Antonina i Nathan.

— Wspaniałe przyjęcie, przyjacielu — pogratulował hrabia, a małżonka zawtórowała mu skinieniem głowy. — Nie widzę jednak naszej piękności. Pana młodego również.

— Daj im spokój. Niech się sobą nacieszą — zganiła go dama, lecz nie zdołała powstrzymać uśmiechu.

Nathan w odpowiedzi przyciągnął ją do siebie mocniej i zniżył nieco dłoń, wiedząc, że ten ruch zdekoncentruje Antoninę. Nie mylił się. Od razu się wzdrygnęła, prawiąc mu o morałach i spojrzeniach tłumu, które z pewnością spoczęły na jej sylwetce. Mimo to nie potrafiła się na niego gniewać. A on lubił to wykorzystywać.

— Odpłacę ci się, jak już wrócimy do Francji — obiecała, spotykając się z zaciekawioną mimiką lubego. Z pewnością nie mógł się doczekać, by dowiedzieć się, cóż takiego miała na myśli.

Chwilę potem Clara zakończyła swą rozmowę z matką i jęła zmierzać w kierunku męża, teścia oraz przyjaciół. Vinzenz wyciągnął ku niej dłoń, po czym objął delikatnie w talii.

— O czym rozmawiacie? — rozpoczęła temat.

— O tym, że nie mogę się już doczekać, aż twa matka skończy z tobą konwersować, bym mógł zaprosić cię do tańca — odpowiedział zadowolony Vinzenz i wzmocnił swój uścisk. Kąciki ust kobiety drgnęły, a serce zabiło mocniej. — I niezwykle rad jestem z faktu, iż nareszcie mi to umożliwiła.

— W takim razie na co czekasz? Chcesz, by inny dżentelmen cię wyprzedził? — Uśmiechnęła się triumfalnie, czego Vinzenz zdecydowanie nie mógł zaakceptować.

Przeprosił więc towarzystwo i chwyciwszy żonę w talii, pewnym ruchem zaprowadził ją w stronę par, które już poruszały się w rytmie wspaniale granej muzyki. Kiedy oboje znaleźli się na środku, mężczyzna przybliżył do siebie Clarę na tyle mocno, że nosem dotykał jej policzka. Ich oddechy się wymieszały, serca znów zabiły mocniej, zupełnie jak wtedy, gdy dopiero się w sobie zakochiwali.

— Nie bądź tego taka pewna, szanowna pani. Jeszcze się rozmyślę i uznam, że nie jest pani godna rodu Castellich — odpowiedział surowym głosem, lecz uśmiech wkradający się do kącików jego ust zdradzał go wystarczająco.

— Coś podobnego rzekłeś mi podczas naszego pierwszego tańca — zauważyła. Nie mogła wyjść z podziwu, że tak dobrze to pamiętała, że pomimo strachu, który wtedy kłębił się w jej umyśle, była w stanie utrzymać owo wspomnienie do dziś.

— Owszem, i czułem się tym wielce usatysfakcjonowany.

Oboje zamilkli. W myślach ponownie stali się młodymi, nieznanymi sobie ludźmi, dopiero wkraczającymi na wspólną małżeńską ścieżkę. I nawet jeśli tak bardzo obawiali się przyszłości, teraz traktowali ją jako dar. Kiedy to wszystko się wydarzyło? Piękne lata spędzone w miłości przebiegały po ich umysłach niczym burza po letnim polu, co pozwoliło im dojść do wniosku, że w strefie sacrum czas przecież nie ma znaczenia. Trwając więc w nim szczęśliwie kochali się jeszcze szczęśliwiej. Ponieważ byli ze sobą i dla siebie.

***  
Czuję, że klimat Damy w tym epilogu został zatracony :( Być może dlatego, że bardzo trudno mi się go pisało (stąd tak długa przerwa w aktualizacji) i mam wrażenie, że nie wygląda tak, jak powinien, jak miał wyglądać w moim zamyśle. Niemniej był to już ostatni etap tej historii - ukazanie dalszego życia naszych bohaterów, wyjaśnienie kilku wątków i przedłużenie ich "jestestwa" hehe ;D Teraz to już NAPRAWDĘ koniec.

Aktualnie jestem w trakcie korekty, ale z racji, że ta praca wciąż bierze udział w Turnieju Osobliwym, nie mogę nanosić poprawek na wattpadowe rozdziały. Uczynię to najwcześniej w grudniu.

Dzięki wytrwałym za dojście do tego etapu i czekanie na obiecany Epilog II. 

Ważne info! Jeśli jesteście ciekawi jeszcze, co dalej potoczyło się z naszymi bohaterami, zapraszam na osobną pracę One shoty;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro