❇ 010 Zajmij się nią ❇
Kilka dni później
Otwieram zaspane oczy i widzę śpiącego obok mnie na rozłożonej kanapie Igora. Po pomieszczeniu porozrzucane są butelki po alkoholu, a Adrian, Dawid, Kacper, Keri i jacyś nieznani mi wcześniej ludzie, bo teraz kojarzę ich tylko z poprzedniego wieczoru, śpią na podłodze. Podnoszę się jak najciszej do pozycji siedzącej i przecieram twarz dłoniami, po czym ją w nich chowam.
Nie czuję się najlepiej, kolejny raz. Czuję do siebie wstręt. A dlaczego? Nie o takim życiu marzyłam. Rodzice też chcieli dla mnie czegoś lepszego, a ja? Pracuje w burdelu, opuszczam szkołę, palę, piję, imprezuję i zażywam różne dziwne substancje po nocach.
Jest mi tak przykro, że do oczu napływają mi łzy, gdy widzę ten chlew wokół siebie. Wstaję z łóżka, ale po drodze zahaczam o nogę szatyna i upadam prosto na jego plecy.
-Ała! -krzyczy -Co do kur.. Roksi?! -marszczy czoło, gdy odwraca głowę do tyłu i widzi mnie -Co ty wyprawiasz?
-Przepraszam. -odpowiadam szeptem.
-Jak chciałaś się poprzytulać to mogłaś po prostu powiedzieć. -kontynuuje zalotnym tonem, na co przewracam oczami.
-Idiota. -prycham i wstaję z niego.
-Oczywiście, że takiego lubisz mnie najbardziej. -śmieje się i porusza brwiami.
-Oczywiście, że nie. -krzyżyję ręce pod piersiami i patrzę na niego, na co on głośno wzdycha.
-Wstałaś lewą nogą? -parska.
-Muszę już iść. -odpowiadam i zbieram swoje rzeczy.
-Zaczekaj. -wstaje z łóżka i idzie za mną -Co się stało?
-Nic. Wracam do domu.
-Odwiozę cię. -proponuje -Masz kaca.
-A ty to pewnie nie. -unoszę brwi do góry -Przejdę się. -dodaję i ruszam w stronę wyjścia.
Wychodzę na zewnątrz, jednak on ciągnie mnie za rękę w swoją stronę.
-Odwiozę cię, czy tego chcesz, czy nie.-patrzy mi w oczy -A teraz powiedz mi, co się dzieję.
-To wszystko twoja wina. -odpowiadam półgłosem.
-Zaraz,chwila.. co jest moją winą?
-To, w jakim siedzę gównie, jest twoją winą. Kilka lat temu brzydziłam się takimi osobami, jaką się niedawno stałam. I wiesz dzięki komu taka jestem? Dzięki tobie. -wytykam go palcem, a po policzki spływa mi łza.
-Nie no, ty chyba żartujesz?! -wyrzuca ręce w powietrze.
-Nie, gdybym tu nie pracowała, nie robiłabym tych wszystkich strasznych rzeczy.
-Przepraszam bardzo, ale sama jesteś sobie winna! -podnosi głos.
-Słucham? -patrzę mu w oczy.
-Gdybyś mi nie rozpieprzyła samochodu, nawet nie poznałabyś mojego imienia i byłabyś szczęśliwa!
-Żebyś wiedział, że byłabym.
Po tych słowach odwracam się i odchodzę w stronę swojego mieszkania.
Igor pov
Przesadziła. Wszystko moja wina? To ona jest mi coś winna, nie odwrotnie. Naprawdę jej nie rozumiem. Raz jest wszystko dobrze, a na następny dzień robi mi jakieś bezsensowne wyrzuty.
Wracam do klubu i siadam przy barze. Patrzę na podłogę, na której śpią chłopaki i przewracam oczami. Ciszę przerywa dźwięk mojego telefonu. Widząc kto dzwoni, mam ochotę wygarnąć mu za wszystko, co teraz muszę tu przechodzić z tą gówniarą.
-Halo. -burczę do telefonu.
-Posłuchaj, musisz wyjechać. Jak najszybciej.
-Pogięło cię?! -unoszę się -O czym ty mówisz?
-Kaban was szuka.
-Nas? -pytam z naciskiem.
-Ciebie i Roksany... proszę cię. Zajmij się nią. -jego głos lekko drży.
-Mam dosyć, słyszysz? Jej humorki mnie dobijają!
-Po prostu ją zabierz, najlepiej zagranicę.
-Nie no, ty naprawdę z chuja spadłeś! -wyrzucam ręce w powietrze -Przecież ona nigdy w życiu nigdzie ze mną nie pojedzie! Nienawidzi mnie.
-Zrób coś. Pokaż jej, że ci na niej zależy, cokolwiek...
-Mam udawać, że ją kocham? -parskam i wybucham śmiechem -Coraz lepsze żarty sobie stroisz.
-Do cholery, masz klub? Masz kase? Wszystko masz na co się umawialiśmy, a teraz zrobisz to o co cię proszę. -jego ton głosu zmienia się na poważny.
-Ja się do tego nie nadaję, nigdy nawet nie miałem dziewczyny.
-Nie obchodzi mnie to. Kaban nie może jej znaleźć. Rozumiesz? Działaj. Tylko szybko. Masz tydzień.
Po tych słowach słyszę jedynie dźwięk sygnałów w telefonie, co oznacza, że się rozłączył.
-Niech to szlag! -wstaję z impetem od baru.
-Stary, kurwa, co jest? -budzi się Borowski i patrzy na mnie przecierając twarz rękoma.
-Nie uwierzysz. -zaczynam chodzić w tę i we w tę.
Borowski mówi coś do mnie, ale ignoruję jego słowa, muszę ochłonąć.
Wychodzę przed klub i odpalam papierosa.
-Co się stało, powiesz mi kurwa, czy nie?! -wychodzi za mną.
-Dzwonił. Kaban szuka Roksany. Zgadnij co muszę zrobić. -śmieję się z niedowierzaniem.
Brunet posyła mi pytające spojrzenie.
-Muszę z nią wyjechać, jak najszybciej i najdalej jak się da. Tylko co ja mam do chuja zrobić? Porwać ją?!
-Może to byłby jedyny skuteczny i najszybszy sposób. -wzdycha i też odpala fajkę.
-Pojebało cię? -karcę go wzrokiem.
-Przecież ty to powiedziałeś. -wzrusza ramionami.
-Ale nie zamierzam tego robić!
-A moim zdaniem powinieneś.
-Pieprzysz. -rzucam i pozbywam się papierosa, którego depczę.
-Sam pomyśl. Myślisz, że ona pozwoli ci się gdzieś zabrać? Igor, ona nie ma o niczym zielonego pojęcia, zrozum to! Jeśli nie zrobisz tak jak mówię, potrwa to za długo i Kaban ją znajdzie, a i ty się pogrążysz.
-A pomyślałeś może jak później jej wytłumaczę to, że ją porwałem?
-Masz łeb na karku, wymyślisz coś stary. -zaciąga się ostatni raz używką i wyrzuca ją.
Nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze nigdy nikogo nie porwałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro