❇ 013 Zapominam co to radość. Coraz częściej już tak mam ❇

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Słyszysz mnie? Halo, Igor. -siadam obok niego i klepie go po policzkach.

Zero kontaktu. Odsuwam puste woreczki z resztami białego proszku na bok i podnoszę szatyna z fotela. Przekładam jedną jego rękę przez swoją głowę i prowadzę go do łóżka, które na szczęście znajduje się tuż obok.
To co jednak najbardziej mnie przeraża to widok wyciekającej krwi z jego nosa. Szukam jakichś chusteczek w jego torbie i przez przypadek znajduję kieszeń, w której znajduje się dużo więcej narkotyków.

Szukam dalej. W końcu znajduję paczkę chusteczek i wracam. Siadam na rogu łóżka i zaczynam wycierać krew, która leci mu z nosa.

Przyglądam mu się uważnie i jedyne co czuję to smutek. Dlaczego on to robi? Chyba w sumie wiem. Ma za dużo kasy. Pieniądze zrobiły mu wodę z mózgu.

Opieram się o oparcie łóżka, łokcie na kolanach, a na rękach głowę i głośno wzdycham. Po pewnym czasie zasypiam.

✖✖✖✖✖

-Czemu śpisz w moim łóżku? -budzi mnie zachrypnięty głos szatyna.

Otwieram zaspane oczy i przecieram twarz. Rozglądam się dookoła i faktycznie. Zasnęłam w jego łóżku, fuck.

-Sorry. -rzucam któtko -Igor... -zaczynam, a on odwraca wzrok -Spójrz na mnie. -chwytam jego twarz w swoje dłonie.

-Nie, Roksi. -odpycha moje dłonie -Nie mieszaj się w to, słyszysz? To nie twoja sprawa.

-Słucham? Nie moja? -oburzam się -Wybacz, ale tu nawet sprawy dotyczące mnie nie są "moją sprawą". -robię cudzysłów w powietrzu.

-Posłuchaj. -zaczyna i patrzy mi w oczy -Chcesz, czy nie, jestem teraz za ciebie odpowiedzialny i muszę cię pilnować.

-Nie odwracaj kota ogonem, Igor. -wstaję z łóżka i krzyżuję ręce pod piersiami patrząc na niego -Nie jesteś kimś, z kogo powinnam brać przykład. Zaćpałeś się. Jesteś ostatnią osobą, która powinna mnie pilnować.

-Nie znasz sytuacji, nie wiesz przez co przeszedłem. Nie wiesz z jakich powodów zapomnieć umiem teraz tylko uciekając do narkotyków.

-Dlaczego? Powiedz mi. Może nie masz idealnego życia, ale masz wszystko. Klub, przyjaciół, pieniądze.. jeśli trochę się zmienisz znajdziesz i miłość. W twoim życiu nie widzę jednak radości z tego powodu. -wzdycham smutno.

-Zapominam co to radość. -spuszcza wzrok niżej -Coraz częściej już tak mam.

Patrzę na niego i odbiera mi mowę. Chcę poznać jego wnętrze jednak boję się w nie zagłębić. On ma w sobie coś... coś takiego, co mnie do niego ciągnie, mimo że tak naprawdę czuję do niego tylko czystą nienawiść przez to ile razy się kłóciliśmy.

-Mogę ci jakoś pomóc? -pytam niepewnie.

-Nie. -odpowiada stanowczo -Idź już sobie. -dodaje, jednak ja nadal stoję bez ruchu wpatrując się w niego -Słyszysz do cholery?! Wypierdalaj stąd! -podnosi na mnie głos, który działa na mnie jak kubeł zimnej wody.

Lekko podskakuję na ten głośny dźwięk, po czym wychodzę z pokoju zamykając za sobą drzwi. Schodzę na dół i wychodzę na taras. Wyjmuję z leżącej na stole paczce papierosa i odpalam go, po czym się nim zaciągam.

-Co on tak wrzeszczy? -na tarasie pojawia się Grucha.

-Wkurzył się, bo z nim spałam. -odpowiadam zaciągając się znów używką.

-Co.kurwa? -dławi się dymem z papierosa.

-Nie, źle mnie zrozumiałeś. -patrzę na niego -Wczoraj jak poszłam go poszukać...

-Spał naćpany w pokoju? -przerywa mi blondyn.

-Od zawsze wiedziałam, że to robi, ale nigdy nie miałam okazji z nim o tym porozmawiać.

-Z tego co słyszałem przed chwilą, to teraz też nie miałaś. -parska - Igor raczej nie wrzeszczy tak na kogoś z kim chce pogadać. On od nikogo nie chce pomocy, czaisz? Ma swój świat.

-Wiem, nie będę w ten świat ingerować. Chcę tylko wrócić do domu. -odpowiadam i rzucam fajka do popielniczki.

-Prędko to nie nastąpi.

-Dawid, ja nic nie rozumiem.. dlaczego mnie porwaliście?

-Sorry, mała, chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę. -unosi ręce w geście niewinności -Igor by mnie zabił.

Wzdycham, a on jak gdyby nigdy nic wychodzi z tarasu i zostawia mnie z tymi pytaniami, na które nie znam odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro