9. Porozmawiajmy o twoim ojcu.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*niesprawdzony

Igor

— Jak to możliwe, że przez tyle czasu nie udało wam się do niczego dojść?! — oburzyłem się, wpatrując się w siedzącego przede mną policjanta.

— Spokojnie — polecił. — Doskonale powinien pan sobie zdawać sprawę z tego, jak trudna jest ta sytuacja. Nie jesteśmy w stanie ich namierzyć, nie mamy żadnego punkt punktu zaczepienia — westchnął, stukając palcami o blat biurka. — Dobrze się ukrywają, to trzeba im przyznać.

— Szukacie ich rok — zauważyłem. — Ukrywałem się, po to, żeby nie utrudniać wam pracy, a wy do cholery nadal nic nie znaleźliście! — uderzyłem pięścią w biurko. To normalne, że byłem wściekły. — Od tego zależy życie moje i mojej rodziny. Więc proszę, zróbcie coś.

— Proszę mi uwierzyć, robimy wszystko, co w naszej mocy — wyznał.

— Gówno robicie — warknąłem, gwałtownie wstając. Nie mówiąc nic więcej, opuściłem budynek i ruszyłem przed siebie, w kierunku odpowiedniego hotelu.

Wszystko się we mnie gotowało. Naprawdę przeszkadzał mi fakt, iż nadal nic nie zrobili w mojej sprawie. Zależało mi na czasie, nie wiedziałem, jak długo zostanę bezpieczny.

Wyjąłem z kieszeni papierosy i odpaliłem jednego z nich. Zaciągnąłem się używką, próbując chociaż na chwilę przestać myśleć o tym wszystkim. Niestety, do najłatwiejszych rzeczy to nie należało. Zdecydowanie już mnie to przerosło. Nie miałem na tyle silnej psychiki, aby wytrzymać to wszystko i jeszcze znaleźć w sobie siłę do walki z przeciwnościami.

Jakby tego wszystkiego było mało, musiałem jeszcze jakoś oznajmić reszcie, że jednak żyję. Powinni wiedzieć, szczególnie Wiktoria, która wychowuje także moje dzieci. A o Oli już nie wspomnę. Jezu... Jak ja mogłem zapłodnić aż tyle lasek?! Powinienem był się trzymać jednej. Byłoby dużo łatwiej, jestem tego pewien.

×××

— Miło, że w końcu raczyłeś mnie odwiedzić — rzuciła brunetka, otwierając mi drzwi. Rozchyliłem usta ze zdziwienia. Spodziewałem się innej reakcji na mój widok. Zdecydowanie innej. — No co tak stoisz? Oskar mi o wszystkim powiedział — wyjaśniła, widząc moją minę. — Zapomniałeś już, że ze sobą współpracujecie? — spytała, wpuszczając mnie do środka.

— Wiedziałaś przez cały czas? — uniosłem brwi, idąc za nią w głąb mieszkania.

— Oczywiście, że nie — spojrzała na mnie z wściekłością. — Powiedział mi dwa dni temu. Myślałam, że zabije najpierw jego, a potem ciebie, poważnie. Jak mogliście wszystkich tak okłamywać?! Ja rozumiem, że to wszystko ze względów bezpieczeństwa, ale bez przesady. Ktoś powinien wiedzieć. W ostatnim czasie byliśmy w żałobie po kimś, kto żyje — zauważyła. — Tak się nie robi.

— Wiem — westchnąłem głośno, przytulając dziewczynę. — Przepraszam.

— Mimo wszystko, cieszę się, że żyjesz — wyznała cicho. — Wszystkim bardzo cię brakowało. Nudno tu było bez ciebie — zaśmiała się cicho.

— Uwierz mi, teraz na nudę narzekać na pewno nie będziemy.

— Co masz na myśli? — podniosła na mnie zaniepokojony wzrok.

— Może być nie... — urwałem na dźwięk płaczu dziecka. Brunetka jęknęła cicho, po czym odsunęła się ode mnie i ruszyła w kierunku jednej z sypialni. Bez większego zastanowienia poszedłem za nią.

Mała, ciemnowłosa dziewczynka, stała w łóżeczku, opierając się o jego barierki i płakała. W łóżeczku obok spał równie mały chłopiec. Miał mocny sen, nie da się ukryć.

Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, a do oczu napłynęły łzy. Bliźniaki... Moje dzieci. Po raz pierwszy widziałem je na oczy i muszę przyznać, że były cudowne.

— Podejdź — poprosiła Wiktoria, biorąc dziewczynkę na ręce. Kiedy spełniłem jej polecenie, podała mi dziecko, uśmiechając się szeroko. — Potrzymaj ją. To w końcu twoja córka, czyż nie?

Skinąłem głową, zabierając od niej dziewczynkę. W moich ramionach wydawała się być naprawdę malutka. I bezbronna.

Spojrzała na mnie, swoimi czekoladowymi oczami, z niemałym zainteresowaniem, a po chwili zaczęła cicho gaworzyć, machając rączkami. Trzymając ją w rękach, czułem się tak samo cudownie, jak w dniu, kiedy po raz pierwszy wziąłem Kubę, bądź Gabrysię na ręce. Dzieci były dla mnie naprawdę ważne. To dzięki nim, wiedziałem, że mam dla kogo walczyć. Miałem kogo chronić. Ich bezpieczeństwo było dla mnie najważniejsze.

— Ma na imię Iga — wyjaśniła Wiktoria, wyrywając mnie z moich rozmyślań. — A to jest Mateusz — rzuciła, biorąc na ręce chłopca, który również już się obudził. — Są do ciebie bardziej podobni, niż mi się wydawało — wyznała.

— Przepraszam, że zostawiłem cię w ciąży — wyszeptałem, cały czas wpatrując się w córkę. — Źle zrobiłem, ja...

— Przestań — przerwała mi, podchodząc bliżej. — Ja wszystko rozumiem, naprawdę. Jakoś daliśmy sobie radę.

Kuba

— Dzień dobry? — zmarszczyłem brwi, widząc w drzwiach nieznanego mi, wytatuowanego mężczyznę. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Bynajmniej w moim odczuciu. — Um... Jest Oliwia?

— Tak, wejdź — polecił, uważnie mi się przyglądając. Przepuścił mnie w drzwiach, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułem się w tym momencie naprawdę niezręcznie, serio.

— To ja już może do niej pój...

— Wyszła z matką na zakupy — przerwał mi ostro, przekręcając zamek w drzwiach. Spojrzałem na niego zszokowany. O co tu chodzi do diabła?!

— Przecież wysłała mi SMS-a — zauważyłem. — Sama kazała mi przyjść.

— Nie ona — pokrecił głową, śmiejąc się złośliwie. Po chwili wskazał na telefon leżący na szafce. Charakterystyczna obudowa z wydrukowanym na niej naszym wspólnym zdjęciem, dość jasno uświadomiła mi, że to telefon brunetki.

— O co tu chodzi? — zmarszczyłem brwi.

— Zadajesz za dużo pytań chłopcze — zaśmiał się. — Pozwól, że to ja będę pytał, a ty będziesz odpowiadał.

— Czego ode mnie chcesz?! — oburzyłem się. Kompletnie nie ogarniałem tego, co właśnie się dzieje.

— Usiądź — polecił, wskazujac na kanapę. — Radzę Ci być grzecznym. Chyba, że mam inaczej cię przekonać do posłuszeństwa.

Niechętnie spełniłem jego polecenie, zajmując miejsce na kanapie. Serce zaczęło mi walić w piersi, zwyczajnie zacząłem się bać. Nie znałem tego człowieka, nie miałem pojęcia, do czego jest zdolny.

— Porozmawiajmy o twoim ojcu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro