Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

yuuri stawiał stopy na parkiecie, jakby był okropnie smutny, jakby miał się zaraz rozpłakać. i tak właśnie miało to wyglądać, bo tak ułożona była jego choreografia. wziął głęboki oddech. najpierw adage, z którego przechodzi w chassé. przy chassé poczuł nieprzyjemny ucisk w kolanie, ale nie pozwolił, żeby to przerwało jego występ. z failli, przeszedł do jeté, za którym nieszczególnie przepadał, a z jeté do pas de bourrée. jego kroki były spokojne. były płynne. patrząc na to, można było pomyśleć, że nie czuje żadnego dyskomfortu w nogach, jakby jego kości mogły się rozciągać na każdy sposób. zrobił fouetté, po czym zaczął piruet. po tym już przestał skupiać się dokładnie na elementach, po prostu uginając ciało pod muzykę.

kochał taniec. kochał taniec, jak nic innego. balet był dla niego absolutnie najważniejszy. tańcząc, czuł się wolny. był wtedy, jak wiatr, mogący poruszać się dowolnie, zależnie od swojej własnej woli. uginający gałęzie, porywający liście, rozsypujący piach. tak, jak tylko miał ochotę, mógł być sztormem, lub zaledwie podmuchem. mógł łamać drzewa, lub jedynie rozwiewać włosy. taniec był dla niego jak powietrze. wtapiał się w melodię, łącząc z nią każdy swój ruch. kiedy to robił, reszta świata przestawała istnieć. zostawał tylko on i dźwięki, które wpływały do jego krwi, sprawiając, że jego serce biło jedynie w ich rytm. był on i jego myśli. jego emocje. jego wspomnienia. jego całe życie. wydobywał to wszystko z wnętrza siebie i wkładał w swój układ. bo było to dla niego czymś więcej niż pasją. było dla niego całym światem, czymś większym niż całe niebo. chciał, żeby ludzie, którzy mogą oglądać jego pokazy o tym wiedzieli. żeby minako patrząc na niego, widziała nie tylko wyćwiczone elementy, ale całą jego duszę. bo wystawiał te duszę na najpiękniejszym, złotym talerzu. a przynajmniej starał się. starał się pokazać, jak wiele to dla niego znaczy i jak bardzo chce, żeby było to widoczne.

kończąc swój występ, oddychał ciężko. zaschło mu całkiem w gardle, a na jego czole świeciły się pojedyncze kropelki potu. minako miała oczy szeroko otwarte.

- yuuri... ja po prostu... yuuri - wymamrotała jedynie, mrugając kilka razy. otwierała i zamykała usta, szukając właściwych słów. trudno było je znaleźć, szczególnie, kiedy nie wie się, co się przed chwilą zobaczyło. kobieta sama musiała wziąć głęboki oddech. czekał nerwowo na to, co za chwilę miała powiedzieć. - ty jesteś po prostu nierealny. patrząc na ciebie, sama nie dowierzam. ten występ był niesamowity, naprawdę przepiękny. tak bardzo, że przez moment myślałam, że się rozpłaczę - zaśmiała się, a on zauważył, że w jej oczach faktycznie błyszczały łzy. - marnujesz się tu. mógłbyś mieć cały świat. wszystko co tylko byś chciał. powinieneś pokazać się szerszej publice.

yuuri nienawidził tego tematu. wystarczało mu to, co miał. nie potrzebował niczego więcej. nie chciał występować przed ludźmi, których nie znał. ogólnie nie chciał występować przed ludźmi. lubił bycie dla siebie. tańczył jedynie w swoim pokoju. i może sali baletowej. to było wszystko, czego chciał. doświadczenie baletu było samo w sobie nagrodą, nie potrzebował oklasków ludzi, stojąc na wielkiej scenie.

- wiesz, że nie chcę. chciałbym po prostu tańczyć dla ciebie. no i może dla siebie. proszę, zostawmy to tak jak jest - odpowiedział, i usłyszał jedynie jej westchnięcie.

- jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie...

- wtedy ci to powiem. nie martw się, dowiesz się pierwsza.

- mam nadzieję - uśmiechnęła się do niego.

spakował swoje rzeczy, pożegnał się i wyszedł. mimo, że był początek kwietnia, było strasznie zimno. yuuri patrzył na przechodniów przez okno autobusu, a przez słuchawki do jego uszu wdzierała się jedynie mitski. stukał palcami w rytm liquid smooth, myśląc, jak cudownie byłoby zatańczyć do tej piosenki. ale tym miał zająć się w domu. na razie chciał chwilę posiedzieć w spokoju.

kiedy wysiadł, zaczął kierować się w stronę mieszkania. zatrzymał się tylko na chwilę, żeby napisać do phichita.

yuu<3: kup pomidory w puszcze

yuu<3: albo pomidory ogolnie

yuu<3: przeleje ci

peach: a co to nozek sie nie ma

westchnął.

yuu<3: znaczy bez roznicy, moge nie gotowac dzisiaj

peach: jestes okropny

peach: zaglodzisz mnie

yuu<3: mamy jeszcze platki kukurydziane i ser w domu chyba <3<3

yuu<3: jak dobrze poszukasz znajdziesz chleb z wtorku i majonez

peach: tylko pomidory czy cos jeszcze??

yuuri uśmiechnął się pod nosem.

yuu<3: czekaj musze pomyslec

yuu<3: makaron i smietane jeszcze !!!

peach: 🫡🫡🫡

yuu<3: love

teraz pozwolił sobie na wolniejszy krok. oglądał jak kwitną drzewa. kochał wiosnę. kiedy cały świat odradzał się, w najpiękniejszych kolorach. wiosna dawała mu poczucie tego, że żyje. że świat się nie kończy. było w tym coś, co sprawiało, że czuł się tak lekko. zwyczajnie dobrze. miał ochotę po prostu całe dni przesiadywać w parku, patrząc na kwiaty.

wtedy podszedł do niego jeden z sąsiadów ze swoim psem.

nie wiedział czy w ogóle może nazwać victora swoim sąsiadem. nie mieszkali w tym samym budynku. ale mieli okna naprzeciwko siebie. dzielił ich tylko kawałek parku. poznali się, kiedy yuuri i phichit zbierali pieniądze jako wolontariusze na festynie w ich mieście. wykupił wtedy prawie całe ich stoisko, a z tego jakoś wyszło, że zaczęli rozmawiać.

victor był łyżwiarzem. yuuri nie miał pojęcia o łyżwiarstwie, a victor nie lubił rozmawiać o swojej karierze, więc jakoś zeszło to na bok. po prostu wiedział, że jego przyjaciel jeździł na łyżwach i kilka razy w roku wyjeżdżał na zawody. nawet nie wyszukiwał go w internecie. jeśli nie chciał o tym rozmawiać, yuuri nie wchodził w to sam. nie był tego niewiadomo jak ciekawy.

- makka, boże, jak ja ciebie dawno nie widziałem - przykucnął, żeby pogłaskać psa, który energicznie machał ogonem.

- co to ma znaczyć? - victor dramatycznie złapał się za sercę, jakby poczuł się zdradzony.

- o tak, ty też. cześć - patrzył na niego przez chwilę, i wrócił do zabawy z makkachin.

- jesteś okropny. zadajesz się ze mną tylko dla niej.

- widocznie musisz to zaakceptować - wzruszył ramionami.

- hej! - rzucił w odpowiedzi victor i zaśmiali się. w końcu usiedli razem na ławce.

- jak tam? pisałeś, że jest u ciebie yurio i od tamtego czasu nie rozmawialiśmy - spytał, ale nie z pretensjami. chciał wiedzieć, bo martwił się. nie widział go w ogóle, od marca.

- przepraszam. mistrzostwa świata mnie wykończyły. potem właśnie yurio przyjechał na dwa tygodnie i praktycznie nie było mnie w domu. yakov zabrał go wczoraj - opowiedział, patrząc na niebo. - a ty? skąd wracasz?

- od minako. pokazywałem jej coś - powiedział. victor wpatrywał się w niego.

- co pokazywałeś?

- mój nowy układ. ostatnio w nocy nie mogłem spać i go ułożyłem. przełożyłem po prostu swoje emocje w balet - jak zawsze, chciał dodać.

- powinieneś wyjść z tym do ludzi. masz taki wielki talent. nie znam żadnej osoby na świecie, która tańczy tak, jak ty. jesteś wyjątkowy, yuuri.

- nie chcę. dziękuję, ale nie chcę - victor westchnął na jego słowa.

- co ty na taki układ, ty idziesz do mnie i pokazujesz mi tę choreografię, a ja daję ci więcej czasu z makkachin i robię obiad.

- nie ufam twojemu gotowaniu.

- ta, ja też. więc zamawiam obiad. poza tym, i tak musisz iść. zostawiłeś ładowarkę kiedyś.

- miałeś ją cały ten czas?

- no na to wygląda.

- victor, na wszystkie dusze - jeknął, chowając twarz w dłoniach.

- wybacz.

- jakoś to przeżyłem.

- w takim razie chodź - złapał go za rękę i pociągnął za sobą. yuuri nie zaprotestował. trzymali się tak całą drogę. żadnemu z nich to nie przeszkadzało. to było przyjemne.

apartament victora był taki, jaki zapamiętał. duży, z wielkimi oknami i pachnący jak morze. było tu niesamowicie komfortowo, bo czuć tutaj było życie. leżące na fotelu ubrania, porozrzucane po podłodze zabawki makkachin, miska z mlekiem po płatkach na kuchennym blacie.

- mam ochotę ci tu posprzątać.

- proszę, śmiało. nie będę narzekać - spojrzeli na siebie, i dopiero wtedy zorientowali się, że wciąż trzymali swoje ręcę. - to... tańczysz?

- tylko napisze do peach'a.

- peach'a?

- w sensie phichit. to takie zdrobnienie. mówię tak z przyzwyczajenia, wybacz.

- nie, w porządku. rozumiem. przecież też byłem kiedyś w związku. kilku związkach - oczy yuuriego rozszerzyły się. przez chwilę po prostu na siebie patrzyli.

- co?

- mówiłem ci kiedyś. nadłużej chyba taki jeden model - machnął ręką. - szczęścia dla was - powiedział, wymuszając uśmiech.

- nie, słuchaj, ja nie jestem z phichitem.

- och - oboje jakby na moment stracili słowa. yuuri po prostu zdjął bluzę i zaczął zakładać swoje pointy. - to... co chcesz zjeść?

- bez różnicy. możesz wziąć co wolisz.

- czy sushi brzmi w porządku?

- tak, pewnie.

znów cisza. yuuri wyciągnął z kieszenii telefon.

yuu<3: bede dzisiaj pozniej

yuu<3: chyba

peach: co masz na mysli

yuu<3: bede tanczyc dla mezczyzny, ktory nie jest toba

peach: CO

peach: YUURI KATSUKI

peach: A MOJ OBIAD

peach: ZDRADZILES MNIE WLASNIE

peach: W OGOLE JAKI MEZCZYZNA MASZ CHLOPAKA MYSLALEM ZE JA JESTEM JEDYNYM MEZCZYZNA W TWOIM ZYCIU

peach: NIE MOZESZ TAK NAPISAC A POTEM MNIE IGNOROWAC

peach: CZY TO JAKIS KOD I ZOSTALES PORWANY I MAM DZWONIC NA POLICJE CZY

peach: YUU

yuu<3: pamietasz pana z psem z festynu, ktory wydal na nas wiecej pieniedzy niz ja mam na koncie bankowym

yuu<3: to tak jakby jestem u niego w domu

peach: ?!?!??!?!?!

peach: CZY TO RANDKA

yuu<3: nie

peach: WY JESTESCIE GLUPI

peach: jak wrocisz do domu uderze cie w ten leb

yuu<3: to bede spac na ulicy

- mogę tańczyć? - spytał, patrząc na victora, który wyglądał jakby był w zupełnie innym świecie.

- oczywiście. kiedy chcesz. i yuuri? - odwrócił do niego głowę. - przepraszam za tamto. czasami zamiast myśleć do mówię. wybacz, jeśli poczułeś się niekomfortowo albo nie wiem, zwyczajnie wolałbyś tego nigdy nie słyszeć. nie to miałem na celu! w ogóle nic nie miałem na celu tamtą wypowiedzią! to samo ze mnie wyszło, nie rozumiem dlaczego i-

- spokojnie. nic się nie stało. nikt przez to nie umarł. nie martw się - przerwał mu i uśmiechnął się. victor wyglądał, jakby chciał odetchnąć z ulgą. yuuri włączył muzyke i zaczął tańczyć.

musiał trochę się ograniczyć, bo tutaj, w salonie nie było tyle miejsca, co w sali baletowej, ale wciąż dawał radę. poczuł się jak pióro. takie lekkie, swobodne, poruszające się przez podmuchy powietrza. promienie słońca muskały jego skórę. to było jedyne na co zwracał uwagę. nie patrzył na victora, nie patrzył na makkachin, nie patrzył na nic. cały jego umysł zajmowało to, co chciał przedstawić tym układem. szukał w głębi siebie wszystkiego, co chciał wyciągnąć. smutku, żalu, czegoś, czego nie chciał nigdy doświadczyć. ale przy drugim mężczyźnie to było niemożliwe. będąc obok victora miał ochotę tylko się uśmiechać. uśmiechać, skakać, obracać. miał ochotę po prostu stanąć i kręcić piruety. bo on miał właśnie na niego taki wpływ. sprawiał, że jego serce biło szybciej, że skupiał się tylko na nim, że nie mógł nawet myśleć, o niczym złym. victor zajmował całą jego głowę, w najlepszym znaczeniu. chociaż teraz raczej wolał, żeby jego głowa była pusta. choregrafia na pewno nie wyglądała tak, jak miała. bo yuuri myślał tylko o miłości. o całej miłości, jakiej kiedykolwiek doświadczył. i o całej miłości, jaką dawał. więc zaczął improwizować, robiąc coś całkiem innego, niż planował. nie widział reakcji victora i może to dobrze. chciał przynajmniej skończyć. jakkolwiek miało wyjść, występ musiał być kompletny.

kiedy jego układ dobiegł końca, wziął głęboki oddech i spojrzał przed siebie. victor stał i patrzył na niego z błyskiem w oku.

- to było... niesamowite? niesamowite to za małe słowo. yuuri, ty naprawdę jesteś najlepszym tancerzem, jakiego miałem łaskę zobaczyć. straciłem już słowa - powiedział, a yuuri uśmiechnął się.

- dziękuję. bardzo dziękuję.

- i do tego, tańczysz w pointach? przecież ty jesteś najbardziej utalentowanym człowiekiem, jaki chodził po tej ziemii.

- przesadzasz.

- to ty się nie doceniasz! jesteś dosłownie najbardziej niezwykłą osobą, jaką poznałem. chcę, żebyś to zrozumiał - wytłumaczył. yuuri modlił się, żeby victor pomyślał, że jego czerwone policzki są od zmęczenia. patrzyli sobie prosto w oczy. wtedy poczuł, że pękła w nim jakaś bariera lękowa, która wymyślała coraz to nowsze scenariusze, przedstawiające co może się stać, jeśli zbliży się bardziej. przytulił go, opierając głowę na jego ramieniu.

- nie wiesz ile to dla mnie znaczy - wyszeptał. victor owinął ręce wokól jego talii. znów stali w ciszy. tym razem tylko, ta cisza była komfortowa. przeszkodził im dzwonek do drzwi.

- to chyba jedzenie - wymamrotał victor i poszedł otworzyć. yuuri przez chwilę po prostu stał, zastanawiając się, co się stało. usiadł na podłodze i czekał.

- makka, powiedz mi, co byś teraz zrobiła? - westchnął, drapiąc ją za uchem.

reszta wieczoru minęła, niestety, bardzo szybko. głównie leżeli i rozmawiali. rozmawiali o wszystkim, co mogło im tylko przyjść do głowy.

- chyba muszę już iść.

- odprowadzę cię.

- nie musisz.

- ale chcę - odpowiedział. wychodząc z mieszkania, victor narzucił tylko szybko płaszcz.

na zewnątrz było zimno. jeszcze zimniej, niż wcześniej. yuuri czuł tylko ciepłą dłoń victora oplatającą te jego. nigdy w życiu nie czuł się tak dobrze.

- dziękuję za dzisiaj - pożegnał się. usta victora szybko musnęły jego dłoń.

- możesz przyjść jutro, jeśli znajdziesz czas. makka doceni twoje towarzystwo.

- przyjdę.

a/n zgadnijcie kto przezywa WCIAZ

"ale makkachin nie jest-" idc 😁😁😁😁

tesknie za yoi I ICEADO JEST CANCELLED ???? wiec musialom to napisac

kocham relacje phichita i yuuriego, if phichit has 0 defenders im dead

jesli chodzi o baletowy poczatek - nie znam sie na balecie, poprawiajcie mnie jakby co !!!!

jak zwykle dajcie znac, jak sie podoba

lots of love, mel

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro