Rozdział 2.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzeci i ostatni rozdział w dzisiejszym maratonie ♥

_________________________________________

Po treningu umówiłam się z Clarą na kawę następnego dnia, żebyśmy mogły normalnie porozmawiać bez obaw, że zostaniemy ukarane kolejną serią ćwiczeń. Wbrew pozorom rzadko podczas treningu gadałam z kimkolwiek, starając się skupić maksymalnie na tym co mówił Sergiej. Naprawdę zależało mi na tym, żeby nauczyć się wszystkiego jak najlepiej i umieć się obronić.

Pojechałam do studia tanecznego, które wynajęłam na godziny wraz z Kathy. Pierwsze kilka filmików nagrywałam w salonie, ale potem uznałyśmy, że nie jest to zbyt profesjonalne, dlatego zdecydowałyśmy się na ten krok.

Studio znajdowało się w jednym z wieżowców, niedaleko apartamentowca, w którym mieszkałam wraz z Jamesem i spokojnie mogłam docierać na miejsce spacerem.

Jednak treningi miałam po drugiej stronie miasta, zmuszona więc byłam skorzystać z komunikacji miejskiej. Dzięki terapii nie miałam już takich oporów, żeby wsiąść do zatłoczonego autobusu, chociaż nie znaczyło to, że czułam się w pełni komfortowo i bezpiecznie. Podgłośniłam muzykę, której słuchałam przez słuchawki i zajęłam wolne miejsce przy oknie.

Starałam się skupić na miejskim krajobrazie, który mijał pędzący autobus oraz na słowach utworu w moich słuchawkach „Holiday" Green Day. Ignorowałam ludzi wokół mnie i całkiem dobrze mi to szło. Czułam na sobie ciekawski wzrok. Stłumiłam w sobie chęć potarcia swojej szyi i ramion pokrytych jaśniejącymi, lekko różowymi bliznami.

W końcu autobus zatrzymał się na moim przystanku, z ulgą wysiadłam.

Szłam wolno chodnikiem w stronę niskiego budynku znajdującego się naprzeciwko mnie. Sporo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do używania lewej strony chodnika, żeby nie wpadać na ludzi idących z naprzeciwka, teraz jednak robiłam to odruchowo. Przypuszczałam, że po powrocie do domu będę miała problem, żeby z powrotem się przestawić.

Dom.

Mój krok zwolnił trochę, kiedy wspomniałam swoich rodziców. Tęskniłam za nimi cholernie. Naprawdę nie mogłam się doczekać powrotu do Atlanty.

Lubiłam Londyn, to miasto miało swój urok i co dziwne nawet przyzwyczaiłam się do zazwyczaj pochmurnej pogody czy częstych deszczów. Czułam się jednak tutaj jak w więzieniu, bo przez wiele miesięcy byłam tutaj uwięziona i chcąc nie chcąc musiałam się z tym pogodzić i starać się zauważać więcej plusów niż minusów, żeby nie zwariować.

W przeszłości niezależnie od miejsca na świecie w którym się znajdowałam zawsze wiedziałam, że wystarczyło tylko kupić bilet lotniczy i za góra dobę znajdę się w domu... Teraz tak niestety nie było i nawet urok tego miasta niczego nie zmieniał.

Chciałam zwyczajnie znowu czuć się wolna, bo nie potrafiłam inaczej tego określić.

Nie powiedziałam jeszcze ojcu, że chciałabym aby pomógł nam w założeniu szkoły tańca, ale byłam więcej niż pewna, że się zgodzi. Byłam jedynaczką i oczkiem w głowie mojego taty, będzie przeszczęśliwy, że w końcu po tylu latach zechcę zostać na dłużej w Atlancie.

Uśmiechnęłam się lekko, mogłam już sobie wyobrazić jego minę, gdy mu to oświadczam.

Weszłam do klimatyzowanego budynku, przywitałam się z recepcjonistką za kontuarem i udałam się do szatni.

Przebrałam się w swój zwyczajowy strój do treningów, krótkie spodenki, koszulka na ramiączka i wygodne buty.

Dwa treningi pod rząd, wpierw samoobrona i teraz taniec... Westchnęłam i skrzywiłam się lekko. Dzisiaj wieczorem Zafir miał wolny czas, co nie zdarzało się zbyt często, więc Kathy kazała mi, jemu i Jamesowi pojawić się w studiu punktualnie o 20. Dotarłam na miejsce jako pierwsza, uznałam że nie ma sensu wracać się do domu, dlatego od razu zabrałam dwie zmiany stroju.

Miałam jeszcze jakieś dwadzieścia minut, weszłam do sali i zapaliłam światło. Cichy odgłos zapalanych lamp jarzeniowych spowodował, że poczułam lekki dreszczyk euforii. Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi.

Sala nie była jakoś specjalnie duża i nie wyróżniała się od innych, po jednej stronie znajdował się rząd drabinek przymocowanych do ściany i kilka ławek, a po drugiej stronie trzy dużej lustra. Naprzeciwko mnie natomiast była szklana ściana, na zewnątrz miałam idealny widok na park. Na szczęście ściana zbudowana była z czegoś w stylu lustra weneckiego, bo kiedy stałam na zewnątrz widziałam tylko swoje odbicie, a nie wnętrze budynku.

Podeszłam do radia, które stało na stole w kącie sali i włączyłam cicho muzykę na chybił trafił, nawet nie wiedziałam jaka płyta znajdowała się w środku. Zabrzmiały pierwsze dźwięki , latynoskie klimaty zdecydowanie sprawiły, że moje ciało zdawało się zapomnieć o dwugodzinnym ciężkim treningu i bolących mięśniach. To niesamowite jaki wpływ miała na mnie muzyka, uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam powoli się rozgrzewać i rozciągać, skupiając się na nogach. Tak bardzo skupiłam się na tym co robiłam, że nie usłyszałam dźwięku otwieranych drzwi, który przebił się przez wcale nie tak głośną muzykę. Nagle ktoś złapał mnie za biodra i pociągnął lekko do tyłu, zaskoczona podskoczyłam i zderzyłam się z plecami z twardym torsem za mną. Otulił mnie zapach znajomy Jamesa, a jego ramiona owinęły się wokół mnie, przyciągając mnie bliżej niego.

— Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nachodził, Sheridan? — mruknęłam, nadal czułam jak serce mi waliło w piersi.

Zaśmiał się cicho i musnął ustami moją szyję, a ja cicho sapnęłam. Mimo upływu czasu nadal rozpływałam się pod wpływem jego dotyku. Mój puls był szybszy, ale tym razem nie z powodu tego jak mnie wystraszył.

— Nie moja wina, że jesteś tak skupiona na tym co robisz, że przegapiłabyś wybuch epidemii zombi — stwierdził i złożył lekki pocałunek na mojej szyi dokładnie w moim najwrażliwszym miejscu.

— Tego bym na pewno nie przegapiła. Ty się do mnie skradasz, to dlatego.

— Dobra, mniejsza o to. — Odwrócił mnie do siebie przodem, oparłam dłonie na jego torsie. — Jak było na treningu?

— W porządku. Męcząco, w dobrym znaczeniu tego słowa.

— To dobrze... — odpowiedział mechanicznie, wpatrując się w punkt nad moim ramieniem. — Rozmawiałem z Ethanem.

Uniosłam brew. Nie tracił czasu.

— I co? Polecił ci kogoś?

— Obiecał porozmawiać ze swoimi znajomymi muzykami i powiedzieć wszystkim, że mam zamiar nawiązać współpracę, żeby to ruszyło w świat. Poprosiłem go aby powiedział chętnym, żeby przyjechali do Londynu na przesłuchanie, chciałbym najpierw wszystkich usłyszeć na żywo, pogadać zanim podejmę decyzję.

— Czyli machina ruszyła...Naprawdę to robisz. Przebranżowiujesz się. — Uśmiechnęłam się mimowolnie.

— Bez przesady — parsknął. — Muzyka, to muzyka mimo wszystko. Co za różnica, czy będę śpiewał i tańczył na scenie do choreografii czy stał przy mikrofonie z gitarą?

— Wiesz, dziewczyny lecą na gitarzystów. — Owinęłam ramiona wokół jego szyi i przywarłam do niego ciasno.

Zmrużył oczy i potarł nosem mój nos.

— Akurat to najmniej mnie interesuje, mam przecież ciebie, Innocenti. Nie mam zamiaru się ciebie pozbyć, chociaż jesteś nieznośna i pyskata...

Przewróciłam oczami.

— Patrzcie tylko, jakie pochlebstwa mi tu rzucasz.

— ... zawsze wszystko lepiej wiesz — dalej wyliczał moje wady, uśmiechając się przy tym szelmowsko.

— Skoro już wyliczamy nawzajem swoje mniej lubiane cechy, to jesteś...

Zamknął mi usta pocałunkiem, zanim zaczęłam wymieniać przymiotniki z niewątpliwie dłuuugiej listy pod tytułem „Co mnie drażni w Jamesie Sheridanie?".

W głębi duszy naprawdę uwielbiałam się z nim przekomarzać.

Tyle że w życiu bym się do tego nie przyznała na głos.

— Dobra, dobra, przestańcie pożerać swoje twarze! — Usłyszałam nagle głos mojej przyjaciółki. — Najpierw obowiązki, potem przyjemności!

Spłonęłam rumieńcem i odsunęłam się natychmiast od mojego chłopaka, z którego twarzy nie znikał uśmieszek. Spojrzałam w stronę drzwi, Kathy weszła do środka w swoim stroju treningowym. Pod pachą miała laptopa, a za nią szedł Zafir z miną jak na ścięcie. Ciemne kręgi pod jego oczami były znacznie bardziej widoczne, widać zmył z twarzy niezbędny makijaż potrzebny w spocie reklamowym. W dłoni miał puszkę z energetykiem, a jego czarne włosy były zmierzwione i nie było na nich już ani śladu lakieru, którego miał wcześniej aż nadmiar.

— Błagam, zabierzmy się za to szybko i kończmy. Marzę o spaniu — mruknął Maluf i dopił swój napój, wyrzucił puszkę do kosza na śmierci znajdującego się w rogu pomieszczenia.

Kathy w ogóle nie zraziła się brakiem entuzjazmu u swojego narzeczonego. Pomaszerowała do nas z promiennym uśmiechem.

— Liv, mam nadzieję, że masz wszystko obcykane?

Odchrząknęłam, nadal nieco zarumieniona ale szybko wzięłam się w garść.

— Oczywiście. Przecież miałyśmy we dwie nagrać choreografię, nieco ją tylko zmodyfikowałam, żeby pasowała na cztery osoby — przyznałam i obserwowałam, jak Kathy wyłączyła radio, a potem zabrała się za podłączanie swojego laptopa.

— Świetnie, wiem, że na tobie można polegać.

Na chwilę moją głowę zalało wspomnienie tych kilku zleceń, których nie wykonałam z powodu złamanego serca a potem przez wypadek. Zacisnęłam dłonie w pięści, poczułam lekki ból paznokci wbijających się w moją skórę.

Niestety inni ludzie uważali, że nie mogli mi ufać i przez to jak zawaliłam kilka dużych projektów zwyczajnie nie chcieli ze mną współpracować.

Moja przyjaciółka wydawała się nie zauważać mojego nagłego spochmurnienia, ale James owszem. Sięgnął po moją prawą rękę i delikatnie rozluźnił moją dłoń, po chwili splatając nasze palce.

— Wszystko w porządku? — spytał ledwie słyszalnie.

Kiwnęłam tylko głową i ścisnęłam jego dłoń, wdzięczna za wsparcie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro