Rozdział 4.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Złapał mnie w talii, odruchowo zacisnęłam dłonie na jego ramionach. Przez jedną krótką chwilę byłam bardzo blisko niego, zdecydowanie bliżej niż podczas tańczenia. Nasze twarze dzieliły od siebie zaledwie centymetry. Czułam na swoich policzkach jego ciepły oddech. Przez sekundę nie docierały do mnie żadne dźwięki, ani muzyka lecąca w tle, ani nawet zaniepokojone okrzyki ludzi znajdujących się wokół nas. Spojrzałam w jego oczy i przełknęłam ślinę. Moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej, jakby zaraz miało wyskoczyć mi z piersi. Jego źrenice nieco się rozszerzyły, jego tęczówki miały piękny kolor. Ciepły brąz w orzechowym odcieniu. Od zapachu jego perfum zakręciło mi się w głowie. Na tę jedną krótką chwilę przestałam czuć ból w głowie i nogach.

Nie miałam zielonego pojęcia, co się ze mną działo i dlaczego jego bliskość tak na mnie działała. Gdy był dalej niż metr ode mnie, nie miałam najmniejszego problemu, aby być na niego wściekłą i czuć do niego niechęć. Jednak gdy mnie obejmował i dzieliły nas milimetry, nagle jakoś te wszystkie negatywne emocje odeszły. Niespodziewanie zaczęłam się także przejmować tym, że nie miałam nawet wytuszowanych rzęs.

Poczułam, jak na moich policzkach pojawił się gorący rumieniec. Miałam nadzieję, że tego nie zauważył. To trwało zaledwie ułamek sekundy, a miałam wrażenie, jakbym co najmniej kilka minut znajdowała się w jego ramionach.

— Livia! Nic ci nie jest? — zawołała Miranda i wszystko zniknęło, jak ręką uciął.

Ponownie słyszałam głośną muzykę, poczułam pulsowanie w skroniach oraz palenie mięśni w nogach.

— Wszystko w porządku — wymamrotałam dziwnie zakłopotana swoją niezdarnością i spuściłam wzrok na koszulkę Jamesa. — Zwyczajnie się potknęłam.

Postawił mnie na nogach i odsunął się na krok.

— Często ci się to zdarza. Czyżbyś znowu była pijana? — spytał, pochylając się w moją stronę, abym tylko ja to usłyszała. — Będziesz wymiotować?

Zamierzał wypominać mi moje wybryki w klubie? Boże, co za wstyd...

Zmrużyłam oczy, czując, jak ponownie ogarnia mnie złość z jego powodu, i pokręciłam przecząco głową.

— Nie, to skutki wczorajszego łażenia z tobą po mieście w pełnym słońcu. Mam zakwasy w nogach. Może też nabawiłam się przez ciebie udaru. A co, masz wyrzuty sumienia?

Uniósł brew i uśmiechnął się nieznacznie, jakby bawiły go moje insynuacje.

— Ależ skąd. Nie miewam wyrzutów sumienia.

Miranda w końcu do nas podeszła i spojrzała na mnie zmartwiona, ale i trochę wkurzona. Posłała piorunujące spojrzenie Sheridanowi. Pewnie uznała, że to z powodu wczorajszego spaceru nie miałam siły tańczyć. I bardzo dobrze. Oby go opieprzyła, o ile jeszcze tego nie zrobiła.

— Nic ci nie jest? Skręciłaś kostkę? Możesz kontynuować trening czy chcesz iść do pokoju? — zadawała pytania, obserwując mnie uważnie.

Pokręciłam głową, bo na wszystkie jej pytania miałam odpowiedź odmowną. Nie miałam zamiaru nie uczestniczyć w treningu. Koncert był już za pięć dni, a przed nami sporo pracy. Byłam profesjonalistką, do jasnej cholery. Nie chciałam zaprzepaścić swojej szansy na bycie solistką podczas koncertu Sheridana. Był gwiazdą i ten występ otworzyłby przede mną wiele drzwi. Zdawałam sobie sprawę, że gdybym teraz odpuściła i poszła do pokoju, to Miranda wybrałaby inną solistkę. Nie pozwoliłaby na zmarnowanie popołudnia.

— Nic mi nie jest, tylko się potknęłam. Jestem w stanie tańczyć — oznajmiłam i stanęłam obok Sheridana. — Kontynuujmy.

Sheridan patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, potarł dłonią swoją brodę.

— Jesteś kurewsko uparta, Innocenti. Nabawisz się kontuzji — stwierdził, po czym wzruszył ramionami. — Ale jak chcesz.

— Nie udawaj, że cię to obchodzi — mruknęłam.

Zafir podszedł do nas i poklepał mnie po ramieniu. Zaskoczona uniosłam głowę i zerknęłam na niego.

— Jesteś Livia, tak? — upewnił się Maluf, na co kiwnęłam głową. — Więc, Mirando, uważam, że przerwa byłaby świetna. Livia by odpoczęła, James zresztą też, bo Sylvia ciągała go po mieście przez dwie ostatnie godziny...

— Weź mi tego nie przypominaj — wtrącił wkurzony Sheridan i potarł dłonią swoją twarz.

Maluf niezrażony dalej kontynuował z rozbrajającym uśmiechem. Miał cudowny, brytyjski akcent.

—... i po odpoczynku na pewno wszyscy będą lepiej tańczyli — dokończył, patrząc wyczekująco na Mirandę.

Kobieta westchnęła zrezygnowana i spojrzała na zegarek na swoim nadgarstku. Przez chwilę milczała rozdarta pomiędzy zrobieniem przerwy a dalszym treningiem. W końcu nie trwał nawet godziny. Za naszymi plecami słyszałam, jak Mike, Lena i reszta zespołu szepczą między sobą ciekawi, co się stało i o czym rozmawiamy z Mirandą. Muzyka ucichła, piosenka już jakiś czas temu się skończyła, ale wcześniej nawet tego nie zauważyłam.

W końcu nasza instruktorka postukała palcem w tarczę i spojrzała na nas.

— Za godzinę wszyscy mają tu być, jasne? — oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Ten, kto się spóźni, robi karne pompki. I was dwóch — dodała, wskazując palcem na Malufa i Sheridana — także to dotyczy. Jasne?

— Jasne — odpowiedział z szerokim uśmiechem Zafir.

— Nie ma mowy — w tym samym czasie odezwał się Sheridan.

Zafir przewrócił oczami i poklepał go po plecach.

— Stary, wyluzuj. Po prostu bądź punktualnie.

Zaśmiałam się cicho na taką scenę. Sheridan miał minę, jakby chciał go udusić. Tamci dwaj różnili się niemal całkowicie. Miranda zignorowała słowa Sheridana, zapewne nie mając ochoty wdawać się z nim w awanturę.

— Godzinna przerwa! — zawołała Miranda, na co wszyscy wesoło krzyknęli. — Przypominam o pompkach dla spóźnialskich.

Wyszła z sali, a za nią większość członków zespołu. Lena także, lecz zanim opuściła salę, posłała mi smutny uśmiech. Rozumiałam. Pewnie by została ze mną, gdyby nie Sheridan. Ciężko byłoby jej przebywać tak blisko niego.

Na sali zostałam tylko ja, Zafir, Sheridan oraz Kathy. Dziewczyna podeszła do nas wolno, nie odrywała spojrzenia od Malufa, chociaż wzięła pod uwagę moją radę i przynajmniej starała się być spokojna i nie piszczeć jak wariatka. Całkiem nieźle jej to wychodziło, jedynie dłonie jej drżały.

— Nic ci nie jest? — zapytała cicho Kathy, patrząc na mnie, unikała spoglądania na Zafira.

— Nie, jestem tylko zmęczona — wyjaśniłam i posłałam uśmiech Zafirowi. — Dzięki za przerwę.

— Mówiłaś przyjaciółce, czemu jesteś zmęczona? — zapytał Sheridan i uniósł brew, patrząc na mnie wyczekująco.

Zazgrzytałam zębami. Nigdy mi tego nie zapomni? Jednak nie chciałam dać mu tej satysfakcji i nie dałam się sprowokować. Posłałam mu najsłodszy uśmiech, na jaki było mnie stać w tamtej chwili.

— Mówiła — odpowiedziała za mnie Kathy i patrzyła na Sheridana zirytowana. Gdzieś zniknęła cała jej nieśmiałość i niepewność. — Piła, bo musiała jakoś przeżyć wieczór z tobą. Co jest ciężkie, biorąc pod uwagę fakt, jaki chamski jesteś. Nic innego nie potrafisz robić? Tylko rozsadzać ludzi po kątach?

Otworzyłam szeroko oczy na jej słowa. Bałam się, że i jej zacznie grozić.

— Słuchaj, ty mała... — warknął Sheridan.

— Rany, ale łatwo się wściekasz — przerwał mu Zafir i spojrzał z zainteresowaniem na Kathy, najwyraźniej będąc pod wrażeniem jej odwagi pyskowania Jamesowi. — Uspokój się i przestań zabijać wzrokiem biedną dziewczynę. Poza tym ona ma rację, Jim. Powinieneś popracować nad swoim temperamentem. A co do ciebie... Jak masz na imię, przyjaciółko Livii?

Kathy nagle straciła mowę. Jej dłonie jeszcze bardziej zaczęły drżeć ze zdenerwowania, więc aby to ukryć, splotła ramiona na piersiach. Stała i tylko się na niego gapiła.

— Ka... Kathy — wydusiła w końcu z siebie.

Zagryzłam dolną wargę, starając się nie śmiać. To na pewno by jej nie pomogło.

— Kakathy? — powtórzył zaskoczony Zafir, z jego akcentem zabrzmiało to naprawdę zabawnie. Nawet Sheridan uniósł kąciki ust w słabym uśmiechu i przestał zaciskać szczękę w gniewie. — Nie ma co, oryginalne imię.

Kathy otworzyła szeroko swoje szare oczy i wściekle się zarumieniła.

— Nie! Znaczy... — Wzięła głęboki wdech. — Po prostu Kathy — wyszeptała w końcu.

— Kakathy... — wymamrotał Sheridan i wybuchł śmiechem. — Od teraz będę cię tak nazywać.

Pierwszy raz miałam okazję usłyszeć na żywo, jak się śmiał. Jego twarz momentalnie stała się przystojniejsza, przestał marszczyć czoło w zdenerwowaniu, co zdarzało mu się bardzo często. Nawet jego oczy stały się cieplejsze i łagodniejsze. To zadziwiające, jak śmiech i uśmiech mogą zmienić wygląd człowieka.

Dałam sobie mentalnego kopa. Musiałam wziąć się w garść. Zupełnie nie miałam pojęcia, co się ze mną działo.

I cholernie mi się to nie podobało.

Zafir dał Sheridanowi lekkiego kuksańca w żebra.

— Nie wkurzaj Kathy — nakazał Maluf, sam z trudem powstrzymując chichot.

— Dobrze, dam spokój Kakathy — wykrztusił ze śmiechem Sheridan.

Widziałam, jak twarz mojej przyjaciółki staje się coraz bardziej czerwona, a w jej oczach zbierają się łzy. Pewnie myślała, że się z niej nabijają. Jej dolna warga zaczęła lekko drżeć, gdy patrzyła z rozpaczą na Malufa.

— Przestańcie już! — zawołałam w ich kierunku upominającym tonem.

Przez cały ten czas jakoś mniej zwracałam uwagę na ból głowy. Może kac już trochę odpuszczał? Albo leki przeciwbólowe, które wcześniej zażyłam, zaczęły działać. I czas najwyższy, bo wzięłam łącznie trzy tabletki. Cały czas marzyłam jednak o tym, aby usiąść.

Zafir przestał się śmiać i popatrzył na Kathy z szerokim uśmiechem. Widząc jej nieszczęśliwą minę, momentalnie spoważniał i machnął ręką na Sheridana. James także przestał się śmiać, ale po złośliwych iskierkach lśniących w jego orzechowych oczach wiedziałam, że w życiu nie zapomni jej tego Kakathy.

Objęłam ramieniem przyjaciółkę, chcąc ją wesprzeć. Doskonale pamiętałam jej stres przed spotkaniem twarzą w twarz z Malufem. Bała się, co mu powie, kiedy już będzie miała okazję, a najzwyczajniej w świecie zawiódł ją głos z powodu emocji. Zamierzałam jakoś jej pomóc, zmieniając temat. Oby to jej pomogło.

— Dobrze, to może skoro mamy przerwę, pójdziemy gdzieś usiąść? — zaproponowałam, przystępując z nogi na nogę, bo naprawdę ledwo co stałam. — Pójdziemy do hotelowej restauracji? Napiłabym się kawy.

— Kawa to dobry pomysł — stwierdził Zafir i wskazał dłonią w stronę drzwi. Ukłonił się teatralnie. — Panie przodem.

Nie ma co, brytyjski dżentelmen. Kathy cicho zachichotała, momentalnie odzyskując dobry humor.

Sheridan spojrzał na mnie i pokiwał głową. Nie odrywał ode mnie oczu przez dłuższy czas, nawet nie mrugał.

Zrobiło mi się dziwnie gorąco z powodu intensywności jego spojrzenia. Przełknęłam ślinę i ruszyłam wraz z Kathy w kierunku wyjścia z sali.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro