Rozdział 5.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dni mijały nam na całodziennych treningach. Miałam czas tylko na spanie, jedzenie i taniec. Nawet Sheridan zrozumiał, że do pierwszego koncertu zostało już tylko kilka dni, i wziął się do pracy. W tym czasie niewiele z nim rozmawiałam, ponieważ poza salą treningową unikałam go jak ognia.

Te dziwne emocje, jakie odczuwałam, gdy znajdował się blisko, przerażały mnie jak diabli. Stawały się coraz silniejsze i nic nie mogłam na to poradzić. I niestety wcale nie chodziło o to, że mnie wkurzał. Bo to się nie zmieniło, nadal często mnie irytował i sprawiał, że miałam ochotę mu przywalić. Szczególnie wtedy, gdy zawracał się do mnie z wyższością, albo wtedy, gdy dokuczał Kathy. Zaczęłam zwracać uwagę na to, jak zabawnie marszczył brwi, gdy coś go irytowało, albo jak podczas uśmiechania się w jego brodzie pojawiał się mały dołek. Jego oczy zmieniały kolor w zależności od światła. Gdy stał na słońcu, były jaśniejsze. Rzadko kiedy się śmiał, a kiedy już mu się to zdarzało, to jego twarz łagodniała i rysy twarzy miękły. Bałam się tego wszystkiego i nie chciałam, aby te emocje narastały. Nie mogłam na to pozwolić. Po prostu nie.

Pomiędzy nim a Sylvią zaczęło układać się całkiem dobrze. Nadal dosyć często się kłócili, ale już nie publicznie. Wiedziałam o tym od Zafira, bo zamieszkał w willi wynajętej przez Sheridana, podobnie jak Sylvia. Mówił, że słyszał, jak kilka razy się na siebie wydzierali, słyszał także odgłosy tłukącego się szkła, więc pewnie któreś z nich rzucało przedmiotami po pokoju. Ciekawa byłam, ile tym razem ze sobą wytrzymają, zanim znowu się rozstaną. Z tego, co wiedziałam, najdłużej byli ze sobą dwa lata, ale od tamtego czasu często ich rozłąka była dłuższa niż staż związku.

Sylvia pojawiała się często na treningach, nawet jak w nich nie uczestniczyła. Pewnie tylko po to, aby pogapić się na tańczącego Sheridana. Clarke okazała się być miła i naprawdę uprzejma. Traktowała nas, tancerzy, tak samo jak Zafir. Z szacunkiem do naszej pracy i jak równych sobie. Kiełkowała we mnie zazdrość na myśl o niej i Jamesie, ale tłumiłam ją w sobie skutecznie. Po pierwsze, nie mogłam nic czuć do swojego szefa. A po drugie, zwyczajnie nie mogłam nie lubić Sylvii. Przynosiła nam na treningi ciastka i termosy z kawą. Wypytywała o samopoczucie i normalnie z nami rozmawiała, na każdy temat.

Miała jednak jedną wadę, dla mnie, jako tancerki, dosyć poważną. Nie tańczyła zbyt dobrze. Nie chodziło o to, że nie umiała. Po prostu pod tym względem byłam perfekcjonistką i jak dla mnie Sylvia ruszała się na parkiecie trochę za sztywno. Za mało poruszała biodrami i ramionami, pracowały głównie jej nogi i ręce. Jednak nadrabiała ten mankament swoimi umiejętnościami wokalnymi, a głoś miała świetny. Dopiero na próbach miałam okazję po raz pierwszy usłyszeć ją na żywo.

W sumie wcale się nie dziwiłam, że Sheridan się w niej zakochał. Była piękna, inteligentna i utalentowana. Moje pierwsze wrażenie, gdy ją ujrzałam wtedy, kiedy zrobiła awanturę Jamesowi na sali treningowej, było w dużym stopniu błędne. Jednak nie do końca, ponieważ naprawdę uwielbiała dramatyzować i być w centrum uwagi.

Kathy przestała reagować na docinki pod swoim adresem ze strony Sheridana. Wzięła się też w garść i przestała zachowywać się tak wstydliwie przy Zafirze. Owszem, nadal gdy tylko przebywała w jego towarzystwie, była zarumieniona i uśmiechała się jak głupia, ale przynajmniej zaczęła mówić pełne zdania. Zauważyłam, że Zafir patrzył na nią z zainteresowaniem i bardzo często sam szukał jej towarzystwa, wcale nie musiała za nim łazić. On sam szukał okazji do tego, aby spędzali ze sobą więcej czasu. Może wpadła mu w oko i coś z tego wyjdzie? Wolałam jednak nie mówić jej o swoich podejrzeniach, aby nie poczuła się rozczarowana, w razie gdyby po tournée Zafir zerwał z nią kontakt.

***

Nadszedł w końcu wyczekiwany dzień koncertu, wypadał w piątek wieczór. Koncert miał się zacząć punktualnie o godzinie 20, a było już po 19 i za kulisami wrzało jak w ulu. Cały czas ktoś się do kogoś wydzierał, dźwiękowiec opieprzał kilku swoich pracowników za to, że źle ustawili jeden głośnik, co mogło się skończyć kłopotami z nagłośnieniem. Makijażyści, fryzjerzy i styliści biegali od tancerza do tancerza, sprawdzając stan stroju, fryzurę i makijaż. Robiłam ostatnie poprawki, stojąc przed lustrem. Miałam na sobie czarny kostium składający się z obcisłego topu odsłaniającego brzuch oraz luźnych spodni zwężających się przy kostkach. Moje włosy ułożone były w dwa koki po obu stronach głowy, a na przedziałku znajdował się rząd święcących lampek imitujących diamentowy błysk. Na całą fryzurę użyłam dużej ilości lakieru do włosów, szczególnie obficie w miejscach, gdzie jakieś niesforne pukle mogłyby odstawać.

Na nogach miałam wygodne buty, bo pierwszy kawałek, jaki mieliśmy wykonać, to było Apologize. Miałam na twarzy mocny makijaż, moja cera wydawała się być nieskazitelna, nos był umiejętnie pomniejszony za pomocą konturowania. Czerwona szminka na moich ustach sprawiła, że wyglądały na pełne i idealnie równe. Moje oczy zostały podkreślone za pomocą cieni, eyelinera oraz tuszu. Wyglądały na dwa razy większe, a moje tęczówki wydawały się mieć ciekawy odcień czekoladowego brązu.

Czułam się jak w masce, bo w rzeczywistości nie byłam taka piękna i zwykły demakijaż to pokazywał.

Do garderoby wpadła zarumieniona Kathy, dopadła do swojej kosmetyczki i zaczęła czegoś w niej szukać.

— Liv! — zawołała w moją stronę, nie przerywając poszukiwań. — James cię szuka! Zafir kazał ci przekazać! Masz iść do jego garderoby!

Pomimo jej podniesionego głosu i tak ledwo ją usłyszałam. Zmarszczyłam brwi na jej słowa. Po co chciał mnie widzieć? Do koncertu zostało zaledwie pół godziny, czas nas gonił. W pierwszej chwili chciałam go zignorować, ale potem poczułam ukłucie ciekawości. Schowałam szminkę do kosmetyczki i ruszyłam ku wyjściu z garderoby, bo oczywiście James miał swoją własną, prywatną. Będąc na korytarzu, słyszałam ciche okrzyki fanów zbierających się na stadionie, na którym miał odbyć się koncert. Po krótkim spacerze minęłam ochroniarzy Sheridana i zapukałam do drzwi.

— Wejść! — zawołał niezbyt zadowolonym głosem.

Weszłam do środka i ujrzałam go siedzącego na krześle i piszącego coś na smartfonie. Miał na sobie szare spodnie, koszulkę w tym samym kolorze oraz czarną marynarkę. Fryzjer układał jego włosy i spryskiwał je lakierem, żeby fryzura wytrzymała przynajmniej dwie godziny. Musiałam przyznać, że wyglądał cholernie gorąco. Nie byłam w końcu ślepa.

— Podobno chciałeś coś ode mnie — powiedziałam, zamykając za sobą drzwi, i oparłam się obok o ścianę.

Uniósł wzrok znad swojego telefonu i spojrzał na mnie. Jego źrenice lekko się rozszerzyły jakby w zaskoczeniu i uniósł brew. W sumie wcale mu się nie dziwiłam. Po raz pierwszy widział mnie pomalowaną.

— Nic od ciebie nie chciałem. Skąd taki pomysł? — zapytał, marszcząc czoło i odłożył komórkę na szafkę.

Tym razem to ja poczułam zdziwienie. Albo bawił się mną, albo Kathy mnie nabrała. Skubana, jak mogła? Wymruczałam przekleństwo i poczułam chęć uduszenia przyjaciółki. To tak się odwdzięczała za wspieranie jej, gdy starała się zachowywać normalnie przy Zafirze? Już ja jej zrobię awanturę, obiecałam sobie w duchu. Wiedziała doskonale, że nie znosiłam Sheridana i unikałam go, jak tylko mogłam. Przez myśl przeszedł mi także Zafir. Być może to on za tym stał. Jeśli tak, to już planowałam mu pokazać, czym się kończyło robienie ze mnie idiotki.

Fryzjer skończył z fryzurą Sheridana i odłożył na bok butelkę z lakierem.

— Kathy tak powiedziała — mruknęłam i splotłam ramiona na piersiach. — Skoro nic ode mnie nie chcesz, to pójdę już sobie.

Już miałam iść do drzwi, kiedy zatrzymał mnie jego głos.

— Skoro już tu jesteś, to jednak chcę ci coś powiedzieć — stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu i machnął dłonią na fryzjera. — A ty wyjdź.

Fryzjer opuścił garderobę, mogłam zobaczyć, że nie był szczęśliwy z powodu takiego zachowania Sheridana, ale na pewno miał dostać niezłą kwotę za przygotowanie go do koncertu, co powinno wynagrodzić mu humorki szefa.

— Nie jestem twoją służącą — przypomniałam, siląc się na uprzejmy ton głosu, i powstrzymałam prychnięcie.

Musiałam ugryźć się w język, aby niczego więcej nie dodać.

Sheridan wstał i przewrócił oczami. Podszedł do mnie wolno, a z każdym krokiem, jaki wykonywał w moim kierunku, czułam, jak robi mi się ciepło. W końcu znajdował się zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Poczułam się jak w pułapce. Za mną była ściana, a przede mną on. Powinnam była zostać w drzwiach. Po cholerę wchodziłam do środka?

— Wiem. Ale dla mnie pracujesz. I płacę ci za słuchanie mnie — mruknął, obserwując mnie uważnie.

Pod wpływem jego spojrzenia moje serce zaczęło bić nieco szybciej. Przygryzłam dolną wargę, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę, że popsuję sobie makijaż ust. Zrobiłam to bezwiednie. Ujrzałam, jak oczy Sheridana sunęły po całej mojej twarzy i sylwetce, zatrzymały się dłużej na moich wargach.

— Na koncercie nie zalicz gleby, mógłbym nie zdążyć cię złapać — odezwał się w końcu, nie spuszczając spojrzenia z mojej twarzy. Jego głos był niższy niż zazwyczaj i słysząc to, poczułam dreszcz przeszywający moje ciało wzdłuż kręgosłupa. — Ładnie wyglądasz.

Wcisnęłam się plecami w ścianę, starając się cofnąć chociaż o milimetry. Wiedziałam, że większa odległość pomoże mi panować nad sobą.

— Dzięki — wymamrotałam drżącym głosem i zrobiłam krok naprzód.

Wyminęłam go, lekko przy okazji się o niego ocierając, dopadłam do drzwi.

— Do zobaczenia na scenie. Połamania nóg, Sheridan — rzuciłam i niemalże wybiegłam z jego garderoby.

Nie miałam pojęcia, jak by to się mogło skończyć, gdybym została chwilę dłużej.

***

Punktualnie o 19:59 wszyscy staliśmy przy wyjściu na scenę. Niedaleko mnie stał James. Nie patrzyłam w jego kierunku, skupiając się na swoim zadaniu. Nie chciałam, aby jego obecność mnie rozpraszała.

Tysiące ludzi na stadionie zaczęło skandować imię Jamesa. W końcu po chwili w tle zaczęła rozbrzmiewać muzyka i zaczęło się odliczanie.

— 10!... 9!... 8!... — krzyczeli fani, niecierpliwie wyczekując na pojawienie się idola na scenie. — 7!... 6!... 5!... 4!... 3!... 2!...

Wzięłam spokojny wdech i jak tylko usłyszałam „1", wbiegłam na scenę wraz z resztą zespołu, a zaraz za nami James.

Po ujrzeniu na scenie Sheridana tłum oszalał. Ludzie klaskali, krzyczeli i skandowali jego imię. James pomachał w kierunku swoich fanów i stanął przed nami. Muzyka lecąca z olbrzymich głośników stała się głośniejsza, James zaczął śpiewać Apologize i jednocześnie witał się z fanami. Podchodził do krawędzi sceny i pozwalał, aby setki dłoni dotykało jego wyciągniętej ręki.

— Witaj, Rzymie! — krzyczał pomiędzy zwrotką a refrenem. — Gotowi na niezapomnianą noc?!

W tym samym czasie my tańczyliśmy, robiąc dla niego tło. Każdy z nas doskonale pamiętał choreografię, nikt się nie pomylił. W końcu właśnie po to ćwiczyliśmy ją tygodniami, wytrzymując ból mięśni i ochrzany Mirandy.

W połowie utworu podbiegł do nas Sheridan i stanął na czele naszej grupy, idealnie zgrywając się z nami w czasie. Tańczył z nami, byliśmy perfekcyjnie zsynchronizowani.

Pod koniec drugiej zwrotki na scenę wyszła Sylvia i zaczęła śpiewać wraz z nim. Ludzie dostali histerii. Piszczeli i krzyczeli ich imiona, jakby nie wierząc własnym oczom. A to jeszcze nie było koniec niespodzianek, bo przecież niedługo miał do nich dołączyć Zafir.

Tak, ta noc dla fanów Sheridana w Rzymie na pewno będzie niezapomniana.

______________________________

O Wy o jakim koncercie marzycie? Na jakim chcielibyście być? ;)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro