Rozdział 2.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Lena chyba cię udusi, jak się o tym dowie. Będziesz sam na sam z Sheridanem. No dobra, jego ochroniarze też tam będą, ale wiesz, co mam na myśli.

Usłyszawszy to, uniosłam głowę i spojrzałam na Kathy wzrokiem mówiącym „no, co ty nie powiesz". Siedziała na swoim łóżku i przeglądała nowe wydanie „Cosmopolitan", włoskie wydanie. Nie wiem, po jaką cholerę je kupiła, skoro oprócz „buongiorno" nie znała słowa w tym języku. Na głowie miała wielki, biały turban z ręcznika. Ubrana była tylko w biały, hotelowy ręcznik i nic więcej. Zazdrościłam jej wolnego popołudnia i wieczora. Mogła odpocząć i się zrelaksować przed jutrzejszym treningiem, który zapowiadał się koszmarnie, bo mieliśmy zacząć przerabiać choreografię do kolejnego kawałka. Czas nas gonił, a Sheridan wolał zwiedzać Rzym. Co za dzieciak. Powinien skupić się na pracy, a nie na przyjemnościach. Mamrocząc pod nosem niezbyt miłe słowo pod kierunkiem Jamesa, skończyłam nakładać na siebie kolejną warstwę kremu z filtrem. Na dworze było gorąco jak w piekle, w końcu był maj, dodatkowo od dawna nie padało, więc było duszno jak cholera. Zmuszona więc byłam założyć szorty i koszulkę na ramiączka. Nie chciałam się upiec. Wybrałam pierwszą lepszą, padło na czarną z logo Jacka Danielsa. Jednak z powodu odkrycia aż tak dużej części ciała musiałam spędzić sporo czasu na smarowaniu się tym głupim kremem, aby nie zamienić się w raka. Przeklęta niech będzie moja wrażliwa na słońce skóra.

— Śmierć z rąk Leny będzie wybawieniem. Nie mam pojęcia, jak ja to przeżyję. Nawet chodzić nie mogę! Nie jestem zawodową baleriną, żeby śmigać w pointach pół dnia, a potem normalnie chodzić — marudziłam wkurzona jak diabli. W końcu rzuciłam butelkę z kremem na szafkę nocną i wstałam z łóżka.

— Oj tam, przesadzasz — odparła rozbawiona Kathy i zerknęła na mnie znad magazynu. — Przyznaj się, stresujesz się przed spotkaniem z Sheridanem.

Przewróciłam oczami i wzięłam swoją kosmetyczkę.

— Jasne, a w tej historii są smoki? — zapytałam i zamknęłam się w łazience, nie czekając na jej odpowiedź.

Nie docierało do niej, że nie lubiłam Sheridana. Według niej to było niemożliwe, nierealne i chyba nawet wręcz niewybaczalne. Sama nie była jakąś jego wielką fanką. Bałam się cokolwiek wyznać Lenie, chyba naprawdę mogłaby rzucić się na mnie z pazurami. Ale ja nie tylko nie lubiłam Sheridana. Ba, ja go wręcz nie znosiłam! I teraz miałam całkowite prawo to powiedzieć, bo znałam go osobiście. No, w pewnym sensie. Wymieniłam z nim zaledwie kilka zdań, ale znałam go od kilku dni. Westchnęłam i sięgnęłam po podkład. Zabrałam się za wykonywanie makijażu. Był minimalny, jedynie zakryłam błyszczącą się skórę, a za pomocą lekkiego konturowania pomniejszyłam nos. Wytuszowałam jeszcze tylko rzęsy i wyszłam z łazienki. Nasunęłam na nogi sandały i byłam gotowa do wyjścia.

— Dobra, idę... — powiedziałam z miną cierpiętnicy i wzięłam swoją czarną torbę ozdobioną naszywkami z wielu miejsc świata, które odwiedziłam. Miałam w niej wodę, portfel, okulary przeciwsłoneczne oraz batonika zbożowego. Oby ten skromny prowiant wystarczył, bo znając moje szczęście — nie zdążę na kolację.

— Baw się dobrze! — zawołała za mną Kathy i zachichotała.

Ona chyba naprawdę myślała, że się tylko zgrywam, a w środku się cieszę na bycia przewodniczką rozkapryszonego gwiazdora pop. Dobra, cofam to „chyba". Na serio tak myślała. I wkurzało mnie to cholernie. Trzasnęłam za sobą drzwiami, kiedy wychodziłam, i nie odpowiedziałam na jej słowa. Bo nie było sensu. Udałam się do holu, gdzie miał na mnie czekać James ze swoją świtą, jak w myślach ironicznie nazywałam jego goryli. W pierwszej chwili go nie zauważyłam. W okazałym, dużym holu było mnóstwo ludzi. Głównie gości hotelowych, którzy dopiero co przyjechali. Większość z nich mówiła po włosku, niemiecku bądź francusku. Głównie Europejczycy. Wokół nich kręciła się obsługa, w tym kilku boyów hotelowych, którzy mieli zanieść bagaże do pokoi gości. Wśród tego tłumu dojrzałam trzech mężczyzn, którzy jako jedyni stali w miejscu, nigdzie się nie spiesząc i nie wykłócając. Nawet nie rozmawiali. Podeszłam wolno w ich kierunku i dopiero po chwili poznałam, że jednym z tych mężczyzn był James. Zamrugałam gwałtownie zaskoczona. Skubany miał blond włosy. Przypuszczałam, że to peruka, ale nie miałam pewności, ponieważ włosy wyglądały na prawdziwe. Dodatkowo miał na nosie okulary przeciwsłoneczne. Oczywiście ray bany, i to jakiś droższy model, bo jakżeby inaczej. Musiałam mu jednak przyznać jedno — umiał wtopić się w tłum. Jego ochroniarze ubrani byli po cywilnemu. Obaj ciemnowłosi, wysocy i napakowani. Ubrani niemal identycznie w dżinsy i granatowe koszule. Na pewno każdy z nich miał broń schowaną w kaburze, która była ukryta pod koszulą, bo widziałam wybrzuszenie.

— Niezły kamuf... — zaczęłam mówić z rozbawionym uśmiechem, gdy podeszłam bliżej, jednak Sheridan mi przerwał.

— Spóźniłaś się. Niech to się lepiej więcej nie powtórzy — niemalże warknął na mnie.

Ach, więc gdy nie było Mirandy, przestał już udawać miłego. Zmrużyłam oczy, nie mając zamiaru dać się podporządkować. Mój ognisty, włoski temperament dawał o sobie znać i z trudem ugryzłam się w język. Nie chciałam czegoś palnąć i stracić pracy. Mógł mnie jednym słowem zwolnić. Wyciągnęłam komórkę z torebki i spojrzałam ostentacyjnie na godzinę.

— Mieliśmy spotkać się o 17. W tej chwili jest 17:02, przyszłam do holu punktualnie o 17...

— Gówno prawda — znowu mi przerwał. — To ja byłem punktualnie. Spóźniłaś się.

Co on, do diabła, miał z tym przerywaniem?! Czy nie mógł pozwolić mi mówić? Za kogo on się miał?! Policzyłam w duchu do pięciu, aby się trochę uspokoić.

— Musisz przestawić sobie zegarek, bo źle chodzi — dokończyłam jak gdyby nigdy nic i ruszyłam w kierunku wyjścia. — Idziemy, mamy mało czasu.

W środku aż się gotowałam, jednak na zewnątrz utrzymywałam chłodną maskę uprzejmości. Nie ma co, niezła była ze mnie aktorka. Byłam z siebie dumna.

— Jak to mało czasu? Jest dopiero 17, punkty turystyczne i muzea czynne będą jeszcze kilka godzin, a potem będziemy mogli pozwiedzać kluby i bary.

Zatrzymałam się, słysząc taką rewelację, i spojrzałam na niego. On także przystanął, podobnie jak ochroniarze. Tamci dwaj tylko obserwowali ukradkiem otoczenie wokół nas, jednak nie odzywali się i udawali, że nic nie słyszą. Pełen profesjonalizm. Nie to co ich szef. Co ten kretyn sobie wyobrażał?! Że niby był na cholernych wakacjach? Nie miałam zamiaru zarywać nocy przez jego widzimisię. Dodatkowo strasznie bolały mnie stopy, pomimo gorącego prysznica i masażu. Za nic nie dałabym rady szwendać się po mieście kilka godzin, a potem jeszcze pójść na imprezę. I to z nim.

— O dziewiątej mamy trening. Lepiej odpuść sobie klubowanie i się wyśpij. Za kilka dni zaczynasz tournée — przypomniałam, siląc się na spokój, chociaż mój głos był nieco wyższy z powodu kumulowanych emocji.

Odwzajemnił chłodne spojrzenie. Najwyraźniej nie podobało mu się, że śmiałam się sprzeciwić.

— Masz być moją przewodniczką, a nie niańką. Przestań pieprzyć kazania i prowadź. Chcę teraz zobaczyć Forum Romanum.

Splotłam ramiona na piersiach i spojrzałam na niego ze zmarszczonym czołem. Livia, myśl o pracy. Praca. Pensja. Moja reputacja. Jako tancerka będę zrujnowana, jeśli mnie zwolni. Mówiłam sama do siebie w myślach, starając się uspokoić. Obym dała radę wytrzymać do końca tournée i nie zrobić nic głupiego. Kusiło mnie piekielnie, aby przywalić mu w twarz za traktowanie mnie jak śmiecia. Zacisnęłam dłonie w pięści i schowałam je za plecami, bo ta myśl była zbyt kusząca.

Jednak nie miałam zamiaru udawać, że wszystko było w porządku. Koniec z przymusowym, sztucznym uśmiechem. Musiałam być tylko uprzejma. AŻ uprzejma.

— Jasne, idziemy — wycedziłam przez zęby i ruszyłam przed siebie, nawet nie patrząc, czy za mną podąża.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro