Rozdział 3.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia umierałam. Rzecz jasna nie naprawdę, ale miałam takie wrażenie.

Chciałam zadźgać Sheridana atrapą jego mikrofonu, której używał podczas treningu. Pragnęłam przywalić mu jego gitarą prosto w twarz. Udusić go gołymi rękami. Wskrzesić, a następnie utopić. Potem znowu przywrócić do życia i spalić na stosie.

Chociaż nadal myślałam nad kolejnością. Kuszące było także podpalenie jego samochodu z nim samym w środku. Powiedzmy w bagażniku.

To przez tego głąba byłam nie do życia. Gdyby nie on, nie spędziłabym całej nocy na piciu. Nie wlewał mi whisky do gardła, to fakt. Ale to przez niego musiałam tyle wypić, aby jakoś przeżyć tamten wieczór, więc to była jego wina, stuprocentowo.

Niech będzie przeklęty na wieki.

Po całonocnym imprezowaniu spałam może ze dwie godziny, zanim Kathy mnie obudziła. W sumie to tylko dzięki niej nie zaspałam. Zupełnie nie słyszałam budzika, spałam jak zabita. Miałam na sobie wczorajsze ubranie, na całe szczęście nie było obrzygane, jedynie moja bluzka trochę śmierdziała whisky. Musiałam się więc nią oblać, czego wczoraj nawet nie zauważyłam.

Jak przez mgłę pamiętałam, że jeden z ochroniarzy Sheridana pomógł mi dostać się do pokoju, a potem od razu rzuciłam się na łóżko, nawet nie myjąc zębów. I cholernie tego żałowałam, ponieważ po obudzeniu czułam strasznie nieprzyjemny posmak w ustach. Dostałam torsji z obrzydzenia, ale nie miałam już czym wymiotować. Na całe szczęście miałam pusty żołądek.

Kathy musiała oblać mi twarz zimną wodą, abym wyrwała się z krainy snów, chociaż wtedy obudziłam się z ochrypłym krzykiem i żądzą mordu. Zdążyła odsunąć się wystarczająco szybko, abym uświadomiła sobie, że to tylko ona i że jestem jej winna co najmniej piwo. Pomimo to uważałam, że powinna obudzić mnie w nieco bardziej cywilizowany sposób. Czy nie wycierpiałam się już wystarczająco zeszłego dnia?

Nie miałam jednak zamiaru jej tego wypominać. Gdybym zaspała, jak nic Miranda dałaby mi karne pompki, a znając ją, wiem, że co najmniej sto. Nie znosiła, jak ktoś przychodził na jej trening po czasie. I nie tolerowała tancerzy niebędących w formie.

Mając kaca, zdecydowanie nie byłam w formie. Pękała mi głowa, każdy głośniejszy dźwięk powodował bolesne pulsowanie tuż za oczami. Nawet po wypiciu wody chciało mi się wymiotować. Jaśniejsze światło powodowało ból przypominający migrenę. Dodatkowo każdy krok sprawiał mi cierpienie. Moje stopy po wczorajszym treningu, a potem całodziennym chodzeniu i nocnym tańczeniu były opuchnięte. Miałam przeraźliwe zakwasy we wszystkich mięśniach dolnej partii ciała. Właściwie to jedynie ramiona i plecy mnie nie bolały.

Po dokładnym, dwukrotnym wyszorowaniu zębów i porannym prysznicu spojrzałam w lustro i aż się przeraziłam, bo pod oczami miałam wielkie, fioletowe sińce. Widoczny dowód mojej zarwanej nocy. Moja twarz była jeszcze bledsza niż zazwyczaj, co nadawało mi upiorny wygląd. Nie chciało mi się robić makijażu, wzruszyłam więc na myśl o nim ramionami. Zresztą podczas treningu i tak wszystko by ze mnie spłynęło wraz z potem.

Najwyżej cały dzień będę straszyła ludzi jako zombie, uznałam zrezygnowana. Wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik i podeszłam do szafy, aby wyjąć jakieś ubrania, bo oczywiście zapomniałam wcześniej zabrać ich ze sobą.

Dopadła do mnie Kathy. Była już ubrana w czarny strój treningowy, w dłoni trzymała baletki. Machała nimi wesoło w powietrzu. Tego dnia miałyśmy do południa trenować choreografię do Love, stąd baletki. Potem Miranda miała z nami zacząć przerabiać nowy układ do Imagination, więc kazała nam się ubrać mimo wszystko normalnie. Musiałyśmy tylko wziąć buty na zmianę.

— I jak było? Opowiadaj! Udała się randka? Gdzie byliście? Na jakimś koncercie? Dlaczego cały wieczór nie odbierałaś telefonu? — zadawała pytania z szybkością karabinu maszynowego, dodatkowo mówiła głośniej i nieco piskliwie z powodu podekscytowania.

Jęknęłam, gdy moje skronie przeszył ból. Zakryłam twarz dłońmi.

Boże, miej litość.

— Błagam, ciszej. Ja tu umieram i cierpię, nie widzisz? — wychrypiałam i przetarłam dłońmi twarz.

Przez picie lodowatych drinków nabawiłam się chrypy. Miałam też trochę zdarte gardło przez śpiewanie, a raczej wydzieranie się. Każde przełknięcie śliny było bolesne.

Spojrzałam na Kathy i ujrzałam, jak jej uśmiech nieco maleje. Na jej twarzy pojawiło się zmartwienie.

— Upił cię i wykorzystał, prawda? Masz złamane serce? — zapytała nieco ciszej. — Moja biedna, na pewno o nim zapomnisz...

Zaskoczona takim pomysłem zmarszczyłam brwi i pokręciłam przecząco głową, czego od razu zaczęłam żałować. Pulsowanie w głowie się wzmogło. Zamknęłam oczy, oddychając spokojnie.

Wzięłam głęboki wdech i wydech. A potem jeszcze raz, trochę pomogło.

Oficjalnie z całego serca nienawidziłam whisky.

— Nie, nic mi nie zrobił... Znaczy piłam, to fakt. Mam tylko kaca, tak że ciii... — poprosiłam ochrypłym głosem, ostatnie słowo niemal wyszeptałam, i podeszłam do szafy.

— Ale gdzie byliście? — drążyła ciekawskim tonem uspokojona tym, że jednak Sheridan nie poił mnie całą noc wódką i nie wykorzystał nikczemnienie.

Wzięłam pierwsze lepsze spodnie treningowe, białe w zielone groszki, do kolan, oraz byle jaką wygodną koszulkę na ramiączka, padło na czarną z napisem „Nie mów do mnie".

To przeznaczenie, jak nic. Idealna koszulka dobrana pod nastrój. Miałam nadzieję, że każdy, czytając ten napis, da mi dzisiaj spokój i nic nie będzie do mnie mówił. To zdecydowanie pomogłoby mi przeżyć nadchodzący dzień.

— Opowiem ci wszystko potem, obiecuję. A teraz proszę cię, Kathy, zamilcz — błagałam, ponieważ każde jej słowo sprawiało, że miałam ochotę z powodu bólu głowy zacząć gryźć ściany.

Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że miała taki wysoki ton głosu.

— Niech ci będzie, ale opowiesz mi wszystko — oświadczyła, uśmiechając się promiennie, zupełnie nie przejmowała się niemal agonalnym stanem, w jakim się znajdowałam. — Wiem, co ci pomoże.

Położyła swoje buty na szafce i podeszła do okna. Otworzyła je na oścież, do pokoju wpadło chłodne, poranne powietrze. Poczułam na skórze przyjemne zimno i westchnęłam z zadowoleniem. Kathy milczała, a ja zwyczajnie stałam jak głupia i pozwalałam, aby wiatr muskał moje czoło. Uśmierzyło to odrobinę ból.

Może jednak trochę się przejmowała.

Mimowolnie na moich ustach pojawił się słaby uśmiech, jednak zaraz zniknął, gdy słońce wyjrzało zza chmur i promienie padły na moją twarz. Syknęłam i od razu zamknęłam oczy. Miałam wrażenie, jakby wibrujące igły wbijały się w moją czaszkę od wewnątrz.

— Ups, przepraszam, powinnam zasłonić zasłony — wyszeptała i podeszła do okna, aby wcielić słowa w czyn.

Machnęłam jednak ręką. W końcu na sali treningowej było mnóstwo okien i to bez żadnych zasłon czy żaluzji.

— Nie przejmuj się, to nic w porównaniu z tym, co mnie czeka — wychrypiałam i odruchowo odchrząknęłam, jak zawsze gdy miałam lekką chrypkę.

Gehenna w moim gardle się wzmogła i miałam ochotę przywalić sobie samej w głowę z głupoty.

Zapamiętać: nie chrząkać, gdy ma się zdarte gardło.

Kathy spojrzała na mnie współczująco i wzięła swoje baletki z szafki.

— To ja lecę na śniadanie. Zobaczymy się na sali treningowej — wymamrotała cicho i wyszła z pokoju.

Widziałam, jak klamka wypadła z jej dłoni, przeciąg wywołany otwartym oknem wyrwał ją z jej ręki. Moje źrenice się rozszerzyły z powodu tego, co nadchodziło.

Cholera jasna...

Drzwi zamknęły się z głośnym, przeraźliwym hukiem. W mojej głowie wybuchło prawdziwe piekło. Pisnęłam ze łzami w oczach i złapałam się za uszy, a ubrania, które wcześniej trzymałam, opadły na podłogę u moich stóp. Stałam tak chwilkę, czekając, aż ból zmaleje.

Po dłuższej chwili zaczęłam się wolno ubierać. Unikałam jak ognia wpadającego do pokoju słońca.

Już miałam dość tego dnia, a przecież nawet jeszcze dobrze się nie rozpoczął.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro