Rozdział 3.4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jak mogłeś mi to zrobić, James?! — zawołała Sylvia, jeszcze zanim do niego doszła.

Skrzywił się i zmrużył nieznacznie oczy. Zgasił papierosa w popielniczce stojącej na parapecie i spojrzał na swoją byłą.

W sumie to wszyscy na nią patrzyliśmy. Na sali nadal byłam ja, Lena, Kathy, Miranda i Sheridan. Lena zamknęła w końcu usta i przestała przypominać karpia. Kathy opierała się o ścianę i miała minę nie mniej zaskoczoną niż ja.

Czego jak czego, ale takiego przedstawienia to się nie spodziewałam. Sylvia zupełnie nie przejmowała się tym, że miała świadków. Najwyraźniej była zbyt rozemocjonowana. Nie przypuszczałam, że miała taki charakter. W telewizji i w mediach wydawała się być całkiem ogarnięta i spokojna. A tu proszę, jaka niespodzianka. Emocje brały nad nią kontrolę.

I to był kolejny dowód na to, że żaden z fanów nie znał naprawdę swojego idola. Lena wyidealizowała sobie w głowie obraz Sheridana. Fani Sylvii zapewne także nie mieli pojęcia, jaka w rzeczywistości była.

— O czym mówisz? — zapytał Sheridan i splótł ramiona na torsie, nie spuszczając wzroku z Sylvii.

Szatynka zacisnęła w gniewie pięści i stanęła tuż przy Sheridanie, zaledwie centymetry od niego. Pomimo tego, że oboje znajdowali się po drugiej stronie sali, słyszałam ich wyraźnie. Oboje podnosili głos. Zapowiadała się niezła awantura.

— Miałeś zabrać mnie na trasę! Mnie, a nie Zafira! Mieliśmy razem występować! — mówiła coraz bardziej podenerwowana. — Jak mogłeś to zrobić? Mieliśmy spędzić razem kilka tygodni, podróżując po Europie! Wyjechałeś bez pożegnania! Obiecałeś, że pojadę z tobą!

Sheridan zaśmiał się gorzko i wsunął dłonie do tylnych kieszeni spodni.

— Masz na myśli obietnicę złożoną tuż przed tym, zanim mnie rzuciłaś? Po raz kolejny? Wybacz, skarbie, ale tak się nie bawię — odparł i wzruszył beznamiętnie ramionami, jakby zupełnie się tym nie przejmował.

— Nie zerwałam z tobą!

— Nie, no, nie wierzę... To jak nazwiesz tekst „wiesz co, to jednak nie ma sensu, nie dogadujemy się, zróbmy sobie przerwę"? Według mnie to zdecydowanie, kurwa, zerwanie — stwierdził i zacisnął szczękę coraz bardziej wkurzony.

Miranda spojrzała po kolei na niego, a potem na Sylvię. Zrobiła kilka kroków w tył, najwyraźniej woląc się wycofać.

— To przez ciebie! Jesteś... Jesteś nieobliczalny! Musiałam to zrobić, nie dawałam już rady.

Jej głos lekko się załamał, dolna warga zaczęła jej drżeć, gdy powstrzymywała płacz. Nie miałam pojęcia, czy tylko udawała, w końcu była także aktorką, czy Sheridan naprawdę wcześniej ją zranił.

Na jej słowa mężczyzna uniósł brew i uśmiechnął się kpiąco.

— Jestem nieobliczalny, bo odwołałem kolację? Wypadł mi wywiad, mówiłem ci o tym. Czy ty sama siebie słyszysz? Przecież to jest chore.

Sylvia patrzyła na niego z rosnącym smutkiem wypisanym na twarzy, grymas gniewu zniknął.

— Odwoływałeś kolację kilka razy z rzędu, a za tym ostatnim razem mieliśmy razem uczcić rocznicę. Od tygodni mnie unikałeś, zawsze mając jakąś wymówkę. To jest niepoważne. Zmień agenta na takiego, który zajmie się odpowiednio twoim grafikiem i rozkładem dnia. Nie wierzę, aby kilka razy w tygodniu coś niespodziewanie ci wypadało. To jest nierealne.

— Nie mów mi, co mam robić, nie znoszę tego. Xavier sprawuje się świetnie i nie zamierzam go zwolnić. W ogóle przyjechałaś tutaj ze Stanów tylko po to, aby się na mnie powydzierać? — zapytał, wpatrując się w nią, i przeczesał nieco nerwowo włosy.

Cóż, mnie także to ciekawiło. Kto normalny przelatuje pół świata tylko po to, aby odbyć rozmowę? Niezależnie od tego, jaka burzliwa była?

Lena szturchnęła mnie lekko łokciem w żebra i wskazała głową na Sylvię.

— Widzisz? Manipuluje nim. Nie zasługuje na niego — wyszeptała ze znawstwem i pokiwała głową z poważną miną. — Od początku o tym wiedziałam.

— Nie! Przyjechałam, aby się pogodzić, ale dla ciebie jak zwykle ważniejsza jest kariera i cholerne tournée! — zawołała płaczliwym głosem, w sumie to niewiele brakowało, aby zwyczajnie się rozpłakała.

Ta scena wydawała mi się po prostu surrealistyczna.

— Chcesz się pogodzić? To po co, kurwa, wpadasz na mój trening i przy pieprzonych świadkach robisz mi awanturę? — zapytał gniewnie, najwyraźniej stracił już do niej cierpliwość.

— Wiesz co? Zapomnij o tym! — wyszlochała, a po jej policzkach spłynęły łzy. — Wracam do Los Angeles, baw się dobrze na tournée!

Pociągnęła nosem i wytarła wilgotne rzęsy. Rozmazała sobie przez to tusz i pod jej oczami pojawiły się ciemne smugi. Wyglądała na naprawdę załamaną.

Ile w tym było prawdy, a ile grania?

Odwróciła się na pięcie i wyszła z sali tak szybko, na ile tylko pozwoliły jej wysokie obcasy.

— Kurwa! Sylvia, do jasnej cholery! Oszaleję kiedyś przez ciebie! — warknął i zacisnął dłonie w pięści. Spojrzał na Mirandę. — Wydłuż przerwę. Będę o 14 — rzucił w jej stronę ponurym głosem i wyszedł pospiesznie z sali, idąc za swoją byłą.

Po jego wyjściu przez chwilę na sali panowała głucha cisza. Wszyscy byli w szoku po scenie, która wydarzyła się na naszych oczach. Słychać było nawet przelatującą pod sufitem muchę.

— Hmm... Przerwa do 14, jak słyszeliście. Przekażcie reszcie, że trening przełożony — odezwała się w końcu Miranda i wyszła z sali, tuż za nią poszła Kathy.

Spojrzałam na Lenę stojącą obok mnie i zobaczyłam pojawiający się w jej oczach smutek.

— Co się stało? — zapytałam cicho i z trudem powstrzymałam się, aby nie odchrząknąć.

Pamiętałam doskonale, jakim cierpieniem w gardle to się skończy.

Czekając na jej odpowiedź, przestępowałam z nogi na nogę. W moich stopach na dobre rozszalał się ból i jedyne, o czym marzyłam, to by móc usiąść.

— Pewnie znowu do siebie wrócą... — wyszeptała i wzruszyła bezradnie ramionami. — Nie mam u niego szans. Nie przy Sylvii.

Serce mi się ścisnęło na widok zrozpaczonej przyjaciółki. Objęłam ją ramieniem i przytuliłam mocno.

— No już, na pewno znajdziesz sobie kogoś znacznie lepszego niż ten zapatrzony w siebie dureń — pocieszałam. — Przecież sama słyszałaś, odwoływał ciągle randki.

— Ja bym nie miała o to pretensji — mruknęła żałośnie i odwzajemniła uścisk.

— Nie, wcale... Zrobiłabyś mu gorszą awanturę niż Clarke — odparłam żartobliwym tonem, chcąc trochę polepszyć jej humor.

— Może i tak. — Westchnęła i odsunęła się po chwili. — To chodź, idziemy pod prysznic, a potem na obiad. Umieram z głodu. — Zmieniła temat, najwyraźniej nie chcąc dłużej rozmawiać o swym marzeniu, które legło w gruzach. Uświadomiła sobie w końcu, że James Sheridan nie jest i nie będzie nią zainteresowany.

W czasie tych kilku dni treningów nie wymienił z nią ani jednego słowa. Nawet głupiego „cześć".

Pokiwałam wolno głową, nie chcąc ponownie wywołać migreny gwałtownym ruchem, i wzięłam ją pod ramię.

— Jak sobie życzysz. Też jestem głodna jak wilk. Rano zjadłam tylko troszkę owsianki.

Poszłyśmy do szatni znajdującej się przy sali treningowej. Było to bardzo wygodne, bo nie musiałyśmy paradować po luksusowym, pięciogwiazdkowym hotelu całe spocone i czerwone po treningu.

Po szybkim, odświeżającym prysznicu zaciągnęłam Lenę do hotelowej restauracji, w której jadaliśmy posiłki. Po drodze zagadywałam ją, opowiadając największe bzdury, jakie byłam w stanie wymyślić. Jak chociażby krótka bajeczka o pijanym trolu szukającym swojego mostu. Paplałam, co mi ślina na język przyniosła, aby poprawić jej humor i oderwać jej myśli od szatyna, za którym w sekrecie wzdychała.

I moje wysiłki przyniosły efekty, ponieważ niewiele czasu trzeba było, żeby zaczęła chichotać, a potem mówić, że jestem nienormalna i stuknięta.

Czego się nie robi dla przyjaciół.

Cóż, miałam nadzieję, że naprawdę odpuściła i w końcu przestanie patrzeć na niego jak na jakiegoś greckiego boga.

***

Po obiedzie udałam się do pokoju, żeby schować się przed słońcem, zupełnie jak wampir.

Zjadłam podczas obiadu troszkę więcej niż rano, wzięłam też tabletki przeciwbólowe i kac przestał być taki dokuczliwy. Ale tylko trochę, bo nadal każdy wysoki albo głośny dźwięk powodował u mnie migrenę. Podobnie zresztą jak promienie słoneczne.

W drodze do pokoju wpadłam w holu na Sheridana. Jego włosy ponownie były ciemnie i dodatkowo lekko wilgotne oraz zmierzwione. Najwyraźniej wziął niedawno prysznic i zmył resztki szamponu koloryzującego. Miał na sobie zwykłe dżinsy i czarną koszulkę. Szedł w kierunku wind, towarzyszyło mu trzech ochroniarzy w garniturach. Niezależnie gdzie szedł, nie zamierzał udać się tam incognito, zdecydowanie.

Nie chciałam go spotkać, miałam przed sobą jeszcze półtorej godziny błogiego spokoju i zamierzałam dobrze to wykorzystać na nicnierobieniu i wylegiwaniu się w łóżku. Za każdym razem gdy miałam do czynienia z Sheridanem, źle na tym kończyłam. Mój kac był doskonałym przykładem.

Wycofałam się w kierunku restauracji, mając zamiar schować się i poczekać, aż Sheridan wyjdzie z hotelu. Już miałam ukryć się za zakrętem, kiedy usłyszałam swoje nazwisko z ust Sheridana.

— Innocenti! Zaczekaj!

Zaklęłam pod nosem i odwróciłam się w jego stronę. Szedł w moim kierunku, a tuż za nim jego goryle. Splotłam ramiona na piersiach i czekałam, aż podejdzie. Miałam niezbyt zachwyconą minę, nie zamierzałam tego ukrywać. Szantażował mnie, abym uważała na słowa i robiła to, co on chciał, a nie żebym udawała radość na jego widok.

— Chcesz czegoś? — zapytałam chłodno. — Ostrzegam od razu, mam kaca i dzisiaj ostatnie, czego chcę, to rozmawiać z tobą. Przez ciebie jestem w stanie bliskim agonii i to z twojej winy dostałam opieprz od Mirandy.

Uniósł brew i gestem dłoni kazał ochroniarzom, aby się odsunęli na kilka kroków. Posłusznie wykonali jego rozkaz. W holu było niewielu gości hotelowych, w końcu niedawno minęło południe. Dopiero na wieczór pojawi się ich więcej, ponieważ to wtedy większość z nich udawała się na miasto. W ciągu dnia upał skutecznie zniechęcał do zwiedzania.

Dlatego też Sheridan miał względny spokój. Jedynie dwoje nastolatków próbowało do niego podejść i poprosić o autograf, ale ochroniarz kazał im się odsunąć. Odeszli rozczarowani.

— Przeze mnie? Kazałem ci wypić jednego drinka, góra dwa. Na pewno nawet nie wspomniałem o whisky. Nie zwalaj winy na mnie — odparł, patrząc na mnie z irytacją. — Upiłaś się na własne życzenie.

— Nie miałam innego wyjścia, jeśli chciałam przetrwać wieczór — burknęłam, splatając dłonie za swoimi plecami, aby nie widział, jak zaciskam je w pięści. — Byłam wykończona po treningu i łażeniu z tobą po mieście. Więc pośrednio to przez ciebie się upiłam.

Przewrócił oczami i zacisnął palce na grzbiecie nosa.

— Kobiety i ich logika... — wymamrotał sfrustrowany.

— Więc skoro już wiesz, że jesteś winny moim cierpieniom, to daj mi spokój — dodałam, starając się panować nad rosnącym we mnie gniewem. — I nie martw się, na treningu oddam ci pieniądze za drinki. Teraz nie mam przy sobie portfela.

Spojrzał na mnie i zmrużył oczy. Widziałam, jak żyłka na jego skroni pulsuje, gdy jego poirytowanie rosło.

— Miałem zamiar powiedzieć, że chcę, abyś poszła ze mną i Sylvią na miasto jako przewodnik, ale tym razem sobie odpuszczę. Nie zniosę dwóch wkurzających mnie dziewczyn naraz — wycedził rozdrażniony.

Poczułam ulgę. Więc jednak plan na leniuchowanie nadal był aktualny. Co nie zmieniało faktu, że nadal byłam piekielnie zła na Sheridana. Nienawidziłam sposobu, w jaki mnie traktował. Jakbym była kimś gorszym od niego, służącą albo kimś w stylu „przynieś, podaj, pozamiataj".

Nawet, cholera, nie było takiej opcji.

— Ach, znowu jesteście razem? — zapytałam, przechylając wolno głowę w bok.

— Ty i te twoje pytania, doprowadzasz mnie do szału... — sarknął. — Tak, jesteśmy. A teraz zmiataj stąd, zanim dostanę przez ciebie białej gorączki.

Nie musiał mi tego dwa razy powtarzać. Pospiesznie poszłam w kierunku windy — jakby z obawy, że jednak zmieni zdanie i każe mi iść ze sobą i Sylvią na miasto. Na ponad 40-stopniowy upał, na pełne słońce, z bolącymi nogami i kacem. Na samą myśl o tym zadrżałam ze zgrozy.

Ten jeden raz byłam w stanie wykonać bez protestu jego „prośbę".




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro