Rozdział 6.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nie wierzę, że go ugryzłaś. Nie mogę też zrozumieć tego, że wyszłaś z nim z klubu i polazłaś z nim do parku palić zielsko! — Śmiała się ze mnie Kathy w czasie, gdy kończyła malować usta szkarłatną, matową szminką.

Jeśli się nie uspokoi, to zrobi z siebie Jokera.

— Nie planowałam żadnej z tych rzeczy — wymamrotałam naburmuszona, wypominała mi to cały lot do Paryża.

Jakimś cudem udało jej się dokończyć makijaż i nie wyszła pomadką za linię ust. Schowała szminkę do kosmetyczki i nie przestawała chichotać.

Był wczesny wieczór. Znajdowałyśmy się już w hotelu Le Bristol Paris, jednym z najlepszych w mieście. Nasz apartament znajdował się na ostatnim piętrze i miałyśmy z balkonu idealny widok na wieżę Eiffla. Apartament był duży, dwupokojowy. W jednym pomieszczeniu znajdowała się sypialnia, a w drugim przestronny salon. W sypialni stały dwa duże łóżka, szafki nocne zrobione z dębu, a na ścianie wisiał telewizor plazmowy. Wszystko było utrzymane w ciepłym odcieniu szarości i bieli. W salonie stała skórzana, biała kanapa, na której siedziałam i przyglądałam się strojącej się Kathy. Stała przed dużym lustrem umieszczonym przy balkonie i przyglądała się sobie krytycznym wzrokiem. Miała na sobie żółtą sukienkę odkrywającą ramiona, zawiązywaną na szyi. Opinała jej ciało ciasno do bioder, a potem się w dół rozszerzała. Sięgała jej do kolan. Kathy założyła także czarne sandały na obcasie. Jej włosy zaplecione były w warkocz kłos, wsunęła jeszcze za ucho czarną, sztuczną różę. Delikatny makijaż podkreślał jej urodę i wyglądała po prostu ślicznie.

Siedziałam na kanapie w czarnych szortach i starej, czarnej, ale już wypłowiałej koszulce z logo Bon Jovi. Kupiłam ją kilka lat temu, gdy byłam na ich koncercie. Uwielbiałam ją. Nosiłam ją do tej pory, chociaż była już nieźle porozciągana, a logo zespołu było nieco starte. Na kolanach trzymałam tabliczkę mlecznej czekolady i co jakiś czas wsuwałam do ust kostkę. Pochłonęłam już pół tabliczki.

Jak tak dalej pójdzie, to mimo treningów podczas trwania trasy koncertowej przytyję z kilogram.

Nic nie pomagało na kiepski nastrój tak jak czekolada. Byłam zrozpaczona tym, co wyprawiałam poprzedniej nocy. To nie byłam ja. Znaczy inaczej, zachowywałam się jak wariatka, ale tylko przy Kathy. Z całą pewnością nie przy mężczyźnie, którego na trzeźwo nie znosiłam.

Tańczyłam z nim, do tej pory nie miałam pojęcia, co mnie do tego skłoniło. Piłam z nim, chociaż obiecałam sobie nie tknąć whisky, na szczęście nie miałam kaca i cały dzień tylko mnie suszyło. Wypiłam trzy duże butelki wody gazowanej. Po raz pierwszy w życiu paliłam trawkę i to z nim. Planowałam to kiedyś zrobić, ale na pewno nie pod wpływem alkoholu. Mieszanie używek nie było zbyt mądre.

Kurwa, całowałam się z nim. I to nie raz. Na myśl o tym jęknęłam i schowałam twarz w dłonie. Nie chodziło o to, że mi się nie podobało, wręcz przeciwnie. Cudownie całował, wręcz uzależniająco. Nadal miałam w pamięci smak jego ust. Na samo wspomnienie jego warg muskających moje i jego ciepłych dłoni sunących po moich plecach wzdłuż kręgosłupa dostawałam przyjemnych dreszczy. Nikt nigdy mnie tak nie całował.

Był cholernie przystojny i pewnie każda straciłaby dla niego głowę, gdyby poświęcił dla niej odrobinę czasu.

Jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że byłam dla niego tylko rozrywką, dziewczyną do towarzystwa i to dosłownie. Laską, z którą można się napić, pobawić, a potem o niej zapomnieć. Nie oczekiwałam od niego niczego, ale także nie zamierzałam stać się jego zabawką.

— Dobrze wyglądasz — stwierdziłam i wpakowałam sobie do ust kolejną kostkę czekolady.

Czułam, jak aksamitna słodycz rozpływa się w moich ustach. Westchnęłam więc i po chwili sięgnęłam po kolejną kostkę.

Z Kathy nazywałyśmy to czekoladoterapią. Zawsze pomagało, przynajmniej na chwilę.

Moja przyjaciółka odwróciła się w moją stronę, położyła dłonie na biodrach i uśmiechnęła się figlarnie.

— Dzięki. Ale nie zmieniaj tematu. Zaliczyłaś go? Tylko nie kłam!

Słysząc jej słowa, zamarłam, nie wierzyłam własnym uszom. Nigdy w życiu nie przespałam się z facetem na pierwszej randce, na drugiej już tak, zdarzyło mi się raz. Na kolejnych randkach już nie miałam żadnych oporów, o ile facet mnie pociągał. Uważałam, że wszystko było dla ludzi. W tym seks, szczególnie po randce. Ale z Sheridanem to nawet nie była randka. Ot, zwykłe chlanie.

— Nie! — zawołałam, gwałtownie protestując. — Znaczy tylko się całowaliśmy. I nic poza tym.

Uniosła brew, nie wierząc mi.

— Tylko się całowaliście? — dopytywała podejrzliwym tonem i usiadła obok mnie.

Wyciągnęła ze sreberka dwie kostki i wsadziła je sobie do ust. Na oknem zaczęły bić dzwony małego, starego kościoła znajdującego się zaledwie kilka metrów od hotelu. Minęła 19.

Zafir miał przyjść po nią o 19. On i James wynajęli razem willę znajdującą się pod Paryżem. Maluf miał właśnie tam zabrać Kathy, aby mogli spędzić wspólnie wieczór. I pewnie także noc, bo Kathy specjalnie na tę okazję kupiła godzinę wcześniej czarną, koronkową bieliznę. Stwierdziła, że to „na wszelki wypadek".

Sylvia nie przyjechała do Paryża i nie zapowiadało się, żeby w ogóle wzięła udział w jeszcze jakimś koncercie podczas tego tournée. Jakoś wcale nie było mi z tego powodu smutno. Pewna część mnie była z tego powodu wręcz zadowolona. Lubiłam Clarke, to fakt, ale i tak czułam lekką zazdrość na widok jej i Sheridana.

Nie byłam w nim zakochana, to na pewno. Za krótko go znałam, irytował mnie i doprowadzał do szewskiej pasji. Jednak fizycznie mnie pociągał. To było zwykłe pożądanie. Ciężko mi było nie reagować na niego, szczególnie po wczorajszych wydarzeniach, ale nie było to niemożliwe. Mimo wszystko wczorajszej nocy świetnie się z nim bawiłam. Pewnie dlatego, że oboje byliśmy pijani i najarani. Przypomniałam sobie, jak biegliśmy za rowerzystą, i zachichotałam cicho. Biedak, pewnie wziął nas za jakichś uciekinierów z psychiatryka.

Palenie marihuany było zabawne, musiałam to przyznać.

— Pieprzyłaś się z nim w parku?! — wykrzyknęła zszokowana Kathy i niechcący opluła mnie czekoladą, którą miała w buzi.

— Co takiego? No przecież mówiłam! Nie! Skąd ty bierzesz takie pomysły? — Zaśmiałam się i starłam z policzka czekoladę. Uch, ohyda... — I najpierw połknij, co masz w buzi, a potem na mnie krzycz, okay? To obrzydliwe.

Przewróciła oczami i niezrażona sięgnęła po jeszcze jedną kostkę.

— Śmiejesz się, więc coś kręcisz — stwierdziła, zjadając ją ze smakiem.

Pokręciłam głową, nie mogąc powstrzymać chichotu.

— Nie... śmieję się, bo przypomniałam sobie, co wyprawiałam wczoraj z Sheridanem. Goniliśmy przez jakiś kilometr rowerzystę.

Spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi.

— I ty śmiesz twierdzić, że to ja mam dziwne pomysły... To nie ja gryzę przystojnego faceta, z którym wcześniej się całowałam, a potem nie biegam z nim za niewinnymi ludźmi.

— Byłam pijana i paliłam trawkę — przypomniałam i wzruszyłam ramionami. — Poza tym to był tylko jednorazowy wyskok.

— No nie wiem... James powiedział Zafirowi, że zgodziłaś się, żeby pokazał ci Paryż. Czyż to nie romantyczne? Będzie oprowadzał cię po mieście miłości... — Zrobiła teatralną, rozmarzoną minę i przyłożyła wierzch dłoni do czoła, jakby mdlała. — To mi wygląda jak początek kiepskiej komedii romantycznej.

Zaśmiałam się cicho, rozbawiona, i wyłuskałam ze sreberka ostatnią kostkę wybornej, szwajcarskiej czekolady.

— Nawet nie ma takiej opcji. Przecież ja go nawet nie lubię. Wkurza mnie na każdym kroku i na trzeźwo nie jestem w stanie go znieść. Nie wiem, co mnie podkusiło, aby się zgodzić. Chyba jakiś diabeł siedział mi na ramieniu.

Poklepała mnie po głowie, jakbym była małą dziewczynką.

— Kochana, ten diabeł nazywa się whisky.

Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Kathy poderwała się z kanapy jak oparzona i spanikowana podeszła do lustra. Zaczęła nerwowo przygładzać swoje włosy i sukienkę.

— Jak wyglądam? Nie ubrudziłam się czekoladą? — zaczęła dopytywać i odwróciła się w moją stronę, na jej twarzy momentalnie pojawiły się wypieki. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie i powachlowała się dłonią. — Gorąco mi, szlag...

— Oplułaś czekoladą mnie, nie siebie. Idź do niego. — Wskazałam dłonią na drzwi i przygryzłam dolną wargę, tłumiąc śmiech. — Wyglądasz ślicznie.

Powiedziałam jej to już kolejny raz tego dnia i dalej to do niej nie docierało. Pukanie stało się głośniejsze.

— No idź już, inaczej przepadnie ci twoja pierwsza randka z Malufem — rozkazałam i wstałam z kanapy.

Stanęłam za Kathy i zaczęłam ją dosłownie pchać w stronę drzwi. Trzęsła się jak osika. Co prawda już wcześniej zaczęła normalnie rozmawiać z Zafirem, nawet ze sobą trochę flirtowali, ale dopiero tego wieczoru mieli iść na pierwszą, oficjalną randkę. Główną atrakcją miało być oglądanie filmu w willi, bo z powodu rozpoznawalności raczej ciężko byłoby mu po prostu wyjść na miasto. Podziwiałam Sheridana, że się na to zdobywał. Ryzykował, wyłażąc na miasto incognito. Gdyby ktoś z jego fanów go rozpoznał, kiedy był na mieście z zaledwie dwoma ochroniarzami, to przecież rozpętałoby się istne piekło.

Po dotarciu do drzwi Kathy otworzyła je, a ja stanęłam z boku. Na korytarzu stał Zafir ubrany w dżinsy i czarną, idealnie wyprasowaną koszulę. Jego włosy były ułożone na żel i artystycznie zmierzwione. W dłoni trzymał jedną czerwoną różę. Na widok Kathy jego twarz ozdobił szeroki uśmiech.

— Cześć, Zafir — przywitała się nieco cichszym głosem niż zazwyczaj, ale przynajmniej jej nie zatkało, jak to bywało na początku ich znajomości.

— Pięknie wyglądasz, maleńka — powiedział i przyjrzał się jej twarzy, a raczej jej fryzurze, bo po chwili złamał łodygę róży tuż u nasady i usunął z części z kwiatem nieliczne kolce. Wsunął kwiat w jej włosy, tuż obok jej czarnej, sztucznej róży. — Teraz jest idealnie.

— Cześć, Zafir. Wezmę to od ciebie — wtrąciłam z lekkim uśmiechem i wzięłam od niego ułamaną część łodygi oraz kolce. — Bawcie się dobrze.

— Na pewno będziemy — stwierdził z szelmowskim uśmieszkiem Zafir i wziął za rękę Kathy. — Do zobaczenia!

— Pa, Liv — zawołała z promiennym uśmiechem Kathy i oboje udali się do windy.

Zamknęłam drzwi i podeszłam do kosza na śmieci, aby wyrzucić resztki kwiatu. W sumie to nigdy nie dostałam od żadnego faceta ani jednego kwiatka. Nie żeby mi na tym zależało, chociaż to był bardzo szarmancki gest ze strony Malufa. Odsunęłam na bok te rozmyślania i powędrowałam do sypialni. Wyciągnęłam laptopa z torby i usiadłam wygodnie na łóżku. Ułożyłam go sobie na kolanach i włączyłam. Posprawdzałam maile, odpisałam na stare wiadomości, ponieważ wcześniej nie miałam na to czasu z powodu codziennych treningów. Po jakichś trzydziestu minutach zabrałam się za szukanie jakiegoś filmu do obejrzenia, jednak przerwało mi głośne, natarczywe pukanie do drzwi.

Westchnęłam, myśląc, że pewnie Kathy czegoś zapomniała. Odstawiłam laptopa na szafkę nocną i poszłam do drzwi. Otworzyłam je i moim oczom ukazał się Sheridan.

_____________________________________________

Kto się go tam spodziewał? ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro