Rozdział 3.3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na fotelu ponad godzinę, a fryzjerka pracowała nad moją nową fryzurą. Starałam się nie rozpłakać, gdy patrzyłam na ciemne kosmyki opadające wokół mnie na podłogę i na pelerynę. W końcu po długim czasie

Megan zabrała się za suszenie i układanie moich włosów. Uważała przy tym wszystkim, żeby nie dotykać opatrunku na karku. Fryzjerka wyłączyła suszarkę i przesunęła ostatni raz grzebieniem po mojej grzywce. Odsunęła się na krok i uśmiechnęła się do mnie szeroko.

— Gotowe — oznajmiła i sięgnęła do materiału zakrywającego lustro.

Ja jednak nie byłam gotowa, żeby spojrzeć na efekt końcowy. Kobieta zdjęła materiał z lustra, ale nie popatrzyłam w nie. Jeszcze nie mogłam. Odwróciłam głowę, wstałam z fotela na drżących nogach i podeszłam do Jamesa siedzącego na krześle. Chciałam najpierw zobaczyć jego reakcję. Poderwał się z miejsca i podszedł do mnie z lekkim uśmiechem na ustach. Objął dłońmi moją twarz i pocałował mnie delikatnie.

— Wyglądasz ślicznie, chérie — szepnął w moje usta, a ten zachwyt w jego oczach skutecznie zdjął ze mnie napięcie.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Odwróciłam się powoli w stronę lustra i spojrzałam w końcu na swoje odbicie. Moje włosy znacząco straciły na długości, Megan ścięła wszystkie spalone i poniszczone kosmyki. Włosy sięgały mi z przodu trochę za uszy, a z tyłu ledwie zakrywały kark. Układały się na prawy bok i były lekko uniesione u nasady. Fryzjerka zrobiła mi boba.

Wyglądałam ładnie. Inaczej, to fakt, bo nigdy wcześniej nie miałam aż tak krótkich włosów, ale podobało mi się. Przesunęłam drżącymi palcami po grzywce, a potem po tylnej części fryzury. Zerknęłam na Megan. Stała obok i patrzyła na mnie, czekając, aż w końcu się odezwę. Z każdą chwilą była coraz bardziej spięta, jakby bała się, że jestem rozczarowana.

— Bardzo mi się podoba, dziękuję — powiedziałam do niej ciepłym tonem. — Jesteś cudowna.

Rozluźniła się, a na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.

***

Rodzice w końcu wrócili do Stanów. Byli w Londynie krótko, ale nawet ta kilkudniowa wizyta ogromnie mnie uszczęśliwiła. Nie pojechałam jednak na lotnisko, żeby ich odwieźć. Nie mogłam się na to zdobyć. Na samą myśl o tym robiło mi się słabo, co zwiastowało panikę. Ogarniał mnie niepokój i czułam oblewające mnie zimno. To był zatem kolejny problem, jeśli dalej miałabym zawodowo tańczyć. Moja praca oznaczała wiele podróży, a ja nie mogłam nawet odprowadzić rodziców na cholerne lotnisko. Byłam uwiązana w Wielkiej Brytanii, dopóki nie pokonam swojego lęku.

Powiedziałam o tym wszystkim rodzicom. Bałam się, czy dam radę przyjechać do nich za miesiąc, jak wcześniej obiecałam. Nie zdawałam sobie sprawy z mojego strachu, dopóki nie musiałam się z nim zmierzyć. Na szczęście zrozumieli moje obawy. Pożegnałam się z nimi pod ich hotelem, tuż zanim wsiedli do taksówki. James stał obok i obejmował mnie troskliwie, kiedy patrzyłam na odjeżdżającą taksówkę. Mój ukochany stwierdził, że mam objawy zespołu stresu pourazowego, jednak to były tylko jego podejrzenia. Ponownie zaczął mi proponować wizytę u psychologa. I tym razem się zgodziłam.

***

Kolejne tygodnie były bardzo do siebie podobne. Każdego dnia James pomagał mi zmieniać opatrunki, pilnował, żebym regularnie jadła i brała leki. Szedł na kilka godzin do studia pracować, a ja chodziłam na terapię. Po pierwszej sesji żałowałam, że się na to zgodziłam. Musiałam mówić o tym, co się wydarzyło, jeszcze raz przeżywać to wszystko. Opisywać krzyki umierających ludzi, wybuchy, mój strach. Płakałam i opowiadałam o tym, jak paliłam się żywcem, a w myślach klęłam na Jamesa, że mnie namówił na wizytę u psychologa. Wcale nie czułam się po tym lepiej, wręcz przeciwnie. Przeżywanie tego wszystkiego cały czas od nowa było okropnym doświadczeniem.

Jednak nie zrezygnowałam. Nie chciałam się bać, nie chciałam co noc śnić tego, co przeżyłam. Pragnęłam znowu zasnąć i nie mieć żadnych snów. Co noc nawiedzały mnie koszmary, budziłam się przerażona i oblana zimnym potem. Chciałam wyjść na spacer i nie oglądać się strachliwie na boki, by wypatrzyć potencjalnych zamachowców.

Z każdym kolejnym tygodniem trwania terapii koszmary stawały się rzadsze, nie nawiedzały mnie już co noc, ale nadal się pojawiały. Miałam nadzieję, że kiedyś ustąpią całkowicie.

Lena wyjechała do Francji, dostała tam kolejne zlecenie. Kathy dotrzymała obietnicy i przyjechała do mnie tydzień po moim wyjściu ze szpitala. Podczas gdy James i Zafir pracowali w studiu, spędzałyśmy czas we dwie.

Nigdy nie byłam sama. Zawsze ktoś przy mnie był, James, Kathy albo Zafir.

______________________________

No, to przed nami jeszcze jeden rozdział na dzisiaj i koniec maratonu ;)

Meldujcie się!  ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro