Rozdział 2.7 + maraton

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moi rodzice nie znosili Jamesa. W sumie nie było się co dziwić, ale i tak było mi przykro z tego powodu. Oby ich stosunki kiedyś się ociepliły. Westchnęłam ciężko i patrzyłam, jak James podchodzi bliżej. Odstawił kubek z kawą na szafkę, a potem wziął mnie za rękę, ku niezadowoleniu mojej mamy.

— James mnie uratował — przypomniałam z naciskiem. — Gdyby nie on, zginęłabym tam.

To było przecież prawdą.

Moja mama biła się z myślami.

— Jak to? — spytała cicho.

Tata podszedł do niej i stanął obok. W końcu przeniósł spojrzenie z Jamesa na mnie, natychmiast złagodniał, a w jego oczach odbiła się troska.

— To on kazał mi uciekać, kiedy powiedziałam mu przez telefon, że jakiś facet przede mną postawił walizkę na podłodze. Nie podejrzewałam, że to bomba. Gdyby nie on, dalej bym tam stała... — urwałam, bo zakończenie było wiadome. — To on opłaca mój pobyt w tym szpitalu i zwrócił zaliczkę za kontrakt, którego nie wypełnię.

Pomaga mi i na każdym kroku pokazuje, że mu na mnie zależy. Wczoraj w nocy poszedł spać po raz pierwszy od pięciu dni, siedział przy mnie cały ten czas. — Zamrugałam gwałtownie, nie chciałam się rozkleić. Ścisnęłam mocniej dłoń Jamesa i zerknęłam na niego. Moja mama także na niego spojrzała. — Kocham go. Naprawdę. Nie kłóćcie się.

— Wiem, że go kochasz, bambina mia. Przepłakałaś przez tego... perdigiorno prawie całe święta — odpowiedział oschle tata i spojrzał ponownie na Jamesa. — Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak ją skrzywdziłeś.

Atmosfera nie mogłaby być gęstsza. Dodatkowo plecy zaczynały mnie coraz bardziej boleć i burczało mi w brzuchu.

W końcu jednak do moich rodziców dotarło, że naprawdę żyję tylko dzięki Jamesowi. Gdyby nie kazał mi biec, nie byłoby czego po mnie zbierać. Skończyłabym jak większość ludzi na lotnisku.

— Zdaję sobie z tego sprawę, proszę pana. Naprawdę. Ale kocham ją i wiem, że nigdy więcej jej nie zranię. Ludzie popełniają błędy, ja też, i kure... — urwał, żeby nie zakląć. Jego przepełnione żalem spojrzenie spoczęło na mojej twarzy. — Ogromnie żałuję tego, co zrobiłem.

— Dziękuję za uratowanie jej życia — szepnęła moja mama i podeszła do niego powoli, a z każdym krokiem jej gniew ustępował.

W końcu wyciągnęła w jego stronę dłoń. James uścisnął ją ostrożnie. Żadne z nich się nie uśmiechało, napięcie cały czas wisiało w powietrzu.

— Nie musi mi pani za to dziękować — odparł poważnie.

— Muszę. Kiedy sobie pomyślę, że gdyby nie ty, to moja córka... — Przerwała i mocno go uściskała, zapominając zupełnie, że dopiero co mroziła go spojrzeniem.

Zaskoczony James puścił moją dłoń. Tata obserwował tę scenę ze zmrużonymi oczami, ale w końcu on także postanowił zakopać topór wojenny. Przynajmniej na razie. Wyciągnął dłoń w stronę mojego chłopaka, a ten uścisnął ją, ukrywając zaskoczenie.

Znałam mojego ojca i wiedziałam, że musi minąć jeszcze sporo czasu, żeby zaczął się dogadywać z Jamesem, ale lepsze to niż rozlew krwi.

______________________________

Mam dla Was dwie wiadomości, kochani. 

Jedną dobrą, a drugą złą...

Dobra jest taka: jako istota nocy (Ci co mnie znają to wiedzą, że piszę głównie nocami ;)  ) zamierzam zrobić maraton. 

TERAZ xD 

Kto nie śpi i będzie czytał na bieżąco?  ;)

Mniej dobra informacja jest w kolejnym poście, bo jest ważna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro