Rozdział 5.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— Idziemy pod prysznic? — zaproponowała po chwili i spojrzała na mnie z uśmiechem, przesuwając palcami po moim policzku.

— Jasne. Idź pierwsza, muszę zapalić. Zaraz do ciebie dołączę.

Kiwnęła głową i zeszła z moich kolan. Nieco chwiejnym krokiem udała się do łazienki, a ja uśmiechnąłem się, zadowolony z siebie. To ja doprowadziłem ją do takiego stanu.

Wstałem z kanapy, by wziąć papieros, zapaliłem i podszedłem do okna. Musiałem się nieco uspokoić, ponieważ nadal nie mogłem się wyzbyć tego lodowatego strachu, gdy usłyszałem huk... Jakby tego było mało, w mojej głowie pojawiło się kolejne wspomnienie, z którego powodu zżerały mnie wyrzuty sumienia. Wspomnienie tego, kiedy ją zostawiłem płaczącą w hotelowym pokoju po tym, jak wyznała mi miłość. Nigdy sobie tego nie wybaczyłem.

Co jak co, ale ja idealnie potrafię spieprzyć wszystko, chociaż jakimś głupim trafem wszystko udawało mi się potem naprawić. Mogłem to nazwać przeznaczeniem bądź też zwyczajnym szczęściem.

 Po wypaleniu papierosa zgasiłem go w popielniczce i poszedłem do łazienki dołączyć do mojej dziewczyny.

***

Po prysznicu Livia pojechała do psychologa na sesję, a ja usiadłem z gitarą w salonie. Musiałem napisać kilka nowych piosenek do mojej płyty. Miałem na to czas, to fakt. Do premiery został jeszcze ponad rok. Nie chodziło jednak tylko o przymus, sam dla siebie chciałem je napisać. Miałem wenę, a ostatnie kilka miesięcy dostarczyło mi tylu emocji, że z łatwością przelewałem słowa na papier. Kiedyś pisałem głównie podczas rozstań z Sylvią.

Większość piosenek nawiązywała do naszego związku, do nas. Tym razem wszystko, co tworzyłem, było związane z Livią, z moją miłością do niej. Była moim natchnieniem. Teksty piosenek mogły więc wydawać się nieco tandetne, ale były oparte na prawdziwych uczuciach i wydarzeniach. Brzdąkałem na gitarze i próbowałem skomponować melodię do kolejnego utworu opowiadającego o dziewczynie, która skradła moje serce swoim tańcem. Podczas grania cofnąłem się myślami do przeszłości. Do tamtego bankietu, podczas którego

uświadomiłem sobie, że Livia jest dla mnie najważniejsza. Camden ją wtedy pocałował na moich oczach, a za każdym razem, gdy sobie o tym przypominałem, ogarniała mnie furia.

Moje palce same odnajdywały odpowiednie dźwięki w tej melodii, gdy grałem na gitarze. Nuciłem słowa, żeby dopasować do nich odpowiednie tempo.

Powróciłem myślami do teraźniejszości i zapisałem na kartce leżącej na stole kolejne nuty. Miałem cały utwór w głowie, musiałem go tylko zapisać, żeby o niczym nie zapomnieć. Piosenka była o bólu, tęsknocie i miłości, w jej czystej postaci. Opisywała okres, kiedy Livia była z Aleksem, a ja starałem się odzyskać jej zaufanie. Przez niemal trzy miesiące jej związku z Camdenem zrozumiałem, że ją kocham. Bałem się tego wszystkiego, ale musiałem zaryzykować. Tęskniłem za nią jak cholera, była na wyciągnięcie ręki, ale nie mogłem jej nawet pocałować. To był koszmar.

Odłożyłem długopis i ponownie zacząłem grać, śpiewając swój nowy kawałek. Był powolny, może nieco romantyczny. Już teraz czułem, że mój agent będzie zachwycony. Smętne kawałki szybko stawały się hitami.

Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi. Livia wróciła. Nie przestawałem jednak grać i śpiewać. Weszła do salonu i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem na ustach, jej piękne oczy były zaczerwienione. Teraz rzadziej płakała na sesjach, znacznie lepiej je przechodziła. Musiała więc rozmawiać z terapeutą o czymś dla niej ciężkim.

Zamilkłem i już zacząłem odkładać gitarę, żeby ją przytulić, ale wtedy gwałtownie pokręciła głową.

— Zaśpiewaj dla mnie całość, Jim — poprosiła cicho i posłała mi słaby uśmiech.

Spełniłem jej prośbę. Zacząłem od nowa grać utwór i śpiewać. Livia zsunęła buty i rzuciła torebkę na szafkę.

Ściągnęła z siebie bluzę i usiadła obok mnie. Tego roku wiosna była wyjątkowo przyjemna. Na dworze było ciepło, ale ona uparcie odmawiała wychodzenia na zewnątrz w samej koszulce. Obserwowała mnie cały czas, kiedy śpiewałem, a w jej ciemnych oczach widziałem ciepło. Skończyłem grać i odłożyłem gitarę na bok. Liv siedziała i patrzyła na mnie wzruszona. Wiedziała, że piosenka była o niej.

— To było naprawdę cudowne — szepnęła z zachwytem po dłuższej chwili. — Jaki ma tytuł?

Podrapałem się po karku. Tutaj zaczynały się schody, bo zawsze miałem kłopoty z tytułami piosenek. Szczególnie jeśli sam byłem ich autorem. Zazwyczaj każdy wydawał mi się tandetny bądź nudny i niepasujący.

W tym przypadku miałem akurat pomysł, ale nie wiedziałem, czy Livia się zgodzi.

— Szczerze mówiąc, myślałem, żeby ją nazwać twoim imieniem... — przyznałem w końcu.

Otworzyła szerzej oczy i rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.

Machnąłem ręką, zachęcając ją do mówienia.

— Naprawdę? Wtedy każdy będzie wiedział, że mnie kochasz. — Zauważyła i przygryzła dolną wargę.

Nie za bardzo rozumiałem, do czego dąży. Kochałem ją, napisałem o niej piosenkę, w której jej to wyznawałem. Dla niej. Utwór miał się znaleźć na mojej nowej płycie. Takie były fakty. Liv była kobietą, a one mają jakiś pokręcony sposób myślenia. Czasami naprawdę jej nie rozumiałem. Dla mnie wszystko było proste.

— Wiem. Kocham cię, więc nie widzę problemu.

— Poważnie chcesz, żeby każdy wiedział, że mnie kochasz? — powtórzyła, nie odrywając ode mnie spojrzenia, a ja wtedy zrozumiałem.

Chyba dalej uważała, że mogę się jej wstydzić. Tak przynajmniej pomyślałem. Patrzyła na mnie w szoku, jakby nie wierzyła w to, co słyszała. Westchnąłem i objąłem ją, wciągnąłem na swoje kolana i mocno przytuliłem.

— Jesteś dla mnie najważniejsza, kocham cię i chcę, żeby każdy o tym wiedział. Nie wstydzę się ciebie, jestem

dumny, że jesteś moją dziewczyną. Mało tego, chciałbym, żebyś poznała moją mamę i rodzeństwo. Mój ojciec to skurwysyn i nie chcę, żebyś miała z nim cokolwiek wspólnego. Jednak tylko dlatego, że go nienawidzę. Ale jeśli chcesz go poznać, mogę to zorganizować.

— Mówisz poważnie? Mam poznać twoją rodzinę? — Spojrzała na mnie, a jej oczy delikatnie iskrzyły z radości. 

To byłby dla mnie wielki krok naprzód. Dla nas. Moja mama poznała Sylvię i już na samym początku ją skreśliła. Nie polubiły się, nie wiedziałem dlaczego. Mama powiedziała, że Clarke nie jest dla mnie odpowiednia i nie chce jej nigdy więcej widzieć w swoim domu. Oczywiście nie powiedziała tego przy Sylvii, ale Clarke i tak sama się domyśliła. Nigdy więcej nie zaprosiłem jej do mojego rodzinnego domu. Miałem nadzieję, że mama polubi Livię. Chyba nie dało się jej nie lubić. Była urocza i zabawna. Moje rodzeństwo będzie ją uwielbiało, wiedziałem o tym.

— Oczywiście. Przecież dopiero co to powiedziałem.

— A co, jak mnie nie polubi? Zna dobrze angielski? Czy tylko francuski? Ja nie znam francuskiego... — mówiła, bledsza niż zazwyczaj, ale jednocześnie podekscytowana.

Wierciła się na moich kolanach i mocniej zacisnęła mi dłonie na ramionach. Nic nie mogłem poradzić na to, że znów poczułem narastające pożądanie. Chryste, jeździła swoim seksownym tyłkiem po moim kroczu. To nie mogło się skończyć w inny sposób.

Wiedziałem, dlaczego o to pyta. Kanadyjczycy dzielili się na trzy kategorie. Jedni znali angielski, ale nie francuski. Drudzy tylko francuski, ale nie znali angielskiego. I trzecia kategoria: osoby znające oba urzędowe języki. Oczywiście wszystko zależało od regionu zamieszkania. Moja mama znała oba języki, jak większość Kanadyjczyków.

— Nie martw się, dogadasz się z nią — zapewniłem rozbawiony i złapałem za jej biodra, żeby przytrzymać ją w miejscu.

Naprawdę zaczynałem być coraz bardziej podniecony. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek się nią nasycę. Liv jednak ani myślała siedzieć spokojnie. Znowu zaczęła się wiercić. Oplotła ramionami moją szyję i potarła powoli swoim nosem mój nos, uśmiechając się przy tym uroczo. I kurwa, rozpłynąłem się. To było tak cholernie słodkie...

— Dobrze wiedzieć — wymruczała i pocałowała mnie delikatnie w oba kąciki ust. — I chcę poznać twoją mamę, jednak nie dam rady polecieć do Kanady. Sam wiesz, że nie mogę jeszcze przebywać na lotnisku.

Wziąłem głębszy wdech, zbierając się w sobie. Miałem dla niej informację, od której albo mi się dostanie, albo mnie wycałuje. Jednak wątpiłem w to drugie.

— Liv, wiesz... Tak właściwie to moja mama będzie w Londynie jutro rano — wyznałem i posłałem jej niepewny uśmiech. — Zaprosiłem ją na kilka dni. Czytała o nas w gazecie i zapytała, czy to coś poważnego. Potwierdziłem. Nie może się doczekać, aż cię pozna.

Niezbyt mi się podobało to, skąd mama się o nas dowiedziała. Jednak zdawałem sobie sprawę, że trudno cokolwiek utrzymać w sekrecie przed mediami, żebym mógł jako pierwszy powiadomić o tym mamę.

Livia odsunęła się trochę i spojrzała na mnie. Była w szoku.

— Już jutro? — zapytała głucho i zmrużyła gniewnie oczy, ale nawet wtedy wyglądała cholernie uroczo. — Muszę kupić jakąś sukienkę, buty, trochę się ogarnąć. Chcę zrobić dobre pierwsze wrażenie... Jasna cholera, Sheridan! Kiedy miałeś zamiar mi o tym powiedzieć? Czyś ty oszalał?

Stłumiłem cichy śmiech, nie chciałem jej jeszcze bardziej wkurzyć. Nie mogłem się powstrzymać i pogłaskałem ją po głowie, a potem musnąłem palcami jej szyję. Lekko zadrżała pod wpływem mojego dotyku, ale gniewna mina nie opuściła jej twarzy, chociaż jej oczy nieco złagodniały.

— Dzisiaj? — Uśmiechnąłem się nieznacznie, unosząc jeden kącik ust ku górze. — Przecież ci powiedziałem. No dobra, najpóźniej powiedziałbym ci o północy. — Pocałowałem jej policzek i ponownie przyciągnąłem ją do siebie. — No już, nie warcz tak na mnie. Nie masz co się martwić, nie musisz się stroić. Jesteś śliczna.

Wiedziałem, że to głównie z mojej winy miała tak niskie poczucie własnej wartości. Przypomniałem sobie, jak się popłakała, kiedy powiedziałem jej, że uważam ją za piękną. Nie chciała w to uwierzyć, a ja czułem się jak sukinsyn, że wcześniej komentowałem, jak wygląda jej nos czy twarz bez makijażu.

Po niemal półgodzinnej rozmowie, podczas której przekonywałem, że moja mama naprawdę nie jest taka zła i nie będzie patrzyła na Liv przez pryzmat tego, czego naczytała się o niej w gazetach, moja dziewczyna przestała się w końcu niepotrzebnie zamartwiać. Była jednak jeszcze jedna sprawa, którą chciałem poruszyć.

— Dlaczego wcześniej płakałaś? — zapytałem, patrząc na nią uważnie. Lekko się spięła i posłała mi słaby uśmiech.

— Opowiadałam psychologowi o tym, że boję się robienia tej choreografii. Kazał mi wymienić moje zalety i wszystkie dobre rzeczy, jakie myślę na swój temat... I wiesz co? Wymieniłam ich całkiem sporo. Uświadomiłam sobie, że jestem w stanie sobie poradzić z tym wszystkim, o ile w siebie uwierzę. A skoro wierzy we mnie Miranda, Kathy, no i ty, to dlaczego sama miałabym w siebie wątpić?

— I dlatego płakałaś? — Zmarszczyłem brwi, niezbyt rozumiejąc jej pokręcony tok myślenia.

— Ze szczęścia. — Zaśmiała się cicho i dała mi pstryczka w nos. — I wiesz co, Jim?

— Tak? — Zerknąłem na nią. Patrzyła na mnie z promiennym uśmiechem, taka radosna i śliczna, że miałem ochotę znowu się z nią kochać.

— Możesz nazwać tę piosenkę moim imieniem... O ile najpierw zaśpiewasz mi ją w sypialni, gdy będę dla ciebie tańczyła. — Przygryzła dolną wargę i spojrzała na mnie spod rzęs. — Powiedzmy teraz?

— Cholera jasna...

Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni, mając zamiar wcielić w życie jej pomysł. Postawiłem Liv na podłodze, a potem sam usiadłem wygodnie na łóżku i zanuciłem. Liv zaczęła tańczyć, jej biodra poruszały się wolno i zmysłowo, a dłonie sunęły po jej ciele, palcami wystukiwała na swoim udzie rytm. Nie odrywała ode mnie roziskrzonych oczu, a na jej ustach błąkał się figlarny uśmiech.

Nie dotarłem do drugiej zwrotki, nie dałem rady. Gdzieś w połowie refrenu Livia zaczęła sama pieścić się palcami i zwyczajnie zapomniałem tekstu. Zerwałem się z łóżka i podszedłem do niej, gwałtownie ją całując. Zastąpiłem jej palce swoimi, a jej ciche jęki doprowadziły mnie do białej gorączki.

Zwariowałem na punkcie tej kobiety. Mojej kobiety.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro