☠ Rozdział 6. ☠

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Czasem zabójca potrzebuje czasu dla siebie. By spędzić go z tymi na, których mu zależy."

 Słowa Dantego wypowiedziane do jego syna.

☠Dante☠   

Minęły już cztery godzinny naszej wspólnej zabawy, aż w końcu postanowił zdradzić położenie swojego szefa. Szkoda, że tak szybko się poddał liczyłem jeszcze na dwie godzinny rozrywki. Jego szloch był bezcenny, kiedy powoli odcinałem mu dłonie. Niby mała rzecz, a tak bardzo cieszy. Cały w krwi, wyszedłem z pomieszczenia i ruszyłem wziąć prysznic. Podczas drogi zatrzymałem się w salonie i spojrzałem na nastroszonego wilka. Powiodłem wzrokiem w kierunku, gdzie on patrzył i ujrzałem blond włosom detektyw.

 Czego tu chcesz?  Spojrzałem na dziewczynę chłodnymi oczyma.      Fen waruj! 

Wilk posłusznie wykonał moje polecenie i poszedł w stronę kanapy by się pod nią położyć. Dziewczyna cały czas obserwowała zwierzaka.

— Chciałam się dowiedzieć jak...   Przerwała, gdy zobaczyła, że jestem cały we krwi.    Co ci się...

 Zbierałem informację i nie zdążyłem się umyć z krwi mojego gościa...  odpowiedziałem znużonym tonem.

Te jej pieprzone zielone oczy działają mi już na nerwy. Jak by miała jeszcze czarne włosy to by wyglądała jak ona. Dan nie myśl o tym, tylko się skup!

— Torturowałeś go?! To niehumanitarne! 

 Pierdoli mnie to czy to humanitarne czy nie. Mam znaleźć i wyeliminować tych ludzi i zrobię to po swojemu.

 Mogłabym cię teraz aresztować.

 Nie udało by ci się to, blondyneczko...

 Chcesz się przekonać?    Zaczęła iść w moim kierunku.

Pojawiłem się za nią i podciąłem. Zdziwiona upadła na ziemię, a ja przyłożyłem jej nóż pod gardło. Głupota ludzka mnie powala... a zwłaszcza głupota nadętych suk. Gdyby nie fakt, że Nero by mnie jeszcze bardziej znienawidził zabiłbym ją bez wahania. Zabrałem jej nóż spod gardła i podniosłem się z klęczek.

 Poinformuje cię o wszystkim jak skończę   powiedziałem nad wyraz spokojnie.  A teraz wypad mi z domu!

Dziewczyna z zdenerwowaniem na twarzy opuściła mój dom. Nareszcie... powstrzymywanie się by jej nie zabić jest cholernie męczące. Ruszyłem ponownie w stronę łazienki. Po drodze zatrzymałem się przy komodzie, na której stała mała drewniana szkatułka. Otworzyłem ją i spojrzałem na pukiel pięknych, kruczoczarnych włosów oraz na nasze zdjęcie z Hawajów. Pamiętam ten dzień, kiedy ją dostałem. Skandynawia. Mały świerkowy domek w środku ośnieżonego lasu i tylko my dwoje... prawie sami bo był jeszcze Fen. Mała rzecz, a tak bardzo mnie ucieszyła, bo była od niej. Odłożyłem szkatułkę na miejsce i ruszyłem pod prysznic. Spłukując z siebie krew przypomniałem sobie, że muszę do kogoś zadzwonić. Ciekawe jak idzie mu trening. Założyłem bokserki i spodnie i ponownie zszedłem do salonu. Sięgnąłem po telefon i wystukałem numer.

 Halo?    Usłyszałem męski głos ze słuchawki.

 Siemasz Mar, tu Dante mógłbyś podać młodemu słuchawkę?

 Daj mi chwilkę... Sam! Tatusiek się stęsknił!  Usłyszałem jak krzyczy. "Tatusiek" dalej się do tego nie przyzwyczaję. Mimo, że jestem nim w teorii od dwóch lat.

— Cześć Dante!    Głos należał do mojego piętnastoletniego adoptowanego syna Samuela.

 Cześć mały! Jak tam idzie trening?

 Wyśmienicie...

 Mar jest aż tak zły?

 Ja już wolałem twoje treningi niż jego... on jest jak potwór.

 Przesadzasz... na pewno nie jest tak...   przerwałem, kiedy przypomniałem sobie moje treningi z Marem    dobra zwracam ci honor młody.

 Kiedy w końcu zabierzesz mnie od niego?

 Za jakiś miesiąc... może krócej. Musze najpierw skończyć zlecenie we Włoszech.

 A jak skończysz to zabierzesz mnie gdzieś indziej? 

 Tak, wezmę cię ze sobą do Vegas. Powinno ci się tam spodobać mały  hazardzisto.

 Nie jestem hazardzistą!   powiedział obrażonym głosem.

 Nie? A kto ograł Lexa ze wszystkiego co miał? 

 To było rok temu, a ty dalej mi to wypominasz...

 Ja ci tego nie wypominam. Tylko stwierdzam, że masz smykałkę do hazardu.

 To pewnie po tatuśku. 

— Może... kto to wie? Przyłóż się do treningu, a czas szybko ci zleci i się zobaczymy.

 Dobrze... sorry Dan muszę już kończyć. Rav mi truje, żebym zaczął sparing.

 Mhmm.. powodzenia młody.

 Dzięki.    Rozłączył się.

Brakuje mi tej jego roześmianej mordki. Ale cóż tak jak powiedziałem zobaczę się z nim jak skończę robotę tutaj. Zacząłem przyszykowywać potrzebne mi rzeczy do wykonania zlecenia.

Siedziałem na dachu hotelu Luna i oczekiwałem, aż mój cel w końcu się pojawi. Geniusz wybrał sobie apartament na samej górze, gdzie łatwo skoczyć z dachu na balkon. Jak tu by go zabić? Zarżnąć jak prosię? Nie... reszta wtedy się schowa. Powiesić? Staromodne. Atak dzikiego zwierzęcia? Serio Dan... serio... skąd na szczycie hotelu miało by być dzikie zwierzę?! Mam! Uśmiechnąłem się i nasłuchiwałem aż ktoś wejdzie do apartamentu. Czekałem trzy godziny aż wreszcie przyszedł. Skoczyłem po cichu na balkon i wszedłem do pomieszczenia. Stał odwrócony do mnie tyłem. Chrząknąłem, a ten się odwrócił. Zanim zdążył coś zrobić strzeliłem mu kulkę w głowę, ten padł martwy na kanapę i obryzgał ją świeżą krwią. Za pomocą białej rękawiczki wyjąłem jego pistolet i wsadziłem mu do ręki. Podszedłem też do barku i zabrałem kilka butelek. Wylałem z nich zawartość i lekko obryzgałem dywan i podłogę. Teraz wyglądał jakby się schlał i popełnił samobójstwo. Oczy mi zabłyszczały z radości na widok jego trupa. Wyszedłem przez balkon i skoczyłem na dach pobliskiego budynku, następnie zaś leciałem już po dachach do mojego domu. 

Następnego dnia siedziałem sobie w kawiarni i popijałem czarną kawę, gdy zadzwonił mój telefon. Rozpoznałem numer i odebrałem od razu.

 Ty w ogóle śpisz?    Ładne mi "dzień dobry" Cer. Jak bym cię nie lubił, to bym cię zabił. A czekaj już nie raz chciałem. Chwila słabości... Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że jest piętnasta, ktoś się nie zna na różnicach czasów.

 Do rzeczy   odpowiedziałem chłodno.

— Jest cała i zdrowa.   Na te słowa zrobiłem się od razu spokojniejszy.

 Dzięki za pomoc. Wynagrodzę ci to.   Rozłączyłem się.

Spojrzałem w niebo i uśmiechnąłem się. Żyjesz aniołku. Mam szczerą nadzieje, że się spotkamy. Wcześniej czy później i wszystko będzie jak dawniej. Ty, ja, Fen i podróże po całym globie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro