Rozdział 23. Sto dni do matury...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Dwa lata później***

Matura. Słowo, które co roku milionom polskich uczniów spędza sen z powiek. Mi oczywiście też, ale biorąc pod uwagę wydłużony czas i fakt, że poza mną i komisją na maturze nie będzie żadnej innej żywej duszy, powinnam dać sobie radę. Będę mogła bardziej się skupić, wyciszyć i będzie mi łatwiej zebrać myśli na przykład przy pisaniu rozprawki. Z angielskim powinno ( i raczej będzie) bardzo dobrze ze względu na to, że lekko licząc, cztery lata spędziłam za oceanem i w sumie też dlatego zdecydowałam się na zdawanie matury międzynarodowej z rozszerzoną matematyką, fizyką i biologią. Wiem, szalone. Wszyscy moi znajomi pukają się przez to w głowę. Zwłaszcza, gdy słyszą o moim planie na resztę życia, który to zakłada wyjazd na studia do Włoch.  Ciągnęło mnie tam, mimo moich ostatnio mocno sporadycznych kontaktów z Alexandrem. Może to przez ten charakterystyczny włoski klimat? Nie wiem. Jedno wiedziałam. Już nie kochałam Marcina. Nie tą miłością, którą kobieta kocha mężczyznę. Teraz znowu był dla mnie kimś na kształt troszkę starszego brata. Życie po raz kolejny dało mi do zrozumienia, że coś takiego jak przyjaźń damsko-męska na dłuższą metę nie ma racji bytu. Prawda jest taka, że prędzej czy później i tak się zakochasz. I wtedy już nie ma odwrotu. To znaczy, owszem, możesz od tego uciekać, ale co to da? Tak naprawdę nic poza obustronną frustracją i zrezygnowaniem. Lepiej w zgodzie się rozstać albo, tak jak ja i Marcin, metodą prób i błędów powoli wracać do punktu wyjścia. Nam się udało, ale mimo wszystko nie żałuję. W przerwie od nauki zerknęłam na telefon i skupiłam się na tapecie. Moje ulubione zdjęcie z Olkiem.  Przesunęłam palcem po ekranie komórki. Z oczu popłynęło mi kilka łez, które szybko starłam dłonią. 


- Jezu, ja go kocham!- zawołałam, przypominając sobie, że jestem sama w domu.  Doszło też do mnie, że chyba zawsze go kochałam, tylko tego do siebie nie dopuszczałam.  Dalej działałam popchnięta jakimś niedającym się kontrolować impulsem. Odpaliłam laptopa i zarezerwowałam bilet na samolot do Włoch. Mogłam podróżować sama. Tydzień temu skończyłam osiemnaście lat, więc stwierdziłam, że polecę do Volterry, przy okazji olewając studniówkę, na której i tak prawie w ogóle mi nie zależało. Zadzwonił mój telefon.


- Hej, maturzystko-  usłyszałam znajomy głos, przez który robiło mi się słabo.


- Alec. Miło Cię usłyszeć po tylu miesiącach- zagaiłam rozmowę, bezwiednie przygryzając dolną wargę.


- Co tam?


- Wpadnę do Was za tydzień- wypaliłam.


- Poważnie?


- Tak. Rezygnuję dla Ciebie ze studniówki, Alexander


- Polusia, wiesz, że nie musiałaś, nie?


Cholera. Nazwał mnie Polusią. Nic się nie zmieniło.


- Wiem. Miłość bywa ślepa- mruknęłam, zapominając o tym cholernie wrażliwym słuchu wampirów.


- Czyżbyś próbowała mi subtelnie przekazać, że mnie kochasz?


- Jezu, czemu Ty jesteś taki mądry?- jęknęłam.


- Ktoś musi. 


- Narcyz. 


- Wariatka.


-My kiedyś przestaniemy?


- Pytasz, czy przestanę Cię kochać?


- Tak.


- I moja odpowiedź będzie zawsze taka sama.


- To znaczy?- uniosłam brwi.


- Kocham Cię jak cholera i nigdy mi to nie przejdzie.


- Każdy tak mówi na początku- stwierdziłam.


- Mi możesz wierzyć- zadeklarował.


- A to dlaczego?


- La tua cantante.


- Co? O czym Ty do mnie mówisz, Olek?


-Chodzi o Twoją krew.


- Coś z nią nie tak?


- Wręcz przeciwnie. Jest bardziej atrakcyjna niż u jakiejkolwiek innej osoby na świecie. 


- Aha, czyli mam rozumieć, że nie kochasz mnie, tylko moją krew?


- Gdybym kochał tylko krew, już byś nie żyła. Nawet nie próbowałbym się kontrolować i już na naszym pierwszym spotkaniu skończyłabyś z przegryzioną tętnicą.


- Dobra, szczerze, zaczyna mnie to przerażać.


- Przepraszam. Za bardzo wchodzę w szczegóły.


- Aż strach pomyśleć, w co jeszcze wchodzisz- w pewnym momencie usłyszałam będącą w innym pokoju Jane.


- Morda w kubeł, pustaku


- Wje*ać Ci?- zripostowała. 


- Jesteście nienormalni- skomentowałam. 


- Ja?  To ona jest zboczona!


- Boże, z kim ja się zadaję od trzech lat?- zastanowiłam się na głos, poprawiając włosy pałętające się luźno na twarzy.


***

Wylądowałam w Rzymie. W drodze do Volterry cały czas rozmawialiśmy. To było tak zwane pieprzenie o wszystkim i o niczym. Na miejscu dostałam gigantyczny bukiet pięknych, czerwonych róż, a nawet dowiedziałam się, że będę zajmowała ten sam pokój co trzy  lata temu.  Ze zdziwieniem odkryłam, że absolutnie nic się tam nie zmieniło. Ten sam kolor ścian, to samo łóżko, biurko, lampa...ogólnie wszystko.


- Coś nie tak?- Alec wydał mi się zmartwiony. Usiedliśmy na łóżku.


- N-nie. Jest ok- odpowiedziałam, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie się da.


- Nie jest ok. Widzę to. 


- Po prostu o czymś pomyślałam.


- O czym? 


- Nieważne.


- Opowiedz mi. 


- Uświadomiłam sobie coś- mruknęłam.


- Do cholery, Pola. Powiedz to wreszcie.


- Po prostu pomyślałam sobie, że...ja sobą nic nie reprezentuję. Ot, taka sobie pseudogwiazda jednej piosenki. Nagrała, napisała, zaśpiewała, zagrała parę koncertów, porobiła trochę w Stanach i koniec american dream. Nic znaczącego.


- Polusia- zaczął, ujmując moją twarz w swoje dłonie- Każdy człowiek chociaż raz w życiu powinien poczuć, że leci do gwiazd. Każda osoba coś sobą reprezentuje. I  nie próbuj mi wmawiać, że jesteś wyjątkiem, bo jesteś najbardziej wartościową osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. A chodzę po tym świecie już prawie dwa tysiące lat. 


- Przesadzasz. Uzasadnij to- zażądałam lekko poirytowana.


- Jak przystało na mnie, będę bardzo, bardzo szczery. Powiedz mi, jak zacznę przesadzać. Ale dobra, do meritum. Ogólnie jestem osobą, na której dość ciężko zrobić wrażenie. Zresztą, Jane jest taka sama.  A Tobie się udało. Położyłaś nas oboje na łopatki. 


- Jak?- spytałam. 


- Nigdy się nie poddajesz. Nie oglądasz się za siebie. Dążysz do celu cokolwiek się nie dzieje. Łamiesz schematy. Podejmujesz ryzyko. Dziewczyno, Ty jesteś chodzącą motywacją!


- Alexander, stop. Czym ja niby łamię schematy?


- Na przykład pokazujesz, że nie ma nic złego w popełnianiu błędów.


- Bo popełnianie błędów to totalnie ludzka rzecz.


- Widzisz? Teraz też to robisz.


- Leć dalej. Co takiego jeszcze robię?


- Cholera. Ja za nic nie przeszedłbym kilometra ze śróbą w kolanie.


-  Miałam jeszcze pręt - przypomniałam mu. 


- No właśnie! Ja z prętem nawet nie zrobiłbym sobie herbaty. Ty zrobiłaś!


-   Gdybyś musiał też byś robił. Nade mną nikt nie stał. Nikt się nie litował. Wszystkiego musiałam się sama nauczyć. Nikt mi nie pomagał.


- Wiem. I tu właśnie mam dowód na to, że nigdy się nie poddajesz. Specjalnie na potrzeby tej rozmowy, przeszukałem Internet i trafiłem na takiego gościa z Polski. Nie pamiętam imienia, ale wiem, że miał wypadek, amputowali mu rękę i nogę, ale parę lat temu zdobył oba bieguny. 


- To Janek Mela. Poznałam go. Bardzo sympatyczny i inteligentny chłopak. Bardzo inspiruje. 


- Jesteście do siebie w tym podobni- orzekł.


-Haha. Dzięki za komplement - zaśmiałam się. - Przekażę Jaśkowi, jeśli go kiedyś znowu spotkam- dodałam po chwili.


- Jak go poznałaś?


- Na jego spotkaniach motywacyjnych w Gdańsku. To było jakoś w tamte wakacje. Pamiętam, że uścisnął mi dłoń protezą- uśmiechnęłam się. 


- Jakie to uczucie?


- Szczerze? Trochę dziwne, ale idzie się przyzwyczaić.


- Wiesz, że już prawie trzecia?


- Serio?


- Tak. Jesteś zmęczona? 


-Nie. 


- Mogę Cię pocałować?- spytał.


- Tak- szepnęłam. Wtedy przybliżył się do mnie i wsunął mi swój język w usta. Oddawałam każdy jego pocałunek  z osobna. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nigdy taka nie byłam. Po chwili zorientowałam się, że brakuje mi powietrza. Delikatnie się od niego odsunęłam i wzięłam głębszy oddech.


- Kocham Cię- powiedział.


- Kocham Cię- powtórzyłam. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro