Rozdział 24. Propozycja.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po cudownych trzech tygodniach w Toskanii wróciłam do Polski. To było jakbym z kosmosu z powrotem wróciła na Ziemię. I po głębszej analizie sytuacji, doszłam do wniosku, że naprawdę tak było. Tak, wiem. Powinnam na razie przestać o nim myśleć, bo zaraz matura, premiera kolejnej płyty, trasa koncertowa, występ na Gali Wręczenia Orderu Uśmiechu, wizyta u dzieciaków z fundacji Anny Dymnej i wiele innych rzeczy. To o tym powinnam w tym momencie myśleć, a jedynym, co zajmowało mi głowę, było to, kiedy znowu zobaczę Olka. Kiedy znowu będę mogła go przytulić, odurzyć się jego zapachem, pozwolić, żeby mnie pocałował.  Dać mu się porwać do tańca na balkonie w świetle księżyca. Powinnam zarywać noce przez naukę. Tylko moje głupie, nastoletnie serce przejmuje kontrolę nad wszystkim, za co się brałam.  Jedno  było prawdą. Byłam fatalnie, tragicznie wręcz zakochana. Zadziałam swoim ulubionym schematem, czyli szybka rezerwacja biletu, pakowanie w tempie światła i jeszcze bardziej ekspresowy wylot z Warszawy. Jako dzieciak z domu dziecka, miałam jedno, cholernie proste marzenie. Chciałam tylko kochać i być kochaną, szanować i być szanowaną.  I chyba trafiłam na właściwą osobę...



***

- Mówiłem już, że Cię kocham?- spytał, zawijając sobie moje włosy na palec.


- Jakieś piętnaście razy w ciągu ostatniej godziny- zaśmiałam się.


- Mam pytanie. Ja wiem, że to za wcześnie, ale....


- Luz. Po prostu mi to powiedz- powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.


- Wyjdź za mnie, proszę - wypalił.


- Zmień mnie - zażądałam. 


- Nie. Nie zrobię Ci tego. Nie odbiorę Ci duszy, rozumiesz?


- Serce już mi zabrałeś. Duszę też Ci oddam. 


- Nie wiesz, co mówisz. To wszystko to Twoja wyobraźnia. Wszystko Cię do mnie przyciąga. Mój głos, moja twarz, nawet mój zapach. Jestem jak magnes, rozumiesz?


- Dobra, powiedzmy, że rozumiem- przyznałam.


- Chodź, pokażę Ci coś- mruknął, ciągnąc mnie za sobą.


Zaciągnął mnie na wielkie, przeszklone patio i rozpiął kilka guzików płaszcza. Jego odsłonięta skóra zaczęła świecić się, jakby była obsypana milionami diamentów. Wyjdę na wariatkę, ale powiem, że pięknie to wyglądało. 


- Jesteś...piękny-westchnęłam, unosząc brwi.


- Piękny?! Dziewczyno, co Ty ćpałaś?! To skóra zabójcy. Ja morduję ludzi, naprawdę tego nie dostrzegasz?


- Kocham Cię- teraz to ja zaczęłam powtarzać te dwa słowa  jak mantrę.


-   Co  jest z Tobą nie tak? Jestem mordercą. Nie masz prawa mnie kochać.


- A Ty mnie kochasz?- zdecydowałam się użyć jego własnej broni i zacząć powtarzać jedno zdanie w kółko. 


- Jak nic innego na świecie. Dlatego nie chcę pozbawić Cię duszy. Chcę Cię chronić, rozumiesz?


- Nie proszę, żebyś mnie chronił. Jestem dorosła, sama się ochronię.


- Sama się przede mną nie ochronisz. Nie taka, jaka jesteś. 


- A jaka jestem?- spytałam, nie rozumiejąc.


- Chyba sama powinnaś odpowiedzieć sobie na to pytanie. 


- Zrobiłabym to, gdybym znała na nie odpowiedź. Oświeć mnie, Alexander.


- Chora.


To określenie mocno mnie zabolało. Nie uznawałam porażenia jako choroby. Starałam się nazywać to jakimś rodzajem wyjątkowości lub po prostu swego rodzaju inność w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zdecydowanie wolałam określać siebie mianem osoby niepełnosprawnej, nie chorej. Wyznawałam raczej zasadę, że chora mogę być, na przykład, na anginę. 


- Nie jestem chora. Doskonale wiesz, że ja tak nie mówię, a mimo wszystko tak to nazywasz. Bawi Cię to, że mnie to zabolało?- zadałam mu to pytanie, dopiero po chwili orientując się, że...właśnie się rozpłakałam. Nie ze smutku. Raczej ze złości.


- Przepraszam- wyszeptał tonem tak spokojnym, na jaki tylko było go stać. Pozwoliłam mu się przytulić. Minęła dłuższa chwila do momentu, w którym doszło do mnie, że cała się trzęsę. Dosłownie cała.


- Czemu się tak trzęsiesz?- zmienił temat, nadal mnie przy sobie trzymając.


- Wyładowanie napięcia. Tak jest, odkąd pamiętam. Spokojnie, to nie padaczka - wyjaśniłam.


- Nie przeszkadzałoby mi to, gdybyś ją miała. Nadal bym Cię kochał.


- Taaa, a przed chwilą nazwałeś mnie chorą. Ja tak  tego nie określam.  A przynajmniej się staram.


- Ładnie pachniesz- stwierdził. Przyznam szczerze, że trochę mnie to rozbawiło.


- Mówisz o mnie czy o mojej krwi?


- Jedno jest lepsze od drugiego- zaśmiał się.


- Boże, Ty mnie przerażasz...


- Ty mnie czasem też...


***

Siedzieliśmy w jego pokoju, jak zawsze rozmawiając o książkach i naszych ukochanych ścisłych przedmiotach.


- Ja wiem, że teraz wyjdę na narcyztyczną szuję, za co bardzo przepraszam, ale ja teraz kończę liceum, a robię zadania  z fizyki na poziomie uniwersyteckim. W podstawówce robiłam zadania maturalne. Co jest ze mną nie tak?- wyznałam, obserwując jego reakcję. 


- Z jakiej planety Ty się urwałaś, Apolonia? Ja robiłem to samo.


- Czyli najwidoczniej jesteśmy z tej samej planety- zauważyłam.


- Asteroida B612?


- Niewykluczone- potwierdziłam, głośno się śmiejąc.


- A mówią, że kobiety są z Wenus- stwierdził.


- To jak będzie z tą moją przemianą?


- Daj mi trochę czasu- mówiąc to, przyłożył wargi do miejsca na mojej szyi, w którym można było wyczuć puls. Delikatnie spięłam mięśnie, czekając na moment, w którym moje ciało zacznie być trawione przez ogień. Nic się nie stało. Alec był jak w jakimś transie. Na chwilę zastygł w bezruchu, słuchając szumu mojej krwi, a ja zachodziłam w głowę, kiedy coś w nim pęknie i jednak dobierze mi się do tętnicy.  Nic takiego nie zaszło. 


- Jaką masz grupę krwi?- spytał, a ja momentalnie powróciłam z odchłani swojego świata.


- Jezu... nie pamiętam. Dlaczego pytasz?


- Tak po prostu.


- Co Ty masz  głowie?


- Poza Tobą? Chyba nic...


- Wariat.


- Ale Twój.


- Tu masz rację. Kocham Cię...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro