Rozdział 29. ,,Ja też jestem człowiekiem"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Można powiedzieć o mnie wszystko. Że wariatka, że z parciem na szkło, że wzięłam się znikąd i mam zawyżoną samoocenę.  Nie do końca się z tymi rzeczami zgodzę. Tak naprawdę, stosunkowo niedawno odkryłam, że wygląd nie jest wszystkim, co stanowi o człowieku. Mówię niedawno, bo, będąc szczerą, jako dzieciak słyszałam niezbyt pochlebne rzeczy na temat mojej osoby. Nie tylko od rówieśników, ale również od osób dorosłych. Prosty przykład, przedszkole integracyjne, które tą górnolotną integrację miało jedynie w nazwie. Do teraz pamiętam, jak mając te pięć, może sześć lat, zostałam zostawiona samej sobie przez wychowawczynię w szatni na ponad dwadzieścia minut, żebym sama ściągnęła kurtkę, a że nie potrafiłam, no to siedziałam tam i wyłam w nadziei, że ktoś zaraz przyjdzie, by mi pomóc, z jak mi się wtedy wydawało, wielkim problemem. Pamiętam, że byłam głodna, zła i, jak to dzieci zwykle w takich sytuacjach, wystraszona. W pewnym momencie wyszła po mnie nauczycielka wspomagająca( nie wiem, kogo tam wspomagała, ale na pewno nie mnie)i, szarpiąc mnie za ramię, powiedziała, że skoro nie umiem się NAWET rozebrać, to w przyszłości będę zamiatać chodniki albo, w najlepszym wypadku, sprzątała u ludzi. Wtedy pięcioletnia Pola niewiele z tych słów rozumiała, ale dwudziestoletnia dziś Apolonia, rozumie z nich wszystko. Jak widać, chodników nie zamiatam i można śmiało powiedzieć, że wyszłam na ludzi. Mimo że ta sytuacja miała miejsce już ładnych kilkanaście lat temu, nadal gdzieś to we mnie siedzi. Czasem jest jak taki bluszcz, który mnie zaciska i nie pozwala się od siebie uwolnić. Ale nauczyło mnie to też tego, że są na świecie ludzie, którzy ranią i robią to celowo, z pełną premedytacją. Dopiero psycholog uświadomił mi, że powinnam mieć na to wszystko wywalone i iść do przodu jak lodołamacz.No to idę i póki co, nie zamierzam się zatrzymywać. Owszem, mam problemy wynikające ze specyfiki mojej jednostki chorobowej. Takie jak na przykład to, że w sytuacjach zagrożenia upadkiem napinam mięśnie do granic możliwości,żeby nie upaść, co jest swego rodzaju paradoksem, bo spinając się, łatwiej jest się przewrócić. W sytuacjach stresowych natomiast miewam tzw. kompulsy, czyli na przykład pstrykanie palcami , w skrajnych przypadkach, dość bolesne ciąganie się za włosy albo bardzo szybkie ruchy gałek ocznych, których nawet nie czuję.  Niektórzy przez te moje, jak to określam stresowe rytuały, podejrzewali u mnie autyzm lub zespół sawanta, bo byłam dla nich...za mądra jak na dzieciaka z aż tak dużym niedotlenieniem, które ma swój wpływ na mój charakter i nie ma to nic wspólnego z posiadanym przeze mnie ilorazem inteligencji.Jestem przez to bardziej wrażliwa na bodźce i łatwiej doprowadzić mnie do paniki lub płaczu. Ale postanowiłam coś w swoim życiu zmienić i mam nadzieję, że wyjdzie mi to na dobre. Otóż zamierzam przynajmniej na jakiś czas zrezygnować z tańca i wyjechać do Włoch. Nie wiem, czy nie na stałe. Skoro taniec był u mnie formą fizjoterapii, dlaczego z niego rezygnuję po tylu latach pracy, zapytacie. Już wyjaśniam. Jako tancerka, muszę ciągle mierzyć się z bólem. A jako osoba, która od pierwszych chwil swojego życia go odczuwała, po prostu nie chcę go już sobie więcej przysparzać. Poza tym, tancerze wbrew pozorom nie zarabiają kokosów. Wręcz przeciwnie, za całą tę harówę dostajemy...najniższą krajową, więc gdyby nie kasa, którą przez ostatnie lata trzepałam na koncertach, pewnie jadłabym suchy chleb przez cały miesiąc. A do Włoch wyjadę wyłącznie po to, żeby być szczęśliwa z miłością mojego życia, imieniem Alexander.Chcę skorzystać w końcu z mojego niepisanego prawa do...szczęścia.


***


Dzisiaj postanowiłam spotkać się z Marcinem prawdopodobnie ostatni raz przed moim wyjazdem do Toskanii. Skłamałabym, mówiąc, że nie będę za nim tęsknić. W końcu przetańczyliśmy razem te czternaście lat, więc na zawsze zostawi po sobie jakiś ślad w mojej głowie i byłam mu za to cholernie wdzięczna.


-Cześć,mistrzu- przywitałam się z nim, kiedy doszłam na miejsce, czyli do naszej ulubionej knajpy z tajskim żarciem.


- Cześć. Przede wszystkim chcę Ci podziękować za zajebiste czternaście lat wspólnego tańca. Nigdy Ci tego nie zapomnę, Pola.


- Dobra, nie zaczynaj, bo się rozpłaczę- zaśmiałam się. - To ja dziękuję. Współpraca z Tobą była najlepszym, co mnie spotkało w ciągu całego życia, którego  będziesz częścią jako mój przyjaciel od zawsze i na zawsze.


- Już nigdy nie będziesz tańczyć?-spytał smutno, obracając w palcach klucze od domu.


-Zawodowo raczej nie. Ale rekreacyjnie? Z przyjemnością. Chociaż na razie nie mam ku temu żadnej szczególnej okazji. Być może kiedyś poszalejemy na moim ślubie, o ile kiedykolwiek go wezmę- uśmiechnęłam się.


-Zamierzasz wyjść za mąż?


- Na razie nie planuję, ale gdyby się to kiedyś miało zmienić, dam znać.


-Słuchaj, nigdy o to nie pytałem, ale...jak wylądowałaś w Stanach?


- Pojechałam na wymianę. Mojej rodzinie chyba zrobiło się mnie żal, więc mnie adoptowali, za co będę im wdzięczna do śmierci.


-Czemu nie chodziłaś do gimnazjum?


-Chodziłam, ale  miałam lekcje indywidualnie. Najpierw była trasa, później operacja i jakoś mi te trzy lata przeleciały przez palce.


- Możesz mieć prawo jazdy?


-To przesłuchanie?- prychnęłam rozbawiona, popijając lemoniadę.


-Możesz?- zapytał, ignorując to, co powiedziałam.


-Mogę. Ale tylko w automacie. Z manualną skrzynią biegów nie dałabym rady.


- Wiesz, już raz oszukałaś system. Może teraz też by Ci się udało?


-Co masz na myśli?


- Dali Ci dwa dni życia, a Ty dalej tu jesteś i nie wyglądasz na kogoś, kto pakowałby się do trumny- przypomniał mi.


-Zobaczymy...




Kochani!

Specjalnie na życzenie @Alexia Berg usiadłam i dokończyłam ten rozdział, jednocześnie nieuchronnie zbliżając się do końca tej książki. Jest mi z tym cholernie ciężko, bo bardzo mocno zżyłam się z Polą w ciągu około trzech(!) lat Jej istnienia w mojej głowie.

Do następnego!

P.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro