Rozdział 30. Żegnaj, Polsko...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na ostatnie kilkanaście godzin przed podróżą mojego życia, postanowiłam wybrać się w jeszcze jedno miejsce i pożegnać osobę, która miała dość znaczący wpływ na to, jak teraz funkcjonuję. Mowa tu oczywiście  człowieku, który przez praktycznie całe moje życie walczył właśnie o to, żebym w przyszłości była jak najbardziej samodzielna, czyli o najlepszym fizjoterapeucie, na jakiego mogłam trafić, Sylwku. Tak naprawdę to, jak teraz żyję, jest jego zasługą. Zostałam jego pacjentką, mając niecały rok, więc już całkiem dawno. Odkąd pamiętam, powtarzał, że pomoże mi na tyle, na ile będzie potrafił, ale ja też muszę dawać coś od siebie, bo on nie będzie żył za mnie. No i dotrzymał obietnicy.  Choć przyznaję, że czasem bywało ze mną naprawdę ciężko. Był czas, w którym uważałam go za kata i sadystę, bo zastosował na mnie dość powszechną metodę fizjoterapii zwaną terapią powięziową. Taki masaż( niemający z przyjemnością nic wspólnego), którego zadaniem jest wzmożenie aktywności moich zawsze pospinanych mięśni. Ból jak cholera,ale działało. I działa nadal.  Pamiętam, że potrafiłam nawet udawać chorobę,byleby tylko się u Sylwestra nie pojawić. Byłam kilkuletnim dzieckiem nierozumiejącym jeszcze skali moich problemów.Ale poza tym, lubiłam go. Mamy podobne poczucie humoru, słuchamy podobnej muzyki i...oboje nie znosimy profesora  Zielińskiego. Poza tym, ma dwójkę dzieci w moim wieku, więc zawsze było, o czym z nim pogadać.


***


-Co tam?- zagaiłam, siadając po turecku na rozłożonej na podłodze granatowej macie.


-Po staremu.Mela ma jutro studniówkę- oznajmił z dumą. Mela, a raczej Melania, to jego córka. Młodsza ode mnie o rok. Zakręcona na punkcie poezji i jazzu. Dusza artystki o dość specyficznym stylu bycia. Miałam okazję ją poznać. Fajna i otwarta dziewczyna. Wygadana po ojcu mającym słabość do ironii. Serio, nawet po dwudziestu latach pracy nie wiem, kiedy Sylwester jest poważny, a kiedy żartuje.


-A  Daria?- spytałam. Tym razem o jego drugą córkę. Osiemnastolatkę będącą zupełnym przeciwieństwem Meli.  Zamknięta w sobie fanka Dawida Podsiadły, początkująca skrzypaczka.


-Daria jak to Daria. Brzdąka na tych swoich skrzypcach, przy okazji męcząc nas i wszystkich dookoła- zaśmiał się.- Powiedz lepiej, co u Ciebie.


-Hmm...Od czego by tu zacząć?


-Proponuję od początku.


-No to tak. W nocy wylatuję raczej na stałe za granicę, a co będzie potem? Tego na razie nie jestem w stanie powiedzieć. 


-Co Ty  będziesz w tej Toskanii robić, co?


-Jak to co? Żyć.Chcę sobie zrobić tatuaż- wyznałam.


-Ja nie mogę- westchnął.


-Co?


-Pamiętam, jak przyjeżdżało tu ośmiomiesięczne maleństwo, a teraz proszę...tatuaże, kolczyki, wyjazdy...kiedy Ty tak urosłaś, co?Jeszcze mi niedługo powiesz, że za mąż wychodzisz. Wtedy już będę wiedział, że naprawdę zrobiłem wszystko,żebyś miała fajne życie.


- Już zrobiłeś. Mam zarąbiste życie.Jest tylko jedna rzecz, którą musisz mi powiedzieć.


- Słucham.


-Czy po mnie mocno widać, że coś nie do końca jest z moim chodem w porządku?


- Wiesz- zaczął, drapiąc się po brodzie.- Jak dla mnie, chodzisz zupełnie normalnie. Ale to dlatego, że siedzę w tej branży od ćwierćwiecza i znamy się całe Twoje życie. A tak poważnie, widać, ale nie z kilometra, więc jest spoko. Masz to wszystko bardzo fajnie wypracowane.


-Ciekawe, przez kogo...


- Przez siebie. Ja Ci tylko pomagałem. Trzymaj się tam i pamiętaj. Jesteś piękna jak się uśmiechasz, więc rób to często. Idź i nie oglądaj się za siebie. Po prostu bądź sobą i bądź szczęśliwa.


-Będę- powiedziałam w duchu.


-Zaglądaj tu czasem- poprosił.


- Da się zrobić- obiecałam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro